|
|
|
|
|
|
warszawa,
16 listopada 2009
Jurata Bogna
Serafińska rozmawia
z Leszkiem Żulińskim
Kot w
ramionach błogości
Leszek Żuliński – krytyk literacki,
poeta, publicysta, felietonista. Członek jury w wielu konkursach literackich.
Urodził się w Strzelcach Opolskich. Ukończył Instytut Filologii Polskiej UW.
Debiutował w 1971 r. Członek ZLP. Laureat licznych nagród krajowych i
międzynarodowych, w tym Nagrody Czerwonej Róży. Członek honorowy Krakowskiego
Klubu Przyjaciół Kota „Filemon”.
-
Leszku, jesteś znany jako krytyk
literacki i poeta. Wiele mówi się o Twoich wydanych ostatnio tomikach „Ja,
Faust” i „Chandra” – ale chyba mało kto poza czytelnikami prowadzonego przez
Ciebie bloga, wie o tym, że istnieje istota nazywana przez Ciebie „Ramona
moja miłość”. Czy możesz powiedzieć więcej na temat Ramony?
Ramona dobiega dziewiątego roku
życia. Jest kremową persiczką. Moją jedną i jedyną kotką. Nigdy wcześniej kotów
nie miałem, ale zawsze o kocie marzyłem. Mieszkałem w typowym peerelowskim
mieszkaniu na warszawskich Jelonkach z żoną i dwójką dzieci. Towarzyszyła nam
pekinka Punia, potem pudelek Bambo, w końcu polski owczarek nizinny Barney. Na
kota miałem „szlaban” od żony; zawsze mówiła: - Jak kupisz dom, to może być i
kot. No to kupiłem (oczywiście, kupiliśmy razem, za wspólne pieniądze).
Kupiliśmy w czerwcu, a kilka tygodni potem przywiozłem trzymiesięczną Ramonkę.
Aj, wyła w samochodzie, jakby jechała na szafot. Ale już po kilku dniach
zadomowiła się i zaczęła rządzić safandułą Barneyem. No i mną, bo ja chyba
najbardziej z domowników poszedłem w jej jasyr.
-
Z tego wynika, że Ramona zyskała
bardzo szybko rangę przyjaciółki Pana Domu?
Tak, Ramona spełniła moje marzenie o
zaprzyjaźnieniu się z kotem. Miałem zresztą traumę na tym punkcie. We
wcześniejszych latach zbudowaliśmy daczę pod Wyszkowem, nad Bugiem. Na zimę
zamykało się drewniany dom i wracało tam dopiero wiosną. Któregoś roku, latem,
pojawił się na działce kocur, łasił się, przymilał, łapczywie jadł, co mu
dawałem, został na noc... Przyszedł i następnego tygodnia, i następnego.
Nazwałem go Stefan. Gdy pojawiałem się, natychmiast i on wyłaził gdzieś spod
ziemi. Towarzyszył nam przez kolejne weekendy. Nasza przyjaźń stała się
oczywista. I oczywiste stało się dla mnie, że na zimę wezmę go do Warszawy. I
tego ostatniego razu, gdy przyjechałem zamykać dom na amen, Stefan nie pojawił
się. Wołałem, szukałem... – nadaremnie! Wracałem do domu sam. Zgnębiony, z
katzem moralnym, wyrzutami sumienia... Została mi trauma po Stefanie i taki oto
wiersz:
Sierpniowa noc. Już lato ma się ku
zmierzchowi.
Syriusz, psia gwiazda, znika
podkulając ogon,
Kot Stefan jednym uchem granie
świerszcza łowi.
Pies śpi. Cisza. Na stole śledzie i
samogon.
Ciężko zwisa ma głowa. Od bezbrzeżnej
pustki
zaraz wyeksploduje niczym super-nowa,
lecz w deszczu pijanych komet, w
srebrze rybiej łuski
nic już się nie rozjaśni. Bo światło
się chowa.
Głowa z hukiem wzlatuje, hen, ku
czarnym łąkom
w pościgu za gwiazdami chyża jak pies
gończy.
Oto jest mej codziennej kosmogonii
obrzęd -
póki wódka na stole i śledź się nie
skończył.
-
Jakie warunki stworzyłeś dla
swojej ukochanej kotki?
Nie musiałem tworzyć niczego
specjalnego. Ona ma tutaj piętrowy dom z mnóstwem zakamarków, nawet z piwnicą, i
kilkusetmetrowy ogród z prawdziwymi drzewami. W trawie porusza się jak
tygrysica. Łazi po drzewach. Na czereśni ma swoją ulubioną gałąź, na której
sypia. Te jej posiady ogrodowe najczęściej kończą się dużym szczotkowaniem, bo
jako persiczka przynosi w sierści tonę paprochów, listków, źdźbeł... no,
skaranie boskie. Bywa, że i pyszczydło ma upaprane w ziemi, bo coś tam wywącha i
bierze się do wykopów. Ale raczej nie można jej karcić, zwracać uwagi – jest
bardzo obrażalska. W ogóle czasami całe dnie chodzi obrażona nie wiedzieć o co i
dopiero różne obłaskawiania powodują, że no, może, ewentualnie, ostatecznie da
się pogłaskać.
-
Na zdjęciach, jakie od Ciebie
dostałam, widzę Ramonę koło dziupli. Czy to polowanie?
W dużym starym orzechu jest dziupla
wiosną okupowana przez szpaki – tam Ramona „odprawia godzinki”, tzn. siedzi pod
tą niedostępną dziuplą i patrzy w nią jak sroka w kość, a w dochodzące z głębi
kwilenia szpacząt wsłuchuje się jakby siedziała w filharmonii na koncercie
mozartowskim. Oczywiście, próbuje krwawego rzemiosła – zasadza się na ptaki,
poluje. Ale o sukcesach na tym polu nic nie wiemy; raz tylko przyniosła nam
wróbelka w zębach, ale otworzyła buzię i wróbelek... sobie pofrunął. W pełni
lata wygrzewa się w słońcu, ale znam w ogrodzie jej ulubione miejsca, gdzie
chowa się przed żarem.
-
Czy to właśnie persiczka Ramona
jest bohaterką Twojego wiersza „Moja kotka”? Wiersz kończy się tak jakby
chodziło o jakąś Gosię, a nie Ramonę? Czyżby Ramona była jednocześnie
faustowską Małgorzatą? Więc jest Twoim natchnieniem, Muzą? A może to
przenośnia i pod płaszczem Małgorzaty – Gosi kryje się jeszcze ktoś inny
Podnosi przednią łapkę do pocałowania,
Kiedy ją głaszczę, mruczy; przełyka słowiki,
W trawach rzuca się na grzbiet; tarza się i słania,
Gdy liżą ją po pręgach słoneczne języki.
Kiedy idzie ulicą, kręci zgrabnie pupą,
Oglądają się za nią oczy z wszystkich dachów,
Ona ich nie dostrzega, choć pod rzęsą długą
Dobrze zapamiętuje wąsidła tych gachów.
Pręży grzbiet, w łuk napina... Gdy dotknąć go dłonią,
To elektryczne iskry strzelają w jej włosach;
Często mdleje z rozkoszy, gdy przez sen ją gonią
czyjeś palce łapczywe... To ma kotka, Gosia.
No comment! Kotki Gosie twierdzą, że
to wiersz o nich, Gosie – dziewczęta – że o nich. Jako autor nie zamierzam się w
ten spór wtrącać.
-
Czy Ramona ma swoje obowiązki
wynikające z faktu bycia Muzą? Co do nich należy? Czy towarzyszy Ci zawsze w
czasie pisania? A może zdarzyło się jej przeciągnąć pazurkami po klawiaturze
i zmienić sens wiersza?
Oczywiście, że ma obowiązki. Rozumie
je i wypełnia, chyba nawet je lubi. Podstawowy obowiązek „kota pisarskiego” to
asystować tzw. procesowi twórczemu. Ramona robi to tak, że wielokrotnie w czasie
mego ślęczenia za biurkiem wykonuje karkołomny skok zza moich pleców i kładzie
się na pulpicie. Jeśli ustawi ogon na sztorc, to mam zasłonięty ekran komputera
i muszę bardziej zastanawiać się nad tym, co chciałem napisać niż pisać. Przez
to dzieło zyskuje. Zdarza się, że Ramona ułoży swoje boskie ciało na klawiaturze
– to też sprzyja namysłowi w trakcie pisania. Najczęściej jednak siada w
koszyczku, który dla niej stoi tuż obok, na parapecie okna, i wpatruje się w
ogród. Wiem wtedy, że Muza mi towarzyszy. No i mruczy! A kiedy Muza mruczy –
wena rośnie. Wiedzą o tym wszyscy mężczyźni.
-
Czy jest szansa na to, że Ramona
stanie się postacią literacką i dołączy do plejady słynnych kocich postaci?
Tego nie wiem, to nie mnie oceniać.
Na razie materiał natchniony przez Ramonę jest jeszcze zbyt skromny. Ale zbieram
zamiary, pomysły, reszta zależy od emanacji jej fluidów i wymuszania na mnie
pisarskich zobowiązań. Ale wymuszać to ona potrafi na mnie wszystko.
-
O którym z kotów pisałeś „kot jest
futrzaną statuą dotyku”? Czy ten wiersz był poświęcony Ramonie?
Nie, ten wiersz nie miał konkretnego
modela ani adresata. Inaczej: jego tematem jest „kot zbiorowy”, czyli każdy. W
całej istocie „bycia kotem” jest tyle fenomenologii, metafizyki, tajemniczości,
zgrabności, wdzięku i charakteru, że opisanie kociej natury to niekończące się
zadanie dla kogoś takiego jak ja. Opisać kota – czy to w ogóle możliwe? Tak, to
wyzwanie artystyczne wielkiej klasy. I wiecznie, od dawna, natykam się na ludzi,
których to „dręczy”. Oczy na kota jako „zjawisko artystyczne” otworzył mi
dawniej przedwcześnie zmarły grafik Janusz Grabiański. Jego koty były
niepowtarzalne. A teraz stale w poezji odkrywam „namiętny motyw kota”, np.
ostatnio odnalazłem zdumiewającą „frekwencyjność” kotów w wierszach znakomitego
poety i italianisty Jarosława Mikołajewskiego. Już nie mówiąc o współczesnym
klasyku tematu – Franciszku Klimku...
-
Co konkretnie wynika z faktu
Twojej przynależności do Krakowskiego Kluby Przyjaciół Kota „Filemon”?
Ach, głównie stałe, sympatyczne
kontakty z niezastąpioną Panią Renatą Fiałkowską, kocią fanatyczką, a ponadto
wynikają... wyrzuty sumienia, bo chciałbym w tym klubie być bardziej obecny, a
nie jestem. Jednak w czerwcu miałem tam spotkanie autorskie, czytałem i mówiłem
o kotach, słuchacze byli wspaniali, a nad salą unosiło się mruczenie płynące z
kosmosu.
-
Na stronie ”Wegetarian” z 2006r.
http://www.vege.pl znalazłam przytoczony Twój tekst o kotach:
Dla literatury karmiącej się
symbolem, mitem, nastrojem kot jest partnerem o wiele bardziej intrygującym niż
pies. Z psem się pośmiejesz, ale z kotem pogadasz i pomilczysz! (...) Koty
otacza szczególny nimb tajemniczości. Chodzą własnymi ścieżkami, są od ludzi
bardziej uniezależnione niż psy, nie mają odruchów serwilistycznych, żyją po
swojemu, (...) potrafią być "krytyczne" i humorzaste – to wszystko sprawia, że
niektórzy mają je za wyniosłe i wredne. Bzdura! Komunikacja z kotem jest po
prostu inna, na pewno bardziej "intelektualna" niż z psem.
No tak, mogę te słowa powtarzać jak
credo. Choć jestem przeciwnikiem rozważań z cyklu „o wyższości świąt
Wielkanocnych nad świętami Bożego Narodzenia”. Dlatego mam kota i dwa psy. Bo
najlepiej obchodzić i Wielkanoc, i Boże Narodzenie...
-
.Wzmianki o kotach są również w
Twoim blogu. Czy planujesz napisać książkę poświęconą swojej mruczącej
Muzie?
Mam pomysł na książkę, który noszę w sobie od dawna, zbieram materiał,
myślę, że nadejdzie chwila, gdy siądę do pisania. To książka pod roboczym
tytułem „Kot w literaturze”. To jednak temat-rzeka, nie ma nawet fizycznej
możliwości zindeksowania tekstów poetyckich i prozatorskich, w których
„występują koty”. Jest tego aż tak wiele. Już nie mówiąc o kotach sławnych, jak
Kot w Butach Perraulta, Behemot Bułhakowa czy Iwan Konwickiego... Zapewne więc
opiszę tylko koty zamieszkujące poezję polską – ale i to wystarczy na dzieło
opasłe. W każdym razie temat wydaje mi się warty monografii; od tej strony
literatura w ogóle była rzadko penetrowana, a to przecież są jej cymesy i
urokliwości.
Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że
czytelnicy nie będą długo czekać na Twoją „kocią” monografię i na kolejne
wiersze o Ramonie.
Warszawa, czerwiec 2008 r.
Rozmowę przeprowadziła
Jurata Bogna Serafińska
Wywiad był opublikowany w miesięczniku
„Kocie Sprawy” w lutym 2009r. i w Serwisie „Wolność bez granic
http://43dom.interia.pl w październiku 2009r.
|
|
|
|
warszawa,
12 września 2007
Jurata Bogna Serafińska – wywiad z dr Leszkiem
Szymańskim
Dr Leszek Szymański (doktorat z
historii, PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z polonistyki London University, U.K.
magisterium z politologii California State University, USA) – literat,
dziennikarz, założyciel i pierwszy redaktor naczelny legendarnego
pisma „Współczesność”. Po wyjeździe z Polski w roku 1958
trafił przez Indie, Filipiny, Australię i Anglię do USA, gdzie
mieszka obecnie. Na jesieni 2006r. odwiedził Polskę z okazji obchodów
pięćdziesięciolecia powstania „Współczesności”. W lipcu 2007roku dr Leszek Szymański
otrzymał przyznaną mu przez „Miasto Literatów” nagrodę im
Josepha Conrada Korzeniowskiego. Uroczystość wręczenia nagrody
odbyła się 22 lipca w Orlando na Florydzie.
1.
JBS. – Leszku, jeśli pozwolisz –
chciałabym zadać Ci kilka pytań na temat Twojej
działalności i publikacji, jakich dokonałeś przez
kilkadziesiąt lat przebywania poza granicami Polski. Są to sprawy o
których nie uczono w szkołach i przez wiele lat nie pisano w gazetach i
byłoby dobrze gdyby przedstawiciele młodego pokolenia mogli
dowiedzieć się czegoś na ten temat bezpośrednio od Ciebie,
a nie z suchych podręcznikowych omówień. A więc
wyjechałeś z Polski przeszło pięćdziesiąt lat
temu jako młody pisarz, publicysta, redaktor. Przebywałeś w
Indiach, na Filipinach, w Australii, Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych
Ameryki. Zacząłeś pisać po angielsku. Już kiedyś
się zdarzyło, że, wyjechał z Polski młody
człowiek i stał się pisarzem anglojęzycznym. To Joseph
Conrad Korzeniowski. Czy wyjeżdżając miałeś
świadomość, że wstępujesz w jego ślady?
L.Sz. – Nie, nigdy nie kojarzyłem siebie jako
pisarza z Korzeniowskim. Może bardzo powierzchownie. Pamiętam,
że pewnego razu, będąc na Cejlonie, siedząc pod olbrzymim
wachlarzem śmigłowym, zdałem sobie nagle i ostro sprawę,
że wędruję śladami Conrada, że oglądam resztki
imperium brytyjskiego, podziwianego przez Korzeniowskiego za czasów świetności,
że może on siedział pod tym samym wachlarzem, na tej samej
werandzie popijając herbatę, lub coś mocniejszego. .... Prócz
tego decyzja Korzeniowskiego pobytu za granicą była tylko pół-polityczna.
Moja zdecydowanie polityczna.
2.
Słyszałam,
że jest wiele faktów w Twoim życiorysie, które są bardzo podobne
do faktów z życia Conrada. Podobnie, jak on, wyjechałeś z kraju
i nauczyłeś się języka angielskiego w wieku dojrzałym
i tak jak on zachowałeś charakterystyczny akcent. Wreszcie, tak samo
jak on, przestałeś pisać po polsku. Swoje utwory tworzyłeś
już tylko w języku angielskim. Czy możesz powiedzieć
coś więcej na temat tych zadziwiających zbieżności,
których jest podobno dużo więcej?
Wyjechałem z Polski do Indii
mając skromny, ale ostry dorobek literacki w języku polskim, i
osiągnięcia, z których nie zdawałem sobie nawet sprawy. Teraz po
przeszło 50 latach okazało się, że prąd literacki i
pismo „Współczesność” stały się rozdziałem w
Literaturze polskiej, a nawet jak niektórzy uważają epoką, a ja
wyrosłem na.... legendę! No i co już gorsze stałem się
seniorem politycznych polskich pisarzy emigracyjnych
Z angielskim byłem osłuchany od
czasów gimnazjalnych. Mój ojciec Kazimierz, świetnie władał tym
językiem. Duży wpływ miało na mnie, że mój serdeczny
przyjaciel (i członek grupy literackiej „Współczesność”)
Hindus, Kedar Nath, choć jego mową rodzinną był Urdu,
pisał po angielsku. Pokazało mi to, że można coś
osiągnąć w literaturze w cudzym języku. Obecnie i wtedy
zjawisko w Polsce wprost unikalne. Dość dużo pisałem rzeczy
publicystycznych i dziennikarskich. Najważniejsze były w „Kulturze” i
„Wiadomościach (tam też parę opowiadań). Jest to rozsiane
po pismach polonijnego świata, zwłaszcza, że o przedrukach
redaktorzy nie fatygowali się mnie zawiadamiać.
3.
Podobno aby pisać w
obcym języku trzeba zacząć w nim nie tylko mówić ale i
myśleć? Czy tak właśnie było w Twoim przypadku?
Korzeniowski twierdził, że od
lat nim zaczął pisać już myślał po angielsku,
że jego pierwsze utwory literackie były w tym języku. Na pewno
dużo czytał po angielsku, ja też. Ja zacząłem wpierw
tłumaczyć swe opowiadania na angielski, wygładzał mi to
zawodowy agent literacki J.C. Walls, któremu wiele zawdzięczam. Pierwszym
takim korektorem jeszcze w Polsce był Kedar Nath, doskonały stylista!
W pewnym momencie, nagle sobie zdałem sprawę, że łatwiej mi
jest pisać po angielsku, choćby z błędami, niż
tłumaczyć z polskiego. Często myślałem i
myślę po angielsku.
4.
A co z Twoim warszawskim
akcentem? Podobno zachowałeś go do dzisiaj?
Jeśli chodzi o polski akcent,
zachowałem go do dziś dnia. Wystarczy mi powiedzieć dzień
dobry – „good morning” by pytano mnie z jakiego jestem kraju. Podobnie jak
Korzeniowski nie potrafię wymówić dźwięku „th”.
Zresztą i po polsku nie wyzbyłem się warszawskiego akcentu i
pisząc po polsku często się łapię na tym, że
piszę fonetycznie. W angielszczyźnie do tej pory nie uporałem
się z rodzajnikami, których brakuje w języku polskim. Wbrew prostym
regułom jest tyle wyjątków i idiomatycznych zastosowań, że
nie mogę się obyć bez pomocy, kogoś urodzonego w tym
języku. Chyba dlatego, że nie jest to mój język ojczysty i
muszę się stale korygować, jestem uważany za świetnego
stylistę. Choć moja metoda pisarska, a zwłaszcza stylistyka
są wprost przeciwieństwem techniki konradowskiej.
5. Zauważyłam, że mówisz
Korzeniowski a nie Conrad. Czy ma to dla Ciebie jakieś głębsze
znaczenie?
Tak. Jozef Korzeniowski wystartował
jako Joseph Conrad. Jego narodowości jest trudno się
domyślić na postawie powieści i opowiadań. Ja na odwrót w
literaturze (nawet w amerykańskich i australijskich słownikach pisarzy)
jestem odnotowany jako Leszek Szymanski. Natomiast w życiu prywatnym
jestem Dr Leslie Shyman. Nazwisko zmieniłem, gdyż jako Polak w
Australii, w latach 60-tych nie mogłem dostać lepszej pracy. Pewnego dnia, jakaś
sekretarka mi oświadczyła, że mam alfabetyczną zupę
zamiast nazwiska. Gdy zmieniłem nazwisko, przynajmniej docierałem
do „interviews”. Korzeniowskiemu ani w życiu prywatnym, ani w zawodzie
marynarskim nazwisko nie przeszkadzało. Na pewno by mu przeszkodziło
w starcie literackim. Konrad było imieniem symbolicznym. Wbrew intencjom
rodziców Jozef Teodor ...... Konrad nigdy nie stal się KONRADEM.
.... Ciekawe, ze Korzeniowski/Conrad,
który nienawidził Rosji, Rosjan i ich literatury, nazwał swego syna
Borys. Imieniem kojarzącym się bardziej z Rosja niż
Ukrainą, ale już wcale z Polską....
6. Tak imiona kryją czasem
tajemnice, czasem przysparzają kłopotów. Słyszałam, że
miałeś kłopoty z powodu swojego imiennika?
Moje imię Leszek, nadane mi w roku
1933 było wtedy dość rzadkie i długo mylone z Lechem.
Dziś od Leszków aż się roi, ale skąd się w Polsce wzięli
tak liczni Dariusze intryguje mnie do tej chwili. Nota bene, kiedyś
miałem przez te swe pierwsze imię trochę kłopotów.
Otóż w Londynie krył się w szpitalu dla psychicznie chorych mój
imiennik, który się produkował rzewliwymi religijnymi opowiastkami w
„Dzienniku Polskim”. Prasa w PRL miała duży ubaw z domniemanego
przestawienia przez mnie chorągiewki. Nawet Jerzy Giedroyć w to
uwierzył. Jak się sprawa wyjaśniła była to już
musztarda po obiedzie.
A mówiąc jeszcze o narodowości
to obracam się twórczo w kręgu polskim. Choć
większość mych opowiadań i powieści jest osadzona na
egzotycznym tle bohaterami są Polacy. Bo potrafię wczuć się
w psychikę polską, ale nie umiem oddać bohaterów innej
narodowości. Osadzić ich w realiach. Conrad wybrnął z tej
trudności stwarzając niejako abstrakcyjne postacie, ponadczasowe i
stale stosując technikę narratora. Egzotyczne tło to dla niego
dekoracja.
7.
Jest jeszcze jedna
zbieżność – podobnie jak Joseph Conrad nie wybrałeś
sobie na żonę Polki. Czy to był świadomy wybór, czy
też głos serca.?
Korzeniowski już jako Conrad
przyznawał się, że pociągały go orientalne kobiety,
ale że nie odważył się przekroczyć granicy. W ogóle
przez przeszło dwadzieścia lat był kawalerem. Mnie te rasowe
granice nie przerażały, przekraczanie ich było fascynujące.
8.
Teraz pytanie z rodzaju
trudnych. Joseph Conrad spotykał się z zarzutami współczesnych. Krytycy zarzucali mu brak patriotyzmu, wytykali, że
porzucił kraj dla korzyści materialnych, że sprzeniewierzył
się obowiązkowi narodowemu odchodząc od ojczystego języka i
pisząc po angielsku w czasach, gdy ojczyznę zniewolili zaborcy Eliza
Orzeszkowa oburzała się, że Korzeniowski wzbogaca kulturę
Anglosasów, "którym nawet ptasiego mleka nie brakuje". Czy Ty
też spotykałeś się z zarzutami wynikającymi z faktu,
że dla swej twórczości wybrałeś język angielski?
Zarzuty Orzeszkowej są idiotyczne,
zresztą nie tylko jej, bo zabrała glos w ramach szerszej dyskusji, o
ucieczce talentów z Polski. Korzeniowski wyjechał z Krakowa jako
kilkunastoletni chłopak. O Polsce mało co wiedział. Podobnie jak
o życiu ludzi między, którymi spędzał urlop na mniej lub
więcej egzotycznym lądzie. Wiec jak mógł pisać powieści
z polskim tłem? Pisarzem został, gdy żaglowce wyszły z mody
i liczył na utrzymanie się z pióra. Gdyby został w Polsce nie
wiadomo, czy w ogóle byłby pisarzem. Ojciec Apollo był literatem, ale
zasłynął jako niefortunny polityk i konspirator. Zarzuty za
wyobcowanie się, padły dopiero, gdy Conrad stal się sławny.
Wątpię, aby w Polsce kiedykolwiek stal się sławnym. ...
Jeśli o mnie chodzi, to zacząłem pisać po angielsku
idąc miedzy innymi za radami Giedroycia i Grydzewskiego. Rynki zbytu dla
prawdziwych pisarzy ciągle się kurczyły. Dla pisarzy
emigracyjnych piszących po polsku nie istniały. Nigdy nie stałem
się sławny. A w Polsce byłem unicestwiony przez cenzurę,
więc prawie nic o mnie nie pisano. A tym bardziej o moich sukcesach, które
odnosiłem u krytyków ale nie czytelników.
9.
Joseph Conrad
Korzeniowski naraził się też rodakom swoim ironicznym stosunkiem
do twórczości Henryka Sienkiewicza, którego „Trylogię” nazwał w
jednym z listów do Kazimierza Waliszewskiego „Heroiczną
ewangelią św. Henryka”. Czy
w tym przypadku Twoja opinia jest również zbieżna z opinią
Conrada?
