lista poetów | powrót do strony tytułowej: miasto literatów 2000++ | strona danuty błaszak: http://danutabe.miastoliteratow.com |
  Leszk Żuliński      Wywiad dla Miasta Literatów
Leszek Żuliński (ur. 1949) debiutował na łamach prasy jako poeta w 1971 roku, a jako krytyk – w rok później. Jego książkowe debiuty to: tomik wierszy „Z gwiazdą w oku” (1975) i zbiór szkiców „Sztuka wyboru” (1979). Wydał dotychczas 3 tomiki poetyckie oraz 14 książek krytycznoliterackich. Ta ostatnia dziedzina zdominowała jego aktywność pisarską; uprawia także publicystykę kulturalną i felietonistykę (obecnie jest felietonistą „Aneksu”, dodatku kulturalnego do „Trybuny” oraz miesięczników „Gazeta Kulturalna” i „The Voice” wydawanego w Nowym Jorku). Ponadto ma na koncie setki wystąpień radiowych, dziesiątki – telewizyjnych, wstępy lub posłowia do wielu książek innych pisarzy, antologie i prace edytorskie. Pracę zawodową rozpoczął w roku 1973 w ruchu edytorskim.
 Prowadził działy literackie w tygodnikach „Tu i teraz” (1982-1985), „Kultura” (1986-1987) i „Wiadomości Kulturalne”(1994-1998); był sekretarzem redakcji miesięcznika „Literatura” (1987-1994), a od 2000 roku pracuje w TVP S.A. Jest jurorem wielu konkursów literackich; od 1985 roku zasiada w kapitule Warszawskiej Premiery Literackiej. Od 1980 roku jest członkiem Związku Literatów Polskich. Z ważniejszych nagród literackich: Nagroda Pióra Czerwonej Róży (1985), Nagroda Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu (1989), Nagroda im. Emila Granata (1993), Nagroda im. Klemensa Janickiego (1995) oraz Wielki Laur XII Międzynarodowej Jesieni Literackiej Pogórza w Dziedzinie Krytyki (2002). Biogramy Leszka Żulińskiego można znaleźć m.in. w:
•„Kto jest kim w Polsce”, edycja 3, Interpress, Warszawa 1993;
• Lesław M. Bartelski „Polscy pisarze współcześni 1939-1991”, PWN, Warszawa 1995;
• Piotr Kuncewicz „Leksykon polskich pisarzy współczesnych”, t. II, Graf-Punkt, Warszawa 1995
• Elżbieta Ciborska „Leksykon polskiego dziennikarstwa”, DW Elipsa, Warszawa 2000;
• Wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Leszek_%C5%BBuli%C5%84ski
 
 prezentowane utwory:
Poezja polska po 1980 roku
 

Faust pisze do Leverkühna

 
Wiersze z nowopowstającego
cyklu pt. Ja, Faust
 

Mój pogrzeb  

Małgorzato Ofelio Lauro
Beatrice Dulcyneo Molly
Telimeno Marylo Tatiano
Heloizo Izoldo Jarosławo
Lukrecjo Brunhildo Kwiecieńko
Nataszo Julio Funny Desdemono
i ty Calineczko

jestem niewinny
nigdy was nie zdradziłem

nigdy wam nie zapomnę
tego więzienia literatury
w którym dobiega moje dożywocie
wy podłe Horpyny
chore wytwory pismaków
nałożnice czytelników
moje słodkie
jedyne
miłości

cip cip
no chodźcie tu
nakarmię was ziarnem literek
kwoki wstrętne
łykowate wrony

klaczki cudowne

kiedy będą mnie wieźli
chcę widzieć tylko wasze pęciny i zady
i czarne pióropusze przytroczone do łbów jak
w Folie Bergere

tylko nie chichotajcie nie rżyjcie
to jedyne
czego bym nie zniósł
po zamknięciu Księgi
 
