miasto
literatów
2000++

miasto
literatów
2000++

 słownik literatury
 współczesnej
mirror1, mirror2 
w Polsce
redagowane przez danusie błaszak:
http://danutabe.miastoliteratow.com
Wyszukiwarka Miasta Literatów Moja osobista strona internetowa

wywiady miasta 2000++ archiwum miasta 2000++


   
 
    warszawa, 16 listopada 2009 powrot do poczatku strony

 

Jurata Bogna Serafińska rozmawia z Leszkiem Żulińskim

 

Kot w ramionach błogości

 

 

Leszek Żuliński – krytyk literacki, poeta, publicysta, felietonista. Członek jury w wielu konkursach literackich. Urodził się w Strzelcach Opolskich. Ukończył Instytut Filologii Polskiej UW. Debiutował w 1971 r. Członek ZLP. Laureat licznych nagród krajowych i międzynarodowych, w tym Nagrody Czerwonej Róży. Członek honorowy Krakowskiego Klubu Przyjaciół Kota „Filemon”.

 

 

  • Leszku, jesteś znany jako krytyk literacki i poeta. Wiele mówi się o Twoich wydanych ostatnio tomikach „Ja, Faust” i „Chandra” – ale chyba mało kto poza czytelnikami prowadzonego przez Ciebie bloga, wie o tym, że istnieje istota nazywana przez Ciebie „Ramona moja miłość”. Czy możesz powiedzieć więcej na temat Ramony?

 

Ramona dobiega dziewiątego roku życia. Jest kremową persiczką. Moją jedną i jedyną kotką. Nigdy wcześniej kotów nie miałem, ale zawsze o kocie marzyłem. Mieszkałem w typowym peerelowskim mieszkaniu na warszawskich Jelonkach z żoną i dwójką dzieci. Towarzyszyła nam pekinka Punia, potem pudelek Bambo, w końcu polski owczarek nizinny Barney. Na kota miałem „szlaban” od żony; zawsze mówiła: - Jak kupisz dom, to może być i kot. No to kupiłem (oczywiście, kupiliśmy razem, za wspólne pieniądze). Kupiliśmy w czerwcu, a kilka tygodni potem przywiozłem trzymiesięczną Ramonkę. Aj, wyła w samochodzie, jakby jechała na szafot. Ale już po kilku dniach zadomowiła się i zaczęła rządzić safandułą Barneyem. No i mną, bo ja chyba najbardziej z domowników poszedłem w jej jasyr.

 

  • Z tego wynika, że Ramona zyskała bardzo szybko rangę przyjaciółki Pana Domu?

 

Tak, Ramona spełniła moje marzenie o zaprzyjaźnieniu się z kotem. Miałem zresztą traumę na tym punkcie. We wcześniejszych latach zbudowaliśmy daczę pod Wyszkowem, nad Bugiem. Na zimę zamykało się drewniany dom i wracało tam dopiero wiosną. Któregoś roku, latem, pojawił się na działce kocur, łasił się, przymilał, łapczywie jadł, co mu dawałem, został na noc... Przyszedł i następnego tygodnia, i następnego. Nazwałem go Stefan. Gdy pojawiałem się, natychmiast i on wyłaził gdzieś spod ziemi. Towarzyszył nam przez kolejne weekendy. Nasza przyjaźń stała się oczywista. I oczywiste stało się dla mnie, że na zimę wezmę go do Warszawy. I tego ostatniego razu, gdy przyjechałem zamykać dom na amen, Stefan nie pojawił się. Wołałem, szukałem... – nadaremnie! Wracałem do domu sam. Zgnębiony, z katzem moralnym, wyrzutami sumienia... Została mi trauma po Stefanie i taki oto wiersz:

 

Sierpniowa noc. Już lato ma się ku zmierzchowi.

Syriusz, psia gwiazda, znika podkulając ogon,

Kot Stefan jednym uchem granie świerszcza łowi.

Pies śpi. Cisza. Na stole śledzie i samogon.

 

Ciężko zwisa ma głowa. Od bezbrzeżnej pustki

zaraz wyeksploduje niczym super-nowa,

lecz w deszczu pijanych komet, w srebrze rybiej łuski

nic już się nie rozjaśni. Bo światło się chowa.

 

Głowa z hukiem wzlatuje, hen, ku czarnym łąkom

w pościgu za gwiazdami chyża jak pies gończy.

Oto jest mej codziennej kosmogonii obrzęd -

póki wódka na stole i śledź się nie skończył.

 

  • Jakie warunki stworzyłeś dla swojej ukochanej kotki?

 

Nie musiałem tworzyć niczego specjalnego. Ona ma tutaj piętrowy dom z mnóstwem zakamarków, nawet z piwnicą, i kilkusetmetrowy ogród z prawdziwymi drzewami. W trawie porusza się jak tygrysica. Łazi po drzewach. Na czereśni ma swoją ulubioną gałąź, na której sypia. Te jej posiady ogrodowe najczęściej kończą się dużym szczotkowaniem, bo jako persiczka przynosi w sierści tonę paprochów, listków, źdźbeł... no, skaranie boskie. Bywa, że i pyszczydło ma upaprane w ziemi, bo coś tam wywącha i bierze się do wykopów. Ale raczej nie można jej karcić, zwracać uwagi – jest bardzo obrażalska. W ogóle czasami całe dnie chodzi obrażona nie wiedzieć o co i dopiero różne obłaskawiania powodują, że no, może, ewentualnie, ostatecznie da się pogłaskać.

 

  • Na zdjęciach, jakie od Ciebie dostałam, widzę Ramonę koło dziupli. Czy to polowanie?

 

W dużym starym orzechu jest dziupla wiosną okupowana przez szpaki – tam Ramona „odprawia godzinki”, tzn. siedzi pod tą niedostępną dziuplą i patrzy w nią jak sroka w kość, a w dochodzące z głębi kwilenia szpacząt wsłuchuje się jakby siedziała w filharmonii na koncercie mozartowskim. Oczywiście, próbuje krwawego rzemiosła – zasadza się na ptaki, poluje. Ale o sukcesach na tym polu nic nie wiemy; raz tylko przyniosła nam wróbelka w zębach, ale otworzyła buzię i wróbelek... sobie pofrunął. W pełni lata wygrzewa się w słońcu, ale znam w ogrodzie jej ulubione miejsca, gdzie chowa się przed żarem.

 

  • Czy to właśnie persiczka Ramona jest bohaterką Twojego wiersza „Moja kotka”? Wiersz kończy się tak jakby chodziło o jakąś Gosię, a nie Ramonę? Czyżby Ramona była jednocześnie faustowską Małgorzatą? Więc jest Twoim natchnieniem, Muzą? A może to przenośnia i pod płaszczem Małgorzaty – Gosi kryje się jeszcze ktoś inny

 

Podnosi przednią łapkę do pocałowania,

Kiedy ją głaszczę, mruczy; przełyka słowiki,

W trawach rzuca się na grzbiet; tarza się i słania,

Gdy liżą ją po pręgach słoneczne języki.

 

Kiedy idzie ulicą, kręci zgrabnie pupą,

Oglądają się za nią oczy z wszystkich dachów,

Ona ich nie dostrzega, choć pod rzęsą długą

Dobrze zapamiętuje wąsidła tych gachów.

 

Pręży grzbiet, w łuk napina... Gdy dotknąć go dłonią,

To elektryczne iskry strzelają w jej włosach;

Często mdleje z rozkoszy, gdy przez sen ją gonią

czyjeś palce łapczywe... To ma kotka, Gosia.

 

No comment! Kotki Gosie twierdzą, że to wiersz o nich, Gosie – dziewczęta – że o nich. Jako autor nie zamierzam się w ten spór wtrącać.