Moje i Conrada gusty literackie są
bardzo różne. Ale w tym wypadku się pokrywają. Gdy czytałem
ponownie „Trylogię” jako dorosły człowiek uznałem to za
bzdury. Z trudem i z obowiązku dobrnąłem do końca tego
dzieła.
10.
Myślę, że
polscy czytelnicy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej na
temat Twojej twórczości z okresu po wyjeździe z Polski. Są to
wszystko dzieła, które napisałeś po angielsku. W Polsce nie
ukazały się dotychczas tłumaczenia. Może więc opowiesz
nam o swoim dorobku literackim.
Zacznę od tego, ze nie jestem powieściopisarzem
i nowelistą sensus strictum. Jestem także historykiem i politologiem.
Napisałem monografie „Casimir Pulaski in America”. Pokazałem
olbrzymią rolę jaką odegrał Pulaski w amerykańskiej
wojnie domowej, podkreślam, że to była wojna domowa. Pokazałem
jego konflikt z Waszyngtonem. Wyciągnąłem
mnóstwo nieznanych dokumentów. Ustaliłem szczegóły i szczególiki. Daty,
nazwiska, a nawet jak wyglądały guziki w Legionie Pułaskiego.
Kopalnia wiadomości dla „Pułaskologów.
Następnie opracowałem
historię „Solidarności” z punktu widzenia systemowego.
Książka znakomicie przyjęta przez zawodowych politologów.
„Living with the Weird Mob” to eseje na temat Australii, Anglii i
Filipin. Parę
lat temu ukończyłem, proszę mi wybaczyć samochwalstwo,
rewelacyjną biografię, choć nie monografię, Pawła
Strzeleckiego.
Z książek ściśle
literackich wydałem zbiór opowiadań ”Escape to the Tropics”. Seria
dłuższych opowiadań połączonych osobą bohatera
Jana Skrzetuskiego (pseudonim Akowski) to „On the Wallaby Track” – Na Kangurzym
Szlaku. Pisane w stylu londonowskim i dzieje się w tropikalnej Australii i
na Nowej Gwinei. Opowiadania cieszyły się dość dużym i
międzynarodowym powodzeniem, ale nigdy się nie ukazały w formie
książkowe. Największe powodzenie zdobyły w Holandii.
„Warsaw Aflame” to historia niemieckiej okupacji
Polski”, graficznie współpracował ze mną Czesław
Banasiewicz.
„Narzeczone” to ‘romans’ sydnejski z lat
60-tych. Było to drukowane odcinkowo w paru pismach emigracyjnych. Po
polsku jest również broszurka „Pulaski Bohater Nieznany”.
W maszynopisach pozostaje jeszcze
parę powieści po angielsku i dwa skrypty filmowe.
11.
A nad jakimi
dziełami pracujesz teraz? Wiem, że jednym z nich jest monografia Jose
Rizala – bohatera filipińskiego. Poza tym słyszałam, że
piszesz traktat filozoficzny dotyczący tajemnicy istnienia. Kiedy te
dzieła będą wydane i czy ukażą się w języku
polskim?
Moja biografia Jose Rizal’a będzie,
mam nadzieję, czymś niezwykłym. Nie chodzi tu tym razem o fakty,
opieram się głównie na znanych źródłach, ale są tam
liczne interpretacje, tło historyczne i dygresje w sfery filozoficzne i literackie.
Staram się też łączyć biografię Filipińskiego
bohatera ze sprawami polskimi i ogólnymi. Mam nadzieję, że przez to
będzie to książka interesująca nie tylko dla
Filipińczyków i Polaków, ale dla międzynarodowego czytelnika.
Co do traktatu filozoficznego to raczej
zamierzony „opus”, gdzie „opisuje” swą religio-filozofie. Chcę to
opracować bardzo solidnie i w miarę możliwości naukowo, to
jest bez sztucznych założeń
i prawd objawionych, najwyżej znajdą się tam intuicyjne domysły
– prawdy, których nie mogę udowodnić, stąd wynika me określenie
religio-filozofii. Nie mogę się tym zająć na serio nim
ukończę Rizala. Nie potrafię pisać na raz dwu rzeczy. Jestem
jednotorowy.. Staram się nasiąknąć XIX wiekiem...
W ogóle mam dużo planów literackich.
Zobaczymy, albo nie, co z tego wyjdzie. Jak na razie przekonałem się,
po krótkim wypadzie do Polski, po 50 latach !, że na rynek polski nie mam
co liczyć, więc ostanę się przy języku angielskim jako
narzędziu literackim, więc w tym miejscu kłaniam się panu
kapitanowi Jozefowi Korzeniowskiemu zwanemu Conradem.
Na zakończenie chciałabym złożyć Ci gratulacje z
powodu przyznania Ci w lipcu bieżącego roku przez ”Miasto Literatów”
nagrody im. Josepha Conrada Korzeniowskiego.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
Warszawa, dnia 12.IX. 2007r.
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
5 września 2007
Jurata Bogna
Serafińska – wywiad z Bronisławem
Tumiłowiczem

Bronisław Tumiłowicz – dziennikarz. Studiował rybactwo morskie na WSR w
Szczecinie i dziennikarstwo na UW. Pracował w Red. Zagranicznej
PAP, Sztandarze Młodych, Argumentach. Płomieniach, Motorze, Rynkach
Zagranicznych, Przeglądzie Tygodniowym, Przeglądzie, III Programie P.
R. i dzienniku Metropol. W latach 1998-2002 był redaktorem
naczelnym miesięcznika "Życie Muzyczne". W okresie 1980-85
pracował jako adiunkt na Politechnice Warszawskiej oraz SGGW,
prowadził zajęcia w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora
Wańkowicza, a od 2000 roku w ID UW. Jest członkiem Klubu Publicystów
Morskich SDP i SDRP. Nagrodzony odznakami: Zasłużony Pracownik Morza
i Zasłużony dla Pomorza Zachodniego.
- JBS. – Przeprowadzam serię wywiadów z ciekawymi
ludźmi – pisarzami, poetami reżyserami, malarzami, ekologami…
Pan jest dziennikarzem, którego pasją jest muzyka.. Istnieje opinia,
ze to Pan mógłby wskazać kierunek odpowiedni dla wypromowania
Polski w Europie i Świecie. Czy możemy porozmawiać na ten
temat?
Br. T. – Możemy. Zajmuję
się naraz tyloma najróżniejszymi sprawami, że także
promocja Polski w świecie, skądinąd sprawa niezmiernie
ważna, też może być tematem rozmowy.
- Jeśli zastanowimy się co pozytywnego dostrzegają u
nas nasi współeuropejczycy – to stwierdzimy, że widzą
dobrych hydraulików, pielęgniarzy, kierowców i dobre, bo jeszcze
naturalne i ekologiczne produkty żywnościowe. Grzyby, jagody,
żurawiny. Czy naprawdę to musi być tylko tyle? Dlaczego nie
potrafimy promować naszej kultury?
- Myślę, że to, co
Europejczycy widzą w nas, nie da się ująć jednym zdaniem.
Produktami o pewnej renomie są np. polska wódka, polska szynka, ale
też...polski papież, polski prezydent Lech Wałęsa, polski
piłkarz Zbigniew Boniek. Mamy również przykłady wręcz
karygodne, jak np. „polskie obozy koncentracyjne”, które dziś w istocie
są ...produktem kulturalnym, obiektami turystycznymi. Czy nie potrafimy
promować naszej kultury? Tutaj też odpowiedź nie jest
jednoznaczna. Z dziedziny plastyki na świecie liczą się dwa –
trzy nazwiska Roman Opałka i Magdalena Abakanowicz. W Centre Pompidou w
Paryżu w ekspozycji stałej są np. prace Katarzyny Kobro. A
Katarzyna Kozyra też jest naszą wizytówką. Silnie za
granicą promuje się polski teatr, choćby Lupa, Jarzyna. W
muzyce niekwestionowaną pozycję ma Krzysztof Penderecki, Wojciech
Kilka Henryk Górecki. Właściwie można by wymieniać nazwiska
w nieskończoność, bo wielu artystów na własną rękę
przebija się do świadomości europejskiej na własną
rękę.
-3. Powinniśmy tworzyć wizerunek,
uwzględniający nasze narodowe atuty. Czy Pana zdaniem możemy
być postrzegani jako kraj melomanów? Czy możemy promieniować
kulturą muzyczną? Mamy przecież dorobek w tej dziedzinie –
Międzynarodowy Konkurs Chopinowski, Warszawską Jesień,
szkolnictwo muzyczne, kompozytorów od Gomółki, poprzez Moniuszkę po
Góreckiego, Pendereckiego, Kilana, wspaniałych śpiewaków operowych…
- Krajem melomanów to na pewno nie
jesteśmy i nie będziemy przez najbliższe 50-100 lat.
Umiejętność muzykowania domowego, czy choćby śpiewania
amatorskiego została dokumentnie pogrzebana w naszym
społeczeństwie w wyniku fatalnych decyzji oświatowych w
przeszłości. Wyrugowanie z programów szkolny zwykłych, pospolitych
lekcji śpiewu miało takie fatalne skutki, które objęły
już kilka pokoleń. Najbardziej masowy styk Polaka ze śpiewem,
to kościół i uroczystości patriotyczne. Śpiewać w
kościele nikt już poza starymi babciami nie chce, a księża
też są nie przygotowani aby „muzycznie promieniować” na
wiernych. Na uroczystościach państwowych Hymn Polski z reguły
wykonuje się ... z taśmy. O czym my tutaj mówimy. Promieniować
kulturą muzyczną możemy jedynie w wąskich kręgach
profesjonalnie zainteresowanych muzyką, ale nie masowo.
- A może powinniśmy skoncentrować się na
którymś z naszych Wielkich? Ale nie poprzez pomysły typu
wymyślania nazwy z nazwiskiem dla następnego alkoholu czy
bombonierki. Może powinniśmy wykorzystać n.p. olbrzymie
zainteresowanie muzyką Chopina w krajach azjatyckich, zwłaszcza
w Japonii?
- Absolutnie tak. Jako państwo, jako
społeczność powinniśmy się skoncentrować,
właśnie na Fryderyku Chopinie – i to stara się robić
Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. W 2010 roku cały wysiłek oficjalnej
kultury będzie nacelowany na to nazwisko, z okazji 200 rocznicy urodzin, i
wtedy się okaże czy umiemy promować , czy nie. Bo ze
stereotypami walczyć trudno, a europejski obywatel uważa pewnie,
że Chopin był Francuzem... Alkohol „Chopin”, żaglowiec „Chopin”,
lotnisko
Chopin, nagrody Fryderyka, to
wciąż jeszcze za mało, aby całemu światu
odsłonić potęgę polskiej kultury, choć są to
działania idące w dobrym kierunku.
- Podobno w Europie jesteśmy uważani za potęgę w
dziedzinie jazzu. Kurylewicz, Urbaniak, Namysłowski,
Ptaszyn-Wróblewski. Może to pomysł na zainteresowanie u innego
pokolenia odbiorców?
- Tak pewnie jest, ale jazz to jednak
margines, dosyć wąska i specjalistyczna dziedzina. Niektórzy
mówią, że „ślepa uliczka muzyki”, trochę już
wyeksploatowana przez różne próby komercyjne.
- Mamy też tzw. regiony muzyczne. Muzyka i kultura góralska,
Podhale… Wiele miast małych i dużych, wiele miejscowości
mogłoby skutecznie przyciągać turystów i inwestorów poprzez
umiejętną promocję swoich walorów. Brakuje nam
właściwej koncepcji. Dlaczego pomimo atutów w postaci wielkich
nazwisk i znanych imprez naszym ośrodkom kulturalnym daleko do rangi
chociażby Salzburga czy Majorki?
- Patrzę z pewnym niepokojem na to,
co się dzieje w polskiej branży turystycznej. Ile czasu zajmuje walka
o właściwy status Polskiej Organizacji Turystycznej, która
mogłaby profesjonalnie i finansowo koordynować poczynania
Regionalnych Organizacji Turystycznych, i w ogóle regionów, lokalnych
stowarzyszeń i organizacji pozarządowych, które mają wiele
ciekawych pomysłów. W POT znajduje się być może klucz do
tego, o czym Pani mówi. Góralszczyzna, Kurpiowszczyzna, Kaszuby – to tylko trzy
przykłady regionów kulturalnych mających potencjał do
zainteresowania i zadziwienia całej Europy, ale na szczeblu rządu
ważniejsza jest walka o strefy wpływów, o stanowiska, stołki.
POT nie ma wciąż prezesa, a po odejściu Andrzeja
Kozłowskiego nie znalazł się jeszcze nikt, kto dysponowałby
jakąś całościową wizją promocji Polski poprzez
turystykę.
- Podobno od dziesięcioleci istnieje projekt stworzenia
propozycji turystycznej obejmującej trasę szlakiem Chopina.
Zmienia się tylko co jakiś czas nazwa określająca ten
projekt – folder, oferta, produkt. Za trzy lata powinniśmy być
przygotowani do uroczystego obchodzenia dwusetnej rocznicy urodzin
Fryderyka Chopina. To powinny być uroczystości rangi
światowej. Jak na razie rok 2010 jest w mediach wspominany
głównie jako rok w którym powinny być gotowe obiekty sportowe do
Euro 2012. Czy ma pan sposób na to aby Polacy interesowali się
kulturą przynajmniej w takim stopniu jak sportem?
- Mam. Obowiązkowe, od pierwszej
klasy do matury, lekcje rysunku i śpiewu we wszystkich szkołach.
Wprowadzenie dodatkowego kryterium doboru wszystkich kadr w Polsce, od
dyrektora po ministra i prezydenta – musiałyby to być osoby
odpowiednio przygotowane i edukowane kulturalnie, potrafiące przynajmniej
przyzwoicie rysować i śpiewać np. Jeszcze Polska nie
zginęła. Pamiętam , jak przed wieloma laty Jerzy Waldorff
zażądał od kierownictwa Telewizji Polskiej, aby miejsca na
kulturę, a zwłaszcza muzykę było w programach telewizyjnych
wiadomości tyle samo, co miejsca na sport. Przez kilka dni , może
tygodni, tak było, a potem się rozmyło. Oczywiście
telewizją się nie naprawi wszystkich grzechów kulturalnej edukacji,
ale może przynajmniej przekaże się ludziom podstawową
prawdę, że życie bez kultury to ciężki,
śmiertelny grzech.
- Co zrobić abyśmy nauczyli się promować
pozytywnie? Aby promocja pozytywna zastąpiła tę
negatywną i niepochlebną, która ma miejsce w ostatnim czasie?
Może trzeba zacząć od siebie, może powinniśmy
kultywować naszą kulturę najpierw we własnym
społeczeństwie, które jakby zasnęło
oglądając telewizyjne seriale?
- To, o czym mówimy, to zwykłe
wołanie na puszczy. Jest wielu pasjonatów, którzy na swoim odcinku, w
lokalnym kręgu swoich znajomych, sąsiadów czy
współmieszkańców robią bardzo piękne i pożyteczne
rzeczy. O tych ludziach nawet pies z kulawą nogą nie piśnie,
chyba, że jest to „dyrygent chóru chłopięcego” o
skłonnościach pedofilskich. Trudno o gorszą reklamę dla
wspólnego śpiewania, jak właśnie ten szeroko
nagłośniony przypadek. Która matka, który ojciec wyśle teraz
swoje dziecko na zajęcia zespołu śpiewaczego bez drżenia
serca? Co mają teraz robić inni dyrygenci chórów dziecięcych?
Oddać się w ręce organów ścigania? Praca z dziećmi to
oczywiście ogromna odpowiedzialność, ale nie należy
się koncentrować na przypadkach incydentalnych. Chóry dziecięce
powinny być w każdej szkole. Nawet powstał taki ministerialny program,
który krok po kroczku ma zwiększać liczbę odpowiednio
przygotowanych nauczycieli, zachęcać ich do zakładania chórów w
szkołach i obejmować coraz większe połacie kraju. Ale
jakoś od momentu inauguracji programu nikt tego już nie śledzi.
Nikomu nie zależy na tym, abyśmy byli bardziej kulturalni , niż
jesteśmy. Odnoszę wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.
- Na zakończenie – pytanie osobiste – Jakie są Pana plany
na najbliższą przyszłość – zawodowe i prywatne?
- Chciałbym zostać
przywódcą dużej, międzynarodowej sekty religijnej, mającej
miliony wyznawców na całym świecie i dysponującej też
ogromnymi możliwościami finansowymi, przy których imperium ojca
Rydzyka byłoby maleńkim ziarnkiem piasku. Sekta owa, będąca
zarazem emanacją nowego, pozytywnego kierunku filozoficznego,
krzewiła by pokój, miłość, kulturę wyższą ,
tolerancję, pracę dla dobra ogółu i oczywiście śpiew.
Nasz hymn mógłby się zaczynać od słów: Usta milczą,
dusza śpiewa.
Dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia
się Pana planów i marzeń w jak największym zakresie.
Warszawa, dnia 5. IX.2007r.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
22 sierpnia 2007
Jurata Bogna Serafińska – wywiad z Leszkiem Szymańskim o podróży do Indii przed
pół wiekiem
Dr Leszek Szymański
(doktorat z historii, PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z polonistyki London University, U.K.
magisterium z politologii California State University, USA), - literat,
dziennikarz, założyciel i pierwszy redaktor naczelny legendarnego
pisma „Współczesność”. Po wyjeździe z Polski w roku 1958
trafił przez Indie, Filipiny, Australię i Anglię do USA, gdzie
mieszka obecnie. Na jesieni 2006r. odwiedził Polskę z okazji obchodów
pięćdziesięciolecia powstania „Współczesności”.
Indie - państwo w południowej części
kontynentu azjatyckiego. Obszar 3 287 263 km2.
1080264 tys. mieszkańców. Graniczy z, Chinami i
, z Bhutanem, Myanmar i Bangladeszem. Granice
państwa tworzą też wody Zatoki Bengalskiej i Morza Arabskiego.
Stolica: New Delhi. Większe miasta: Mumbai (dawniej Bombaj), Delhi, Kalkuta, Madras, Bangalore,
Hyderabad, Ahmadabad, Kanpur, Nagpur, Pune, Jaipur,
Lucknow, Indore, Madurai, Surat. Kraj Podzielony administracyjnie na 25 stanów i 7
terytoriów związkowych. Językami urzędowymi są hindi i
angielski .(W Indiach istnieje ponad 700 języków).Waluta narodowa,
rupia indyjska, dzieli się na 100 paise. Klimat zwrotnikowy
monsunowy zwrotnikowy pustynny, w Himalajach i Karakorum podzwrotnikowy górski.
Kiedy czytamy przewodniki po Indiach czujemy się oszołomieni
Czytamy, że to kraj
niezliczonych, błyszczących kolorów:
lśniących wszystkimi barwami posągów Buddy, Szivy i Ramy…kraj fakirów,
guru, ascetów, wędrujących mnichów, kraj kontrastów, tajemnic i
zagadek – oszałamiający i fascynujący. Kraj imponujących
pałaców i świątyń, cudów natury, ogromnych metropolii i
ubóstwa. Świat łączący starożytność i średniowiecze
ze współczesnością… To kraj, po którym przez wiele miesięcy
podróżował w drugiej połowie XX wieku dr Leszek Szymański.
1.
Leszku, w wywiadzie na
temat podróży na Filipiny wspomniałeś, że na emigrację
zdecydowałeś się będąc w Indiach. To był rok
1958. Wtedy było bardzo trudno dostać nie tylko paszport ale nawet
tzw. wkładkę paszportową do krajów socjalistycznych. Wiem,
że do Indii pojechałeś ponieważ dostałeś
nagrodę Teodora Parnickiego. Jak udało Ci się otrzymać
zgodę na wyjazd?
Paszport dostałem z zachętą do wyjazdu przez
KC PZPR, które chciało się mnie możliwie dyskretnie pozbyć
ze "Współczesności" by ją zreformować. Ambasador
Katz nawet obiecał mi osobiście (w Polsce) stypendium. Obietnicy nie
dotrzymal, choc Ambasada „opiekowala” sie mną przez parę dni. Opieka
w cudzyslowie, bo wsadzili mnie do taniego hoteliku, na ktory nawet nie bylo
mnie stać, ponieważ do dyspozycji miałem zaledwie sto funtow, co
wydawało mi się wtedy majątkiem.
2.
Skąd
wzięło się te sto funtów?
Pieniądze miałem z rozmaitych honorariów, a
zwłaszcza z wydawnictwa „Sport i Turystyka”, które podpisało ze
mną umowę na pniu. Bank Narodowy pozwolił mi te sto funtów
wymienić
Nota bene, po tym jak „wybrałem wolność”, juz
w Australii, Sport i Turystyka, groziła mi sądem za niedotrzymanie
umowy. Wiec manuskrypt im wysłałem, Było to jednak zwykle
„harassment”. Książki oczywiście nie wydrukowano. Nosi
tytuł „Pieszo Przez Indie””.
3.
Jakie były dalsze
losy tego manuskryptu?
Chyba jeden egzemplarz w maszynopisie jest gdzieś w mych
papierach, drugi w Bibliotece POSK’u w Londynie. Trzeci został zniszczony
celowo wraz z większością mych maszynopisów i wycinkami z prasy
holenderskiej, gdzie tłumaczono wiele mych opowiadań. Ale to
zupełnie inna historia. Podobnie jak mój i Edwarda Duszy „historyczny”
zatarg z wysłannikiem KC PZPR, Hieronimem Kubiakiem w Stevens Point,
maleńkim miasteczku w Wisconsin, gdzie redagowano i wydawano
istniejącą do dziś „Gwiazdę Polarną”. Byłem tam
redaktorem działu politycznego. Tak ja później ponownie w Australii w
sydnejskiej ABC, w sekcji polskiej. Ale to znów inna historia.
„Pieszo przez Indie”, dziś jest już dokumentem
historycznym bo towarzyszyłem w wędrówce hinduskiemu
„świętemu”, który skłaniał obszarników by dobrowolnie
rozdawali swą ziemie. I robił to skutecznie!
4.
Czy w czasie pobytu w
Indiach powstały jeszcze jakieś Twoje utwory?
Moj artykuł „Biali Sahibowie z Polskiej Ambasady”
był drukowany w większości pism emigracyjnej. Słowo „sahib”
nie zawsze oznacza białego człowieka. Duża część
książki „Pieszo przez Indie”, była pisana na „żywca”. Jako
rodzaj reportaży. Podobnie parę fragmentów kontynuacji „Końca
zgody narodów”. Chciałem utrwalić „koloryt lokalny” choć pewnie
wszystko to wyglądało trochę inaczej parę tysięcy lat
temu.
Moja książka „Living with the Weird Mob” przedstawia
życie emigranta w , Australii, Anglii i USA”, lecz oczywiscie nie w
Indiach.. Dobrze przyjęta przez krytykę, gorzej przez czytelników.
Zostało mi w pamięci, że określono ją jako mocną,
gniewną i gorzką. Czyli to co cechowało
„Współczesność” w Polsce. Tylko bez dwuznaczników i pisania pod
cenzurę.
5.
Jak doszło do tego,
że otrzymałeś nagrodę Teodora Parnickiego? Czy
miałeś kontynuować jego „Koniec Zgody Narodów”?
Jako redaktor „Współczesności” usiłowałem
nawiązać kontakt z pisarzami emigracyjnymi. Nota bene, byl to
dział Jerzego Czajkowskiego, który się koncentrował na poetach.
Ja natomiast wolałem prozę. Już nie pamiętam jak i od kogo
dostalem adres Parnickiego, który był w Meksyku. Chyba od Teresy Englert,
dyrektorki wydawnictwa „PAX’u.
PAX wydawał Parnickiego i innych pisarzy emigracyjnych,
którzy zamierzali powrócić do PRL, ale ja o tych „knowanmiach” nie
wiedziałem. W każdym razie Parnicki mial, mnóstwo złotówek w
Polsce, których tylko część mógł wymienić na DOLARY.
Wiec oglosil konkurs na powieść z tematyką historii starożytnej. Ponieważ
„Koniec Zgody Narodow” wydawał mi się niedokończonym
dziełem – zaproponowałem kontynuację.
Mam chyba kilkaset listów Parnickiego. (oryginaly są w
Bibliotece Narodowej, kopie w Jagiellońskiej). W każdym razie Parnicki
przyznał mi stypendium/nagrode na wyjazd do Indii.
6. Jakie prace miałeś prowadzić w
Indiach w ramach stypendium?
Chciałem przeprowadzić wizję lokalną i
zobaczyć co zostało z dawnej kultury indyjskiej po kilkuset latach panowania
państewek greckich w dzisiejszych północnych Indiach.
Prócz tego, prawdę mówiąc, rozglądałem
się za możliwością wyjazdu z Polski, bo było dla mnie
jasnym, że dni względnej wolności „Współczesności”
były na ukończeniu. Miałem też możliwość
wyjazdu do Berlina, ale wybrałem Indie. A później Australię.
7. Jakim środkiem lokomocji
podróżowało się z Polski do Indii pół wieku temu?
W moim wypadku samolotem „Lot’u dotarłem do Moskwy. W
Moskwie przesiadłem się bodaj na „Aeroflot” lecący do New Delhi.