   
Adrianie mój Faustusie
szczęściarzu
papierowy kuzynie
przypadł ci lepszy kawałek
tej szatańskiej sztuczki
i pewniejszy osąd potomnych
bowiem podpisać cyrograf za dar talentu
to zupełnie inna sprawa niż dać się zaczarować
młódce

sztuka tak tylko ona warta jest konszachtów z piekłem
postawienia wszystkiego ponad własne korzyści i sprawy
zaprzedania się dziełu które przetrwa
bowiem jest bytem doskonałym
w którym zapisane zostały linie papilarne ludzkości
i boska posługa natchnienia

nie gań mnie za Małgorzatę
za moją słabość do spódniczek
spójrz na nią jak na arcydzieło zastygłe w Naturze
które potrzebowało Pigmaliona
na jej gotycką postać
w której bóg drzemie
niczym mit nad brzegiem Jordanu
lub Oberon nad Avonem

spójrz na te wiersze Adrianie
to ona szepcze mi je do ucha
to ona prowadzi mi rękę siejącą słowa
to z jej ambon ogłosiłem
pogoń za chwilą

sztuka nie dzieli nas lecz łączy
w twojej muzyce jest moja miłość
w mojej miłości są twoje nokturny

i jeszcze jedno zapamiętaj:
Das Ewig-Weibliche
wieczna kobiecość Małgorzaty
jest wieczną sztuką mężczyzn
 

18.5.2003
 
Prośba Małgorzaty
 
podotykaj mnie przez wiersze
prosi Małgorzata

a jak ja zwykły alchemik
który od pięćdziesięciu lat nie może znaleźć
ani kamienia filozoficznego
ani zwykłego sprzedajnego złota
mam ropoznać fenomen matefory
w który zwinęła się jak w kłębek
jak mam wziąć w palce alegorię
jej ducha
uchwycić madrygał śmiechu
wpleść jej we włosy sonet
mych zadziwień
jak mam wystukać na jej brzuchu nasze
epitalamium
jak na jej plecach
wypisać skryty erotyk
odę do radości zmieścić w stromości jej ud
a u kopuł pośladków
zawiesić barokowy ornament
litanii

jak dotknąć ją
mrugnięciem fraszki
rozgrzać patosem dytyrambu
połaskotać
oksymoronem tej słodkiej goryczy
którą czuję w trzewiach pożądania

jakim heksametrem odmierzyć jej puls
jaką przerzutnią położyć ją na łożu
i zgwałcić lirycznym epitetem

nie Małgorzato
za wiele ode mnie żądasz
umiem opowiedzieć tylko czas
który mknie jak Heraklitowa rzeka
i w którym można łowić majaki
w żadnym razie realia

  Faust pisze do Petrarki
 
...dzień jest krótszy, a lato mniej gorące,
gdy duża część mego życia leży poza mną...
Wergiliusz

dzień dobry Francesco
donoszą mi że mało cię widać
albo chodzisz po odludnych łąkach
albo się kryjesz w niszach św. Klary

ciepło i chłód
gnębią cię na przemian

daj spokój ona już nie żyje
skubiesz z troski brodę
że wygląda jak kuper gołębia wystający
z bulgoczącego rosołu
ona zawsze była zjawą
majaczeniem żeglarza zdychającego
setki mil od lądu
jak mogłeś przez dwadzieścia lat stać za plecami kobiety
łkać i tłuc pięściami w głuche na wszystko niebo
kobietę się bierze
kobietę się zdobywa
ja – gdyby przyszło co do czego – podpiszę pakt
choćby z czartem i wezmę co swoje
życie ucieka
skóra się zmienia w jaszczurczą łuskę
spójrz na swoje dłonie – teraz już za późno
byś dotykał alabastru jej ud
i loczek na jej karku smakował obleśnymi ustami
nawet w skrytości nie myśl o jej
biodrach
zachłyśniesz się zachwytem i skonasz

mnie też się nie udało
ten kundel łazi za mną i czyha na duszę
czy wiesz co to znaczy żyć pod zastaw
ale czy jest coś ważniejszego niż zatrzymać czas
tu nie idzie o wieczność
z której być może nic już nie pojmiemy
która nas przerośnie i będzie się wlokła
jak droga Columbusa do Indii
tu idzie o błysk oczu lekkość kroku żar w lędźwiach
o jasność rozumu i nieustanne carpe diem
o wigor ciała który jest ojcem radości
i świeżość umysłu która jest matką zachwytuv
zrywam kwiatki dla Małgorzaty
i czuję się jak źrebak wbiegający lekkov na strome zbocze wzgórza
a ty
ty molu książkowy
słaniający się od wiecznej udręki
weź się w garść Francesco
klepnij tę swoją Laurę w zadek
przyciśnij do zimnej ściany gdzieś w bocznej nawie
i na oczach Boga
złącz się – jak On przykazał – z niewiastą

mądrość jest nędznym ogryzkiem w sztuce życia
sztuka jest utrefioną kurtyzaną mądrości
i tylko życie
nagie życie
warte jest prawdziwego grzechu
buntu
szaleństwa