 

  • Czy Ramona ma swoje obowiązki wynikające z faktu bycia Muzą? Co do nich należy? Czy towarzyszy Ci zawsze w czasie pisania? A może zdarzyło się jej przeciągnąć pazurkami po klawiaturze i zmienić sens wiersza?

 

Oczywiście, że ma obowiązki. Rozumie je i wypełnia, chyba nawet je lubi. Podstawowy obowiązek „kota pisarskiego” to asystować tzw. procesowi twórczemu. Ramona robi to tak, że wielokrotnie w czasie mego ślęczenia za biurkiem wykonuje karkołomny skok zza moich pleców i kładzie się na pulpicie. Jeśli ustawi ogon na sztorc, to mam zasłonięty ekran komputera i muszę bardziej zastanawiać się nad tym, co chciałem napisać niż pisać. Przez to dzieło zyskuje. Zdarza się, że Ramona ułoży swoje boskie ciało na klawiaturze – to też sprzyja namysłowi w trakcie pisania. Najczęściej jednak siada w koszyczku, który dla niej stoi tuż obok, na parapecie okna, i wpatruje się w ogród. Wiem wtedy, że Muza mi towarzyszy. No i mruczy! A kiedy Muza mruczy – wena rośnie. Wiedzą o tym wszyscy mężczyźni.

 

  • Czy jest szansa na to, że Ramona stanie się postacią literacką i dołączy do plejady słynnych kocich postaci?

 

Tego nie wiem, to nie mnie oceniać. Na razie materiał natchniony przez Ramonę jest jeszcze zbyt skromny. Ale zbieram zamiary, pomysły, reszta zależy od emanacji jej fluidów i wymuszania na mnie pisarskich zobowiązań. Ale wymuszać to ona potrafi na mnie wszystko.

 

  • O którym z kotów pisałeś „kot jest futrzaną statuą dotyku”? Czy ten wiersz był poświęcony Ramonie?

 

Nie, ten wiersz nie miał konkretnego modela ani adresata. Inaczej: jego tematem jest „kot zbiorowy”, czyli każdy. W całej istocie „bycia kotem” jest tyle fenomenologii, metafizyki, tajemniczości, zgrabności, wdzięku i charakteru, że opisanie kociej natury to niekończące się zadanie dla kogoś takiego jak ja. Opisać kota – czy to w ogóle możliwe? Tak, to wyzwanie artystyczne wielkiej klasy. I wiecznie, od dawna, natykam się na ludzi, których to „dręczy”. Oczy na kota jako „zjawisko artystyczne” otworzył mi dawniej przedwcześnie zmarły grafik Janusz Grabiański. Jego koty były niepowtarzalne. A teraz stale w poezji odkrywam „namiętny motyw kota”, np. ostatnio odnalazłem zdumiewającą „frekwencyjność” kotów w wierszach znakomitego poety i italianisty Jarosława Mikołajewskiego. Już nie mówiąc o współczesnym klasyku tematu – Franciszku Klimku...

 

  • Co konkretnie wynika z faktu Twojej przynależności do Krakowskiego Kluby Przyjaciół Kota „Filemon”?

 

Ach, głównie stałe, sympatyczne kontakty z niezastąpioną Panią Renatą Fiałkowską, kocią fanatyczką, a ponadto wynikają... wyrzuty sumienia, bo chciałbym w tym klubie być bardziej obecny, a nie jestem. Jednak w czerwcu miałem tam spotkanie autorskie, czytałem i mówiłem o kotach, słuchacze byli wspaniali, a nad salą unosiło się mruczenie płynące z kosmosu.

 

  • Na stronie ”Wegetarian” z 2006r. http://www.vege.pl znalazłam przytoczony Twój tekst o kotach:

Dla literatury karmiącej się symbolem, mitem, nastrojem kot jest partnerem o wiele bardziej intrygującym niż pies. Z psem się pośmiejesz, ale z kotem pogadasz i pomilczysz! (...) Koty otacza szczególny nimb tajemniczości. Chodzą własnymi ścieżkami, są od ludzi bardziej uniezależnione niż psy, nie mają odruchów serwilistycznych, żyją po swojemu, (...) potrafią być "krytyczne" i humorzaste – to wszystko sprawia, że niektórzy mają je za wyniosłe i wredne. Bzdura! Komunikacja z kotem jest po prostu inna, na pewno bardziej "intelektualna" niż z psem.

 

No tak, mogę te słowa powtarzać jak credo. Choć jestem przeciwnikiem rozważań z cyklu „o wyższości świąt Wielkanocnych nad świętami Bożego Narodzenia”. Dlatego mam kota i dwa psy. Bo najlepiej obchodzić i Wielkanoc, i Boże Narodzenie...

 

  • .Wzmianki o kotach są również w Twoim blogu. Czy planujesz napisać książkę poświęconą swojej mruczącej Muzie?

 

Mam pomysł na książkę, który noszę w sobie od dawna, zbieram materiał, myślę, że nadejdzie chwila, gdy siądę do pisania. To książka pod roboczym tytułem „Kot w literaturze”. To jednak temat-rzeka, nie ma nawet fizycznej możliwości zindeksowania tekstów poetyckich i prozatorskich, w których „występują koty”. Jest tego aż tak wiele. Już nie mówiąc o kotach sławnych, jak Kot w Butach Perraulta, Behemot Bułhakowa czy Iwan Konwickiego... Zapewne więc opiszę tylko koty zamieszkujące poezję polską – ale i to wystarczy na dzieło opasłe. W każdym razie temat wydaje mi się warty monografii; od tej strony literatura w ogóle była rzadko penetrowana, a to przecież są jej cymesy i urokliwości.

 

Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że czytelnicy nie będą długo czekać na Twoją „kocią” monografię i na kolejne wiersze o Ramonie.

 

Warszawa, czerwiec 2008 r.

 

Rozmowę przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

 

 

Wywiad był opublikowany w miesięczniku „Kocie Sprawy” w lutym 2009r. i w Serwisie „Wolność bez granic http://43dom.interia.pl  w październiku 2009r.



 

 
    warszawa, 12 września 2007 powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska – wywiad z dr Leszkiem Szymańskim

 

Dr Leszek Szymański (doktorat z historii, PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z polonistyki London University, U.K. magisterium z politologii California State University, USA) – literat, dziennikarz, założyciel i pierwszy redaktor naczelny legendarnego pisma „Współczesność”. Po wyjeździe z Polski w roku 1958 trafił przez Indie, Filipiny, Australię i Anglię do USA, gdzie mieszka obecnie. Na jesieni 2006r. odwiedził Polskę z okazji obchodów pięćdziesięciolecia powstania „Współczesności”. W lipcu 2007roku dr Leszek Szymański otrzymał przyznaną mu przez „Miasto Literatów” nagrodę im Josepha Conrada Korzeniowskiego. Uroczystość wręczenia nagrody odbyła się 22 lipca w Orlando na Florydzie.

 

 

1.      JBS. – Leszku, jeśli pozwolisz – chciałabym zadać Ci kilka pytań na temat Twojej działalności i publikacji, jakich dokonałeś przez kilkadziesiąt lat przebywania poza granicami Polski. Są to sprawy o których nie uczono w szkołach i przez wiele lat nie pisano w gazetach i byłoby dobrze gdyby przedstawiciele młodego pokolenia mogli dowiedzieć się czegoś na ten temat bezpośrednio od Ciebie, a nie z suchych podręcznikowych omówień. A więc wyjechałeś z Polski przeszło pięćdziesiąt lat temu jako młody pisarz, publicysta, redaktor. Przebywałeś w Indiach, na Filipinach, w Australii, Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Zacząłeś pisać po angielsku. Już kiedyś się zdarzyło, że, wyjechał z Polski młody człowiek i stał się pisarzem anglojęzycznym. To Joseph Conrad Korzeniowski. Czy wyjeżdżając miałeś świadomość, że wstępujesz w jego ślady?