Samolot pompował benzynę w Samarkandzie, czy tez Taszkencie. Ku memu
zdumieniu zaobserwowałem stado osiołków obarczonych chyba beczkami
benzyny. Jeden z nich ryczał tak donośnie, ze zagłuszał
jakieś przemówienie, prawdopodobnie Chruszczowa, z głośników w
samolocie. Jakie podobne glosy, pomyślałem bluźnierczo.
8.
Jakie było Twoje
pierwsze wrażenie po tym jak wysiadłeś z samolotu?
Moim pierwszym wrażeniem było gorące,
tropikalne powietrze, gdy stanąłem w wyjściu samolotu.
Powietrze przesycone jakimiś dziwnymi woniami. Do dzis dnia doświadczam
podobnego uczucia wysiadając z samolotu w tropikalnych krajach, czy na
wyspach Pacyfiku, zwlaszcza francuskich. Pamiętam „vestige” francuskiego
kolonializmu. Gwardie dorodnych Polinezyjczyków we wspaniałych mundurach w
czakach, orkiestrę wojskową i z samolotu „Air France” wysiadalo dwu
francuskich dostojników, też w galowych mundurach z odznaczeniami, które
błyszczały tak wspaniale, że mogłem to obserwować z
(okna) mej kabiny. Marsze, czy też „Marsyljanka”, nie dorownaly jednak
potęgą głosu rykowi towarzysza osła z Samarkandy a może
z Taszkientu?.
9.
W jakich warunkach
mieszkałeś w Indiach?

Tak jak to zwykle czynię. Nigdy nie byłem
turystą. Zawsze tubylcem, albo emigrantem. Z mego krótkiego pobytu w
hoteliku, pamiętam gościa hotelowego, grubego Hindusa, który głośno
protestował przeciw zupie pomidorowej i przeze mnie usiłował
nawiązać stosunki handlowe z Polską, zamierzając
eksportować tam nieznane mi „cashew nuts”. Not my cup of tea! Pewnego
wieczora zobaczyłem przeraźliwie wyglądającego pająka
na moim łóżku. Przerażony wezwałem pomocy.
Służący Hindus zjawił się natychmiast i starannie
umieścił potwora na dłoni i wyniósł w bezpieczne miejsce.
Jak mnie zapewniał pracownik ambasady, któremu o tym wydarzeniu
wspomniałem, Hindus mógł uważać, że w pająku tkwi
duch jego pradziadka. W Indiach jak i w Australii nie ma niejadowitych
węży. Pamiętam jak kiedyś mieszkający u mnie Kedar
Nath wyskoczył przerażony z łóżka, gdy odkrył tam
podrzuconego przeze mnie węża z gumy.
10.
W Encyklopedii
Powszechnej znalazłam informację, że w Indiach panują
aż trzy różne klimaty – zwrotnikowy monsunowy, zwrotnikowy pustynny i
chłodny podzwrotnikowy górski. Na czym polegały te klimatyczne
różnice i co z nich wynikało? Jakie ubranie było Ci niezbędne
w czasie pobytu
Nie bardzo znam się na klimatologii. Podczas mego pobytu
w Indiach było bardzo gorąco w New Delhi i Kalkucie oraz Benares. U
podnóży Himalajów chłodno. Ubranie miałem akurat takie jak w
lecie w Polsce. Na zdjęciu grupowym z Shivananda jestem uwieczniony w
polskiej wiatrówce z potężną plamą czerwonego atramentu, z
czasów redaktorskich. Później czytałem, że każdej zimy w New
Delhi zamarza kilkuset bezdomnych osób.
11.
Spędziłeś
podobno kilka miesięcy w aszramie, Guru, Shri Shwami Shivananda o stóp
Himalajów i w New Delii. Czy możesz rozszyfrować te nazwy?

Byłem w Ashramie, Shri Swami Shivananda U
źródeł Gangesu, u podnóża Himalajów. Byłem też w
Benares. Do Shri Shvami Shivananda zarekomendowala mnie slynna Wanda Dynowska,
ktora miala wlasny aszram w Madrasie. Nota bene, wtedy slowa guru, aszram,
szwami byly w Polsce nieznane. Guru to nauczyciel, aszram to rodzaj
klasztoru-uniwersytetu, szwami to „swietobliwy”, shri to grzecznosciowy tytul
jak wielmozny pan. Malo znane wyrazenia nawet w Anglii.
12.
Czy
podjąłeś studia w jednym z klasztornych uniwersytetów?
Shri Shvami Shivananda, potężny człowiek,
zawsze w dlugim europejskim plaszczu byl doktorem oftamologii. W klinice leczyl
za darmo. W aszramie gościł i karmił każdego, kto miał
ochotę studiowania jego nauk. Ale ani uczestnictwo w wykladach, ani joga
nie były obowiązkowe.
Ponieważ ani filozofia hinduizmu z naciskiem na Shive mi
nie odpowiadala, a do jego jogi nie potrafilem nagiąć kości, po
kilku miesiacach zrezygnowałem ze studiów. Do dziś dnia jestem
wdzięczny Shri Shvami Shivananda za jego gościnę.
Jako ciekawostkę dodam, że po drugiej stronie
Gangesu, tam plytkiego i wąskiego, ale o przeczystej wodzie byl aszram
przeciwnika Shivanandy – Vishnunandy. Mimo różnic ideologicznych obaj
„święci” bardzo się lubili. Tworzyli też humorystyczną
parę, Shivananda wysoki i tlusty zupełnie łysy olbrzym i
Vishnunand mały chudy i całkowicie zarośnięty z włosami
chyba do ziemi i bodaj nagi, przykryty wspaniałą kruczo czarną brodą.
13.
Czy byłeś
zadowolony z prowadzonych badań naukowych?
Trudno to określić jako badania naukowe, widzialem
ruiny zabudowań i fortyfikacji greckich najlepiej zachowanych w Taxili w
Pakistanie, trochę rzeźb greckich lub pod wpływem greckich, ale
przede wszystkim zobaczyłem i odczułem topografię i klimat kraju.
Uzupełniłem swą lekturę. Zwykle pisząc rzeczy
historyczne staram się zastosować „osmozę’
nasiąknąć czasami, geografią, historią okresu, o
którym piszę. Staram się też wyłączyć od
współczesności. Gdy pisałem biografię Strzeleckiego, o
zniszczeniu Twin Towers w New Yorku dowiedzialem sie parę dni
później. Nie interesowały mnie wybory w Stanach Zjednoczonych.
Obecnie pracuję nad Rizalem i ledwo wiem, kto kandyduje na urząd
prezydencki
14.
Czy wyniki badań
odsyłałeś do Polski czy też masz je do dzisiaj ze
sobą? Jeśli tak to czy masz zamiar je opublikować?
Nie tyle wyniki badań, co ukończoną
olbrzymią i epicką wersję angielską posłałem Parnickiemu,
który akurat powrócił do PRL. Teraz ja byłem pisarzem emigracyjnym i
Parnicki mnie zlekceważył. Wysyłałem reportaże do
„Współczesności”, ale podobno tekst i fotografie walały się
po podłodze redakcji. Nic nie wydrukowano, choć przecież, nie
byłem jeszcze oficjalnie na emigracji. Zapowiedź przyszłości?
Obecnie złożyłem podanie o stypendium do Ministerstwa Kultury i
jeśli je dostanę - opracuję uaktualnioną wersję
polską. Nowe wątki i obserwacje psychologiczne. Te same tlo
historyczne i główni bohaterowie.
15.
Czy
interesowałeś się religiami Indii – buddyzmem, hinduizmem?
Jakiego wyznania byli twoi sąsiedzi Hindusi?
Tak, interesowałem się i interesuję
Hinduizmem, ale znacznie bardziej Buddyzmem, a wlasciwie jego wersją
Mya......??? Zamierzam napisać pracę naukową „Na Tropach
Historycznego Buddhy”. Mieszkałem u swego przyjaciela Mahometa Islam Raj
Puta. Nasz sąsiad Hinduista budził nas w nocy parę razy
chrząkaniem (czyszczeniem gardła i nosa) i śpiewami sutry.
Kąpałem się u źródeł Gangesu. Woda uleczyła
wszelkie zanieczyszczenia ciala. Lecz w New Delhi okoliczni mieszkańcy
myśleli, że zwariowalem, gdy po wstepnej gimnastyce zanurzyłem się
w Gangesie Chyba krokodyli tam nie bylo, ale węże wodne.. Raj Put
wytłumaczył zaniepokojonym obserwatorem, że to
część mojej religii. W Benares nie odważyłem się
zanurzyć w Gangesie. Zbyt dużo spławianych trupów.
Chociaż do każdej religii mam szacunek, to raczej
zadziwił mnie widok całkowicie nagich świętych. Czy
też derwiszy, których całym rynsztunkiem, była miseczka,
którą dobrzy ludzie od czasu do czasu wypełniali pożywieniem. Większość Hindusów ma
religijny szacunek do życia. Ma to religijne uzasadnienie u Braminów przez
wiarę w karmę i inkarnacje. Przeciętny Hinduista ma raczej
znikome pojecie o teorii i po prostu stosuje się do zwyczajów i
rytuału. Wyznawcy religii Parsów noszą
zawoje na nosie i ustach by nie zabijać mimowolnie mikroskopijnych owadów.
16.
Czy odwiedzałeś
indyjskie biblioteki i czy badałeś teksty mówiące o wimanach – starożytnych
indyjskich statkach kosmicznych napędzanych m .in. metodą
antygrawitacyjną?
Tak, bardzo to mnie intryguje, ale przyznam sie, że znam
to nie z muzeow i tekstow, a głównie z wersji Von Denikena.
17.
Czy uważasz
opowieści o wimanach za opisy faktów jakie naprawdę miały
miejsce czy też za fantazję literacką?
Wygląda to na legendy oparte na faktach. Ale dokladnie
tego nie badałem.
18.
Czytałam, że na
współczesnych konferencjach poświęconych lotom kosmicznym
poruszany bywa temat wimanów. Na przykład na Konferencji Kosmicznej w
Bangalore, która odbyła się 22.X. 1988 roku był wygłoszony
referat o starożytnym wimanie o kształcie przypominającym
dzisiejsze sterowce, napędzanym energią słoneczną. Czy nie
uważasz, że jest to bardzo ciekawy temat, nad którym warto byłoby
popracować? Czy nie prowadzili na ten temat wykładów uczeni w
klasztornych uniwersytetach?
Moi „profesorowie” to byli znawcy sanskrytu, filozofowie,
mnie więcej odpowiednicy dzisiejszych profesorskich badaczy Biblii. Wtedy osiągnięcia
kosmiczne ani książki Von Denikena nie były jeszcze znane. To co
sie dziś wydaje uderzającą analogią do współczesnych
czasów, n. p rysunki Inków wyglądające na wnętrza komputerów, postacie
przypominające kosmonautow, czy ich rakiety, napisy widziane tylko z paru
tysiecy mil w górze, było po prostu niezauwazane. Fantastyczne wzmianki
traktowanao jak cuda Mojżesza. Analogia do odkrycia homeryckiej Troi. W
aszramacie byli i są, filozfowie, kaplani, mistrzowie jogi, nie wiem jak
to okreslic, ale nie naukowcy. Ci są na normalnych uniwersytetach i na
pewno zwrócili uwage, na te sprawy. Ale powtarzam, jestem tu laikiem.
19.
Czy widzisz związek
pomiędzy kulturą starożytnych Indii, a wcześniejszą kulturą
sumeryjską?
Tak i kultura Egiptu i Krety, a moze i „Atlantydy”. Nie
żartuję, ale to nie moja specjalność.
20.
Czy
interesowałeś się do jakich kast należą Twoi hinduscy znajomi?
Czy mógłbyś o tym opowiedzieć?
Postaram się przesłać Ci materiał o Kedar
Nath'cie jeśli jest w komputerze. Ma caly rozdział w „Księdze
Współczesności”. Był najwyższej kasty braminem, ale nie
afiszował się tym. Sonny byl Kshatryą, czyli należał
do klasy arystokratyczno-wojskowej. Natomiast George Vaurghise byl
Rzymskim-Katolikiem z Madras. Katolicyzm zostal tam wprowadzony bodaj przez
św. Tomasza, grubo nim dotarl do Polski. Pamietam, że w Londynie
Vaurgise byl w szpitalu na tej samej Sali co Tadeusz Bielecki i Bielecki
informowal mnie ze zdumieniem, ze Vaurgise jest katolikiem. ! Wszyscy trzej
‘nasi’ Hindusi byli czlonkami założycielami „Współczesności”.
W Indiach w New Delhi opiekowal sie mną młodszy brat Kedara, Badri
Nath. W Indiach było ważne do jakiej kasty się
należało i właściwie było to oczywiste. Jeden z mych
znajomych, Hindus zaprosil mnie na kolacje. Eskortował mnie mój przyjaciel
Raj Put, ktory przedstawil sie jako „M”, „I”, Raj Put. Gospodarz nalegał
by dowiedzieć się co się kryje za inicjałami. Gdy
usłyszał, że to Mahomet Islam, pozostał grzeczny, ale w
stanie szoku. Jak mi wyjasnil Rasj Put wszystkie talerze z których jadł
zostały zniszczone, lub „puryfikowane”.
Oczywiscie podejcie zeuropeizowanych Hindusów jest zupełnie
inne, tak jak ich odzież. Jednak większość kobiet, bez
wzgledu na wykształcenie i zawód pozostaje przy „sari”. Nawet w USA,
Anglii i Australii.
21. Czy zdarzało Ci się
widywać Hinduski ubrane w stroje europejskie?
Nie przypominam sobie aby kobiety w Indiach ubierały
się inaczej niż bardzo tradycyjnie. Zresztą podobnie
postępują przebywające poza granicami swego kraju. Nie dalej jak
wczoraj widziałem w super markecie dwie Hinduski w "sari".
Zadziwiające jak Hinduski trzymają się swego tradycyjnego
ubioru, który się nie zmienił od tysięcy lat!
Fashion Designers z Paryża by tam zbankrutowali, no i brak
zabawy z podnoszeniem i obniżaniem sukienek!
22.
W czasie tak
długiego pobytu na pewno brałeś udział w życiu
kulturalnym. Czy możesz opowiedzieć o hinduskich kinach, teatrach,
występach estradowych?
Na udział w życiu kulturalnym nie miałem ani
czasu ani pieniędzy. Czytałem dość dużo autorów
hinduskich po angielsku i prasę w tym języku. Parę moich
opowiadań i artykułów było drukowanych w rozmaitych gazetach.
Raczej grzecznościowo. Filmy są popularną rozrywką. Do
dziś dnia kręci się ich kilkaset rocznie. Byłem na paru
recytacjach - konkursach poezji. Poeci nie tyle recytowali co śpiewali swe
utwory. „Nasz” Kedar Nath zadziwiał taką metodą naszych
uczestników spotkań literackich w Polsce. Jeśli się nie
mylę, Roman Śliwonik dość , to obcesowo określił
jako wycie poezji. Ale to tradycja paru tysięcy lat!
23.
Czy
interesowałeś się faktem, że Hindusi są zarówno biali
jak i ciemnoskórzy?
Barwa skóry mieszkańców Indii była i jest dla nich
bardzo ważna. Cytuje z pamięci, ale chyba słowo kasta pochodzi
od barwy.
Z grubsza w Nepalu i na Północy Indii mieszkańcy
są prawie biali, lub nawet biali. Im bardziej na południe tym
ciemniejsi, aż dochodzimy do Drawidians, oryginalnych negroidalnych
mieszkańców Południowych Indii zwłaszcza Madrasu i Kerala.
George Vaurgise wyglądał jakby był
czarnoskóry.
24.
Co możesz
powiedzieć na temat hinduskiej kuchni? Czy jest to przede wszystkim kuchnia
wegetariańska? Co jada przeciętna średniozamożna hinduska
rodzina?
Ze względów religijnych jest to kuchnia przeważnie
wegetarianska. Jest tam tyle potraw, że nie pamiętam ich nazw.
Pamiętam natomiast, że zadziwiłem znajomych Hindusów jedząc
smażone strączki pieprzu, gasząc ogień miejscowym kefirem
„curd”. Skoncentowane masło „ghee’ jest powszechnie używane. Kura
pieczona w glinie „banduri” jest przesmaczna. Nie wszyscy Hindusi są
wegeterianami. Ale żaden z nich nie tknie befsztyka. Do wszystkiego dodaje
sie nie tylko pieprz, lecz szafran/curry. W Londynie po zapachu mozna bylo
dotrzec do hinduskich restauracji, od których aż się roilo. Sa tam
wegetarianskie i miesne potrawy. Gandhi za swych czasow mial trudnosci w
znalezieniu wegeterianskiej jadlodajni. Takze po tym zapachu można
było osądzić narodowość mieszkańców apartamentów
i domów, bez zaglądania do środka.
25.
Czy miałeś
problemy ze znalezieniem taniego baru czy jadłodajni z posiłkami
możliwymi do zaakceptowania?
Ponieważ jadam to co Tubylcy włączając
kanibali, nigdy nie mialem kłopotu z posiłkami, a nawet ich
trawieniem. Dyzenteria, jak do tej pory, mnie ominęła. Raczej
miałem problem ze znalezienien pieniędzy na posilki. W Indiach
żyłem głównie na diecie z bananów i mleka kokosowego. Biedacy
ginęli z głodu na ulicach New Delhi, mimo ze liczne
świątynie rozmaitych religii oferowały darmowe jedzenie.
Podstawa jedzenia w North India jest „czapati” rodzaj placka ze zboża, w
Południowych Indiach ryz.
26.
Czy to prawda, że
krowy są w Indiach wyprowadzane na spacer i jest rzeczą zupełnie
zwyczajną, że można spotkać się niespodziewanie z
krową na chodniku i na jezdni?
Tak, ale ponieważ, bezpańskie krowy chociaż
są świętymi zwierzętami, nie są karmione, najwiecej ich
jest na bazarach, gdzie starają się ściągnąć
jarzyny ze stoisk. Oczywiście właściciele je odstraszają,
choć bez drastycznych metod. Więc biedne krowy są na pół
zagłodzone. Zabicie krowy jest poważnym przestępstwem. W Indiach
jest do tej pory wielu Muzułmanów, którzy nie jadają wieprzowiny ale
nie mają szacunku do wolowiny i bywają czasem oskarżani o
świętokradztwo.
27.
Czytałam, że na
ulicach miast indyjskich można spotkać nie tylko krowy ale i inne
samodzielnie przemieszczające się zwierzęta n.p. małpy. Czy
miałeś może jakieś interesujące „spotkanie” tego typu?
Z krowami spotykałem się dość
często, ale nie były groźne. Są „święte" małpy
po niektórych świątyniach, łączy się to z legendami
religijnymi. Są czciciele węży.... Dzikie słonie i tygrysy
mieszkają w dżunglach. Byłem w dżungli, ale nie przypominała
opisów z Kiplinga, które raczej były zbliżone do wyglądu dżungli
na Filipinach. Pełno ptaków z których
odróżniałem tylko papugi. Na tygrysy nadal się poluje, ale zdaje
się przestano już łapać dzikie słonie....
węże jak słyszałem są bardziej niebezpieczne niż tygrysy
i pantery...
W miastach natomiast jest mnóstwo sępów, które
spełniają rolę sanitarną.
"Bawół wodny" (carabao) jest podstawą
małych gospodarstw (w których czasem szarańcza niszczy zbiory). Konie,
wielbłądy i osły to zwykłe juczne zwierzęta. Z
domowych zwierzaków jak zwykle psy i koty, z tym, że jak są
traktowane zależy od właścicieli. Muzułmanie na ogół
nie lubią psów. Chyba to ma jakieś uzasadnienie religijne,...
28.
A czy
zauważyłeś, że muzułmanie dobrze traktują koty?
Podobno Mahomet uznał, że koty nie są nieczyste i nakazał
dobrze się z nimi obchodzić. Istnieje legenda mówiące o tym,
że kot uratował życie Proroka, kiedy został on zaatakowany
przez węża i druga legenda o kotce Muezzi, która usnęła na
jego szacie. Mahomet kazał wtedy odciąć kawałek szaty aby
nie budzić ukochanej kotki. Podobno wyznawcy islamu mają
obowiązek karmienia przynajmniej jednego bezdomnego kota. Czy jest to
zgodne z Twoimi obserwacjami?
Tak, rzeczywiście zauważyłem, że u
wszystkich moich indyjskich znajomych wyznających Islam były w domu
koty. Zwierzaki wyglądały na zadowolone, z czego wniosek, że
były dobrze traktowane. Chyba w Mahometańskim raju jest tradycyjnie
parę zwierząt, ale nie pamiętam szczegółów poza wielorybem,
który nie strawił proroka Jonasza.
29.
Jak i kiedy
zakończył się Twój pobyt w Indiach? Czy masz może zamiar
odwiedzić swoich hinduskich znajomych?
Po tym jak dotarły do mnie wiadomości o „reformach”
we „Współczesności” i po tym, jak ani jeden z mych reportaży nie
został wydrukowany, domyślałem się co się
święci. Wtedy to właśnie spotkałem w New Delhi,
Bolesława Wierzbiańskiego, przyszłego założyciela „Nowego
Dziennika” w Nowym Jorku I Arthura Koestlera. Obaj mnie namawiali do pozostania
za granicą. Koestler przedstawił mnie przewodniczącemu miejscowego
oddziału „Kongresu Wolności Kultury”, Prabhagar Padhya, który
wystarał się o pieniądze na bilet samolotowy, a Robert Menzies
,Premier Australii mnie zaprosił. Pomógł też trochę Jerzy
Giedroyć, płacąc mi zaliczkę za ksiazke, której nigdy potem
nie wydrukował. Ale to znów inna historia. Książka (zbiór opowiadań
z czasów „Współczesności” plus opowieści z życia polskich
emigrantów w Australii) miała mieć tytuł „Escape to the
Tropics”. Cieszyła się dużym powodzeniem u krytyków i
umiarkowanym u czytelników. Z Raj Putem stracilem kontak od lat. Jeśli żyje
ma około 90 lat. Kedar Nath stal się znanym pisarzem i zmarl
parę lat temu, śmiercią pisarza, tzn na atak apopleksji. Sonny
został znanym działaczem partyjnym, podobno partii Aryjskiej. George
Vaurgise wykładał na uniwersytecie w Madrasie i
osiągnął jakąś pozycję w stanowym rządzie
Jagi Singh, z którym przyjaźniłem się w Londynie stał
się zamożnym kupcem (jest też bohaterem mojej i Kedara
powieści detektywistycznej „Trzecie Oko Boga Sziwy). Mam gdzieś jego
adres, ale kontakt się jakoś zatracił. Indie chętnie bym
odwiedzil, ale tym razem jako turysta, na co mnie nie stac.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu ciekawych
podróży, a także zrealizowania planów wydawniczych.
Warszawa. 22.VIII.2007r.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
21 sierpnia 2007
Jurata Bogna
Serafińska – wywiad z Jerzym Napieraczem
Jerzy Napieracz – malarz, grafik, twórca plakatów,
ekslibrisów, kolaży, ilustracji, laureat trzydziestu nagród i dwudziestu
wyróżnień, długoletni główny plastyk miasta Krakowa.
JBS. – Przeprowadzam serię wywiadów z ciekawymi ludźmi –
pisarzami, poetami reżyserami, malarzami, ekologami. Pan jest nie tylko
znanym artystą, ale również członkiem Krakowskiego Klubu
Przyjaciół Kota „Filemon”. Ten ostatni fakt bardzo mnie ucieszył,
ponieważ na początku bieżącego roku ja również
zostałam przyjęta do tego Klubu. Czy zgadza się Pan
odpowiedzieć na kilka pytań?
- Kiedy
zaczął Pan tworzyć, czy było to już w
dzieciństwie, czy dopiero później? W którym momencie poczuł
Pan ten impuls, tę konieczność?

J.N. – Tak naprawdę to
„rozrysowałem” się dopiero w szkole podstawowej, zwłaszcza w
tzw. tematach dowolnych, ale moja również dowolna kolorystyka
wzbudzała sprzeciw nauczycielki (polonistki prowadzącej zajęcia
plastyczne). Moje fantazje zacząłem sprowadzać do czerni i rozdawać
je kolegom. Czyli sprawa impulsu to nie tylko wypowiadanie się rysunkiem,
ale chęć dzielenia się tym co robię i to mi pozostało
do dzisiaj.
- Ma Pan olbrzymi dorobek, który był dotychczas prezentowany w
Polsce i na świecie na 650 wystawach, z czego 58 to były wystawy
indywidualne. Która wystawa była dotychczas tą
najważniejszą, dającą najwięcej satysfakcji?
Przy moim rozproszonym, różnorodnym i
kiepsko inwentaryzowanym dorobku, bałbym się używać
słowa olbrzymi. Poza tym podziwianie prawdziwych wielkości w sztuce
uczy pokory! Po prostu dużo pracuję, staram się być samokrytyczny,
a ostatnio prowadzę wyścig z moim pogarszającym się stanem
zdrowia (oczy, kręgosłup).
Wystawa? Może to moja retrospektywa z
roku 1988 w Biurze Wystaw Artystycznych w Krakowie w dzień
Święta Wolności – (ponad 1000 prac i 300 gości na
wielogodzinnym wernisażu), a może bieżąca skromna wystawa w
Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sanoku p.t. „Kobieta w grafice i malarstwie
Jerzego Napieracza” (150 grafik, ilustracji, ekslibrisów, obrazów i plakatów).
- Znalazłam w Internecie informacje, że jest Pan
twórcą ponad dwustu plakatów, pięciuset ekslibrisów,
osiemdziesięciu obrazów… Co można jeszcze dodać do tego
wyliczenia aby był to chociaż w przybliżeniu obraz Pana dorobku
artystycznego?