Leszek Żuliński

Poezja polska po 1980 roku

Dekada lat osiemdziesiątych przyniosła wiele przewartościowań we współczesnej poezji polskiej. Po pierwsze, zerwane zostały dwie ciągłości: pokoleniowa i – tak ją nazwijmy – peerelowska. Naturalną koleją rzeczy odeszło wielu poetów, którzy jeszcze dla mojej generacji stanowili kanon i wyznaczali pułap sukcesu. Byli to m.in. Zbigniew Herbert, Artur Międzyrzecki, Wiktor Woroszylski, Jerzy Harasymowicz, Zbigniew Bieńkowski, Stanisław Swen Czachorowski, Stanisław Czycz, Małgorzata Hillar, Marian Piechal, Aleksander Rymkiewicz, Włodzimierz Słobodnik, Tadeusz Śliwiak... Wraz z potężną falą Styksu, która zabierała starych poetów w latach 80. – z dnia na dzień zostawiali oni puste miejsca na liście tzw. żywych klasyków.
   Czy w to miejsce automatycznie weszli ich następcy generacyjni? Otóż niekoniecznie. Bowiem na ten proces zmiany warty nałożyło się zjawisko powrotów emigracyjnych. Czesław Miłosz, który przez 30 lat nie istniał ani w naszej świadomości, ani w podręcznikach, ani w bieżących lekturach, nagle powrócił tak jak powraca zdetronizowany ongiś władca. Było to wydarzenie, którego efekt z biegiem lat nie słabł, lecz wzmacniał się. Dziś poezja polska jest „miłoszocentryczna” – ma on wprawdzie niewielu naśladowców, lecz jest wyrocznią, autorytetem, stałym punktem odniesienia i literackim bohaterem narodowym. Obok Miłosza można postawić Wisławę Szymborską i uwielbianego księdza Jana Twardowskiego – i na tym można by zakończyć wykład na temat współczesnej poezji polskiej.
   Są to poeci, oczywiście, świetni, ale magia marketingu – w Polsce wynalazek ostatniej dekady XX wieku – sprawiła, że inny „towar” został niemal wyparty z rynku. Publiczność, od której przecież nie możemy domagać się rozległej i wtajemniczonej wiedzy poetyckiej, zaspokojona jest twórczością tej Wielkiej Trójki raz na zawsze.
   Cezurę w „stanie posiadania” literatury współczesnej stanowiły dwa główne etapy transformacji polityczno-społecznej. Pierwszy – etap rewolucyjny – to początek lat 80., kiedy i ludzie, i kultura stanęli na barykadzie. Drugi etap – etap metamorfozy – to długie lata 90., kiedy kultura zaczęła przechodzić od „inżynierii dusz” do „ekonomii marketingu”, a więc kiedy okazało się, że jest towarem, którym trzeba handlować, a nie balsamem, którym trzeba namaszczać. Trzeba przyznać, że akurat wymieniona wyżej trójka poetów łączyła jedno i drugie – walor komercyjności z walorem wartości, co okazało się pewnym ewenementem w naszej branży.
   Wróćmy do emigracji. W wymiarze ogólnoliterackim, a więc nie dotyczącym li tylko poezji, przeżyliśmy wielki come back autorów i ich dzieł. Mniej lub bardziej znanych, mniej lub bardziej zakazanych – jest jednak oczywistym, że wieloletnia literatura polskich diaspor, a głównie trzech ośrodków – paryskiej „Kultury” oraz londyńskich „Wiadomości Literackich” i „Oficyny Malarzy i Poetów” – powróciła do kraju. Powróciła i poezja. Czesława Bednarczyka, Andrzeja Bobkowskiego, Mariana Czuchnowskiehgo, Wacława Iwaniuka, Aleksandra Janty-Połczyńskiego, Jerzego Pietrkiewicza, Tadeusza Sułkowskiego... Musieliśmy obraz powojennej literatury polskiej składać sobie na nowo, musieliśmy w ten obraz wpisać pomijane wcześniej nazwiska i zjawiska. Czy dzisiaj, z perspektywy lat było to rewolucyjne przewartościowanie tego obrazu? Jeśli brać pod uwagę możliwość dokładnego poznania Czesława