 

L.Sz. – Nie, nigdy nie kojarzyłem siebie jako pisarza z Korzeniowskim. Może bardzo powierzchownie. Pamiętam, że pewnego razu, będąc na Cejlonie, siedząc pod olbrzymim wachlarzem śmigłowym, zdałem sobie nagle i ostro sprawę, że wędruję śladami Conrada, że oglądam resztki imperium brytyjskiego, podziwianego przez Korzeniowskiego za czasów świetności, że może on siedział pod tym samym wachlarzem, na tej samej werandzie popijając herbatę, lub coś mocniejszego. .... Prócz tego decyzja Korzeniowskiego pobytu za granicą była tylko pół-polityczna. Moja zdecydowanie polityczna.

 

2.      Słyszałam, że jest wiele faktów w Twoim życiorysie, które są bardzo podobne do faktów z życia Conrada. Podobnie, jak on, wyjechałeś z kraju i nauczyłeś się języka angielskiego w wieku dojrzałym i tak jak on zachowałeś charakterystyczny akcent. Wreszcie, tak samo jak on, przestałeś pisać po polsku. Swoje utwory tworzyłeś już tylko w języku angielskim. Czy możesz powiedzieć coś więcej na temat tych zadziwiających zbieżności, których jest podobno dużo więcej?

 

Wyjechałem z Polski do Indii mając skromny, ale ostry dorobek literacki w języku polskim, i osiągnięcia, z których nie zdawałem sobie nawet sprawy. Teraz po przeszło 50 latach okazało się, że prąd literacki i pismo „Współczesność” stały się rozdziałem w Literaturze polskiej, a nawet jak niektórzy uważają epoką, a ja wyrosłem na.... legendę! No i co już gorsze stałem się seniorem  politycznych polskich pisarzy emigracyjnych

Z angielskim byłem osłuchany od czasów gimnazjalnych. Mój ojciec Kazimierz, świetnie władał tym językiem. Duży wpływ  miało na mnie, że mój serdeczny przyjaciel (i członek grupy literackiej „Współczesność”) Hindus, Kedar Nath, choć jego mową rodzinną był Urdu, pisał po angielsku. Pokazało mi to, że można coś osiągnąć w literaturze w cudzym języku. Obecnie i wtedy zjawisko w Polsce wprost unikalne. Dość dużo pisałem rzeczy publicystycznych i dziennikarskich. Najważniejsze były w „Kulturze” i „Wiadomościach (tam też parę opowiadań). Jest to rozsiane po pismach polonijnego świata, zwłaszcza, że o przedrukach redaktorzy nie fatygowali się mnie zawiadamiać.

 

3.      Podobno aby pisać w obcym języku trzeba zacząć w nim nie tylko mówić ale i myśleć? Czy tak właśnie było w Twoim przypadku?

 

Korzeniowski twierdził, że od lat nim zaczął pisać już myślał po angielsku, że jego pierwsze utwory literackie były w tym języku. Na pewno dużo czytał po angielsku, ja też. Ja zacząłem wpierw tłumaczyć swe opowiadania na angielski, wygładzał mi to zawodowy agent literacki J.C. Walls, któremu wiele zawdzięczam. Pierwszym takim korektorem jeszcze w Polsce był Kedar Nath, doskonały stylista! W pewnym momencie, nagle sobie zdałem sprawę, że łatwiej mi jest pisać po angielsku, choćby z błędami, niż tłumaczyć z polskiego. Często myślałem i myślę po angielsku.

 

4.      A co z Twoim warszawskim akcentem? Podobno zachowałeś go do dzisiaj?

 

Jeśli chodzi o polski akcent, zachowałem go do dziś dnia. Wystarczy mi powiedzieć dzień dobry – „good morning” by pytano mnie z jakiego jestem kraju. Podobnie jak Korzeniowski nie potrafię wymówić dźwięku „th”. Zresztą i po polsku nie wyzbyłem się warszawskiego akcentu i pisząc po polsku często się łapię na tym, że piszę fonetycznie. W angielszczyźnie do tej pory nie uporałem się z rodzajnikami, których brakuje w języku polskim. Wbrew prostym regułom jest tyle wyjątków i idiomatycznych zastosowań, że nie mogę się obyć bez pomocy, kogoś urodzonego w tym języku. Chyba dlatego, że nie jest to mój język ojczysty i muszę się stale korygować, jestem uważany za świetnego stylistę. Choć moja metoda pisarska, a zwłaszcza stylistyka są wprost przeciwieństwem techniki konradowskiej.

 

5.      Zauważyłam, że mówisz Korzeniowski a nie Conrad. Czy ma to dla Ciebie jakieś głębsze znaczenie?

 

Tak. Jozef Korzeniowski wystartował jako Joseph Conrad. Jego narodowości jest trudno się domyślić na postawie powieści i opowiadań. Ja na odwrót w literaturze (nawet w amerykańskich i australijskich słownikach pisarzy) jestem odnotowany jako Leszek Szymanski. Natomiast w życiu prywatnym jestem Dr Leslie Shyman. Nazwisko zmieniłem, gdyż jako Polak w Australii, w latach 60-tych nie mogłem dostać lepszej pracy. Pewnego dnia, jakaś sekretarka mi oświadczyła, że mam alfabetyczną zupę zamiast nazwiska. Gdy zmieniłem nazwisko, przynajmniej docierałem do „interviews”. Korzeniowskiemu ani w życiu prywatnym, ani w zawodzie marynarskim nazwisko nie przeszkadzało. Na pewno by mu przeszkodziło w starcie literackim. Konrad było imieniem symbolicznym. Wbrew intencjom rodziców Jozef Teodor ...... Konrad nigdy nie stal się KONRADEM.   .... Ciekawe, ze Korzeniowski/Conrad, który nienawidził Rosji, Rosjan i ich literatury, nazwał swego syna Borys. Imieniem kojarzącym się bardziej z Rosja niż Ukrainą, ale już wcale z Polską....

 

6.      Tak imiona kryją czasem tajemnice, czasem przysparzają kłopotów. Słyszałam, że miałeś kłopoty z powodu swojego imiennika?

 

Moje imię Leszek, nadane mi w roku 1933 było wtedy dość rzadkie i długo mylone z Lechem. Dziś od Leszków aż się roi, ale skąd się w Polsce wzięli tak liczni Dariusze intryguje mnie do tej chwili. Nota bene, kiedyś miałem przez te swe pierwsze imię trochę kłopotów. Otóż w Londynie krył się w szpitalu dla psychicznie chorych mój imiennik, który się produkował rzewliwymi religijnymi opowiastkami w „Dzienniku Polskim”. Prasa w PRL miała duży ubaw z domniemanego przestawienia przez mnie chorągiewki. Nawet Jerzy Giedroyć w to uwierzył. Jak się sprawa wyjaśniła była to już musztarda po obiedzie.

A mówiąc jeszcze o narodowości to obracam się twórczo w kręgu polskim. Choć większość mych opowiadań i powieści jest osadzona na egzotycznym tle bohaterami są Polacy. Bo potrafię wczuć się w psychikę polską, ale nie umiem oddać bohaterów innej narodowości. Osadzić ich w realiach. Conrad wybrnął z tej trudności stwarzając niejako abstrakcyjne postacie, ponadczasowe i stale stosując technikę narratora. Egzotyczne tło to dla niego dekoracja.