Nie ja dawałem te informacje do
Internetu, ale są raczej wiarygodne, chociaż liczby rosną, bo
się uwijam jak tylko mogę, a nawet zdobyłem za tę
aktywność 33 nagrody i 21 wyróżnień. Dodać można
by sporo, bo mój czynny udział w życiu nie ograniczał się
do pracy w atelier… Już w latach 60-tych i 70-tych w ramach
współpracy społecznej z organizacjami studenckimi,
zaprojektowałem oprawy plastyczne pierwszych Festiwali Piosenki
Studenckiej, Juvenalii, obchodów 600-lecia U.J. byłem wieloletnim
pracownikiem Domu Kultury „Pod Baranami” i MDK. Następnie w latach
1972-1990 jako Główny Plastyk Miasta Krakowa prowadziłem akcje
uestetyczniania miasta i województwa, przygotowywałem koncepcje oprawy
plastycznej plenerowych imprez kulturalnych, patriotycznych i religijnych na
Rynku Krakowskim, czy konkursów Kapel Ludowych w Niepołomicach.
Zainicjowałem zagospodarowanie placów zabaw na nowych osiedlach i w Parku
Jordana, projektowanie elementów przestrzennych przy „wlotach” do Krakowa,
Nowego Targu, Krościenka. Bezinteresownie projektowałem tablice
pamiątkowe, obeliski oraz plakietki okolicznościowe.
- Słyszałam, że zajmuje się pan również
fotografią?
Jako namiętny fotografik
(tysiące slajdów) posiadam materiał do wykładów o estetyce,
reklamie czy ciekawych miejscach turystycznych. Osobny rozdział to mój
kącik w kabaretach.
- A jak układa się współpraca z „Dziennikiem Polskim”?
Ponad 50 lat nieprzerwanie rysuję
tzw. kompozycje okolicznościowe na 1-szą stronę „Dziennika
Polskiego”. Mogę jeszcze dodać moje funkcje w Związku Polskich
Artystów Plastyków, komisarstwa wystaw, uczestnictwo w pracach „Sacro Artu” czy
Światowego Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej oraz
Stowarzyszenia Marynistów Polskich.
- Która dziedzina z tak wielu przez Pana uprawianych – jest dla Pana
najważniejsza? Albo może inaczej – co odpowie Pan na zadane mu w
środku nocy pytanie – Kim Pan jest przede wszystkim?
Rysownikiem! Te setki szkiców to mój
materiał do grafik, ilustracji, obrazów, reklamowych elementów
przestrzennych, to pamiętnik pomysłów.
- Dostałam w prezencie tomik wierszy Renaty Fiałkowskiej z
pańskimi ilustracjami. Ilustracje świadczą o tym, że
zna Pan bardzo dobrze poetkę - autorkę. Już na samym
początku ekslibris z kotem, maską i piórem. Mam pytanie – czy
łatwiej jest ilustrować książki osób znanych czy
też może paradoksalnie jest właśnie na odwrót?
Trudność ilustrowania przy moim
zacięciu realistycznym polega raczej na trudności zobrazowania
tekstów, które w swym założeniu uciekają od elementów
konkretnych. Przy pracy dla osób znanych nam osobiście często
kierujemy się ich oczekiwaniami odnośnie formy jaką znajdziemy w
naszym arsenale środków. Przy osobach nieznanych istnieje większa
swoboda twórcza, dochodzi jednak równocześnie doping aby w ich tekstach
odkryć coś, co nie tylko pisarza zaskoczy ale pozwoli, ba, zmusi nas
do udoskonalenia środków wyrazu. Powstaje tu jakby równoległa
ścieżka wypowiedzi twórczej.
- Interesuje mnie bardzo, jakie warunki trzeba spełnić, aby
zgodził się Pan zrobić ilustracje do tomiku (wierszy,
prozy, książki dla dzieci)? Czy może to nie kwestia
spełnienia jakichś warunków, ale nastroju, fantazji…?
Praca dla dzieci to duża
odpowiedzialność. Tu wchodzimy w rolę przewodnika po sztuce i
kształtowania gustów. Sami też zostajemy wciągnięci w
świat wyobraźni autora tomiku i jego rozumienia młodego
odbiorcy. Jest to duże wyzwanie ale może też dostarczyć
wiele radości twórczej, sądzę, że podobnej do tej,
jaką miałem prowadząc zajęcia malarskie z maluchami. A
zatem dobra treść pobudzi fantazję wizualną, a nastrój? To
już sprawa ilustratora, jego sposobu pracy: żywioł czy
dyscyplina czy może nawet zanurzenie się w sztuce dziecięcej.
- Na zakończenie – pytanie osobiste – Jakie są Pana plany
na najbliższą przyszłość – artystyczne i
prywatne?
W tym roku uczestniczę w kilku
Międzynarodowych Wystawach Ekslibrisu. Poziom prac, ilość
nadsyłanych prac i surowość jury wzrasta lawinowo. W
najbliższych ekspozycjach chcę dotrzymać kroku w tej dziedzinie
miniatur.
To plan, ale jest też marzenie… o
wykorzystaniu moich doświadczeń w temacie ANIOŁY i zrobienie
ekspozycji wielkoformatowej. Na to trzeba czasu, zdrowia i jednak sponsora.
W moim przypadku plany artystyczne są
równocześnie prywatnymi – rodzinnymi gdyż przymusowa przeprowadzka
połączona z ukończeniem remontu nowej siedziby zapewni mi
odpowiednie warunki do twórczości.
Życzę Panu spełnienia się tych planów i marzeń
w jak największym zakresie.
Warszawa, dnia 21 VIII.2007r.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
|
|
|
|
|
|
|
|
pułtusk,
31 maja 2007
Pragnę z radością poinformować, że w czwartek, 31 maja 2007, obroniłam w Akademii Humanistycznej
im. A. Gieysztora na Wydziale Historycznym w Pułtusku pracę doktorską, otrzymując tytuł doktora
nauk humanistycznych z zakresu historii. Tytuł mojej pracy: "Mieczysław Haiman (1888-1949) -
historyk i działacz Polonii amerykańskiej"; promotor: prof. Izabella Rusinowa (Uniwersytet Warszawski);
recenzenci: prof. Jolanta Daszyńska (Uniwersytet Łódzki), prof. Krzysztof Michałek (Unwersytet Warszawski)
i prof. Romuald Turkowski (Akademia Humanistyczna im. A. Gieysztora w Pułtusku).
Serdecznie dziękuję wszystkim za wsparcie duchowe i wszelką pomoc w tym niezmiernie trudnym przedsięwzięciu.
Pozdrawiam gorąco,
Teresa Kaczorowska
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
17 maja 2007
Poeta z Przeznaczenia
Stanisław Stanik rozmawia z pisarzem
Ryszardem Sobieszczańskim
·
Co wyzwoliło Pana
wyobraźnię, tak że stał się Pan poetą?
·
W wieku dwunastu lat
dowiedziałem się od sąsiadki, że mój ojciec nie jest moim
ojcem. Sąsiadka zdenerwowana czymś na mnie krzyknęła:
„Wyp... do Hamburga, ty hitlerku”, bo mój ojciec był Niemcem, a ja
myślałem, że Polakiem, bohaterem , partyzantem. I
nastąpiło we mnie coś w rodzaju pęknięcia: nie
byłem już zintegrowany ze światem, od tej chwili był świat
i ja. Tej dezintegracji nie mogę w pełni opanować do dziś.
Pamiętam, że zacząłem bardzo dużo czytać i
uprawiać sport jako nieuświadomiony rodzaj rehabilitacji i jednak nie
żałuję tego bo jak
·
wiadomo do literatury
wchodzi się często właśnie przez jakiś rodzaj
ułomności. Bo jesteś nagle wobec świata i ludzi na
zewnątrz, stajesz się obserwatorem bardziej niż
współuczestnikiem. Odczuwa się to jednak jako pewien rodzaj
samotności, pewną skazę. Kępiński mówił o
dezintegracji pozytywnej, gdy przezwyciężysz kryzys, przejdziesz na
wyższy poziom osobowości. I tak zacząłem rozsnuwać
swoją wyobraźnię. Sztuka w ogóle bierze się z
pęknięcia, to ono wyzwala wyobraźnię. Bezpośrednio -
przyznam się - jak to zwykle bywa, pierwszy wiersz wywołała
miłość.
·
Jaką wizję
świata wyniósł Pan z dzieciństwa i młodości i chce Pan
ją ocalić?
·
Zawsze i od
najdawniejszych lat dążę do zachowania, ocalenia i przywrócenia
harmonii człowieka z samym sobą i ze światem. Chcę,
żeby był w zgodzie z otoczeniem. Bogdan Chełstowski we
wstępie do jednego z moich tomików, ”Oswajanie Nieskończoności”,
dobrze zauważył, że dla mnie szklanka mleka i wszystkie gwiazdy
są równie ważne. Moje przekonania są bliskie filozofii Kanta,
wyrażone w słowach: „Nade mną gwiazdy, a we mnie ład
moralny.” Tej harmonii, o której mówi Kant, w świecie nie ma, ale
dążenie do niej jest warte życia, a zwłaszcza
powołania artysty. Dążenie do tej harmonii jest w istocie
dążeniem do Boga, bo Bóg jest również Harmonią.
·
Jakie wartości
chce Pan obronić, a nawet wnieść do stechnicyzowanego
świata?
·
Wobec zmienności
świata i własnego przemijania szukanie czegoś stałego,
jakiegoś punktu odniesienia, oparcia, może to być
miłość, przyjaźń, cudowne przypadki ostatecznie Bóg
(jak masz się o co oprzeć, to niczego się nie boisz), jest
ważnym zadaniem, powiem - celem choćby i całego życia. Jak
widzę świat? Aktualnie następuje przyspieszona, a w jakiś
sposób ukryta redukcja i degradacja człowieka do bezwolnej masy,
którą można swobodnie sterować przy pomocy różnych
środków przekazu (telewizja, prasa, książka kino itd.).
Człowieka należy zatem najpierw zredukować, a potem dopiero można
nim manipulować: będzie tak myślał, jak ty chcesz ,
kupował, co ty chcesz, wybierał kogo ty chcesz; żyjemy w czasach
totalnej komercji, niszczy się wszelkie autorytety a autorytet rodziny
nade wszystko. Dam przykład czegoś szczególnie ohydnego ale
dosyć charakterystycznego : w telewizji nadano kiedyś taką
reklamę - dziadek siedzi i mówi, że najlepsze są soki owocowe, a
wnuczek 15-letni wali go w głowę butelką, mówiąc: nie,
dziadku, coca -cola! .Chciałbym, powiem tak, zachować wartości
nieprzemijalne, niezmienne ,zawsze aktualne tak jak Słońce wschodzi
zawsze na wschodzie i zachodzi na zachodzie. A więc sedes nigdy nie
będzie dla mnie dziełem sztuki, ale zawsze Rembrandt, Caravaggio czy
„Upadek Ikara” Breughla.
·
Kiedy zaczął
Pan pisać, kiedy wydawać i gdzie?
·
Mój debiut
nastąpił w miesięczniku społeczno-kulturalnym „Spojrzenia”
w Szczecinie. Tam zamieszczono mi dwa wiersze w 1970 roku. Dodam, ze
skończyłem Politechnikę Szczecińską i pracowałem
w zawodzie inżynierskim, a w międzyczasie pisałem wiersze, a do
poezji - po debiucie - wróciłem ostatecznie i na trwałe w 1989 roku,
wydając tomik „I spotkałem człowieka”. Interesował mnie
człowiek jako taki. Ktoś powiedział: „moją przyrodą
jest człowiek” i z tym przekonaniem rozpoczynałem moją
drogę poetycką.
·
Z jakimi tematami,
motywami, przekonaniami wszedł Pan swoimi pierwszymi tomikami?
·
Centralnym problemem
mojej twórczości jest szukanie odpowiedzi, dlaczego obdarzono mnie
poczuciem tożsamości, czyli dlaczego wiem, że jestem i po co
jestem (na tej ziemi), jakie mam zadanie do spełnienia. We wszystkich
prawie tomikach i na różne sposoby podejmowałem ten temat, tak jak
np. w wierszu:
Dlaczego wiem że jestem
jeżeli nie wiem po co
bo czy
tylko po to
aby w
najwyższej trwodze
uciekać
i
zatracać się w zapachu róż
i
doznawać klęsk powrotów
…
Człowiek, aby uciec od tych pytań , zapomnieć o nich
,stępić ich egzystencjalne ostrze, jeżeli nie obdarzono go
łaską wiary bez ale , zatraca się w pracy, miłości,
używkach, czy innych pasjach... Ale od tych pytań uciec się nie
da.
·
Jaki jest, najogólniej
sumując, Pana dorobek poetycki?
·
W sumie wydałem
pięć tomików wierszy, ostatni w listopadzie 2005 roku pt. „Kartagina
i Pomarańcze”. Doczekał się on wielu recenzji w gazetach , na
ogół pozytywnych a nade wszystko został bardzo dobrze przyjęty
przez czytelników. W tym miejscu skorzystam z okazji i przytoczę to co
pisałem w nim o języku i formie mojej poezji: A wiec słowa
proste, najprostsze, zwykłe, codzienne ale łączone tak żeby
wyszła z tego poezja czyli jakiś rodzaj wtajemniczenia. Bez
zbędnej retoryki, wyszukanej czy wydumanej metafory. Dotarcie do innego
człowieka z jakąś myślą, przesłaniem czy
odczuciem ważniejsze są dla mnie od pięknej formy. Czasami
udaje mi się to połączyć ale jeśli forma zaciemnia czy
rozmazuje treść to wybieram dotarcie. Prawie zawsze dwie warstwy w
wierszu. Pierwsza i najważniejsza to bezpośrednie dotarcie od serca
do serca i druga jeśli ten inny odbiera i nadaje na innej fali, retoryczno-filozoficzna.
-Wkraczamy w sferę teorii i uogólnień, w tej sytuacji zapytam, jak
Pan rozumie w ogóle poezję?
·
Poezja to jest
dostrzeganie i podnoszenie szczegółów do rangi wielkich wydarzeń czy
uogólnień. Jeśli oczywiście one na to zasługują.
Poeta musi umieć dostrzec to czego inni nie widzą i przechodzą
obojętnie i zawrzeć to w krótkiej, skondensowanej formie.
·
Mógłby Pan
przybliżyć swoje przemyślenia na konkretnych przykładach?
·
Każda
książka, opowiadanie, powieść ma jakieś główne
przesłanie, które opisane jest na trzech czy trzystu stronach. Np. „Bracia
Karamazow” Dostojewskiego -Boga nie ma, wszystko dozwolone - pisane gorzko, z
ironią. Z kolei „Don Kichot” zawiera przesłanie: „Świat jest
taki, jaki ty widzisz, a nie taki jak ci mówią”. Dulcynea, bohaterka
powieści, mogła być dla wszystkich szpetną, karczemną
dziwką, a dla Don Kichota` była piękną
księżniczką. Rozstrzygające jest, jak pojedynczy
człowiek widzi świat, a nie jak mu o nim mówią . Bo
ostatecznie to on sam i indywidualnie, jednostkowo żyje z pewnym
światopoglądem i będzie z nim umierać. Rzecz można
sprowadzić do tego, że proza musi świat opisywać
jakąś myśl na wielu stronach, poezja musi zmieścić
ją w jednym wierszu. Dlatego też w precyzyjnym przecież
języku niemieckim poeta nazywa się „Dichter” czyli
ŚCIEŚNIACZ . Stąd też wielka odpowiedzialność za
słowo.
·
A jak to się
stało, że w ogóle od inżynierstwa przeszedł Pan do sztuki,
został Pan poetą, artystą
·
Na wielu moich
wieczorach poezji padało często to standardowe pytanie: dlaczego Pan
pisze? I zawsze odpowiadałem na nie jakoś tam ale przeważnie
inaczej, dopiero dzisiaj wiem dlaczego i to się już nie zmieni.
Otóż po prostu wszystko inne nudzi mnie na dłuższą
metę. A nie nudzi mnie siedzenie pięciu czy piętnastu godzin
nad białą kartką.
·
Wyraża Pan
swoją postawą, praktyką twórczą tragizm artysty. Skąd
się bierze ten nieustający leitmotiv?
·
Artysta musi nadać
sobie takiego znaczenia, żeby ono równoważyło świat i
kosmos. A jednocześnie to on zdaje sobie doskonale sprawę, że
jest tylko listkiem drżącym w ciemnym borze. W tej sprzeczności
jest zawarty tragizm, lecz z niej powstaje sztuka. W tym miejscu nasuwa mi
się definicja artysty, wypowiedziana nie wiem już przez kogo, a
mówiąca, że artysta to jest diabeł, czyli były,
upadły, anioł, którego Pan Bóg wypędził z raju za to, ze
chciał osądzać i Kreować. Bo - jak wiadomo -
sądzić i Kreować ma prawo wyłącznie Bóg. W jednym z
wierszy opisałem to tak:
·
To
ja
To ja
jestem ten wyróżniony
ten
wszechogarniający
ten
niepowtarzalny
ten
świadomy
I to ja
jestem ten
listek
w ciemnym
borze
drżący
W tej
sprzeczności
moje
życie
z tej
sprzeczności
moja
poezja -
Tu widoczne
jest też to pękniecie, o którym mówiłem - a artysta musi
przecież dążyć do harmonii, do całości, musi
przezwyciężyć tę sprzeczność, tę
dezintegrację, i choć ostatecznie nie uda mu się to nigdy (jak
Syzyfowi), ale powinien dążyć wytrwale i w tym dążeniu
właśnie spełniać się i jako człowiek i jako
artysta przede wszystkim.
Kiedyś
napisałem w wierszu, ze trzeba zaufać drodze, czyli swojej pasji i
pozostać jej wiernym .
·
Czy sięga Pan po
inne niż poezja gatunki wypowiedzi, a jeśli tak, to z jakim skutkiem?
·
Myślę od
wielu lat o przejściu do pisania prozy i napisałem już
trochę opowiadań, których na razie nie publikuję. Od 14. lat
prowadzę też „Dziennik”, a raczej nieregularne Zapiski z refleksjami
na temat człowieka, obyczajów, kultury polityki, wiary , raczej
filozoficzne niż relacjonujące, opisujące świat.
·
Jakie są Pana
plany życiowe i twórcze?
·
W pisarstwie chcę
przejść do prozy, ponieważ proza stwarza mi inne, nowe
środki wypowiedzi; będą to jednak raczej dalej opowiadania
niż powieść a w poezji myślę już od dawna o
napisaniu tomiku „Zapachy i Krajobrazy” jako przypomnienie i zamknięcie
okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, który, chociaż
pochodzę z Torunia, miałem szczęście spędzić na
wsi. Wprawdzie moją przyrodą jest człowiek to jednak
ukształtowały mnie łąki, lasy, jeziora, pola, ptaki i
zwierzęta , to noszę w sobie najtrwalej i najgłębiej.
·
Czy już
zabliźniło się w Panu to pękniecie, które stało
się przyczyną walki ze sobą i zbierania się w
„całość”, zwłaszcza poprzez twórczość?
·
Całkowicie o nim
nigdy nie zapomnę, ale to pękniecie staje się coraz bardziej
oswojone. Oswoiłem je w sobie poezją, którą piszę. Ona to
właśnie jest najlepszą terapią, lekiem, tak jak cierpienie
opisane przestaje być cierpieniem. Wielokrotnie przeklinałem, ze
jestem poetą. Ale widocznie nie miałem innego wyboru. Tak
musiało być. Był kiedyś film o mnie w serii „Miniatury
Poetyckie” i tam właśnie twórczyni tej serii w TVP Pani Etemadi
nazwała mnie w nim Poetą z Przeznaczenia. Zgadzam się z tym!
Rozmawiał: Stanisław Stanik
|
|
|
|
|
|
|
|
orlando,
12 maja 2007
Leslie Kot wrote: From: "Leslie Kot"
To: "Danuta Blaszak"
Subject: Rekord swiata we Wroclawiu
Date: Fri, 11 May 2007 15:37:16 +0200
Witaj Danusiu!
Z przyjemnoscia powiadamiam - zobacz sama
http://www.lesliekot.se/news.htm
Pozdrawiam - Leslie
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
26 kwietnia 2007
Danuta Błaszak
VII Światowe Dni Poezji
Wróciłam z Warszawy wzruszona poezją
i muzyką, kontaktem ze wspaniałymi ludźmi z całego świata.
VII Swiatowe Dni Poezji organizowane przez magazyn literacki „Poezja Dzisiaj”, pod
patronatem UNESCO oraz Ministerstwa Kultury, można nazwać największym
festiwalem literackim w Europie.
Brało w nim udział okolo 200 twórców
z kraju i zagranicy, m.in. z U.S.A., Wietnamu, Australii, Iraku, Turcji, Wegier,
Ukrainy, Austrii, Belgii, po duza grupe poetow z Wilenszczyzny i Lwowa.
Imprezy odbywają się w ciągu
stu dni w wielu polskich miastach i w wielu krajach Europy. Uczestniczyłam
zaledwie w części tej wielkiej imprezy - w warszawskiej inauguracji,
wręczeniu nagród i w kilkunastu spotkaniach tematycznych.
Integralną częścią imprezy
jest promocja polskiej literatury. Polska poezja jest zjawiskiem wybitnym na
tle literatury świata – tak więc popularyzowanie polskiej poezji jest
ważne i piekne, jest naszym patriotyzmem i naszą duma z ojczyzny.
Promocja polskiej literatury ściśle wiąże
się z moją osobistą pasją przedstawiania Światu
polskiej literatury. Jako edytor antologii „Contemporary Writers of Poland”
miałam okazję spowodować przetłumaczenie wielu polskich utworów
współczesnych na język angielski. Sukces mojej antologii to nie tylko
moja zasługa, to praca zbiorowa twórców i tłumaczy, wspaniałych
ludzi, którzy pomogli w wydaniu. Było dla mnie zaszczytem otrzymanie
nagrody Organizatora Dni Poezji za ksiazkę „Contemporary Writers of
Poland”.
Wzruszyło mnie spotkanie wspaniałych
ludzi, ktorzy przetłumaczyli polską poezję na inne języki.
W tym roku odznaczenie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego otrzymał
Stanislaw Szewczenko z Kijowa za wydana przez siebie antologie poezji polskiej
w jezyku ukraińskim i polskim, w ktorej na 712 stronach prezentuje 112
poetow, od Milosza, Szymborskiej, Herberta, Rozewicza, ks.Twardowskiego, po
dzisiaj. Od dawna podziwiam Stanisława Szewczenke wraz z jego
nieodłącznym towarzyszem, tłumaczem i poetą Waldemarem
Smaszczem, współautorem książek.
Poeta węgierski Geza Cseby otrzymał
odznaczenie „Zasłużony dla Kultury Polskiej” za antologię w języku
polskim i węgierskim od Wyspiańskiego po Barańczaka, razem 52
poetów.
W tym roku został ustanowiony laur
UNESCO, który otrzymał polski poeta Kazimierz Brakoniecki. Laureat jest
m.in. współzałożycielem i członkiem władz
stowarzyszenia WK „Borussia” oraz fundacji „Borussia”,
która zajmuje się
współpracą społeczną, kulturalną, oświatową
społeczeństw i narodów nadbałtyckiej Europy. Kieruje
samorządowym centrum posko-francuskim. Mieszka w Olszynie i kocha tę
ziemię z jej polską i niepolską historią. Łączy
wartości narodów i historii, a w poezji potrafi być osobisty i
emocjonalny.
Wśród zaproszonych gości
spokałam niezwykłych ludzi – nie wymienię wszystkich, ale
każdy twórca wart jest osobnej publikacji. Poznałam Barbarę
Medajską, grafika, reżysera filmów dokumentalnych, laureatkę
wielu nagród filmowych. Basia jest też poetką, urodziła się
w wWilnie. Przyjechała na imprezy ze swoją matką Marią ,
pisarką, redaktorką, osobą o wielkich zasługach dla
polskości.
Piękno poezji śpiewanej, recytowane
wiersze – pozostaną w mojej pamięci na zawsze.
Wśród cudownych ludzi, których miałam
zaszczyt spotkać byli m.in: Ania Sikorzak-Olek – najwybitniejsza polska
harfistka, Maria Kasz – żona zmarlego przed kilku laty sławnego dziennikarza
Marka Kasza, ortodoksyjna Żydowka o cudownym poczuciu humoru podobnym do
tego, jakie miał Marek, i zarazem duzym poczuciu odpowiedzialności.
Piliśmy razem piwo. Basia Medajska opowiadała o swoim bracie i o podróży
do Jerozolimy. Opowiadałam o poezji Koranu. Barbara Osuchowska czytała
swoje wiersze nawiązujace do kultury światowej.
Miałam zaszczyt spotkać zawsze
podziwianych przeze mnie polskich twórców Leszka Żulińskiego,
Wiesława Ciesielskiego – promującego poezję w języku
angielskim, Jana Zdzisława Brudnickiego, Elę Pedersen, poetów z
Żyrardowa, Bohdana Urbankowskiego nagrodzonego za tom sziców o Herbercie i
Marka Wawrzkiewicza nagrodzonehgo za prowadzenie serii „Liryka Polska”.