Miłosza i Witolda Gombrowicza, w drugiej kolejności Stanisława Vincenza i Aleksandra Wata, Gustawa Herlinga-Grudzinskiego i Konstantego Jeleńskiego – to tak. Jeśli spojrzeć z dystansu na całą emigrację, a zwłaszcza na jej poezję – to ta „peerelowskiego” miotu wcale nie ustępowała jej, a można nawet twierdzić, że poza Miłoszem wielkie nazwiska liryki pozostały tu, na miejscu. Emigracyjne rewindykacje przyniosły jednak pewien poboczny efekt: objawiły nam literaturę żydowską polskiego pochodzenia lub polskiego „skoligacenia”, o której nie mieliśmy dostatecznej wiedzy.
   Problem emigracji skomplikował się jednak o tyle, że procesowi powrotów towarzyszył proces wyjazdów. Nowa emigracja. Brała ona początek, jak pamiętamy, w stanie wojennym, ale w jej wyniku mamy nowych poetów emigracyjnych. Na czele tej formacji stanęli Stanisław Barańczak i Adam Zagajewski, lecz nazwisk było wielokrotnie więcej. Czy była to jednak formacja? Oczywiście, nie! W ogóle pojęcie emigracji tak wiele straciło na swym dawnym znaczeniu, przesłankach, etosie, że chyba dziś już w ogóle nie mamy „pisarzy emigracyjnych”, tylko „pisarzy mieszkających za granicą”. Postępujący proces globalizacji i integracji państw ponad granicami już niebawem wyruguje zupełnie pojęcie „emigracyjności” z naszego słownika.
   Wracajmy jednak do kraju. Jedni umierali, inni wracali z emigracji, jeszcze inni wyjeżdżali do Europy i USA – a tu? Tu gwałtownie zmieniała się scenografia, zaplecze życia literackiego. Zawaliła się peerelowska struktura ruchu wydawniczego i tytułów prasowych. Jeden za drugim upadały tygodniki i miesięczniki, które stanowiły krwiobieg literatury. W to miejsce szybko powstawały nowe oficyny i nowe czasopisma, ale tu tkwiła przyczyna określonych zjawisk. Mianowicie środowiskowa opozycja drugiego obiegu, pozacenzuralnego, i oficjalnego oraz opozycja dysydenctwa literackiego i – nie wiem jak to nazwać – oportunizmu lub funkcjonowania w zgodzie z państwem – te opozycje, podstawowe do roku 1989, zmieniły się w opozycję zwycięskiego postsolidaryzmu i przegranego postkomunizmu. To właśnie wyrażało się w nowym układzie pism i wydawnictw. Wpływ na promocję literatury stracił jakikolwiek mecenat państwowy czy partyjny, a zastąpił go lobbing polityczny nowego typu, oparty na lustrowaniu przeszłości. Underground zamienił się w overground i – poniekąd – na odwrót. Niestety, odbyło się to kosztem gwałcenia wartości literackich. Za klasyczny przykład może uchodzić Jerzy Harasymowicz, poeta wybitny i niepowtarzalny, który nigdy nie przeszedł na stronę dysydencką i do dziś przez pisma oraz krytykę prawicową lub „postsolidarnościową” jest spektakularnie pomniejszany w swej wartości. A przecież przykład to nie jedyny.
   W sumie nastąpił taki podział, że dawni socrealiści, którzy zbuntowali się w latach 1968-1976 przeciw komunie, później zajęli – jako poeci – rolę autorytetów. Ich rówieśnicy – uparci lewicowcy (tzw. postkomuna) i socjaliści – otrzymali podrzędny znak jakości i miejsce w tylnych szeregach literatury. A obok tego wszystkiego rozrosła się przestrzeń pustki, którą zapełniały nowe nazwiska z postsolidarnościowego narybku i zaciągu.