 

7.      Jest jeszcze jedna zbieżność – podobnie jak Joseph Conrad nie wybrałeś sobie na żonę Polki. Czy to był świadomy wybór, czy też głos serca.?

 

Korzeniowski już jako Conrad przyznawał się, że pociągały go orientalne kobiety, ale że nie odważył się przekroczyć granicy. W ogóle przez przeszło dwadzieścia lat był kawalerem. Mnie te rasowe granice nie przerażały, przekraczanie ich było fascynujące.

 

8.      Teraz pytanie z rodzaju trudnych. Joseph Conrad spotykał się z zarzutami współczesnych. Krytycy zarzucali mu brak patriotyzmu, wytykali, że porzucił kraj dla korzyści materialnych, że sprzeniewierzył się obowiązkowi narodowemu odchodząc od ojczystego języka i pisząc po angielsku w czasach, gdy ojczyznę zniewolili zaborcy Eliza Orzeszkowa oburzała się, że Korzeniowski wzbogaca kulturę Anglosasów, "którym nawet ptasiego mleka nie brakuje". Czy Ty też spotykałeś się z zarzutami wynikającymi z faktu, że dla swej twórczości wybrałeś język angielski?

 

Zarzuty Orzeszkowej są idiotyczne, zresztą nie tylko jej, bo zabrała glos w ramach szerszej dyskusji, o ucieczce talentów z Polski. Korzeniowski wyjechał z Krakowa jako kilkunastoletni chłopak. O Polsce mało co wiedział. Podobnie jak o życiu ludzi między, którymi spędzał urlop na mniej lub więcej egzotycznym lądzie. Wiec jak mógł pisać powieści z polskim tłem? Pisarzem został, gdy żaglowce wyszły z mody i liczył na utrzymanie się z pióra. Gdyby został w Polsce nie wiadomo, czy w ogóle byłby pisarzem. Ojciec Apollo był literatem, ale zasłynął jako niefortunny polityk i konspirator. Zarzuty za wyobcowanie się, padły dopiero, gdy Conrad stal się sławny. Wątpię, aby w Polsce kiedykolwiek stal się sławnym. ... Jeśli o mnie chodzi, to zacząłem pisać po angielsku idąc miedzy innymi za radami Giedroycia i Grydzewskiego. Rynki zbytu dla prawdziwych pisarzy ciągle się kurczyły. Dla pisarzy emigracyjnych piszących po polsku nie istniały. Nigdy nie stałem się sławny. A w Polsce byłem unicestwiony  przez cenzurę, więc prawie nic o mnie nie pisano. A tym bardziej o moich sukcesach, które odnosiłem u krytyków ale nie czytelników.

 

9.      Joseph Conrad Korzeniowski naraził się też rodakom swoim ironicznym stosunkiem do twórczości Henryka Sienkiewicza, którego „Trylogię” nazwał w jednym z listów do Kazimierza Waliszewskiego „Heroiczną ewangelią św. Henryka”. Czy w tym przypadku Twoja opinia jest również zbieżna z opinią Conrada?

 

Moje i Conrada gusty literackie są bardzo różne. Ale w tym wypadku się pokrywają. Gdy czytałem ponownie „Trylogię” jako dorosły człowiek uznałem to za bzdury. Z trudem i z obowiązku dobrnąłem do końca tego dzieła.

 

10. Myślę, że polscy czytelnicy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej na temat Twojej twórczości z okresu po wyjeździe z Polski. Są to wszystko dzieła, które napisałeś po angielsku. W Polsce nie ukazały się dotychczas tłumaczenia. Może więc opowiesz nam o swoim dorobku literackim.

 

Zacznę od tego, ze nie jestem powieściopisarzem i nowelistą sensus strictum. Jestem także historykiem i politologiem. Napisałem monografie „Casimir Pulaski in America”. Pokazałem olbrzymią rolę jaką odegrał Pulaski w amerykańskiej wojnie domowej, podkreślam, że to była wojna domowa. Pokazałem jego konflikt z Waszyngtonem. Wyciągnąłem mnóstwo nieznanych dokumentów. Ustaliłem szczegóły i szczególiki. Daty, nazwiska, a nawet jak wyglądały guziki w Legionie Pułaskiego. Kopalnia wiadomości dla „Pułaskologów.

Następnie opracowałem historię „Solidarności” z punktu widzenia systemowego. Książka znakomicie przyjęta przez zawodowych politologów.

„Living with the Weird Mob” to eseje na temat Australii, Anglii i Filipin. Parę lat temu ukończyłem, proszę mi wybaczyć samochwalstwo, rewelacyjną biografię, choć nie monografię, Pawła Strzeleckiego.

Z książek ściśle literackich wydałem zbiór opowiadań ”Escape to the Tropics”. Seria dłuższych opowiadań połączonych osobą bohatera Jana Skrzetuskiego (pseudonim Akowski) to „On the Wallaby Track” – Na Kangurzym Szlaku. Pisane w stylu londonowskim i dzieje się w tropikalnej Australii i na Nowej Gwinei. Opowiadania cieszyły się dość dużym i międzynarodowym powodzeniem, ale nigdy się nie ukazały w formie książkowe. Największe powodzenie zdobyły w  Holandii.

„Warsaw Aflame” to historia niemieckiej okupacji Polski”, graficznie współpracował ze mną Czesław Banasiewicz.

„Narzeczone” to ‘romans’ sydnejski z lat 60-tych. Było to drukowane odcinkowo w paru pismach emigracyjnych. Po polsku jest również broszurka „Pulaski Bohater Nieznany”.

W maszynopisach pozostaje jeszcze parę powieści po angielsku i dwa skrypty filmowe.

 

11. A nad jakimi dziełami pracujesz teraz? Wiem, że jednym z nich jest monografia Jose Rizala – bohatera filipińskiego. Poza tym słyszałam, że piszesz traktat filozoficzny dotyczący tajemnicy istnienia. Kiedy te dzieła będą wydane i czy ukażą się w języku polskim?

 

Moja biografia Jose Rizal’a będzie, mam nadzieję, czymś niezwykłym. Nie chodzi tu tym razem o fakty, opieram się głównie na znanych źródłach, ale są tam liczne interpretacje, tło historyczne i dygresje w sfery filozoficzne i literackie. Staram się też łączyć biografię Filipińskiego bohatera ze sprawami polskimi i ogólnymi. Mam nadzieję, że przez to będzie to książka interesująca nie tylko dla Filipińczyków i Polaków, ale dla międzynarodowego czytelnika.

Co do traktatu filozoficznego to raczej zamierzony „opus”, gdzie „opisuje” swą religio-filozofie. Chcę to opracować bardzo solidnie i w miarę możliwości naukowo, to jest bez sztucznych założeń i prawd objawionych, najwyżej znajdą się tam intuicyjne domysły – prawdy, których nie mogę udowodnić, stąd wynika me określenie religio-filozofii. Nie mogę się tym zająć na serio nim ukończę Rizala. Nie potrafię pisać na raz dwu rzeczy. Jestem jednotorowy.. Staram się nasiąknąć XIX wiekiem...

W ogóle mam dużo planów literackich. Zobaczymy, albo nie, co z tego wyjdzie. Jak na razie przekonałem się, po krótkim wypadzie do Polski, po 50 latach !, że na rynek polski nie mam co liczyć, więc ostanę się przy języku angielskim jako narzędziu literackim, więc w tym miejscu kłaniam się panu kapitanowi Jozefowi Korzeniowskiemu zwanemu Conradem.

 

Na zakończenie chciałabym złożyć Ci gratulacje z powodu przyznania Ci w lipcu bieżącego roku przez ”Miasto Literatów” nagrody im. Josepha Conrada Korzeniowskiego.

Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.

 

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

Warszawa, dnia 12.IX. 2007r.

 
   
 
    warszawa, 5 września 2007 powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska – wywiad z Bronisławem Tumiłowiczem

  

Bronisław Tumiłowicz – dziennikarz. Studiował rybactwo morskie na WSR w Szczecinie i dziennikarstwo na UW. Pracował w Red. Zagranicznej PAP, Sztandarze Młodych, Argumentach. Płomieniach, Motorze, Rynkach Zagranicznych, Przeglądzie Tygodniowym, Przeglądzie, III Programie P. R. i dzienniku Metropol. W latach 1998-2002 był redaktorem naczelnym miesięcznika "Życie Muzyczne". W okresie 1980-85 pracował jako adiunkt na Politechnice Warszawskiej oraz SGGW, prowadził zajęcia w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza, a od 2000 roku w ID UW. Jest członkiem Klubu Publicystów Morskich SDP i SDRP. Nagrodzony odznakami: Zasłużony Pracownik Morza i Zasłużony dla Pomorza Zachodniego.

 

 

  1. JBS. – Przeprowadzam serię wywiadów z ciekawymi ludźmi – pisarzami, poetami reżyserami, malarzami, ekologami… Pan jest dziennikarzem, którego pasją jest muzyka.. Istnieje opinia, ze to Pan mógłby wskazać kierunek odpowiedni dla wypromowania Polski w Europie i Świecie. Czy możemy porozmawiać na ten temat?

 

Br. T. – Możemy. Zajmuję się naraz tyloma najróżniejszymi sprawami, że także promocja Polski w świecie, skądinąd sprawa niezmiernie ważna, też może być tematem rozmowy.

 

  1. Jeśli zastanowimy się co pozytywnego dostrzegają u nas nasi współeuropejczycy – to stwierdzimy, że widzą dobrych hydraulików, pielęgniarzy, kierowców i dobre, bo jeszcze naturalne i ekologiczne produkty żywnościowe. Grzyby, jagody, żurawiny. Czy naprawdę to musi być tylko tyle? Dlaczego nie potrafimy promować naszej kultury?

 

- Myślę, że to, co Europejczycy widzą w nas, nie da się ująć jednym zdaniem. Produktami o pewnej renomie są np. polska wódka, polska szynka, ale też...polski papież, polski prezydent Lech Wałęsa, polski piłkarz Zbigniew Boniek. Mamy również przykłady wręcz karygodne, jak np. „polskie obozy koncentracyjne”, które dziś w istocie są ...produktem kulturalnym, obiektami turystycznymi. Czy nie potrafimy promować naszej kultury? Tutaj też odpowiedź nie jest jednoznaczna. Z dziedziny plastyki na świecie liczą się dwa – trzy nazwiska Roman Opałka i Magdalena Abakanowicz. W Centre Pompidou w Paryżu w ekspozycji stałej są np. prace Katarzyny Kobro. A Katarzyna Kozyra też jest naszą wizytówką. Silnie za granicą promuje się polski teatr, choćby Lupa, Jarzyna.  W muzyce niekwestionowaną pozycję ma Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilka Henryk Górecki. Właściwie można by wymieniać nazwiska w nieskończoność, bo wielu artystów na własną rękę przebija się do świadomości europejskiej na własną rękę.

 

-3. Powinniśmy tworzyć wizerunek, uwzględniający nasze narodowe atuty. Czy Pana zdaniem możemy być postrzegani jako kraj melomanów? Czy możemy promieniować kulturą muzyczną? Mamy przecież dorobek w tej dziedzinie – Międzynarodowy Konkurs Chopinowski, Warszawską Jesień, szkolnictwo muzyczne, kompozytorów od Gomółki, poprzez Moniuszkę po Góreckiego, Pendereckiego, Kilana, wspaniałych śpiewaków operowych…

 

- Krajem melomanów to na pewno nie jesteśmy i nie będziemy przez najbliższe 50-100 lat. Umiejętność muzykowania domowego, czy choćby śpiewania amatorskiego została dokumentnie pogrzebana w naszym społeczeństwie w wyniku fatalnych decyzji oświatowych w przeszłości. Wyrugowanie z programów szkolny zwykłych, pospolitych lekcji śpiewu miało takie fatalne skutki, które objęły już kilka pokoleń.  Najbardziej masowy styk Polaka ze śpiewem, to kościół i uroczystości patriotyczne. Śpiewać w kościele nikt już poza starymi babciami nie chce, a księża też są nie przygotowani aby „muzycznie promieniować” na wiernych. Na uroczystościach państwowych Hymn Polski z reguły wykonuje się ... z taśmy. O czym my tutaj mówimy. Promieniować kulturą muzyczną możemy jedynie w wąskich kręgach profesjonalnie zainteresowanych muzyką, ale nie masowo.

 

  1. A może powinniśmy skoncentrować się na którymś z naszych Wielkich? Ale nie poprzez pomysły typu wymyślania nazwy z nazwiskiem dla następnego alkoholu czy bombonierki. Może powinniśmy wykorzystać n.p. olbrzymie  zainteresowanie muzyką Chopina w krajach azjatyckich, zwłaszcza w Japonii?

 

- Absolutnie tak. Jako państwo, jako społeczność powinniśmy się skoncentrować, właśnie na Fryderyku Chopinie – i to stara się robić Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. W 2010 roku cały wysiłek oficjalnej kultury będzie nacelowany na to nazwisko, z okazji 200 rocznicy urodzin, i wtedy się okaże czy umiemy promować , czy nie. Bo ze stereotypami walczyć trudno, a europejski obywatel uważa pewnie, że Chopin był Francuzem... Alkohol „Chopin”, żaglowiec „Chopin”, lotnisko

Chopin, nagrody Fryderyka,  to wciąż jeszcze za mało, aby całemu światu odsłonić potęgę polskiej kultury, choć są to działania idące w dobrym kierunku.

 

  1. Podobno w Europie jesteśmy uważani za potęgę w dziedzinie jazzu. Kurylewicz, Urbaniak, Namysłowski, Ptaszyn-Wróblewski. Może to pomysł na zainteresowanie u innego pokolenia odbiorców?

 

- Tak pewnie jest, ale jazz to jednak margines, dosyć wąska i specjalistyczna dziedzina. Niektórzy mówią, że „ślepa uliczka muzyki”, trochę już wyeksploatowana przez różne próby komercyjne.

 

  1. Mamy też tzw. regiony muzyczne. Muzyka i kultura góralska, Podhale… Wiele miast małych i dużych, wiele miejscowości mogłoby skutecznie przyciągać turystów i inwestorów poprzez umiejętną promocję swoich walorów. Brakuje nam właściwej koncepcji. Dlaczego pomimo atutów w postaci wielkich nazwisk i znanych imprez naszym ośrodkom kulturalnym daleko do rangi chociażby Salzburga czy Majorki?

 

- Patrzę z pewnym niepokojem na to, co się dzieje w polskiej branży turystycznej. Ile czasu zajmuje walka o właściwy status Polskiej Organizacji Turystycznej, która mogłaby profesjonalnie i finansowo koordynować poczynania Regionalnych Organizacji Turystycznych, i w ogóle regionów, lokalnych stowarzyszeń i organizacji pozarządowych, które mają wiele ciekawych pomysłów.  W POT znajduje się być może klucz do tego, o czym Pani mówi. Góralszczyzna, Kurpiowszczyzna, Kaszuby – to tylko trzy przykłady regionów kulturalnych mających potencjał do zainteresowania i zadziwienia całej Europy, ale na szczeblu rządu ważniejsza jest walka o strefy wpływów, o stanowiska, stołki.  POT nie ma wciąż prezesa, a po odejściu Andrzeja Kozłowskiego nie znalazł się jeszcze nikt, kto dysponowałby jakąś całościową wizją promocji Polski poprzez turystykę.