Było wzruszajace odwiedzić
schorowanego, ale nadal pełnego pomyslow Jurka Czajkowskiego, w jego
małym mieszkanku na warszawskiej Starówce. Był ze mną Staszek Stanik
– rozmawialiśmy o dawnych londyńskich publikacjach Jurka – o
wierszach drukowanych w czasach, gdy kontakt z kapitalistycznym światem
był kategorycznie zabroniony.
Pomiędzy imprezami znalazłam czas na
spacer po Puszczy Kampinoskiej z poetką i autorką znanych
książek dla dzieci i młodzieży, Martą Berowską.
Kwitły kaczeńce i małe trójkolorowe bratki. Młode igiełki
modrzewiowych lasów były jak jasnozielona podniebna mgiełka. Polska
literatura jest tradycyjnie związana z polskim krajobrazem i harmonia z
przyrodą jest dla mnie nieodłączną częścia
poezji.
Przyjechali redaktorzy naczelni pism
wydawanych poza krajem. Z ciekawością czytałam „Kurier
Wileński” i inne polskie gazety wydawane na kresach wschodnich.
Mówiliśmy także o gazetach
krajowych.
Jurata Bogna Serafińska przedstawiła
informację o gazecie „Akant” w imieniu nieobecnej redakcji.
Ja mówiłam na kilku ważnych
spotkaniach nie tylko o redagowanym przeze mnie mieście literaów, również
o polonijnych gazetach wydawanych w USA, które robią tak wiele dla kultury
polskiej – o wielkich zasługach zarówno dla polskości jak i
literatury światowej.
Ciekawostką było, że gdy
opowiadałam dyrektorowi Biblioteki Narodowej o magazynie Doroty Silaj „Świat
DSP”, Michał Jagiełło spojrzał na ilustrację
przestawiającą piękny górski pejzaż i zapytał mnie „a
jakie to góry?”. Michał Jagiełło jest nie tylko literatem i
animatorem kultury, jest również znanym taternikiem i alpinistą i
przepracował wiele lat jako naczelnik Górskiego Pogotowia Ratunkowego,
ratując życie wielu ludziom. Musiałam przyznać ze wstydem, że
nie wiem, jakie to góry.
Na spotkaniach mówiłam równiez o róznicach
pomiędzy polską a amerykańską literaturą, o nowej
formei literackiej „silaj”, o preferencjach literackich promowania wartosci miłości
i piękna, szukania :”dobrych” wzorow, „pięknych i dobrych drog” –
kontrastem był kontakt z Dorotą Szumilas, autorką bardzo
smutnych wierszy.
Bardzo żałuję, ze zabrakło
czasu na spotkanie z Agnieszką Herman – poetką, graficzką i
autorką artstycznych fotografii znanych literatów. Agnieszka
opracowała projekt okładki do „Conremporary Writers of Poland” –
jestem jej wdzięczna nie tylko za to.
Bardzo żałuję, ze nie
mogłam być na spotkaniu w Ciechanowie. Zawsze pozostaję z
dużym podziwem dla ciechanowskich twórców. Urzekła mnie poezja
Staszka Kęsika, a działalność patriotyczna Teresy Kaczorowskiej
zawsze wspieram całym sercem, w szczególności jej
książkę „Dzieci Katynia”, przetłumaczoną na wiele
języków i sławną na cały świat.
Organizacja Światowych Dni Poezji jest
przede wszystkim zasługą Aleksandra Nawrockiego, poety i wydawcy.
Jest jego ciężką pracą i urokliwym wkładem do
świetności naszej Ojczyzny.
Danuta Błaszak
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
30 marca 2007
INFORMACJA O PRZYZNANIU NAGRODY SIOSTROM BAGIŃSKIM
Redakcja portalu internetowego Miasto Literatów 2000++ zawiadamia że tegoroczną słodką nagrodę przyznano Agnieszce Bagińskiej i Lidce Bagińskiej
jako wyraz sympatii i najwyższego uznania.
Redaktor Naczelny Miasta Literatów
Danuta Błaszak
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
26 marca 2007
Jurata Bogna
Serafińska –
Wywiad z
Włodzimierzem Holsztyńskim
Włodzimierz Holsztyński –
poeta i matematyk – Polak od lat na emigracji
Panie Włodku – przeczytałam w Internecie Pana traktat o
liberałach, znalazłam stronę z zadaniami matematycznymi,
długo szukałam strony z poezją. Na szczęście ma Pan
swoje miejsce na liście poetów w „Mieście Literatów. Są tam dwa
Pana wiersze, które robią wielkie wrażenie – „Płacze wieszcz…” i
„Czarne zero”. Dla miłośników Pana talentu przytaczam jeszcze
fragment wiersza bez tytułu z lat siedemdziesiątych –
[...]
To pytanie męczy mnie we śnie,
Ameryko, ja nie mam gdzie wracać.
Ameryko pocięta szosami,
w mojej duszy są same bezdroża –
na nic moje sanie i obroża,
nie pasuję do Twej panoramy
[...]
Jeśli można, chciałabym zadać Panu kilka pytań
–
1.
Jak to
się stało, że zaczął Pan pisać?
Nie wiem dlaczego zacząlem pisac wiersze. To tak, jak naraz
urywa sie sopel lub zsuwa snieg z pochylego dachu. Nadchodzi moment taki sam
jak poprzedni, a jednak nastepuje nagla zmiana.
2.
Jakie
miejsce w Pana życiu zajmuje twórczość?
Mówię sobie, może wmawiam, że niewielkie. Jednak od
pół wieku zajmuję się poezją, a co niby odejdę, to
powracam. Moje wiersze są dla mnie swoistym pamiętnikiem. Ponadto,
czuję powinność napisania o tym czym jest poezja. Ociągam
się od kilku lat.
3.
Na co
zwraca Pan, przede wszystkim, uwagę oceniając twórczość
innych?
W kolejnosci alfabetycznej, na artystyczną:
czystość, kunszt, smak, uczciwość. (Cechy te są mocno
powiązane --na przykład nie można mówić o pełnym kunszcie,
gdy utwor nie spelnia jednego lub wiecej z pozostalych trzech wymagan).
Oczywiście utwór przede wszystkim musi istniec, musi w nim coś
naprawdę być, bez lipy.
4.
Kto Pana
zdaniem zasługuje na miano poety?
Ma Pani na mysli "prawdziwego poety"? Czy to takie
ważne, żeby rozdać naramienniki, epolety, galony, pagony, ...,
etykietki? Du Fu i Lesmian na pewno zaslugują. Znam wiecej. Niektorzy
mowią, ze poetą się nie jest, lecz tylko bywa. W rozmowach i
wypowiedziach o literaturze wygodnie jest zwać poetą każdego
autora tekstu zwanego wierszem. Natomiast pytanie: które utwory zasługują
na miano wiersza (poezji)? -- jest podstawowe.
5.
Czy nie
myślał Pan o powrocie do Polski?
Wiele razy. Przez szereg lat, niemal(?) do konca PRLu, bylo to
niemożliwe. Potem, aż po dzis, nierealne, zwłaszcza że z
Ameryką jednak jestem mocno związany. O przyszłości
(swojej) nie myślę, nie chcę. Niemrawo myślę o
różnych projektach, ale nie o przyszłości.
6.
Czy wydaje
Pan swoje utwory w USA w języku polskim czy też stał się
Pan, jak kiedyś Jozef Conrad Korzeniowski, pisarzem anglojęzycznym?
Drukiem ukazało się tylko kilka moich utworow, bez mojej
specjalnej inicjatywy -- nie jestem zawodowym literatem. Z angielskim w Stanach
osluchalem sie, mialem kontakt z wszelkimi grupami spolecznymi i etnicznymi, od
żebraków i bezdomnych po milionerow i sławy światowej nauki,
oraz od WASPow, poprzez Murzynow i Meksykańczyków, aż po Hindusów i
Chinczykow. Przez kilka lat mowilem niemal wylącznie po angielsku. Mimo to
nie czuje sie komfortowo z angielskim. Tylko w kontekscie poezji (i matematyki)
mam troche mniej trudnosci. W latach 1981-1991 prawie wszystkie swoje wiersze
napisałem po angielsku. Przez dłuższy czas więcej ich
miałem po angielsku niz po polsku. Od roku 1997 znowu zacząlem
więcej pisać po polsku.
7.
Obserwujemy
ostatnio pewną tendencję dotyczącą nowych form literackich.
Otoz dzisiejsi czytelnicy preferują krótkie formy. Prawdopodobnie w
odpowiedzi na to zapotrzebowanie zaczęły powstawać jednostronicowe
opowiadania i powieści nie przekraczające dwustu stron. Kierunek ten
– lączący krótką formę z przekazywaniem wartości
wybitnie humanistycznych zostal opisany w niektorych recenzjach jako nurt
„silaj”. Czy mógłby Pan zdradzić swoje zdanie na temat tego nowego
nurtu?
Myślę, że krótkie formy zawsze byly popularne, na
przykład w starożytnej poezji greckiej. Orientalna poezja niemal
calkowicie ogranicza się do krótkich utworow, też od
starożytnych czasow. Gdy chodzi o perły prozy, to w przeszlosci
pisali krotkie opowiadania Maupassant i Babel (nawet półstronicowe),
krótkie były sagi skaldow, "Obcy" Camusa ma ponizej 120
stroniczek; a dzis rzeczywiscie, Internet wplywa na brak cierpliwosci do
dluzszych tekstów -- trudno sobie wyobrazić przeczytanie dzieła o
półtora tysiąca stronach z monitora PC. W czasach preinternetowych,
po 1970te, standardem dla bestsellerow (paperbackow) bylo 500-600 stron, tak mi
sie wydaje. Nie wiem czy dalej tak jest.
8.
W
ostatnich latach wiele „papierowych" czasopism przeżywa kryzys,
natomiast jak przysłowiowe grzyby po deszczu, powstają nowe portale
internetowe. Czy uważa Pan, że Portale stanowią
przyszłość dla pisarzy, poniewaz młode pokolenie chętniej
czyta z ekranu monitora niz z ksiązki?
Ludzie więcej poezji czytają dziś z Internetu niz z
druku, gdyż nic za to nie płacą. Ponadto łatwiej utwór
znaleźć w Internecie niż w księgarni. Coraz więcej
wierszy klasycznych umieszcza sie w Internecie, a wiele nowszych poza
Internetem nie istnieje. Wielu internautow trafiło do poezji
właśnie dzięki Internetowi. Portale, to nie
przyszłość, to już teraźniejszość. Utwór
ponad 5-stronicowy wciąz latwiej i przyjemniej czytać w druku.
Krótkie utwory lepiej można prezentować komputerowo. Wtedy czytelnik
może wybrać sobie jasność ekranu, wielkość
czcionki, kolor czcionki i tla, itd itd--byle internetowa strona byla dobrze
zaprogramowana (narzędzia istnieją).
9.
Autorzy
spotykają się obecnie z reguły z sytuacją nieotrzymywania
honorariów za swoje publikowane w gazetach teksty. Czy nie uważa Pan, ze
tradycyjne „papierowe”, które nie płacą honorariów – nie powinny
wymagać od autorów wyłączności?
Owszem, nie powinny. Ale mogą. A autorzy mogą się na
to nie zgadzać!
10.
Jakiej
rady może Pan udzielić pisarzom i poetom, którym gazety (dzienniki,
tygodniki, miesieczniki) nie płacą honorariów za publikowane utwory?
Pisarz musi z czegos żyć, a z reguly boi sie upomniec o honorarium –
ponieważ sprawa publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez
publikacji nie istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć,
pisać i publikować. Więc – jaka rada?
Rady nie mam, zwlaszcza, ze nie jestem zawodowcem. Ograniczę
się do uwag. Istnieje tradycja wydawania samemu. To żaden wstyd. W
ten sposob szereg twórców dało się poznać krytykom i publice.
Dziś jest to szczególnie łatwe, bo tomik można drukować
dopiero na zamówienie
Niewielu poetów może wyżyć z własnej twórczości.
Podobnie jest z matematyką, szachami i innymi kierunkami, w których trudno
o pieniądze.
11.
Obiecał mi
Pan opisać teorię związku matematyki z poezją –
Tylko matematyka ma od poezji
dłuższą ciągłość rozwoju. Matematycy cenią
sobie wielotysięczną tradycję. Natomiast poeci i ludzie
literatury (przede wszystkim nieorientalni) tradycji poezji nawet nie
znają. Tworzą jakieś niby prady, kierunki, grupy... bez zdawania
sobie sprawy z ich miejsca w historii i gmachu poezji (na ogol nowosc jest
marginesowa). Matematyka rozwijala sie od pradawna w wielu częściach
świata, lecz swoje korzenie ma przede wszystkim w greckiej matematyce.
Poezja tez rozwijala sie wszędzie (na specjalne wspomnienie
zasługują jednak skaldowie), ale swoje korzenie ma w dawnej poezji
chińskiej. Właśnie Chińczykom (a potem Japończykom)
zawdzięcza poezja swój kilkunastowieczny ciągły postęp
(może dwudziestokilkuwieczny?). Istnieje jednak zasadnicza różnica
pomiędzy starożytnym, greckim stylem komunikowania się, i
chińskim. Grecy formułowali syntezy, co nie jest poetyckie, ale na
długą metę ma swoją ogromną wartość. Natomiast
Chińczycy uczyli i przekazywali wiedzę wyłącznie poprzez
charakterystyczne przyklady. Z tego powodu zaawansowane, matematyczne teksty
chińskie nie wywarły na rozwój matematyki wpływu porównywalnego
z greckim. Podobnie, choć chiński styl jest poetycki, i pozwolil
Chińczykom stworzyć najwspanialszą poezję świata
(pamiętajmy tez o skaldach), to nie przyczynił się do
rozpowszechnienia wiedzy o poezji. Uczyli sie od chińskich poetów
późniejsi japońscy mistrzowie haiku, szczegolnie Basho i Buson. Poza
nimi nikt do konca nie rozumiał o co chodzi. Amerykanski poeta Ezra Pound
wyczuł, że chodzi o coś wielkiego, ale jego zrozumienie bylo
powierzchowne. Więcej rozumieli inni zachodni specjaliści od poezji
orientalnej. Pewnych kwestii nawet oni nie pojmują, mimo że chodzi o
samą podstawę języka chińskiego (i japońskiego), o
jego poetyckość i matematyczność. Z tych powodów, skoro
Chińczycy (i Japończycy) sami tego nie uczynili, czuję że
powinienem się z innymi podzielić chińskim widzeniem poezji.
Chcę podkreślić, że chodzi o widzenie calej poezji.
Chińskie zrozumienie poezji jest uniwersalne (wystepuje w poezji ludowej,
w najróżniejszych stronach świata, także w polskiej poezji
ludowej), dotyczy ono wszystkich poetów.
12.
Na
zakończenie pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić nad czym Pan
teraz pracuje?
"Pracuje" brzmi zbyt zobowiazująco w moim wypadku.
Chciałbym rozwinąć cykl "O poezji". Jezeli stanie sie
cud, to powrócę do swoich 2-3 projektów poetyckich, które kiedyś
napocząłem. Myślę też o oprogramowaniu, które pomoże
lingwistycznie porównywać różne teksty, numerycznie, pod katem słownictwa,
aliteracji, długości linijek i słów, otwartości słów
(czy kończą się na spółgłoskę czy też na
samogłoskę), występowania różnych zglosek, itp. Specjalnie
wymienilem te cechy, ktore latwo zaprogramowac.
Dziękuję
za rozmowę. Warszawa, dnia10.III.2007r.
Wywiad
przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
Publikacje: IRB, DSP
Jurata Bogna Serafińska –
Wywiad ze Stanisławem Stanikiem
Stanisław Stanik uprawia prozę,
poezję, dramat, krytykę literacką, publicystykę. Jest
członkiem ZLP. Debiutował tomem wierszy „Objęcie” (1991).
Wydał tomiki poezji („Objęcie”, „Rozstajne drogi”, Pamiętnik
miłosny”, „Pomiędzy”, „Płacz zapiekły”, „Pocztówki wiarygodne”,
a także szkice literackie („Jak zostać pisarzem”, „Buntownicy i
konformiści”, „Samotnik z Zegrzanka” /studium o Jerzym Szaniawskim/,
„Pisarze mówią”, „Szkice krytyczne”, „Głuptaki”). Jego utwory są
drukowane w kilkudziesięciu pismach, portalach i antologiach. Ostatnio
wydał nowy zbiór wierszy „Cofnięcie czasu” (wyd. Heliodor 2007).
Panie Staszku, chciałam prosić o kilka
słów rozmowy dla czytelników Portalu „Gazeta Autorów”.
- Od lat łączy pan pracę
literacką z dziennikarską. Kim czuje się pan bardziej:
pisarzem czy żurnalistą? Jakie efekty przynosi ta koegzystencja
dwóch sposobów wypowiedzi?
Kolej rzeczy miała
się tak: jako autor najpierw zadebiutowałem wierszem („Kamena”,
1968), niedługo potem opublikowałem w „Za i Przeciw” (1972)
artykuł publicystyczny „Młodzi oryginalny”, gdzie
wyłożyłem jakby swoje credo pokoleniowe, opowiadając
się za wartością pracy. Później – przed debiutem
książkowym – dałem się poznać jako dziennikarz.
Pracowałem przez jakiś czas w kieleckiej gazecie popołudniowej
„Echo Dnia”, ponosząc tam same klęski jako człowiek spoza
układów partyjno-partyzanckich (kończyłem polonistykę na
KUL). A jeszcze później, też niedługo, zatrudniałem
się w dziale literackim PAX-kich „Kierunków”, gdzie znów nie
przystawałem do zespołu (byłem outsiderem nie tylko ze
względu na konotacje polityczne). Gdzieś od 1994 roku stale
łączę pracę dziennikarską z literacką,
pracując w zawodzie żurnalisty najpierw w „Inspiracjach”, potem w
„Myśli Polskiej”, „Nowej Myśli Polskiej” i znów w „Myśli
Polskiej” (zmiany tytułów następowały z powodów zawirowań
ugrupowań partyjnych na arenie politycznej kraju). Jak
łączę pracę w tych dwóch zawodach, dwóch dziedzinach
życia umysłowego, przemawiającego do odbiorcy za pomocą
języka? Zajmuję się solidnie i systematycznie formami
dziennikarskimi: planuję zadania, umawiam się z ludźmi na
rozmowy (nie tylko w sprawach wywiadów), piszę teksty, przepisuję,
wysyłam je przez Internet. Ale tak jak Hipolit z „Papierowego kochanka”
Jerzego Szaniawskiego miał swoje „kwadranse duszy”, czas na przeżycie
estetyczne, tak i ja w chwilach wolnych, „splendid isolation”, chwytam za pióro
i piszę raz szybko, raz powoli, wiersz. Dawniej wiersz pod moim piórem
rodził się tydzień, teraz zdarza się, że w ciągu
dnia powstają dwa, trzy. Tak rodzą się moje teksty, tak powstaje
publicystyka, a tak poezja – i łączę w swoim pisarstwie te dwa
gatunki, tak dopowiem: jako poeta i krytyk literatury. Czuję się
bowiem i poetą, i krytykiem literackim.
- Prowadzi Pan rozliczne zajęcia – udziela
konsultacji literackich m. in. w Warszawskich klubach „Poetica” i „Wena”,
często zasiada Pan w Jury licznych konkursów literackich, pisze
artykuły do wielu gazet. Potrzebuje Pan też czasu na własną
twórczość… Skąd znajduje Pan energię na to wszystko?
Byłabym wdzięczna za przepis na realizację tak aktywnego
życia.
Ściśle rzecz
biorąc, udzielałem konsultacji literackich w trzech
środowiskach: Polskim Związku Niewidomych (klub „Poetica”),
Robotniczym Stowarzyszeniu Twórców Kultury (klub „Wena”) i w Lidze Kobiet, w
klubie istniejącym do niedawna, a obecnie zamkniętym po wydaniu
„Almanachu”, sumującego wieloletni dorobek zgromadzonych w nim pań.
To, naturalnie, bardzo ciekawy i obrony godny krąg obowiązków, które
na siebie przyjąłem, a trzeba wiedzieć, ze za konsultacjami w
tych klubach kryły się moje recenzje z tomików działających
w nich osób, partycypacja w wydawaniu pism z nimi
współdziałających, w almanachach itp. To wymagało
poświęcenia czasu i nakładu sił, zgadza się. Ale z
żywymi, spragnionymi słowa ludźmi, poetami na dorobku, to
wdzięczne zajęcie! Bardzo wiele się od tych ludzi
nauczyłem, a na pewno pracowitości, serca i pokory. Ci ludzie
naprawdę jeszcze kochają poezję, więcej, wierzą w
nią, często w sposób staroświecki. I stąd płynie
nieustannie jeszcze nauka i dla nas. Zasiadałem w tych klubach, ale nie
tylko w klubach, w jury wielu konkursów literackich, choć, przyznam,
są krytycy (jurorzy) bardziej hołubieni przez organizatorów konkursów
poetyckich. Owszem, przez cały ten czas – co już zasugerowałem –
piszę artykuły do pism regionalnych, ogólnopolskich, a nawet
zagranicznych. Gdyby solidnie policzyć, tych artykułów prasowych
byłoby może 1200, może 1300, a tytułów gazet, gdzie je zamieszczałem, byłoby około 100. To są dane statystyczne, a
chciałbym powiedzieć, że za nimi prosiłbym widzieć
człowieka, autora, tak jak mnie chcącego wciąż coś
nowego powiedzieć, pragnącego zachować osobowość, ale
i iść z czasem, oryginalnego (jak niegdyś, gdy byłem
młody). Niech nie liczby, nie uogólnienia mówią o mnie, a
wnętrze moje, które kryje się za licznymi moimi działaniami,
pracami, publikacjami. Zatem niech każdy sięgnie do swojego „ja”, do
imperatywu, i jeśli ono każe mu udzielać się,
wyrażać tak nie inaczej, niech z tego korzysta.
- Obserwujemy ostatnio pewną tendencję
światową dotyczącą nowych form literackich. Otóż
dzisiejsi czytelnicy preferują krótkie formy. W odpowiedzi na to
zapotrzebowanie autorzy zaczęli pisać jednostronicowe
opowiadania i powieści nie przekraczające dwustu stron. Kierunek
ten – łączący krótką formę z przekazywaniem
wartości wybitnie humanistycznych został opisany i
określony w niektórych recenzjach jako nurt „silaj”. Czy mógłby
Pan zdradzić swoje zdanie na temat tego nurtu?
Przyznam się: dla
mnie jest to pytanie historycznoliterackie. Już za czasów mojej
młodości docierały do mnie wieści o krótkich formach
literackich: opowiadaniach, mikropowieściach, informatywnych wybitnie
krytykach. Chyba ta moda przywędrowała z Francji,
przeciągnęła przez Amerykę, a u nas objawiła się
choćby u zapomnianych teraz Kornela Filipowicza i Adolfa Rudnickiego.
Obecnie w związku z rozwojem przekaźników informacji (Internet, fax,
telefon komórkowy) tekst przekazu uległ jeszcze większemu skróceniu w
stosunku do dawnych form wypowiedzi (w sensie jak najściślejszym).
Dlatego może „silaj” robi taka karierę, tak się upowszechnia.
Ale to nie jest nic nowego, bo począwszy od Einsteina, który zapisał
definicję energii wszechświata w jednej formule, wszyscy zaczęli
iść w kierunku lakoniczności, skrótu, kondensacji. Zatem „silaj”
to nic nowego, to nie rewelacja dzisiejszych czasów, tylko konsekwencja
kierunku rozwoju cywilizacji; chodzi pewnie o to, aby najszybciej i najkrócej
uczynić ze świata „globalną wioskę”. Literatura chce
wnieść do tego swój niepowtarzalny czy może oryginalny
wkład.
- W ostatnich czasach wiele „papierowych czasopism
przezywa kryzys, natomiast jak przysłowiowe grzyby po deszczu
powstają nowe portale internetowe. Niektóre z nich planują z
czasem wydawanie wersji papierowej. Pana utwory można
znaleźć nie tylko w tradycyjnie wydanych tomikach i w
„papierowych” gazetach i magazynach – ale również w Portalach internetowych.
Czy uważa Pan, że Portale stanowią
przyszłość dla pisarzy, ponieważ młode pokolenie
chętniej czyta z ekranu monitora niż z książki?
Czy portale
stanowią przyszłość? Bałbym się takiego
sformułowania na temat perspektyw literatury w ogóle, to byłoby
straszne jej zawężenie. Nie jestem tak nieumiarkowanym zwolennikiem
nowinek. W każdym razie uważam, ze Internet to ważny środek
przekazu, nie docierający wszak do warstw gorzej czy słabiej
wykształconych. Jest, na pewno spełnia wielką rolę w
komunikacji świata. Ale bardziej zawierzyłbym książce
niż portalowi, bibliotece niż komputerowi, umysłowi ludzkiemu
niż „energii” technicznej. Stąd jeśli otrzymuję
materiały przez Internet, a otrzymuję sporo, choć z adresem
mailowym słanym w tajemnicy, nie jestem wobec nich bezkrytyczny.
Patrzę, przyglądam się, jaki cel kieruje do mnie autora:
informatora, kolegę, w najlepszym przypadku poetę. Dopiero wtedy
może okazać się, że poeta (pisarz w ogóle) ma coś do
powiedzenia od siebie. Jest godny uwagi. Bo proszę zauważyć, w
wydawnictwach istnieje ścisłe sito eliminacyjne tekstów, a w
Internecie – nie. Zatem będę wstrzemięźliwym wyznawcą
nowej formy przekazu, choćby młodzi przyjmowali ją bez
zastrzeżeń.
- Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom
i poetom, którym gazety (dzienniki, tygodniki, miesięczniki) nie
płacą honorariów za publikowane utwory, a wydawnictwa nie
dość, że nie płacą – to jeszcze
żądają aby autor ponosił koszta związane z
wydaniem książki? Pisarz musi z czegoś żyć, a z
reguły boi się upomnieć o honorarium – ponieważ sprawa
publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie
istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć,
pisać i publikować. Więc – jaka rada?
Sprawy pieniędzy
to podobno sprawy honorowe i dżentelmeni (starego typu) o nich nie
mówią. Ale skądinąd wiadomo, że u nas na przełomie
wieków były na tym tle mordobicia, a i w Ameryce, pisze o tym na tle tego
czasu Jack London w „Martinie Edenie”. Teraz – w naszej rzeczywistości,
ale i częściowo, jak znam, w rzeczywistości polonijnej, mamy do
czynienia z podobną sytuacją: prawo opowiada się za autorem,
natomiast redakcja mu nie płaci. Czy to aż takie karygodne?
Powołam się na sytuację w innych krajach, gdzie w prasie
płaci się autorom od pewnego poziomu (pisma) i gdzie autorzy
dość często wydają własne tomiki wierszy, a ich
twórczość zwykle funkcjonuje na collage’ach (o tym wspominał w
liście do mnie nawet Czesław Miłosz), a z czasem dopiero zdobywa
sobie szersze „kraje”. Cóż mogę w tej sytuacji, kryzysu słowa,
poradzić młodych pisarzom, skoro starzy zabrnęli w ślepy zaułek?
Niech piszą nieprawdziwie (jak radził malarzowi Krasicki
odnośnie sztuki pędzla), nie mądrze ale modnie, nie pod swoim
ale pod błyszczącym tytułem i nazwiskiem – może szybko
osiągną sukcesy (ale i tak mogą się spostrzec, że
literatura winna być sumieniem). Zatem nie wiem, prawdę mówiąc,
czy literatura na tym polega? Niech młodzi sami wybierają sobie
drogę.
- Na zakończenie pytanie osobiste. Czy
może Pan zdradzić nad czym Pan teraz pracuje i jaka będzie
Pana następna książka?
Właśnie,
pracuję z dnia na dzień nad jakimiś artykułami,
materiałami do prasy. Lubię mieć czas nad sobą i pod jego
presją działać. Ale łączę to zajęcie – jak
gdzieś zasugerowałem – z „ciągiem” pisania poezji. Gdy
wyjadę w tym roku w miesiącach letnich do mojego (czy raczej synowego)
domku wczasowego nad Narwią, będę już pisał nowy tom
poezji. Dziewiąty z kolei. A oprócz tego zbieram się na wydanie moich
szkiców (w dwóch książkach) – publikowanych w „Myśli Polskiej”.
I tak będę na przemian łączył prozę
(publicystykę) z poezją, a także prozę życia z
prozą imaginacji, że może sobie poradzę w tym trudnym,
szarym życiu!
- Zapytałabym jeszcze krótko o Pana
inklinacje do ruchu narodowego. Nie należy Pan do żadnej partii
tej orientacji, ale przecież pisuje Pan do pism ją
wyrażających?
Słusznie, od wielu
lat pisuje do „Myśli Polskiej”, a wcześniej – jak niektórzy chcą
– do pism wyrażających tę linie – PAX -owskich „Kierunków” i
„Słowa Powszechnego”. Co ciekawe, nigdy nie byłem ideologiem, tylko
pragnąłem najbardziej wyrazić siebie, że zaś pozyskały
mnie do współpracy pisma tego typu jak PAX – owskie czy Narodowej
Demokracji – jest to rzecz ciekawa i znamienna dla współczesnego
życia politycznego: okazuje się, moim zdaniem, ze polskość
wcale nie sytuuje się na biegunach, na modnych czy preferowanych
poziomach, a gdzieś z boku, nawet za kurtyną. Ponieważ chcę
wyrażać wartości narodowe, patriotyczne, usytuowałem
się w tych pismach, które tu wyszczególniłem, i choć pisma
się zmieniają, ja w bardzo małym stopniu, więcej, sytuacja
kraju i sytuacja międzynarodowa zdaje się zmieniać stosownie do
moich dawno, już w pamiętnym artykule z „Za i Przeciw”
wyrażonych poglądów. Powiem tak: przyszłość widzę
nie w szowinizmach, rasizmach czy nacjonalizmach, ale w codziennej,
mądrej, dobrze Polaków kierującej pracy. Tyle wziąłem z
ideologii narodowej i myślę, że jest to zbieżne z
poglądami człowieka dobrze życzącego ojczyźnie.
Dziękuję za rozmowę.
17.III.2007r.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
Jurata
Bogna Serafińska
Wywiad z
Jerzym
Stanisławem Czaykowskim poetą i publicystą
Publikacje w lutym 2007r.:
1.
Portal „Gazeta Autorów” - Wywiady,
2.
Gazeta „DSP” (Chicago) - Wywiady
W ostatnich
miesiącach w prasie ukazało się wiele artykułów na temat
powstałego pięćdziesiąt lat temu pisma
„Współczesność” jak również kilka wywiadów z Leszkiem
Szymańskim, pierwszym redaktorem naczelnym tego pisma. Był Pan jednym
z głównych liderów ruchu, który wyłonił z siebie Grupę
Literacką „Współczesność”, a potem pismo pod tym samym
tytułem. Chciałabym zadać Panu kilka pytań.
- Jak
postrzega Pan po upływie pół wieku rozgromienie Grupy
Literackiej „Współczesność”?
Po rozgromieniu w
1957r przez KCPZPR – MSW grupy pisarzy i publicystów skupionych wokół
tygodnika „Po prostu”. – przyszła kolej w 1959 r. na rozgromienie Grupy
Literackiej „Współczesność” przez te same władze. Grupa i
Redakcja dwutygodnika „Współczesność” wykonały duży
wysiłek organizując w całej Polsce, głównie w
ośrodkach akademickich ruch młodych twórców. Organizowanie tego ruchu
ułatwiały debiuty – publikacje na łamach
„Współczesności” twórczości młodych pisarzy. Owe ruchy
rozwijały się dynamicznie. Dowodem tego miał być
Ogólnopolski Zjazd Młodych Twórców przygotowywany przez Grupę
„Współczesność”. Na owe ruchy składały się
oddziały redakcji „Współczesność” oraz kluby
„Współczesności”, które powstały w wielu ośrodkach w
kraju., a nawet w Londynie (Taborski, Niemojewski). Przede wszystkim setki
spotkań autorskich w kraju, łączonych z wykonywaniem utworów
przez kompozytorów i wokalistów jak F. Elkana. I wieczory nasze i w stoczniach
i w wielu fabrykach – to były drożdże kreowania życia
duchowego narodu.
- Początkowo,
przez okres około dwóch lat, wydawaliście
„Współczesność” bez środków, bez etatów, bez
przydziału papieru.. Obecnie trudno sobie wyobrazić jak to
było możliwe?
Gazetę
rozprowadzaliśmy po kioskach, sprzedawaliśmy sami na ulicach i w
uczelniach numery „Współczesności”. Naczelny Redaktor Leszek
Szymański wycyganił trochę datków na dwutygodnik od niektórych wybitnych
pisarzy. Ale nie było dotacji. Ruch „Współczesności”
rozwijał się spontanicznie. Nie interesowały nas niczyje
poglądy. Drukowaliśmy każdego, kto miał choć
krztę talentu literackiego, plastycznego. Debiutował u nas n.p. Tadeusz
Kantor swymi reprodukcjami, Artur Sandauer, Jan Zbigniew Słojewski
„Hamilton” i tysiące młodych twórców wielu dyscyplin.
- W
KC zirytowała kogoś mocno Wasza działalność. Czy
zdawaliście sobie sprawę z kim macie do czynienia?
Kierownik Biura
Prasy KC A. Starowicz (naciskany przez pewne lobby) wydał polecenie
zlikwidowania ruchu „Współczesność” agentowi J. Lenartowi.
Mianował go z-cą redaktora naczelnego „Współczesności”. No
i się zaczęło. Jeden po drugim otrzymywaliśmy wymówienia z
pracy we „W”. Po wyrugowaniu go ze „W” poeta Marian Ośniałowski
popełnił samobójstwo, J.Z. Bolka najechano. Rozpędzenie
pierwszego garnituru „W” buło wynikiem walk frakcyjnych w KC pomiędzy
Puławianami a Natolińczykami. W „Kulturze” Giedrojcia obiektywnie
relacjonował to red. Jedlicki.
Czy utworzenie przez Pana Zespołu Literackiego „Grupa
Warszawska” było odpowiedzią na likwidację Grupy „W”?
Jak najbardziej.
Choć bez czasopisma, jednak przez trzy lata kontynuowaliśmy
działalność ruchu młodych twórców. Mieliśmy
wydawać miesięcznik p.t. „Warszawa”. Ale konieczność
dokończenia studiów zmniejszyła nasza energię. Wyrugowanie prof.
Kubackiego i mnie z redakcji „Literatura na świecie” i trudności w
znalezieniu pracy i spiski obcych sił przeciwko Polsce i nam
utrudniały życie. Moją działalność popierali m.in.
J. Putrament, S. Żółkiewski, A. Ważyk, S.R. Dobrowolski, W.
Żukrowski, j. Waszczuk, F. Szejgis, W. Machejek.
- Czy
„Grupa warszawska’ miała swoje publikacje, a jeśli tak to gdzie?
Przede wszystkim
indywidualnie. Grupowo były tylko kolumny literackie Grupy n.p. w „Faktach
i Myślach” czy w „Przeglądzie kulturalnym”, „Wiadomościach” w
Londynie, w prasie francuskiej i w USA. Poetka Suzanne Arlet wydała nam
antologię w Paryżu.
- Czyli
i Grupa Warszawska rozpadła się?
Nie do końca.
W jej miejsce w 1975 roku zorganizowałem Grupę Poetów i Malarzy
„Łazienki”. Grupa przyznawała m. in. doroczne nagrody artystyczne im.
Bohaterów Warszawy pod patronatem Dyrektora Muzeum w Łazienkach. Z I.
Gogolewskim zorganizowałem scenę improwizacji poetyckich w Pomarańczarni.
Cenzura – zakaz…KC…MSW…
- Jakie
były dalsze losy członków grupy Literackiej
„Współczesność”?
Nie żyją
już Marian Ośniałowski i Jerzy Zdzisław Bolek. Na
stałe w USA przebywa Leszek Szymański. Byliśmy niepokorni,
aktywni, twórczy. Wydano nam wilcze bilety, rozgoniono, blokowano prace w
redakcjach…
- Czy
członkowie dawnej Grupy Literackiej „Współczesność”
prowadzą teraz jakąś działalność?
Aktywną. Z
Irzykiem stale publikujemy w Polsce, USA i w innych krajach.
Zorganizowaliśmy Jubileusz 50-lecia „W” w Muzeum Literatury i w ZLP.
Szymański wydał w USA Księgę o „W”, Danuta Błaszak
książkę „Wywiady”. Członkowie Grupy Literackiej
„Współczesność” założyli Akademię Literatury.
Akademia opiera swoją działalność o statut PAL
(przedwojennej). M.in. przyznajemy doroczną nagrodę Akademii, w
projekcie mamy wydawanie Biuletynu, organizowanie wykładów historyków
sztuki i literatury. W styczniu b.r. zorganizowałem Polską
Akademię Intelektualistów razem z Jackiem Kajtochem z U.J. I Leszkiem
Szymańskim (USA).
- Na
zakończenie kilka pytań osobistych Czy Sadyk Pasza jest Pana
przodkiem?
Jesteśmy ze
wspólnego pnia genealogicznego. Specjalnie jeździłem śladami
gen. Michała Czaykowskiego po Rumunii i Bułgarii. W Akademii Nauk w
Bukareszcie natknąłem się na archiwa Sadyka Paszy i Ludwiki
Śniadeckiej. Badanie tych archiwów zainspirowało mnie do napisania
powieści biograficznej o Sadyku Paszy i jego żonie. Może jest to
nie tyle powieść ile zbeletryzowana opowieść o tej barwnej
postaci jaką był autor „Wernyhory” Michał Czaykowski,
generał turecki, doradca sułtana Medżida, organizator legionu
polskiego i kozackiego w Turcji i twórca polskiej wioski Adampol w Turcji.
Był zamach na Sadyka Paszę , a przyjęcie przez niego islamu
sprowadziło nań anatemę. Dałem książce tytuł
„Agent główny” (oczywiście Hotelu Lambert…) Na podstawie
książki można by napisać scenariusz na znakomity film. Dla
młodych pokoleń byłaby to gratka, a zarazem nauka naszej
wielkiej historii.
- . Czy planuje Pan wydanie nowej książki?
Napisałem
cztery tomu „Dzienników poety XX/XXI wieku” (jeden tom w druku), dramat
„Wernyhora”, powieść „Czerwona orkiestra”, dramat „Anatema”,
powieść „Ja – anarchista”, autobiografię „Żywot
człowieka zbuntowanego”. Ciechanowskie Zeszyty Literackie
przygotowują kolejny rocznik poświecony mojej twórczości i moim,
już półwiecznym, zabawom w literaturę. W druku znajduje się
mój nowy tom poezji. Związek Literatów przyznał mi tytuł
członka honorowego, a International Biografic Centre Cambrige tytuł
Konsultanta i człowieka roku 2001 i 2003. w marcu 2006 roku dostałem
nagrodę miesiąca poetów przyznawaną przez Internautów w Ameryce.
- A Pana plany na przyszłość poza
literaturą?
W styczniu b.r. z
przyjaciółmi naukowcami i pisarzami założyliśmy Polską
Akademię Intelektualistów z siedzibą w Muzeum w Łazienkach pod
prezesurą profesora Kwiatkowskiego i moim sekretarzowaniem. To kontynuacja
Rady Nieustającej. Nie interesują nas różnice opcji –
przyświeca nam dobro Ojczyzny. Będziemy kontynuować i
rozszerzać program Partii Pozytywistów. Właśnie zaczyna się
jej rozruch w oparciu o działaczy społecznych.
Dziękuję
za rozmowę i życzę wielu sukcesów w dalszej Pana pracy twórczej
i wszystkich innych działaniach.
Warszawa, dnia
24.II.2007r
. Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
Jurata Bogna Serafińska - wywiad
z Janem Zdzisławem Brudnickim
Jan Zdzisław Brudnicki – członek ZLP,
krytyk literacki i historyk polskiej literatury współczesnej, konsultant
literacki, pedagog, autor wielu opracowań, eseista, poeta, dziennikarz,
współredaktor wielu czasopism, członek Jury wielu konkursów
literackich. Urodził
się w Ursynowie. Ukończył Filologię Polską na UW.
Debiutował w 1987 r. na łamach czasopisma „Warmia i Mazury”. Jest
laureatem wielu nagród. Otrzymał m. In. Nagrodę "Pióra",
przyznawaną w ramach festiwalu "Czerwonej Róży" przez
studentów, nagrodę: "Miesięcznika Literackiego", "Laur
Mironaliów"
Panie Zdzisławie, chciałam prosić o kilka słów
rozmowy dla czytelników „Gwiazdy Polarnej”–
- Prowadzi Pan rozliczne zajęcia – udziela konsultacji
literackich m. in. w Centrum Promocji Kultury na Warszawskiej
Pradze-Południe, w Warszawskich klubach „Poetica” i „Wena”,
często zasiada Pan w Jury licznych konkursów literackich, pisze
artykuły do wielu gazet. Potrzebuje Pan też czasu na
własną twórczość… Skąd znajduje Pan energię
na to wszystko? Byłabym wdzięczna za przepis na realizację
tak aktywnego życia.
Wyjaśnieniem są zainteresowania
i przekonanie, ze właściwie pojęta literatura jest
prześwitem na wszystko…
- Obserwujemy ostatnio pewną tendencję światową
dotyczącą nowych form literackich. Otóż dzisiejsi
zabiegani, wciąż śpieszący się czytelnicy
preferują krótkie formy. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie autorzy
zaczęli pisać jednostronicowe opowiadania i powieści nie
przekraczające dwustu stron. Kierunek ten – łączący
krótką formę z przekazywaniem wartości wybitnie
humanistycznych został opisany i określony w niektórych
recenzjach jako nurt „silaj”. Czy mógłby Pan zdradzić swoje
zdanie na temat tego nowego nurtu?
Pamiętam, jak zdziwiłem
się, jako młody człowiek, że w krajach
bałkańskich, forma krótkiego opowiadania jest królową wszelkich
rodzajów literatury i przekazu. Potem rozwinęły się przekonania
postmodernistów, ze fragment jest … nawet ważniejszy od całości.
Wszak wszystkie „teksty” odbieramy we fragmentach. Obecnie przekaz internetowy,
telewizyjny, radiowy, telefoniczny, mówiony – to dominacja fragmentów,
zdań, skrótów. Mówi się: nota jest bardziej czytana, niż
recenzja, mówi się: prezentacje nie muszą układać się
w całość, nie muszą się łączyć (zob.
montaż obrazu i tekstu w przekaźnikach). Mówi się: każda
linijka wiersza to odrębna, sama w sobie wypowiedź dialogowa i .t .d.
Niezbędne jest jedno: duża świadomość językowa,
refleksja nad językiem, traktowanie mowy i podmiotowo i przedmiotowo. Trzeba
w niej widzieć akt mentalny, środowisko społeczne i czyn
indywidualny. Wówczas chyba fragment będzie celny. A oddziaływanie?
Literatura to przede wszystkim emocje, jeżeli uda się je
przekazać – to wszystkie, albo niemal wszystkie chwyty są dozwolone.
- Pana utwory można znaleźć nie tylko w tradycyjnie
wydanych tomikach i w „papierowych” gazetach i magazynach – ale
również w Portalach internetowych. W ostatnich czasach wiele
„papierowych czasopism przezywa kryzys, natomiast jak przysłowiowe grzyby
po deszczu powstają nowe portale internetowe. Niektóre z nich
planują z czasem wydawanie wersji papierowej. Czy uważa Pan,
że Portale stanowią przyszłość dla pisarzy,
ponieważ młode pokolenie chętniej czyta z ekranu monitora
niż z książki?
Uff, to moja słaba strona. Owszem
komputer mam, kurs skończyłem. Ale co z tego? Pilnuję ostatnich
zakątków czasu, jak największego skarbu. Nastała era deficytu
czasu prywatnego. Tysiące instytucji, firm, ludzi, reklam – chcą nas
okraść z czasu, do ostatniej sekundy. Dramatyczna jest ochrona
resztek czasu prywatnego, jego spożytkowanie dla rozwoju duchowego. Nie
umiem żyć bez kontaktu z przyrodą, bez bezinteresownego
poznawania, odbioru literatury i sztuki, bez twórczego podejścia do
wszystkich czynności, do życia po prostu. Jeżeli dam sobie
wcisnąć telefon komórkowy do kieszeni i uzależnię się
od Internetu, od 64 pasm telewizyjnych, od filmów i przekazów na płytach –
zginę moralnie. Myśli wypełnią elektroniczne powinności,
sny – czeluść świata wirtualnego. Mój przyjaciel napisał
powieść o samobójstwie w Internecie. Może nie dosłownie,
ale popełniamy je jeśli bezrefleksyjnie wypłyniemy na szlaki
nowej Odysei. Ale wiem, ze interaktywność przekroczyła
jakieś granice i nikt świata nie cofnie do świata papierowego i
kontaktów bezpośrednich. To świat przeszłości. Przesadnie
byłoby dodać: biada nam jeśli go nie zhumanizujemy! I jeśli
młodzież (w tym dzieci) nie nauczy się rozumnej selekcji.
- Chciałabym zapytać o sprawy prozaiczne, bo związane
z pieniędzmi. Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom i
poetom, którym gazety (dzienniki, tygodniki, miesięczniki) nie
płacą honorariów za publikowane utwory, a wydawnictwa nie
dość, że nie płacą – to jeszcze
żądają aby autor ponosił koszta związane z
wydaniem książki? Pisarz musi z czegoś żyć, a z reguły
boi się upomnieć o honorarium – ponieważ sprawa
publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie
istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć,
pisać i publikować. Więc – jaka rada?
Patrzę na listę i widzę to
pytanie nieśmiało zgłoszone pod sam koniec. Niesłusznie. Od
tego trzeba zacząć. Właśnie sprawy prozaiczne są u nas
najbardziej zaniedbane. Współpracuję z domem kultury i widzę jak
panie księgowe pilnują interesów muzyków i tekściarzy.
Wręcz alergicznie. A kto się za pisarzami upomni? Zwłaszcza za
młodymi? Wyzysk ich talentu jest przysłowiowy. Prawnicy od prawa
autorskiego mówią dobitnie: za każdy drukowany i rozpowszechniany
tekst należy się honorarium. No i co z tego? Mój były redaktor
miał takie powiedzenie – taki interes to o kant… potłuc.
Nasze teksty drukuje się bezhonoraryjnie
i my do ich publikacji dokładamy. Jeśli ktoś wspomina o
wynagrodzeniu – traci łamy. Parę tysięcy wydawców
książek i paręset redaktorów pism literackich i kulturalnych nie
płaci ani grosza. Jeszcze wymogi: dyskietki, korekty, przesyłki,
fotografie, ilustracje.
Rzecz nie tylko w braku funduszy. Afera
jest systemowa. Wszystkie dotacje na publikacje zbiorowe i indywidualne
zawierają klauzule, że pieniądze można użyć tylko
na koszty materiałowe i na promocje. Zatem bez zapłaty nie może
pozostać drukarz, producent papieru, introligator, dystrybutor. Jeden
tylko autor … może.
Pisarze z oswojonym nazwiskiem radzą
sobie pracami paraliterackimi: coś im tam płacą za występy,
redagowanie, prelekcje, spotkania autorskie, udział w rozstrzyganiu
konkursów literackich, warsztaty literackie i dziennikarskie. Młodzi,
wykorzystując pracę i talent, powinni też „wyrobić sobie
nazwisko”. Ale jak? Stypendia? Ha, ha, są, ale dla kogo? Nagrody? Są,
ale sterowane. Dotacje? Są, ale z jakiegoś klucza, którego nijak nie
mogę rozwikłać. Czy upominanie się o swoje może
coś dać? Pamiętam, że wielki filolog Kazimierz Wyka
mówił nam w Kole Młodych polonistów. – Piszcie cokolwiek się wam
podwinie, cokolwiek potrzebne i może być publikowane. Tak też
robiłem: pisałem noty, recenzje, wywiady, krótkie prozy, satyryczne
piosenki, wywiady, reportaże, biografie, wyciągi, występy,
przekłady. Obecnie jest też literatura mówiona, „zawieszana” w
Internecie, inscenizowana, „happenerowana” (zob. Krasnali i Gamoni).
Druga uwaga, dobrze jest mieć
swoją specjalizację, wspartą na solidnej wiedzy,
doświadczeniu, środowisku. Czasem ratunkiem jest doktorat, ze
względu na niezwykle rozbudowane szkolnictwo prywatne.
Czy mogą pomóc stowarzyszenia
pisarskie przy tak chwiejnym ich statusie? Kiedy zagadnąłem
jakiegoś urzędnika od kultury o powyższe sprawy
odburknął mi: literatura to hobby, trzeba mieć zawód i
pracować, żeby sobie pozwolić na … nie dokończył,
chciał powiedzieć – fanaberia, pięknoduchostwo? Na pewno warto
się stowarzyszać, skupiać, uczyć zbiorowej pracy i
demokracji. Na pewno ścieżkami do celu jest też
ścieżka dziennikarska.
- Na zakończenie pytanie osobiste. Czy może Pan
zdradzić nad czym Pan teraz pracuje i jaka będzie Pana
następna książka?
Powolutku ukazuje się duża
książka „Ćwiczenia z wolności. Proza polska od salonu do
supermarketu” podjąłem tam nie tylko wątki prozy, ale też
temat kręgu jej odbioru i form oddziaływania. Wyszły rzeczy,
które mnie samego zaskoczyły: jak niewyżyte, stłumione,
ocenzurowane, cenzurą prewencyjną sprawy ludzkie przebijają
się w prozie za pomocą wspomnień, sprzeciwu, wyznania,
bohaterów, opowieści, zagęszczania. No i pragnienia wolności.
Co ja robię? Powiem tylko, że z
najwyższym trudem znajduję czas pozaterminowy, jak poczytanie prasy,
książek w językach, które rozumiem, spotkania czysto
towarzyskie, spacery w plenerze pod pełnym niebem, bez których nie ma
życia naprawdę. Najbliższy miesiąc to wygłoszenie
dwóch wprowadzeń do wieczorów autorskich: Marty Cywińskiej, która
napisała przedziwną nadrealistyczną powieść
dziejącą się w korytarzach czasu pomiędzy
Białymstokiem i rumuńskim Cluj.
Drugim jest wieczór autorski Ireneusza
Mijeja i promocja jego książki „Niebieskie oczy trzcin”’,
brzmiącej w moich uszach jak protest-song przeciw okrucieństwu
psychicznemu i cielesnemu. Przygotowuję się do pisania recenzji z
tomu ciekawego poznańskiego poety Stanisława Wachowiaka „Góry jak
ołtarze”. Nie razi mnie jego patos wobec gór dźwigających
człowieka wzwyż, ponieważ sam jestem fanem góromanii.