   Tak przepadła niemal cała poezja lat 60., a zwłaszcza najważniejsze i najliczniejsze ugrupowanie tamtego okresu – Orientacja Poetycka Hybrydy. Stawiali ci poeci na uniwersalizm i estetyczny fenomenalizm liryki, chcieli w symbolu, metaforze, pięknej formule zanotować ulotną urodę świata, metafizyczne paradoksy życia, egzystencjalny sens istnienia. Na przełomie lat 60.i 70. przyszła – jak pamiętamy – Nowa Fala, która poezję Orientacji plasowała w kategoriach intelektualnego oportunizmu i tracenia czasu na „pięknoduszność”. Nowa Fala chciała antylirycznej publicystyki, chciała powrotu na barykady, chciała detonować nie wymiary losu egzystencjalnego, lecz mechanizmy życia społecznego i politycznego. Nie absurd i paradoks istnienia, a świat gazety był ich wrogiem. Oczywiście, był to powrót do tzw. literatury zaangażowanej, tym razem a rebour, dysydencko, powrót mający swe uzasadnienie w coraz bardziej nagannej rzeczywistości społeczno-politycznej i to powrót, którego ideologia jak ulał pasowała do późniejszego zrywu antysocjalistycznego. I tak już zostało. Z Nowej Fali odbili się ku karierze Stanisław Barańczak i Adam Zagajewski, także Krzysztof Karasek, Julian Kornhaser i Ryszard Krynicki. Ich ongiś towarzysze, a potem zbyt bierni kibice przemian, jak np. Stanisław Stabro, zostali otoczeni chłodem, zaś przedstawiciele alternatywnych programów (np. grupa „Tylicz” lansująca „poezję pejzażu” lub grupa „Wspólność” wsławiona programem tzw. Nowej Prywatności) popadli zupełnie w zapomnienie. Największy jednak problem z Orientacją. Krzysztof Gąsiorowski, Jerzy Górzański, Zbigniew Jerzyna, Bohdan Justynowicz, Wojciech Kawiński, Tadeusz Kijonka, Krystyna Miłobędzka, Wincenty Różański, Janusz Styczeń, Roman Śliwonik, Andrzej K. Waśkiewicz, Marek Wawrzkiewicz, Janusz Żernicki – to poeci w wielu przypadkach lepsi, po prostu lepsi od koryfeuszy Nowej Fali, lecz właśnie im wyłączono mikrofon. Jasne, że mogli drukować i drukowali, jednak modą od lat sterują mechanizmy promocyjne uzależnione od „nowej poprawności politycznej”. Ta „poprawność” często wiąże się z interesami wielkich koncernów prasowych i wydawniczych, które dziś interes biznesowy stawiają ponad interesem politycznym.
   W tym nowym krajobrazie było w latach 90. miejsce dla młodych. I zostało ono znakomicie wykorzystane. Po pierwsze, pojawiło się wiele pism związanych z młodą literaturą. „Akant”, „bruLion”, „Czas Kultury”,„Fa-art”, „Fraza”, „Fronda”, „Nowa Okolica Poetów”, „Nowy Nurt”, „Przegląd Artystyczno-Literacki”, „Pracownia”, „Topos”, „Tygiel Kultury”... A między tym wszystkim tzw. art-ziny i fan-ziny – pisemka powielaczowe stanowiące model nowego undergroundu, już raczej nawiązujące do wolności typu hippiesowskiego, a nie antypeerelowskiego. Było ich tak wiele, że sporo już nie istnieje.
   Bunt młodych słabo korespondował z rzeczywistością, z realnymi problemami dorosłego społeczeństwa. Polityczne zagrożenia przeszłości znikły, życie kulturalne się spolaryzowało i spluralizowało. Czego więc dotyczy alternatywa? Oczywiście wciąż tego samego: mieszczańskich uzusów i społecznie sankcjonowanych reguł gry. Ale te uzusy i reguły przeżyły rewolucję w ostatnich latach, więc filozofia samizdatu i dziecinnego pokazywania języka, filozofia totalnej anarchii też chyba powinna była przejść przynajmniej rewolucję? Żeby jednak burzyć całą ortografię społeczną – trzeba ją najpierw mieć. Rzecz w tym, że może istotnie młodzi, debiutujący po transformacji ustrojowej, jej nie mieli, że był to kod starszych pokoleń, a oni czuli się bez miejsca na ziemi? Jakaś postkomuna kłóciła się z jakąś postsolidarnością, wszyscy cały czas żonglowali jakimiś argumentami w jakichś sprawach – a młodzi czuli, że to nie ich świat. Dziś znowu są tylko pokoleniem bez historii, młodszymi braćmi kombatantów ze studenckich strajków i klubów. Ale kultura studencka – ta wielka, ta kreatywna – rozpadła się. Co w to miejsce? Nowe subkultury.