 

  1. Podobno od dziesięcioleci istnieje projekt stworzenia propozycji turystycznej obejmującej trasę szlakiem Chopina. Zmienia się tylko co jakiś czas nazwa określająca ten projekt – folder, oferta, produkt. Za trzy lata powinniśmy być przygotowani do uroczystego obchodzenia dwusetnej rocznicy urodzin Fryderyka Chopina. To powinny być uroczystości rangi światowej. Jak na razie rok 2010 jest w mediach wspominany głównie jako rok w którym powinny być gotowe obiekty sportowe do Euro 2012. Czy ma pan sposób na to aby Polacy interesowali się kulturą przynajmniej w takim stopniu jak sportem?

 

- Mam. Obowiązkowe, od pierwszej klasy do matury, lekcje rysunku i śpiewu we wszystkich szkołach. Wprowadzenie dodatkowego kryterium doboru wszystkich kadr w Polsce, od dyrektora po ministra i prezydenta – musiałyby to być osoby odpowiednio przygotowane i edukowane kulturalnie, potrafiące przynajmniej przyzwoicie rysować i śpiewać np. Jeszcze Polska nie zginęła. Pamiętam , jak przed wieloma laty Jerzy Waldorff zażądał od kierownictwa Telewizji Polskiej, aby miejsca na kulturę, a zwłaszcza muzykę było w programach telewizyjnych wiadomości tyle samo, co miejsca na sport. Przez kilka dni , może tygodni, tak było, a potem się rozmyło. Oczywiście telewizją się nie naprawi wszystkich grzechów kulturalnej edukacji, ale może przynajmniej przekaże się ludziom podstawową prawdę, że życie bez kultury to ciężki, śmiertelny grzech.

 

  1. Co zrobić abyśmy nauczyli się promować pozytywnie? Aby promocja pozytywna zastąpiła tę negatywną i niepochlebną, która ma miejsce w ostatnim czasie? Może trzeba zacząć od siebie, może powinniśmy kultywować naszą kulturę najpierw we własnym społeczeństwie, które jakby zasnęło oglądając telewizyjne seriale?

 

- To, o czym mówimy, to zwykłe wołanie na puszczy. Jest wielu pasjonatów, którzy na swoim odcinku, w lokalnym kręgu swoich znajomych, sąsiadów czy współmieszkańców robią bardzo piękne i pożyteczne rzeczy.  O tych ludziach nawet pies z kulawą nogą nie piśnie, chyba, że jest to „dyrygent chóru chłopięcego” o skłonnościach pedofilskich. Trudno o gorszą reklamę dla wspólnego śpiewania, jak właśnie ten szeroko nagłośniony przypadek. Która matka, który ojciec wyśle teraz swoje dziecko na zajęcia zespołu śpiewaczego bez drżenia serca? Co mają teraz robić inni dyrygenci chórów dziecięcych? Oddać się w ręce organów ścigania? Praca z dziećmi to oczywiście ogromna odpowiedzialność, ale nie należy się koncentrować na przypadkach incydentalnych. Chóry dziecięce powinny być w każdej szkole. Nawet powstał taki ministerialny program, który krok po kroczku ma zwiększać liczbę odpowiednio przygotowanych nauczycieli, zachęcać ich do zakładania chórów w szkołach i obejmować coraz większe połacie kraju. Ale jakoś od momentu inauguracji programu nikt tego już nie śledzi. Nikomu nie zależy na tym, abyśmy byli bardziej kulturalni , niż jesteśmy. Odnoszę wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.

 

  1. Na zakończenie – pytanie osobiste – Jakie są Pana plany na najbliższą przyszłość – zawodowe i prywatne?

 

- Chciałbym zostać przywódcą dużej, międzynarodowej sekty religijnej, mającej miliony wyznawców na całym świecie i dysponującej też ogromnymi możliwościami finansowymi, przy których imperium ojca Rydzyka byłoby maleńkim ziarnkiem piasku. Sekta owa, będąca zarazem emanacją nowego, pozytywnego kierunku filozoficznego, krzewiła by pokój, miłość, kulturę wyższą , tolerancję, pracę dla dobra ogółu i oczywiście śpiew. Nasz hymn mógłby się zaczynać od słów: Usta milczą, dusza śpiewa.

 

 

Dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia się Pana planów i marzeń w jak największym zakresie.

 

Warszawa, dnia 5. IX.2007r.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

 
   
 
    warszawa, 22 sierpnia 2007 powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska – wywiad z Leszkiem Szymańskim o podróży do Indii przed pół wiekiem

 

Dr Leszek Szymański (doktorat z historii, PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z polonistyki London University, U.K. magisterium z politologii California State University, USA), - literat, dziennikarz, założyciel i pierwszy redaktor naczelny legendarnego pisma „Współczesność”. Po wyjeździe z Polski w roku 1958 trafił przez Indie, Filipiny, Australię i Anglię do USA, gdzie mieszka obecnie. Na jesieni 2006r. odwiedził Polskę z okazji obchodów pięćdziesięciolecia powstania „Współczesności”.

 

Indie - państwo w południowej części kontynentu azjatyckiego. Obszar 3 287 263 km2. 1080264 tys. mieszkańców. Graniczy z, Chinami i , z Bhutanem, Myanmar i Bangladeszem. Granice państwa tworzą też wody Zatoki Bengalskiej i Morza Arabskiego. Stolica: New Delhi. Większe miasta: Mumbai (dawniej Bombaj), Delhi, Kalkuta, Madras, Bangalore, Hyderabad, Ahmadabad, Kanpur, Nagpur, Pune, Jaipur, Lucknow, Indore, Madurai, Surat. Kraj Podzielony administracyjnie na 25 stanów i 7 terytoriów związkowych. Językami urzędowymi są hindi i angielski .(W Indiach istnieje ponad 700 języków).Waluta narodowa, rupia indyjska, dzieli się na 100 paise. Klimat zwrotnikowy monsunowy zwrotnikowy pustynny, w Himalajach i Karakorum podzwrotnikowy górski.

 

Kiedy czytamy przewodniki po Indiach czujemy się oszołomieni Czytamy, że to kraj niezliczonych, błyszczących kolorów: lśniących wszystkimi barwami posągów Buddy, Szivy i Ramy…kraj fakirów, guru, ascetów, wędrujących mnichów, kraj kontrastów, tajemnic i zagadek – oszałamiający i fascynujący. Kraj imponujących pałaców i świątyń, cudów natury, ogromnych metropolii i ubóstwa. Świat łączący starożytność i średniowiecze ze współczesnością… To kraj, po którym przez wiele miesięcy podróżował w drugiej połowie XX wieku dr Leszek Szymański.

 

1.      Leszku, w wywiadzie na temat podróży na Filipiny wspomniałeś, że na emigrację zdecydowałeś się będąc w Indiach. To był rok 1958. Wtedy było bardzo trudno dostać nie tylko paszport ale nawet tzw. wkładkę paszportową do krajów socjalistycznych. Wiem, że do Indii pojechałeś ponieważ dostałeś nagrodę Teodora Parnickiego. Jak udało Ci się otrzymać zgodę na wyjazd?