Równocześnie staram się
ogarnąć moją podróż do Płocka: tamtejsze rozmowy,
wrażenia, lektury przywiezionych książek – do cyklu, który od
może dziesięciu lat nawijam: „Moje podróże literackie”.
Najnowsze numery tamtejszych pism literackich „Nawias” i „Gościniec
sztuki”, wielkiej antologii „Ulica Tumska street”, tomy Wojciecha
Łęckiego, przywiezione maszynopisy, wspomnienia, prace naukowe –
wszystko to daje wystarczający materiał, żeby dotknąć
niezwykłego miejsca na wysokiej skarpie Wisły.
Z lektur bieżących wypadły
mi na ten czas książki Marii Jannion „Niesamowita
Słowiańszczyzna” i obszerny zbiór próz Stefana Chwina „Dolina
Radości”, jak to u tego autora bywa, niemcoznawczych, jak obrona Poczty
Polskiej w Gdańsku.
Z dalekiej Kanady nadeszły nowe
ciekawe książki ze środowiska literackiego przyjaciela
młodości Edwarda Zymana (pozdrawiam go serdecznie!!!).
No, nie jest to wszystko, Muzeum
Niepodległości prosi o wykład na temat Wincentego Pola (równa
200 rocznica urodzin), Światowy Dzień Poezji pragnie
wyłonić poetów do nagrody, z Turku przeszedł pakiet
materiałów konkursowych do wyłonienia nagród. im. W. Pietrzaka,
przygotowuję wieczór autorski Staszka Stanika z tomem „Cofnięcie
czasu”, wypełnionym dogłębnymi pieśniami żalu. Może
wystarczy tego kalendarza krytyka? Że za dużo? Być może.
Ale przynajmniej nie mam niesmaku z powodu dekretowania racji, wartości,
słuszności i narodowej mitologii.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Warszawa, dnia 21.III. 2007r.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
Wywiad z dr Leszkiem Szymańskim literatem, dziennikarzem, założycielem i pierwszym
redaktorem naczelnym legendarnego pisma „Współczesność (doktorat z historii PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z
London University, U.K. magisterium z politologii California State University,
USA)
- Leszku –
chciałam przeprowadzić z Tobą wywiad, przygotowywałam
pytania. Jednak wczoraj przeczytałam wywiad jakiego
udzieliłeś tygodnikowi „Myśl Polska”. Wiele pytań,
które pragnęłam Ci zadać już w nim padły. Twoje
odpowiedzi, dotyczące obrazu Polski, jaką zobaczyłeś
po pięćdziesięciu latach emigracji są bardzo
krytyczne. Nie będę pytać o rzeczy, które już
zostały powiedziane, mam jednak kilka innych pytań.
Dziękuję: Odpowiadam również krotko. Twoje
zastrzeżenia powinnaś podkreślić. W tym wywiadzie nie
poruszamy rzeczy z innych wywiadów; rzeczy na które już odpowiedziałem.
·
Czy zaobserwowałeś w Polsce jakieś
sprawy, procesy, zjawiska, które Cię mile zaskoczyły, które
możesz ocenić pozytywnie? Jeśli tak – to jakie?
Musze się jednak sam siebie powtórzyć. Byłem
w sytuacji, człowieka, który wysiadł z Maszyny Czasu po 50 latach. Spędziłem
w Polsce tylko dwa tygodnie dzięki zaproszeniu Aleksandra Nawrockiego, ku
mojemu zdziwieniu jako gość ..."Poezji". Ja prozaik i
realista!
Miałem tyle spotkań, ze nie było czasu na
głębsze refleksje. Wiec moje wrażenia są wrażeniami nie
tylko typu Rip Van Winkla, ale i pasażera, który obserwuje kraj z okna
pociągu. Są one płyciutkie, powierzchowne no i nostalgiczne.
Choć widok palacu imienia Józefa Stalina mnie nie rozczulił.
Nie mogę na tym miejscu dyskutować spraw podstawowych,
wiec ograniczę się do stwierdzenia, że zaskoczyło mnie,
że jestem w ogóle pamiętany i jakoś ”urosłem” do legendy
do, której jednak nie dorosłem.
Zaskoczyło mnie, ze człowiek mi zupełnie
nieznany zaprosił mnie na swój koszt do Polski, że Minister Kultury,
Kazimierz Ujazdowski nie tylko mnie przyjął, ale dal mi odznaczenie,
że jednak zbudowano metro, bo gdy wyjeżdżałem panowała
opinia, że metra nie można będzie zbudować, ze względu
na piaskową glebę. A miałem dostać robotę kopiąc
tunel.
·
W ostatnich latach w Polsce powstaje coraz
więcej portali i gazet internetowych. Niektóre z nich publikowały
już w tym roku artykuły o Tobie i „Współczesności”. Wywiady
z Tobą i artykuły o Tobie można też znaleźć w
polonijnych Portalach i gazetach internetowych. Podobno masz jednak bardzo
krytyczny stosunek do tego typu nowoczesnych mediów. Czy to prawda, a
jeśli tak, to dlaczego?
Na całym świecie, aż się roi o portali i
pism internetowych. Wydaje mi się, że jestem epigonem nie tylko
sztuki epistolarnej lecz i drukarskiej. Na emigracji wyuczyłem się
zecerki i składania na linotypie. Akurat na czas, gdy te
umiejętności stały się przeżytkiem.
Na komputerach znam się mało, ale wydaje mi
się, że ktokolwiek ma techniczną smykałkę, trochę
pieniędzy i czasu, no i oczywiście ochotę być
„redaktorem" zakłada internetowe pismo. Nie wymaga to tyle trudu co
druk, nie ma kłopotu z dystrybucją i właściwie, żadnego
sprawdzianu, czy to ktoś w ogóle czyta. I czy po kilkudziesięciu
latach zostanie się nawet z tego jakiś ślad?
Więc wartościowe wydawnictwa toną w morzu
internetowej grafomanii.
·
Słyszałam, że odnosisz się
też krytycznie do mody jaka zapanowała w literaturze na utwory
krótkie – jednostronicowe opowiadania, powieści liczące nie
więcej niż kilkadziesiąt stron. Ta moda wynika z potrzeb
czytelnika, pragnącego kieszonkowego wydania książki, którą
będzie mógł czytać n.p. jadąc metrem do pracy. Są
czytelnicy, których gruby tom książki po prostu odstrasza. Poza tym
ilość i jakość to dwie różne sprawy. Utwór zarówno
długi jak i krótki powinien być przede wszystkim po prostu dobry.
Pytanie – czy rzeczywiście jesteś przeciwnikiem nowej tendencji w
literaturze lansującej utwory możliwe do przeczytania w czasie potrzebnym
na dojazd z domu do pracy albo w czasie jednego popołudnia?
Co do mody pisania "short shorts" to pojawia
się i zanika od początków pisanej literatury. Ja napisałem kilka
takich migawek. Z jednej z nich "Klozet babcia", Romek Polański
zrobił swoją krótkometrażówkę dyplomową. Ale to dla
mnie to margines mojej twórczości, rzeczywiście migawka.
Opowiadanie (nowela), zaś to sztuka – potrzebna jest
technika prócz natchnienia. A powieść zwłaszcza 19-wieczna to
juz szczyt sztuki prozatorskiej. Migawki zaś to coś w rodzaju reklam
w porównaniu z długometrażowym fabularnym filmem.
Proszę wybaczyć porównanie bo Ty słyniesz z
poezji, ale pisanie "wierszyków" nie wymaga wiele fizycznego
wysiłku, to rymowana, albo nie – migawka. Mówię tu o współczesnej
poezji, bo te rymowane powieścidła i dramaty z uprzednich epok
są przerażająco nudne włączając w to Iliadę
i Odyseję.
Jeśli czytelnik pragnie kieszonkowej literatury, to powinien
w tramwaju, czy metro czytać gazetę, albo kieszonkowe słowniczki.
Masz racje, ze opowiadanie długie, czy krótkie powinno
być dobre, ale wybacz tym razem kulinarne porównanie, zakąskami
trudno się najeść, a befsztyk (choć powinniśmy
być wegetarianami) zapycha żołądek na parę godzin. Jedno
i drugie czeka ten sam los. Ale to filozoficzne zagadnienie właśnie
na parę tysięcy stron.
Jak kiedyś powiedział Romek Śliwonik, Marian Ośniałowski
żył dla poezji i poezją. Są pisarze, którzy bardzo
poważnie traktują swe pisarstwo. I wątpię by tacy chcieli
pisać dla czytelnika prace, przeznaczone na odbior podczas czasu zajętego
dojazdem do pracy czy domu.
Z większym pożytkiem powinni się ci „czytacze"
starać zająć siedzące miejsce przy oknie. Nawet jeśli
zobaczą tylko ścianę tunelu, pożytek z tego widoku będzie
taki sam jak z ich czytactwa.
·
Ten wywiad jest przeznaczony dla Internetowej
Republiki Bemowo, Portalu, który preferuje małe formy literackie. Dotyczy
to również wywiadów.
Dziękuję za pytania, ale ze zwykłą mi
zgryźliwością (debiutowałem KROTKIMI humoreskami w
Szpilkach) zaznaczam, ze na powyższe pytania nie można
odpowiedzieć krótko. i niestety moje powyższe uwagi są
ślizganiem się po poważnych tematach. No i dorzucę, iż
czytanie na internecie w zatloczonym pociagu wymaga akrobacji, a komputer nawet
„lap top” nie jest zbyt wygodny do lektury w miejscu ustronny, ktore zreszta
bywal zwykle zbyt aromatyczne.
·
Dziękuję za rozmowę w imieniu
czytelników „IRB”.
Wywiad
przeprowadziła dnia 14.II.2007r. Jurata Bogna Serafińska
Wywiad opublikowany w Portalu „IRB”, w Portalu „Gazeta
Autorów” i w chicagowskiej „Gazecie DSP”.
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa,
08 marca 2007
Jurata
Bogna Serafińska – Wywiad z Andrzejem Zaniewskim
Andrzej Zaniewski – poeta, prozaik, powieściopisarz autor tekstów
piosenek, a przede wszystkim powieści „Szczur”, która stała się
światowym bestsellerem. Urodził się w Warszawie.
Ukończył Wydział Historii Sztuki na U.W. Debiutował w 1958
roku na łamach "Głosu Wybrzeża", był
współtwórcą grupy poetyckiej "Hybrydy". Pełnił
wiele funkcji m. in. prezesa Stowarzyszenia Kultur Słowiańskich,
wiceprezesa Zarządu Głównego ZLP oraz wiceprezesa Stowarzyszenia Przeciwko
Zbrodni im Jolanty Brzozowskiej. Bywa często członkiem Jury w wielu
liczących się konkursach literackich. Jest autorem wielu znanych powieści.
Jego powieść "Szczur", przełożona na ponad 30
języków stała się światowym bestsellerem. Ma w swoim dorobku
również wiele tomików wierszy i pokaźny zbiór tekstów popularnych piosenek
i pastorałek. Jest laureatem wielu nagród literackich m.in. Nagrody
Czerwonej Róży, Nagrody im. Wł. St. Reymonta. Ilustratorką
ostatnich tomików Andrzeja Zaniewskiego jest jego żona Amanda.
- Panie Andrzeju –
czy zechce Pan coś dodać do tej krótkiej notki?
Mój życiorys jest dla mnie jak i dla wielu autorów
bardzo intymnym źródłem inspiracji i dlatego moją następną
powieść jak i wiersze można uznać za literackie wariacje i
opisywanie samego siebie. Literatura domaga się egoizmu. To prawo pisarza.
- Wiem jak bardzo
jest Pan zajęty, dlatego dziękuję, że znalazł Pan
dla mnie chwilę czasu. Do Pana rozlicznych zajęć
przybyły ostatnio nowe – wszedł Pan w skład Zarządu Głównego
Związku Literatów Polskich. Czy może Pan zdradzić jakie
wielkie plany i zamierzenia będzie Pan teraz realizować?
W Zarządzie Głównym ZLP jestem już od kilku
kadencji, jednak wektory pracy w tym obszarze wynikają głównie z
osobistych inwencji i decyzji prezesa – a ja nigdy dotychczas prezesem nie
byłem. A gdybym był? Sądzę że należy skupić
się na piśmie literackim oraz popularyzacji wybitnych dzieł
członków Związku za granicą i w kraju.
- Ostatnio
słyszy się różne zdania i opinie na temat nowej formy
literackiej polegającej między innymi na pisaniu bardzo krótkich
opowiadań – często nie przekraczających jednej strony oraz
powieści nie przekraczających dwustu stron. Ten kierunek ma
już nawet swoją nazwę. Czytałam recenzje w których
powoływano się na nowoczesną formę „Silaj”. Na temat
teko kierunku – są bardzo różne opinie od zachwytów po
negację. Ciekawa jestem Pana zdania –
Widocznie w niektórych kręgach istnieje zapotrzebowanie
na utwory o tych właśnie parametrach. Dobra powieść 200
stronicowa to przedmiot pożądania wielu wydawnictw. Osobiście
nie kieruję się rozmiarami, a tematyką przesłaniem i
formą. Lubię podglądać I uczyć się od innych
autorów. Warto.
- Pana utwory
można znaleźć nie tylko w tradycyjnie wydanych tomikach i w
„papierowych” gazetach i magazynach – ale również w Portalach
internetowych. Czy uważa Pan, że Portale stanowią
przyszłość dla pisarzy, ponieważ młode pokolenie
chętniej czyta z ekranu monitora niż z książki?
Sądzę, że portale dopiero zaczynają swe
uczestnictwo w życiu literackim i będą jednym z głównych
sposobów przekazu w przyszłości. Prawdopodobnie obok nagrań
płytowych bibliotek internetowych i być może zupełnie
nowych środków. Książka jednak pozostanie... Chciałbym tego
bardzo.
- Chciałabym
zapytać o sprawy prozaiczne, bo związane z pieniędzmi.
Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom i poetom, którym gazety
(dzienniki, tygodniki, miesięczniki) nie płacą honorariów
za publikowane utwory? Pisarz musi z czegoś żyć, a z
reguły boi się upomnieć o honorarium – ponieważ sprawa
publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie
istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć,
pisać i publikować. Więc – jaka rada?
Żyjemy w rzeczywistości rozbójniczej i korsarskiej
w której ci, którzy mają siłę finansową i siłę przebicia
przeważnie są aroganccy lub obojętni wobec słabszych i
niedostosowanych. Ta sytuacja to typowy społeczny i polityczny produkt
kapitalizmu. W Polsce doprowadzony do patologii.
- Na
zakończenie dwa pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić jaka
będzie Pana następna książka i co słychać u
„popielatego królika o białych łapkach”?
Białołapy królik już nie biega wśród
książek – błądzi teraz zapewne po łąkach
asfodelowych. Tak bywa z królikami.
Następne książki… Najpierw wyjdzie tom
wierszy w Bibliotece Poetów Ludowej Spółdzielni Wydawniczej oraz u Staszka
Nycza w Kielcach – ponad 300 stron. A później proza – trzeci tom Commedia
Dell Morte – Ucieczka Colombiny oraz powieść o naszych czasach.
Tytułu na razie nie ujawniam.
Dziękuję
za rozmowę.
Warszawa, dnia 5
marca 2007r. Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
|
|
|
|
|
|
|
|
warszawa, 03 marca 2007
Jurata
Bogna Serafińska Wywiad z Leszkiem Żulińskim
Leszek Żuliński – krytyk
literacki, poeta, publicysta, felietonista. Członek jury w wielu
konkursach literackich. Urodził się w Strzelcach Opolskich.
Ukończył Instytut Filologii Polskiej UW. Debiutował w 1971r.
Członek ZG ZLP i SDP. Laureat licznych nagród krajowych i
międzynarodowych, w tym Nagrody Czerwonej Róży.
”Dzisiaj w nocy
siedziałem nad pewnym materiałem (…). Było około
północy. Skończyłem. I masz babo placek – Internet nie
działał. Głuchy telefon. Wpadłem w panikę. (…) Tak,
już chyba jestem uzależniony. Nie wyobrażam sobie życia bez
tego typu łączności. Ani pracy bez komputera (…). Co ja bym
zrobił bez Internetu? Jak ja bym żył? Gdzie by się
podział mój świat spraw i ludzi, gdyby zniknęło moje
środowisko naturalne – net!”
Pozwoliłam sobie przytoczyć na wstępie
kilka zdań z bloga, jaki prowadzi Pan na swojej stronie internetowej.
Słowa te zrozumie każdy, kto przeżył chociaż raz
awarię sprzętu, był odcięty od materiałów i pozbawiony
możliwości kontynuowania pracy twórczej. Na temat tej pracy
pragnę zadać Panu kilka pytań.
1)
Jak
się zaczęła Pana przygoda z pisaniem ?
Banalnie. W liceum.
Miałem świetnego polonistę, który „wycisnął” ze mnie
pierwszą łzę wzruszenia płynącą pod
wrażeniem wiersza. Widocznie „miałem skłonności”. A zaraz
potem zakochałem się w Lidce z tej samej klasy i to
zadziałało jak podpałka do grilla. Ogień poezji
buchnął. Lecz od tamtego pierwszego wiersza do debiutu prasowego
minęło jakieś sześć, siedem lat. Dziś ten
pierwszy okres, pierwsze wiersze uważam za fatalne. W rok od debiutu
poetyckiego miałem drugi debiut – krytycznoliteracki, ale to już
było na studiach i druk recenzji z książki Paula Valery’ego
zaproponował mi nauczyciel akademicki, Jan Witan, który wtedy został
redaktorem naczelnym miesięcznika „Nowy Wyraz” założonego dla
tzw. młodych twórców.
2)
Jakie
miejsce w Pana życiu zajmuje twórczość?
Podstawowe,
pierwszorzędne, najważniejsze. Ale moje życie zawsze było
podzielone na dwie części: na pracę zawodową i na
pracę literacką. Gdy byłem redaktorem w pismach literackich to
się bardzo pokrywało, było uzupełnieniem. Jednak od
jakiegoś czasu mam życie rozdarte między oba te zajęcia. To
ogromny dyskomfort. Piszę „po godzinach”. Na szczęście
wciąż piszę sporo; chyba jestem aktywny jako krytyk, a ostatnio
obudził się we mnie – po latach – poeta i czuję się z tym
wspaniale.
3)
Na co
zwraca Pan szczególną uwagę oceniając twórczość
innych?
Jestem polonistą i
jestem krytykiem działającym od 1971 roku. Niemal od wtedy moje
kryteria oceny były jasne. To trzy zasadnicze wartości: 1. Czy twórca
jest oryginalny i pomysłowy, czyli nie ogranicza się do
naśladowania literatury zastanej; 2. Czy ma coś do powiedzenia o
sobie, o ludziach, o losie, świecie itd. – bardzo wysoko stawiam w
każdej twórczości mądrość; w każdym dziele nie
idzie tylko o ekspresję, także o to, co ona wyraża; 3.
Szaleństwo – może to słowo zbyt mocne, ale artysta musi
myśleć i nazywać sprawy niekonwencjonalnie, powinien
łamać normy (choćby normy języka) i powinien żyć
nadwrażliwie; ten ogień jest niezbędny sztuce, która chce
się unieść ponad duperele, schematy i banały.
4)
Kto Pana
zdaniem zasługuje na miano pisarza lub poety?
Ten, kto „myśli i
żyje” słowem. Człowiek pióra jest nie do pomyślenia bez
żywiołu języka. Język jest dla niego oczyma, dotykiem,
węchem. W języku poeta lub prozaik robią „fotografię
życia” i dają świadectwo własnemu wnętrzu i losowi.
Język jest tworzywem, dlatego człowiek pióra to ten, który przede
wszystkim umie z nim zrobić „wszystko, co pomyśli głowa”.
Cenię rzemiosło w literaturze, ono jest koniecznym warsztatem, ale
ważna jest też ta doza tkliwości i wręcz
„niezbędności, która zmusza nas, że wszystko, co boli, musi
otrzymać swój Wyraz.
5)
Jakie
wartości uważa Pan za najważniejsze?
W literaturze – jak wyżej.
W życiu poczucie wolności, wierność sobie,
konsekwencję, determinację i poczucie powołania (nie mylić
z nawiedzeniem). Także skromność, tolerancję, dobroć i
łagodność. Dużo tego; może umiałbym te
wartości uporządkować w jakąś hierarchię, ale
trudno byłoby mi z którejś zrezygnować. Dodam od razu, aby nie
zaszło nieporozumienie: sam chciałbym być taki, jak
nakazują te przymioty.
6)
.Na Pana
blogu można podziwiać zdjęcie przepięknej kotki „Ramony” z
podpisem „Ramona” moja miłość”. Czy może Pan
powiedzieć coś więcej na temat swoich domowników – Ramony, Dyzia
i Barneya, a także wspaniałego kwitnącego ogrodu?
Dom i ogród znajdują
się pod Warszawą. To taki azyl od miasta – niestety, codziennie na
kilka długich godzin opuszczany. Na punkcie ogrodu i zwierzaków mam
fioła. Cywilizacja zaczęła się w momencie wypędzenia
nas z Raju. Dużo na tym zyskaliśmy, ale dużo straciliśmy.
Jakaś namiastka żywota naturalnego jest niezbędna dla równowagi
psychicznej i pilnowania naturalnego porządku rzeczy tego świata.
Barney to polski owczarek nizinny, kochany, spokojny, pies, gapa i melancholik,
podejrzewam, że w ukryciu czyta Kirkegaarda i słucha Bacha; Dyzio to
kundel, którego ktoś wyrzucił z auta gdzieś na Kujawach,
byłem tam akurat i przywiozłem pięciomiesięcznego banitę
do domu; Ramona to beżowa persiczka, istne cudo, zupełnie podobna do
Marylin Monroe, choć zapewne młodszym bardziej kojarzy się z
Britney Spears... Zarozumiała swą urodą, wiecznie obrażona
i „w pretensjach”, lecz sam na sam ze mną absolutnie odkrywająca swe
uczucia. Hersztem bandy jest Dyzio, najbardziej energiczni i inteligentny.
Barney chyba do dzisiaj się w tym nie połapał, a Ramona ma tych
dwóch bandytów i tak w nosie i przechodzi obok nich udając, że nie
istnieją. Czasami Barnuś przybija ją ciężką
łapą do podłogi i szoruje jęzorem jej pyszczek – wtedy
Ramona też na chwilę rezygnuje z mentorstwa i dystynkcji. Ulega!
7)
Interesuje
mnie szczególnie Ramona, ponieważ ja sama miałam przez prawie
piętnaście lat kociego przyjaciela-domownika. Mój kot miał na
imię Borys i dodatkowo pełnił funkcję kota literackiego.
Chciałabym więc dowiedzieć się czegoś więcej o
Ramonie – czy jest źródłem natchnienia?
Kot literacki to wiadoma
sprawa. Inaczej być nie może. Behemot Bułhakowa, Iwan
Konwickiego, koty Jarosława Marka Rymkiewicza, koty Eliota... Masa ich.
Mam taki zamysł, żeby napisać kiedyś książkę
„Kot w poezji polskiej”, zbieram materiały, może będzie
okazja... Czy Ramona jest moją Muzą! Ba! Istnieją dowody na
piśmie. Ale nie mogę ich pokazać; problem w tym, że Ramona
i moja faustowska Małgorzata kłócą się, o której z nich
są te wiersze; tak naprawdę są o obu naraz, ale jak im to
powiedzieć?
8)
Ponieważ
w blogu przyznał się Pan otwarcie do uzależnienia od komputera –
chciałabym się dowiedzieć, co sądzi Pan o Portalach
Internetowych? Czy zajmą one z czasem miejsce tradycyjnych gazet
papierowych?
Nie mam co do tego
wątpliwości. Nie wiemy tylko, kiedy to się dokładnie
stanie. Pokolenie, które dzisiaj się rodzi nie będzie już
pisało ręcznie ani czytało „na papierze”. To zwykła kolej
rzeczy; nie ma nad czym ubolewać. Pamiętam, jak na początku lat
90. miałem w środowisku literackim zażartą dyskusję,
czy jest możliwe pisanie wierszy na komputerze... Większość
twierdziła, że nie, że „misterium białej kartki” jest
niezbędne. Dzisiaj większość tamtych ludzi pióra
została ludźmi komputera. Owszem, cywilizacja niesie także
straty, ale one nie wynikają z jej narzędzi, tylko z jej
gruboskórnego traktowania (spłaszczania) wartości.
9)
Autorzy
spotykają się ostatnio z reguły z sytuacją nieotrzymywania
honorariów za swoje publikowane w gazetach teksty. Czy nie uważa Pan,
że tradycyjne „papierowe”, które nie płacą honorariów – nie
powinny wymagać od autorów wyłączności?
Nie istnieje w ogóle
żadne uregulowanie prawne, które pozwalałoby gazecie
żądać wyłączności na tekst. Ale rozumiem
intencję Pani pytania. Nie można jednoznacznie odpowiedzieć na
nie. W takiej sytuacji, o jaką Pani pyta, może istnieć zbyt
wiele kontekstów i casusów, czyniących sprawę niejednoznaczną.
Jedno jest pewne: każda zmieniająca się sytuacja wymaga nowych
uregulowań prawnych. I do rozstrzygnięć, które Pani tu
przywołała kiedyś dojdzie. W Polsce mamy dodatkowo ten
kłopot, że prawo autorskie nie nadąża za standardami
zachodnimi, a więc Pani pytanie nie jest jedyne, jakie się
ciśnie na usta.