   Dla nowych roczników wszystko zaczęło się w minionej dekadzie od odkrycia amerykańskiego rapu. Na scenach występowali niepokorni, co głównie objawiło się w amerykańskim sznycie i tym, że ktoś znowu pokazał władzy z estrady goły tyłek. Nadchodziła wysoka fala techno i hip-hopu, na osiedlowych alejkach kwitła kultura skaterów, blokersów i normalsów, a wielkomiejskimi arteriami przechodził nowy karnawał, tym razem noszący maskę Love-Parade.
   No, cóż, za każdym razem, gdy kolejne pokolenie odbiorców sztuki włącza hamulce – kolejne pokolenie artystów rozpina pasy bezpieczeństwa i daje czadu. Tym razem zatriumfował styl kontestacji pełen nonszalanckiego luzu i szpanu oraz bezpruderyjnej swobody. Wyzwolenie, obscena, wulgaryzmy stały się podstawowymi narzędziami tego stylu, jego specyficznym kodem. Ucieczka od „języka serio” oraz od nastroju, patosu, świętości – tradycyjnego modelu emocjonalizmu i estetyzmu – stała się programem.
   Dlaczego w ogóle nawiązuję do muzyki młodzieżowej? Nigdy dotąd tak bardzo młoda literatura nie „kolegowała się” z kulturą masową (w poprzednich rocznikach jej matecznik tkwił w tzw. kulturze studenckiej, zazwyczaj wysokiego lotu). Nawet jeśli dorastała do „wyższej filozofii” to wyrastała z „masowego” języka. Szczególnie język muzyki stał się głównym wyrazicielem subkulturowych wartości nowych roczników. Od tego, co się działo w dyskotekach do tego, co się działo w grupach poetyckich było blisko. Nawet zdarzyły się incydenty, kiedy liderzy zespołów muzycznych usiłowali być także idolami poetyckimi.
   Cała ta formacja, zwłaszcza debiutująca w tzw. art-zinach i fan-zinach poszła na kpinę, luz, prześmiewczość i odwrócenie się od tradycji oraz świata swoich ojców z jakimś bezlitosnym, dadaistycznym rechotem.
   Z drugiej strony były środowiska ostro prawicowe, które stanowiły jakby pokoleniowe przedłużenie buntu solidarnościowego, wymierzonego we wszystko, co trąciło dawną lewicą i Peerelem. Zdawało się po 1989 roku, że ten mechanizm upadnie. Że artyści na łamach artystowskich pism będą się kłócić np. o sens koloru w malarstwie czy egzystencjalizmu w literaturze. A skądże! Artyści kłócą się wciąż na klepisku ubitym przez politykę. Tu jest postkomuna, a tam antykomuna, tu prawica, a tam lewica, tu obrońcy wartości chrześcijańskich, a tam przedstawiciele tzw. kultury śmierci.
   W ten turniej dali się wciągnąć młodzi. Starzy w nim tkwili po uszy – to był cały ich świat, ich historia. Cezura 1989 roku jest cezurą zamykającą świat strasznych ojców. Młodzi poeci zajęli swoje stanowiska po lewicy i po prawicy; prawidłowo, gdyby nie fakt, że ich bunt bywa w większości przypadków kopaniem piłki do jednej bramki i to według gotowej ściągawki z salonowych rankingów. Karty są rozdane. Żadna niepokorna myśl się nie przedrze. Bunt jest rozpisany na role, głosy, argumenty. Spróbuj podskoczyć!