 

Paszport dostałem z zachętą do wyjazdu przez KC PZPR, które chciało się mnie możliwie dyskretnie pozbyć ze "Współczesności" by ją zreformować. Ambasador Katz nawet obiecał mi osobiście (w Polsce) stypendium. Obietnicy nie dotrzymal, choc Ambasada „opiekowala” sie mną przez parę dni. Opieka w cudzyslowie, bo wsadzili mnie do taniego hoteliku, na ktory nawet nie bylo mnie stać, ponieważ do dyspozycji miałem zaledwie sto funtow, co wydawało mi się wtedy majątkiem.

 

2.      Skąd wzięło się te sto funtów?

 

Pieniądze miałem z rozmaitych honorariów, a zwłaszcza z wydawnictwa „Sport i Turystyka”, które podpisało ze mną umowę na pniu. Bank Narodowy pozwolił mi te sto funtów wymienić

Nota bene, po tym jak „wybrałem wolność”, juz w Australii, Sport i Turystyka, groziła mi sądem za niedotrzymanie umowy. Wiec manuskrypt im wysłałem, Było to jednak zwykle „harassment”. Książki oczywiście nie wydrukowano. Nosi tytuł „Pieszo Przez Indie””.

 

3.      Jakie były dalsze losy tego manuskryptu?

 

Chyba jeden egzemplarz w maszynopisie jest gdzieś w mych papierach, drugi w Bibliotece POSK’u w Londynie. Trzeci został zniszczony celowo wraz z większością mych maszynopisów i wycinkami z prasy holenderskiej, gdzie tłumaczono wiele mych opowiadań. Ale to zupełnie inna historia. Podobnie jak mój i Edwarda Duszy „historyczny” zatarg z wysłannikiem KC PZPR, Hieronimem Kubiakiem w Stevens Point, maleńkim miasteczku w Wisconsin, gdzie redagowano i wydawano istniejącą do dziś „Gwiazdę Polarną”. Byłem tam redaktorem działu politycznego. Tak ja później ponownie w Australii w sydnejskiej ABC, w sekcji polskiej. Ale to znów  inna historia.

„Pieszo przez Indie”, dziś jest już dokumentem historycznym bo towarzyszyłem w wędrówce hinduskiemu „świętemu”, który skłaniał obszarników by dobrowolnie rozdawali swą ziemie. I robił to skutecznie!

 

4.      Czy w czasie pobytu w Indiach powstały jeszcze jakieś Twoje utwory?

 

Moj artykuł „Biali Sahibowie z Polskiej Ambasady” był drukowany w większości pism emigracyjnej. Słowo „sahib” nie zawsze oznacza białego człowieka. Duża część książki  „Pieszo przez Indie”, była pisana na „żywca”. Jako rodzaj reportaży. Podobnie parę fragmentów kontynuacji „Końca zgody narodów”. Chciałem utrwalić „koloryt lokalny” choć pewnie wszystko to wyglądało trochę inaczej parę tysięcy lat temu.

Moja książka „Living with the Weird Mob” przedstawia życie emigranta w , Australii, Anglii i USA”, lecz oczywiscie nie w Indiach.. Dobrze przyjęta przez krytykę, gorzej przez czytelników. Zostało mi w pamięci, że określono ją jako mocną, gniewną i gorzką. Czyli to co cechowało „Współczesność” w Polsce. Tylko bez dwuznaczników i pisania pod cenzurę.

 

5.      Jak doszło do tego, że otrzymałeś nagrodę Teodora Parnickiego? Czy miałeś kontynuować jego „Koniec Zgody Narodów”?

 

Jako redaktor „Współczesności” usiłowałem nawiązać kontakt z pisarzami emigracyjnymi. Nota bene, byl to dział Jerzego Czajkowskiego, który się koncentrował na poetach. Ja natomiast wolałem prozę. Już nie pamiętam jak i od kogo dostalem adres Parnickiego, który był w Meksyku. Chyba od Teresy Englert, dyrektorki wydawnictwa „PAX’u.

PAX wydawał Parnickiego i innych pisarzy emigracyjnych, którzy zamierzali powrócić do PRL, ale ja o tych „knowanmiach” nie wiedziałem. W każdym razie Parnicki mial, mnóstwo złotówek w Polsce, których tylko część mógł wymienić na DOLARY. Wiec oglosil konkurs na powieść z tematyką historii starożytnej. Ponieważ „Koniec Zgody Narodow” wydawał mi się niedokończonym dziełem – zaproponowałem kontynuację.

Mam chyba kilkaset listów Parnickiego. (oryginaly są w Bibliotece Narodowej, kopie w Jagiellońskiej). W każdym razie Parnicki przyznał mi stypendium/nagrode na wyjazd do Indii.

 

6.      Jakie prace miałeś prowadzić w Indiach w ramach stypendium?

 

Chciałem przeprowadzić wizję lokalną i zobaczyć co zostało z dawnej kultury indyjskiej  po kilkuset latach panowania państewek greckich w dzisiejszych północnych Indiach.

Prócz tego, prawdę mówiąc, rozglądałem się za możliwością wyjazdu z Polski, bo było dla mnie jasnym, że dni względnej wolności „Współczesności” były na ukończeniu. Miałem też możliwość wyjazdu do Berlina, ale wybrałem Indie. A później Australię.

 

7.      Jakim środkiem lokomocji podróżowało się z Polski do Indii pół wieku temu?

 

W moim wypadku samolotem „Lot’u dotarłem do Moskwy. W Moskwie przesiadłem się bodaj na „Aeroflot” lecący do New Delhi. Samolot pompował benzynę w Samarkandzie, czy tez Taszkencie. Ku memu zdumieniu zaobserwowałem stado osiołków obarczonych chyba beczkami benzyny. Jeden z nich ryczał tak donośnie, ze zagłuszał jakieś przemówienie, prawdopodobnie Chruszczowa, z głośników w samolocie. Jakie podobne glosy, pomyślałem bluźnierczo.

 

8.      Jakie było Twoje pierwsze wrażenie po tym jak wysiadłeś z samolotu?

 

Moim pierwszym wrażeniem było gorące, tropikalne powietrze, gdy  stanąłem w wyjściu samolotu. Powietrze przesycone jakimiś dziwnymi woniami. Do dzis dnia doświadczam podobnego uczucia wysiadając z samolotu w tropikalnych krajach, czy na wyspach Pacyfiku, zwlaszcza francuskich. Pamiętam „vestige” francuskiego kolonializmu. Gwardie dorodnych Polinezyjczyków we wspaniałych mundurach w czakach, orkiestrę wojskową i z samolotu „Air France” wysiadalo dwu francuskich dostojników, też w galowych mundurach z odznaczeniami, które błyszczały tak wspaniale, że mogłem to obserwować z (okna) mej kabiny. Marsze, czy też „Marsyljanka”, nie dorownaly jednak potęgą głosu rykowi towarzysza osła z Samarkandy a może z Taszkientu?.

 

9.      W jakich warunkach mieszkałeś w Indiach?

 

Tak jak to zwykle czynię. Nigdy nie byłem turystą. Zawsze tubylcem, albo emigrantem. Z mego krótkiego pobytu w hoteliku, pamiętam gościa hotelowego, grubego Hindusa, który głośno protestował przeciw zupie pomidorowej i przeze mnie usiłował nawiązać stosunki handlowe z Polską, zamierzając eksportować tam nieznane mi „cashew nuts”. Not my cup of tea! Pewnego wieczora zobaczyłem przeraźliwie wyglądającego pająka na moim łóżku. Przerażony wezwałem pomocy. Służący Hindus zjawił się natychmiast i starannie umieścił potwora na dłoni i wyniósł w bezpieczne miejsce. Jak mnie zapewniał pracownik ambasady, któremu o tym wydarzeniu wspomniałem, Hindus mógł uważać, że w pająku tkwi duch jego pradziadka. W Indiach jak i w Australii nie ma niejadowitych węży. Pamiętam jak kiedyś mieszkający u mnie Kedar Nath wyskoczył przerażony z łóżka, gdy odkrył tam podrzuconego przeze mnie węża z gumy.