10)
Ostatnio
coraz większa ilość autorów zaczyna uprawiać krótkie formy
literackie. Jest to prawdopodobnie reakcja na zapotrzebowanie zapracowanych
czytelników, którzy często znajdują czas na czytanie tylko w drodze
do pracy, siedząc n. p. w metrze. Co Pan sądzi o małych formach
literackich, czy właśnie ta forma ma przed sobą
przyszłość?
Tak, zapewne tzw.
mała forma to odpowiedź na obecne sposoby „konsumowania kultury”. Ale
widzę też inny powód: skończyła się epoka wielkich
fabuł i sążnistych poematów; żyjemy szybciej i chcemy czytać
szybciej. Model kultury ze szlacheckiego dworku lub mieszczańskiej
kamienicy nie umiera – on już od dawna nie żyje. Postmodernizm
narzuca konglomerat, eklektyzm, skrótowość, „wszystkoizm”. Dzisiaj
żyjemy w rytmie serialu, a nie w rytmie epopei. Ta krótka forma ma
więc ostatecznie swoją przyczynę w mechanizmach z zakresu
socjologii kultury. I tutaj właśnie, a nie w komputeryzacji jako
takiej możemy dopatrywać się uproszczeń, o jakich
mówiliśmy wyżej.
11)
Na
zakończenie pytanie osobiste – nad czym Pan teraz pracuje i jaka
będzie Pana następna książka?
Następną
książka będzie zapewne druga cześć mego cyklu
felietonowego pn. „Czarne dziury”. Ale jak oszalały, w natchnieniu
pracuję nad cyklem wierszy pt. „Ja, Faust” – przekroczyłem pewne
Rubikony i ich fala sama wyrwała knebel milczenia poetyckiego, jaki
zatykał mnie od dawna. To wiersze bardzo osobiste i bardzo
„filozofujące”. Ale nie wiem, kiedy się ukażą. Jeszcze
„się piszą”. Tak dużą wagę przywiązuję do
tej ewentualnej książki, że wiele razy się jeszcze
zastanowię, czy jestem już sam na nią gotowy.
Dziękuję za rozmowę w imieniu
czytelników „Miasta Literatów”.
Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska
Warszawa, dnia 3.III.2007r.
|
|
|
|
|
|
|
|
orlando, 09 lipca 2006
Danuta
Błaszak rozmawia z
Jackiem Hilgierem
Redaktorem
naczelnym „Gwiazdy Polarnej”
|wersja Word.doc|
„Gwiazda Polarna” jest najstarszą i
zawsze interesującą gazetą polonii amerykańskiej. Wiele
dawnych dobrych pism polonijnych nie przeszło próby czasu.
To problem ogólnopolonijny. Właściwie
ze starych pism polonijnych ostała sie tylko „Gwiazda Polarna” . Gdzie
jest Nowy Swiat?”, Dziennik dla Wszystkich” Pitsburczanin”. „Nawet pismo Koscioła
Narodowego „Straż” zniknęło. Na ich miejscu powstało mnóstwo
prawie domorosłych nie tyle pism co pismek. Chyba jedynym szczytnym
wyjatkiem jest nowojorski „Nowy Dziennik”, moze jeszcze „Dziennik Zwiazkowy”.
Czytam najnowszy numer „Gwiazdy Polarnej”.
Bieżące informacje z kraju i ze świata i jak zawsze dużo o
kulturze: J.E. Liotard – jeden z najbardziej znanych osiemnastowiecznych
artystów, artysta i zarazem podróżnik; Wojciech Kilar – mistrz
współczesnej muzyki filharmonicznej; cykl transformacji pasożytów
płucnych – mam na myśli ciekawy artykuł o osiagnięciach naukowych
Polonii amerykańskiej... Zawsze z ciekawością zaglądam do
amerykańskich gazet, stanowią wartościowe uzupełnienie
prasy krajowej i zarazem integralny element globalizacji. W tym numerze
znajduję artykuł zatytułowany „z tajemnic PRL-u” o wojnie z
polska emigracją. Warto znać historię. To może
wyjaśnić wiele niespójności w kulturze krajowej i polnijnej. I
znów czytam o niezwykłym odkryciu Kolumba, o Hispanioli.
Mam okazję rozmawiać z Jackiem
Hilgierem - redaktorem naczelnym „Gwiazdy Polarnej”, najstarszej polskiej
gazety polonijnej.
Kiedy powstała gazeta?
Gazeta powstała w Stevens Point w roku
1908, jeszcze wtedy pod (jako „Rolnik”) czyli pod inną nazwą. Pierwsi
czytelnicy pochodzili głównie z Kaszub i w ogóle z północnej Polski.
Najczęściej mieli tu gospodarstwa rolne, stąd początkowo
nazwa pisma była po prostu „Rolnik”, wydawana z myslą o tych
pierwszych polskich osadnikach. Tu, w Stevens Point, są bardzo podobne
krajobrazy (do polskich). Nawet teraz, gdy przejeżdżam przez te
ziemie, często mam wrażenie, że jestem w Polsce północnej. Drzewa,
łąki i pastwiska, i nawet krowy wyglądają tu do
złudzenia podobnie.
Jednak niewielu Polaków pozotało w
Stevens Point. Jest to prowincjonalne miasteczko amerykańskie, gdzie co
drugi mieszkaniec ma polskie nazwisko, ale nie włada tym językiem.
Musieliśmy sie przestawić.
Kiedyś „Gwiazda Polarna” była gazeta lokalna, teraz dostępna w
całej Ameryce - głównie na prenumeratę. Wysyłamy
„Gwiazdę Polarną” do Kalifornii, na Florydę, na Alaskę, na
Hawaje – dociera do wielu odległych zakatkow Stanów Zjednoczonych. Mamy
również prenumeratorów w Australii, Ameryce Południowej, na
Filipinach, i oczywiście w Europie. Ciągle głównym odbiorcą
„Gwiazdy” jest stara Polonia amerykańska, ludzie z dawnymi dobrymi
tradycjami, dbający o polskość. Są między nimi zarówno
wybitni twórcy, jak i odbiorcy kultury, posługujacy się na co
dzień językiem polskim. Również czytają ludzie, którzy
szukają informacji o polskiej kulturze, i ci, którzy poszukają
kontaktu lub pomocy. Dla tych, którzy wrośli bardziej w kulturę amerykańską,
„Gwiazda” jest często jedynym kontaktem z polskością – jedynym i
jakże ważnym.
To zawsze jest przykre, gdy odchodzą
starszy czytelnicy.Niedawno dostaliśmy list od Czytelniczki, która
prenumerowała „Gwiazdę” od pięćdziesięciu lat.
Napisała, że ma kłopoty ze wzrokiem i jest już nie moze
czytać gazety. Musiała zrezygnować z prenumeraty.
[Pan Jacek zasmucil sie na chwile, lecz
zaraz kontynuowal}
Ale ciągle dobijają nowi czytelnicy.
Dość dawno temu, gdy gazeta z lokalnej stała się
ogólnoamerykańską, nastała pora, by zmienić tytuł.
Wtedy właśnie jeden z czytelników napisał, że odkąd
przyjechał do Ameryki, nasza gazeta prowadzi go i będzie
prowadzić. Zaproponował nazwę „Gwiazda Polarna”. Muszę
przypomnieć, ze gwiazda polarna jest gwiazdą przewodnią i nasze
pismo do tej pory spełnia to zadanie.Wobec starej i nowej Polonii.
Czytelnicy mogą liczyć na pomoc w kłopotach, odpowiada się
tu na każdy list, na każdy telefon. Spełniamy rolę
nieoficjalnego konsulatu Polski. Ludzie przychodzili do nas z pytaniami w czasie,
gdy nie ufano konsulatom, nie wierzono władzom. Zwracają się nadal
do nas może nie tyle z braku zaufania do władz, lecz dla atmosfery,
jaka u nas panuje. Prowadzimy rubryki poświęcone pomocy ludziom, zawierajace
rozne informacje. W rubryce” Zofia radzi” (prowadzonej kiedyś przez Heringa,
potem przez Duszę) zawsze można było uzyskać życiowe
porady. Kącik „samotne serca” prowadzimy do dzisiaj. Ma to niezwykłe
powodzenie, łączymy polskie pary z różnych części
Ameryki i Polski, a nawet całego świata.
To oczywiście praktyczne i pożyteczne,
ale jak wyglądają sprawy literackie i kulturalne? W jednym z
poprzednich numerów znalazłam bardzo ciekawy artykuł o zapiskach
emigracyjnych Adama Lizakowskiego, jednym z moich ulubionych poetów.
Tak, Lizakowski to doskonały poeta.
Mamy dobre tradycje kulturowe, zwłaszcza literackie.
Do „Gwiazdy Polarnej” pisywał Melchior Wańkowicz, Wacław
Gąsiorowski. Leszek Szymański, Nowak-Jeziorański, Róża
Nowotarska, Andrzej Krajewski, Edward Dusza, i wielu innych. Lista zbyt dluga
by wszystkich wyliczać. Mieliśmy także korespondentów z całego
świata, łącznie z Polską, no i oczywiscie korespondentów w
miastach i miasteczkach amerykańskich. Kulturze, w formie mozliwie
przystępnej, lecz nie spłycającej, poświecamy dużo
miejsca.
A jak wygląda oblicze polityczne
pisma?
Politycznie gazeta utrzymywała zawsze
niezależność, wolność słowa i poglądów.
Nigdy nie podlegała żadnej partii i organizacjom spolecznym Choc
czasem redaktorzy naczelni rzutowali swe poglądy polityczne. Robil to zwlaszcza
Bartosz. Pismo jednak w zasadzie starało się być nie tyle
apolitycznym co wszechstronnym. Chcieliśmy, by kazdy znalazł tam
coś ciekawego.
„Gwiazda Polarna” nie jest związana z
żadną organizacją polityczną, ani krajową, ani
polonijna, co oczywiście ma zarówno wady jak i zalety. Zaleta jest
niezalezność, tudnoscia brak oparcia organizacyjnego. Kiedyś redaktor
Dr Frank Kmietowicz usilował zorganizować siatkę korespondentów
i współpracownikow gazety. Częściowo mu to się udało.
Jego wielka zaslugą było propagowanie polskich Credit Unions.
Kwitną one do dziś. Propagowanie polskości nie jest czymś łatwym.
Zwłaszcza teraz, gdy globalizacja i komercjalizm zastepują patriotyzm
i ideowość.
Przejdźmy od tych głębokich
zagadnień do spraw bardziej prostych. Jak Pan wylądował w
Gwieździe?
Odpowiedziałem na ogłoszenie o
zatrudnieniu dziennikarza. Zgłosiłem się i przyjechałem na
interview. To był trudny czas dla gazety. Były nieporozumienia
pomiędzy naczelną Małgorzatą Ćwiklińską, a
pracującym w redakcji Edwardem Duszą. Nie mieszałem się w
wewnętrzne problemy. Umówiłem się, że przyjadę
później na wyczyszczony grunt.
Widzimy świetne rezultaty pańskiej
pracy redakcyjnej w Gwieździe, ale jakie jest pańskie wyksztalcenie
formalne, jesli można zapytac?
Skończyłem studia prawnicze, a potem
zatęskniłem za wolnym zawodem i ukończyłem podyplomowe dziennikarstwo
na Uniwersytecie Warszawskim. Do Ameryki przyjechałem w roku 1990. Miałem
w kraju dobrą sytuację, nie musiałem uciekać ani gonić
za chlebem. Przyjechałem z ciekawości ...i zostałem.
Pisywałem do gazet krajowych, cały czas utrzymuję kontakt z
Polską.
Jako ciekawostke dodam, ze nie mam
zdolności plastycznych ani muzycznych. W szkole, gdy musiałem
wybrać pomiędzy plastyka a muzyka, miałem problem. Nie
mogłem wybrać plastyki, bo ubrudziłbym farbami kolegę z
ławki. Siłą rzeczy pozostała muzyka. Ale jako jedyny
miałem zakaz śpiewania na lekcji.
Podobny zakaz mial i Leszek Szymanski. Z
ciekawością czytałam recenzje z antologii wsplczesnej poezji
piora Szymanskiego. Stary redaktor jak widze nie zatracil watka przyjazni z
nowym....
Panie Jacku, proszę mi powiedzieć,
czy jest pan tak zwanym dziennikarzem nie piszącym, czy tez piszącym.
To są dwie różne kategorie, obie bardzo cenne w sztuce dziennikarskiej
i nie zawsze chodzące w parze.
Piszę dość dużo,
reportaże dziennikarskie, eseje i felietony, nie zawsze pod własnym
nazwiskiem. Interesuję się także sportem, zwłaszcza
piłką nożną. Nie mogłem umówić się
wcześniej na wywiad właśnie z powodu meczu.
Polska przegrała z Ekwadorem.
Może nie mówmy już o piłce nożnej. Co może Pan
powiedzieć o uprzednich redaktorach Gwiazdy?
Najbardziej znanym byl Wacław
Gasiorowski. Najdłuzej naczelnym był Adam Bartosz, w latach 53-72. Zaufany
czlowiek Worzally. Alfons Herling byl dość długo po odejsciu na
emeryture Dra Franka Kmietowicza, a po nim właśnie nastała Małgorzata
Ćwiklińska.
Pan Hilgier przerwał na chwilę
rozmowe.
Musze tu dodac, ze Stevens Point od dawna juz
nie jest polskim osiedlem. Zmienil sie charakter naszych odbiorcow. Potrzebowalismy
nowych czytelnikow ...
Udawałem sie na różne imprezy po za
Stevens Point, nawiązywałem nowe kontakty w całej Ameryce.
Wszyscy mnie znają.
Moja wiedza prawnicza przydaje się, zwłaszcza
teraz, gdy naplywaja coraz nowe fale emigrantow, dla których stosunki amerykańskie
są całkiem obce. Pomagam rozwiązywać różne problemy,
m.in. podwójne opodatkowanie emerytury. Moj artykuł wyjasnił tu wiele
...
Jak już wspomniałem, utrzymuję
kontakt z krajem, zwłaszcza ze współczesną kulturą. Wspominam
tu – śledzę poezję krajową i gratuluję Pani wydania
jej Antologii. Niedawno zamiescilismy recezje tej cennej książki. Również
czytam z dużym uznaniem i zainteresowaniem „Poezję dzisiaj”, m.in. o organizowanych
przez Aleksandra Nawrockiego miedzynarodowych dniach poezji. Dobra tradycja
polskiej kultury - A ja z kolei chcialbym zaprosić czytelnikow „Miasta
Literatów” i „Poezji dzisiaj” i nie tylko ich, lecz ich przyjaciół, zainteresowanych
życiem i kulturą polonijną, do lektury naszego pisma – „Gwiazdy
Polarnej”. Na pewno znajdą tu wiele ciekawych i pożytecznych dla
siebie rzeczy.
Nie chcę być źle zrozumiany,
lecz żadna kultura i polityka nie powinna się zacieśniać do
własnego zaścianka. My interesujemy się krajem. Kraj powinien
interesować się nami. Wychodzi to dobrze obu stronom.
Gwiazda Polarna powinna oświetlać
wiele dróg całego świata.
“Gwiazda Polarna”
adres redakcji:
2804 Post Road, Stevens Point,
WI 54481-6452 U.S.A.
www.gwiazda-polarna.com
E-mail address: gwiazda@coredcs.com
Tel.: (715) 345-0744, 345-0745; fax: (715) 345-1913
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
orlando, 06 listopada 2005
Redakcja Miasta Literatow 2000++ informuje, że pierwsza edycja
antologii "Contemporary Writers of Poland" jest juz zamknięta. Wydanie
książkowe (ISBN 1-4116-5338-6) jest do nabycia w
ksęgarni wysyłkowej. (Kup teraz)
(Buy Now)
To była pionierska, trudna
robota, pierwsza próba tego rodzaju.
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli,
autorom, tlumaczom i edytorom.
Serdecznie pozdrawiam, Danuta
Błaszak |
|
|
|
|
|
|
|
orlando, 1 sierpnia 2005
Redakcja Miasta Literatów 2000++
informuje, że pierwsza edycja antologii "Contemporary Writers of Poland"
jest już zamknięta.
Pierwsze wydanie książkowe ukaże się w drugiej połowie sierpnia, 2005.
Polecemy częste sprawdzanie strony miasto2000.com oraz
kontakt emailowy
po najnowsze wiadomości na temat antologii.
|
|
|
|
|
|
|
|
orlando, 24 stycznia 2003
nowosci
poezja jurka czajkowskiego
to juz klasyka, historia. zalozyciel slynnej grupy "wspolczesnosc", laureat
wielu nagrod literackich... dziekujemy poecie za nadeslanie zdjecia i
wierszy - ze wzruszeniem ogladamy dokumenty o wartosci
historycznej. zapraszamy do nowej wersji strony (przypominam: nalezy kliknac
na rozdzial "lista" a nastepnie na nazwisko poety. dziekujemy
eli galoch
za wazne wiadomosci o konkursach i wydarzeniach literackich. przypominam ze
informacje o konkursach i o wydarzeniach mozna znalezc w miescie literatow w
rozdziale "przyslano do nas". warto zajrzec !!!!! zapraszamy rowniez na
strone internetowa poetki. redakcja z duzym uznaniem dla goracego promowania
kultury. prezentujemy w miescie literatow mariusza kirakowskiego. zapraszamy
do opowiadan lotniczych - tych napisanych przez mariusza i tych przez
niego redagowanych. bardzo ciekawa strona, warto zajrzec !!!!!
czekamy
na nowe wiersze i informacje, zapraszamy nowych autorow !!!!!!! danuta
błaszak
miasto literatow witryna z amerykanskiego serwera http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm
kopie
witryny (mirrory) na polskich serwerach http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
|
|
|
|
|
|
|
|
orlando, 6 grudnia 2002
w literaturze dzieje sie duzo. to cieszy i imponuje.
serdecznie zapraszamy do miasta literatow !!!!!
i jak zawsze zapraszamy nowych autorow !!!!
nowosci:
hura!!!! cd album " woman o woman" dotarl do redakcji !!!!!
(leslie l. kot, jacek krzaklewski & friends)
dzieki!!!
opublikowalismy tlumaczenia wierszy ksiadza jana twardowskiego
autorstwa barbary voit, wyrozniajace sie duza kultura jezyka
wiernoscia przekladu - goraco dziekujemy tlumaczce za zgode na
umieszczenia
przekladow !!!!!
w rozdziale "nadeslali do nas" ciekawe informacje
o konkursach. zapraszamy !!!!!
remkowi kociolkowi dziekujemy za nadeslanie zdjecia
- warto zobaczyc !!!!!
bardzo podziwiam nonfeliksa za dzialalnosc literacka
a periodyk poświęcony fantastyce znajduje sie pod adresem:
www.fahrenheit.eisp.pl
czekam na nowe informacje i fragmenty tworczosci
serdecznie pozdrawiam
danuta błaszak
miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm
kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
|
|
|
|
|
|
|
|
orlando, 26
listopada 2002
nowosci:
w najnowszym okienku "prezentujemy poete miesiaca"
jan zdzislaw brudnicki !!!!!!
zapraszamy do lektury nowych wierszy wlodka holsztynskiego -
jednego z
najlepszych - zapraszam tez do wierszy
angielskich. strona
autora w nowej
szacie graficznej - warto zajrzec !!!!!
warto zajrzec na strone przypominam: kliknac na rozdzial "lista"
nastepnie na pierwsza litere nazwiska poety...
ponadto polecamy lekture nowych wierszy remka kociołka!!!!
a takze wiersz juliusza erazma bolka "czas sie konczy"
- to warto przeczytac
witamy w miescie literatow grzegorza grzyba
- wiersze i ladne zdjecie !!!!!!
III Salon Książki Polonijnej - Rzym 2002 !!!! - nowe bardzo
ciekawe
informacje od Agaty Bouvy. komunikat prasowy zamieszczamy w rozdziale
"nadeslali do nas". wiecej wiadomosci na ten temat mozna
uzyskac
pod adresem
bouvytrad@libertysurf.fr.
leslie l. kot, jacek krzaklewski & friends (cd album " woman o
woman")
ukaze sie w szwecji 2 grudnia br. gratulacje !!!!! to imponuje
!!!!
goraco dziekujemy za zaproszenia!!!!
wieslaw ciesielski zaprasza do słupskiego albumu literackiego.
http://www.poeci.prv.pl/
pl.hum.poezja - wiersze miesiąca
http://grupaphp.republika.pl
basia kobos kaminska zaprasza na
http://www.math.ualberta.ca/~amk/bkk/
redakcja miasta literatow poszukuje
bozeny pawelec
czekam na nowe informacje i fragmenty tworczosci
serdecznie pozdrawiam
danuta błaszak
miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm
kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
|
|
. |
|
|
|
. |
|
orlando, 26 maja 2002
redakcja miasta literatow serdecznie zaprasza nowych autorow,
czekamy na nowe wiersze, recenzje, felietony...
nowosci:
mieczyslaw sosialuk przyslal redakcji swoj tomik: "ja,
nostrodamus".
rzecz bardzo wartosciowa. lubie ksiazki ktorych
autor ma cos do powiedzenia i potrafi to zrobic dobrze.
tomik mozna zamowic u autora lub pewnie w wydawnictwie w legnicy
tel. wydrukowany na tomiku: (76) 722-58-10.
witamy w miesicie literatow mire
kadlubowska !!!!
zapraszamy tez na osobista strone poetki (opracowanie
strony
piotr czekalski). warto kliknac !!!!
http://poezjamiry.republika.pl
redakcja miasta literatow zaluje bardzo ze nie mogla byc w
teatrze
10 maja, ani przedtem na premierze.
redakcja jest bardzo ciekawa sztuki adama
andryszczyka.
troche na ten temat mozna przeczytac pod
http://www.andryszczyk.fr.pl/normalka.htm
kolejnym wydarzeniem literackim bedzie wieczor autorski jacka
dobrzynieckiego
czlowieka ktorego wiersze trafily do szkolnych podrecznikow.
czlowieka ktory takze spiewa i pisze sztuki (jacku, a kiedy ta
twoja sztuka
trafi
do teatru? czy to sie juz odbylo? bo ja nie wiem)
spotkanie odbedzie sie 28 maja o 18.30 w
klubie kultury na ul. andersa 35 w warszawie. tytul brzmi:
"ballada
wilgotna".
jola balcer, paryska poetka i prozatorka nadeslala teksty angielskie,
dzieki !!!!!!
warto przeczytac. przypominam ze istnienie tekstow angielskich
sygnalizujemy w rozdziale "lista" symbolem "En".
w dalszych planach redakcyjnych - osobna wersja angielska
miasta literatow. warto zeby wszyscy inni ze swiata mogli
wiedziec
o czym piszemy.
a tym wszystkich zainteresowanym literatura amerykanska po
angielsku
polecam lekture
http://faculty.valencia.cc.fl.us/drogers
zapraszam do miasta literatow
z wielka ciekawoscia wszystkiego co dzieje sie w literaturze
czekam na nowe informacje i fragmenty tworczosci
danuta błaszak
miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm
kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
|
|
. |
|
|
|
. |
|
orlando, 17 marca 2002
nowosci :
redakcja miasta literatow sluchala (wreszcie !!!!) trzech
piosenek alicji
jacyny,
przeslanych przez internet (jak wyrazic bol, chapeau bas i
rece). wykonuja alicja jacyna i wojtek hollender, kompozytor i arranger
redakcja lubi i podziwia muzyke, cieszymy sie z sukcesow alicji
jacyny,
patrzymy z podziwem na osiagniecia jacka telusa i lesliego kota
leslie kot nadeslal pare tekstow na cd album, nad ktorym obecnie
pracuje wspolnie z jackiem krzaklewskim
teksty pojawia sie w wersji angielskiej miasta literatow. dzieki
!!!!
remek kociolek nadeslal nowe wiersze
z nowego tomiku !!!!!
polecam lekture !!!!
remek informuje rowniez o nowym adresie
remek_k@yahoo.com
w posiadaniu redakcji nowe opowiadanie piotra giedrowicza
pisarza kontrowersyjnego, wzbudzajacego gwaltowne dyskusje
- wysylamy na indywidualne zamowienia czytelnikow
z radoscia witamy nowych autorow (jak zwykle: rozdzial miasta
literatow"lista",
nastepnie trzeba kliknac na nazwisko. wiecej informacji
mozna
znalezc na osobistych witrynach poetow)
- jacka piechote !!!! wiersze dostepne w kilku jezykach
(wiecej informacji: istis.republika.pl )
- kazimierza kazimierczuka,
www.wiersze.ibg.pl
(ostatni tomik "co mi w duszy gra, wydany w lutym 2002)
-
nonefelix informuje, że serwis sieciowy poświęcony
science-fiction,
fantastyce i horrorowi ma od dziś nowy layout. oprócz zmiany
wygladu duzo
nowych tekstow.
www.fantazin.korba.pl. polecam lekture !!!!!
piąty numer mebli już do nabycia w empikach, inmedio i relay
oraz do sciagniecia ze strony
http://meble.barmleczny.com/gazeta.html
- do tego na pewno warto zajrzec !!!!!!
najmici zapraszaja na tradycyjny rajd wielkanocny w dolinie
smierci
http://www.najmici.org/rajd.htm
i jak zawsze zal mi ze to tak daleko
i jak zawsze z wielkim uznaniem dla najmitow
redakcja miasta literatow zyczy poetom i czytelnikom
szczesliwych swiat !!!!!!
danuta błaszak
miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm
kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
http://strony.poland.miasto2000/index.htm |
|
. |
|
|
|
|