   Jest to osobliwa szamotanina. Niemal cała „polityczność” młodej poezji odnosiła się przez całe lata 90. do przeszłości lub była wzorowana na jej schematach i namiętnościach, zaś cała niezależność i wolność tejże poezji była rodzimą odmianą nonszalanckiego „izirajderstwa” i hasła „cool” wyhaftowanego na sztandarach filozofii życiowej. Jestem w nastroju nieprzysiadalnym – napisał kiedyś poeta Marcin Świetlicki i to niepozorne zdanie było traktowane jako dewiza pokolenia. Ono nie chciało się przysiąść do nikogo i do niczego.
   Młodzi chyba przez wiele lat po tzw. transformacji politycznej nie znaleźli w sobie siły, by wyartykułować tzw. trzeci głos. Głos ponad starymi dychotomiami, antynomiami i układami. Głos wynikający z samodzielnej oceny polskich powikłań, samodzielnej wizji polskich szans. W każdym razie najlepsza poezja młodego pokolenia dotyczyła egzystencji jednostkowej, a nie zbiorowej; dotyczyła człowieka, a nie narodu. Trzeba by się zastanowić, czy w ogóle nie jest to model lepszy od „staroświeckiego”, czy w świecie wolnym i demokratycznym tzw. „prawda egzystencjalna” nie stoi na najwyższym piętrze sztuki.
   Powoli rodziła się taka perspektywa, że może rzeczywiście generacja „zbuntowanych” debiutantów z lat 90. i ich następcy powinni otworzyć nowy rozdział kultury: ignorować to, co hasłowo nazywam „polską rzeczywistością”. Ignorować literaturę „obowiązku obywatelskiego”. Złożyć wreszcie broń wszelkiej walki i zająć się „rzeczywistością uniwersalną”. Sensem istnienia – bez polityki, etyką – bez historii, życiem – ale własnym. Może nowa literatura powinna stać się literaturą zwierzeń, a nie rozliczeń, miłości – a nie walki, słuchania – a nie krzyczenia, poznawania – a nie pouczania...? Może. Tylko wtedy wszelki bunt i butę należy odłożyć do lamusa jako rekwizyty z innego świata. Trzeba kontrkulturowość i anarchizowanie uznać za „ćwiczenia wieku młodzieńczego”, trzeba odnaleźć w życiu, w losie, skalę uniwersalnego dramatu. Program „nowego hamletyzmu” byłby zapewne bardziej owocny niż demonstracja wyleniałego buntu.
   Ale bunt nie przemija, bunt się ustatecznia – jak pisał poeta Stanisław Grochowiak. Klasyczni luzacy poetyccy zaczęli z czasem być coraz bardziej poważnymi i liczącymi się poetami. I poza owym nachalnym upolitycznieniem a naiwnym wygłupem młodej poezji wyrastał las nazwisk nie dający się ująć w żadną deprymującą formułkę. Bo dziś nie ma już grup programowych, nie ma poezji manifestów, nie ma szkół ani nurtów koncepcyjnych czy formalnych. Postmodernizm zrobił swoje. Młodzi mogą tworzyć wspólnotę wokół pisma, które ich promuje, mogą nawet w tej wspólnocie poczuwać się do powinowactwa światopoglądowego, ale chcą pisać na własny rachunek. Tradycja została dorżnięta jak stara, wysłużona kobyła.
   Jedno jest pewne. W latach 90. wraz z kulturą i formacją PRLu minął pewien porządek literacki. Niezbędny był remanent i orzeźwiająca kąpiel. Trochę wylano dzieci z tą kąpielą, trochę manka dopisali nadgorliwi rewizorzy, a resztę dokonała biologia, która wypuściła na ring miot młodych chartów. Za odchodzącymi klasykami patrzymy – niezależnie od ich orientacji światopoglądowej i politycznej – stęsknionym wzrokiem, ich młodszych braci postrzegamy jako stracone pokolenie, a tych najmłodszych nie rozumiemy. Jak zwykle. Ale i im trudno się określić w tym koszmarnym rozchwianiu aksjologicznym, pośród erozji etosów, rozpadu modeli i wzorców, na przełomie tysiącleci. Może to jest jakaś odmiana dekadentyzmu sprzed stu lat?
 
 lista poetów | powrót do strony tytułowej: miasto literatów 2000++ | strona danuty błaszak: http://danutabe.miastoliteratow.com |