 

10. W Encyklopedii Powszechnej znalazłam informację, że w Indiach panują aż trzy różne klimaty – zwrotnikowy monsunowy, zwrotnikowy pustynny i chłodny podzwrotnikowy górski. Na czym polegały te klimatyczne różnice i co z nich wynikało? Jakie ubranie było Ci niezbędne w czasie pobytu

 

Nie bardzo znam się na klimatologii. Podczas mego pobytu w Indiach było bardzo gorąco w New Delhi i Kalkucie oraz Benares. U podnóży Himalajów chłodno. Ubranie miałem akurat takie jak w lecie w Polsce. Na zdjęciu grupowym z Shivananda jestem uwieczniony w polskiej wiatrówce z potężną plamą czerwonego atramentu, z czasów redaktorskich. Później czytałem, że każdej zimy w New Delhi zamarza kilkuset bezdomnych osób.

 

11. Spędziłeś podobno kilka miesięcy w aszramie, Guru, Shri Shwami  Shivananda o stóp Himalajów i w New Delii. Czy możesz rozszyfrować te nazwy?

 

Byłem w Ashramie, Shri Swami Shivananda U źródeł Gangesu, u podnóża Himalajów. Byłem też w Benares. Do Shri Shvami Shivananda zarekomendowala mnie slynna Wanda Dynowska, ktora miala wlasny aszram w Madrasie. Nota bene, wtedy slowa guru, aszram, szwami byly w Polsce nieznane. Guru to nauczyciel, aszram to rodzaj klasztoru-uniwersytetu, szwami to „swietobliwy”, shri to grzecznosciowy tytul jak wielmozny pan. Malo znane wyrazenia nawet w Anglii.

 

12. Czy podjąłeś studia w jednym z klasztornych uniwersytetów?

 

Shri Shvami Shivananda, potężny człowiek, zawsze w dlugim europejskim plaszczu byl doktorem oftamologii. W klinice leczyl za darmo. W aszramie gościł i karmił każdego, kto miał ochotę studiowania jego nauk. Ale ani uczestnictwo w wykladach, ani joga nie były obowiązkowe.

Ponieważ ani filozofia hinduizmu z naciskiem na Shive mi nie odpowiadala, a do jego jogi nie potrafilem nagiąć kości, po kilku miesiacach zrezygnowałem ze studiów. Do dziś dnia jestem wdzięczny Shri Shvami Shivananda za jego gościnę.

Jako ciekawostkę dodam, że po drugiej stronie Gangesu, tam plytkiego i wąskiego, ale o przeczystej wodzie byl aszram przeciwnika Shivanandy – Vishnunandy. Mimo różnic ideologicznych obaj „święci” bardzo się lubili. Tworzyli też humorystyczną parę, Shivananda wysoki i tlusty zupełnie łysy olbrzym i Vishnunand mały chudy i całkowicie zarośnięty z włosami chyba do ziemi i bodaj nagi, przykryty wspaniałą kruczo czarną brodą.

 

13. Czy byłeś zadowolony z prowadzonych badań naukowych?

 

Trudno to określić jako badania naukowe, widzialem ruiny zabudowań i fortyfikacji greckich najlepiej zachowanych w Taxili w Pakistanie, trochę rzeźb greckich lub pod wpływem greckich, ale przede wszystkim zobaczyłem i odczułem topografię i klimat kraju. Uzupełniłem swą lekturę. Zwykle pisząc rzeczy historyczne staram się zastosować „osmozę’ nasiąknąć czasami, geografią, historią okresu, o którym piszę. Staram się też wyłączyć od współczesności. Gdy pisałem biografię Strzeleckiego, o zniszczeniu Twin Towers w New Yorku dowiedzialem sie parę dni później. Nie interesowały mnie wybory w Stanach Zjednoczonych. Obecnie pracuję nad Rizalem i ledwo wiem, kto kandyduje na urząd prezydencki

 

14. Czy wyniki badań odsyłałeś do Polski czy też masz je do dzisiaj ze sobą? Jeśli tak to czy masz zamiar je opublikować?

 

Nie tyle wyniki badań, co ukończoną olbrzymią i epicką wersję angielską posłałem Parnickiemu, który akurat powrócił do PRL. Teraz ja byłem pisarzem emigracyjnym i Parnicki mnie zlekceważył. Wysyłałem reportaże do „Współczesności”, ale podobno tekst i fotografie walały się po podłodze redakcji. Nic nie wydrukowano, choć przecież, nie byłem jeszcze oficjalnie na emigracji. Zapowiedź przyszłości? Obecnie złożyłem podanie o stypendium do Ministerstwa Kultury i jeśli je dostanę - opracuję uaktualnioną wersję polską. Nowe wątki i obserwacje psychologiczne. Te same tlo historyczne i główni bohaterowie.

 

15. Czy interesowałeś się religiami Indii – buddyzmem, hinduizmem? Jakiego wyznania byli twoi sąsiedzi Hindusi?

 

Tak, interesowałem się i interesuję Hinduizmem, ale znacznie bardziej Buddyzmem, a wlasciwie jego wersją Mya......??? Zamierzam napisać pracę naukową „Na Tropach Historycznego Buddhy”. Mieszkałem u swego przyjaciela Mahometa Islam Raj Puta. Nasz sąsiad Hinduista budził nas w nocy parę razy chrząkaniem (czyszczeniem gardła i nosa) i śpiewami sutry. Kąpałem się u źródeł Gangesu. Woda uleczyła wszelkie zanieczyszczenia ciala. Lecz w New Delhi okoliczni mieszkańcy myśleli, że zwariowalem, gdy po wstepnej gimnastyce zanurzyłem się w Gangesie Chyba krokodyli tam nie bylo, ale węże wodne.. Raj Put wytłumaczył zaniepokojonym obserwatorem, że to część mojej religii. W Benares nie odważyłem się zanurzyć w Gangesie. Zbyt dużo spławianych trupów.

Chociaż do każdej religii mam szacunek, to raczej zadziwił mnie widok całkowicie nagich świętych. Czy też derwiszy, których całym rynsztunkiem, była miseczka, którą dobrzy ludzie od czasu do czasu wypełniali pożywieniem. Większość Hindusów ma religijny szacunek do życia. Ma to religijne uzasadnienie u Braminów przez wiarę w karmę i inkarnacje. Przeciętny Hinduista ma raczej znikome pojecie o teorii i po prostu stosuje się do zwyczajów i rytuału. Wyznawcy religii Parsów noszą zawoje na nosie i ustach by nie zabijać mimowolnie mikroskopijnych owadów.

 

16. Czy odwiedzałeś indyjskie biblioteki i czy badałeś teksty mówiące o wimanach – starożytnych indyjskich statkach kosmicznych napędzanych m .in. metodą antygrawitacyjną?

 

Tak, bardzo to mnie intryguje, ale przyznam sie, że znam to nie z muzeow i tekstow, a głównie z wersji Von Denikena.

 

17. Czy uważasz opowieści o wimanach za opisy faktów jakie naprawdę miały miejsce czy też za fantazję literacką?

 

Wygląda to na legendy oparte na faktach. Ale dokladnie tego nie badałem.

 

18. Czytałam, że na współczesnych konferencjach poświęconych lotom kosmicznym poruszany bywa temat wimanów. Na przykład na Konferencji Kosmicznej w Bangalore, która odbyła się 22.X. 1988 roku był wygłoszony referat o starożytnym wimanie o kształcie przypominającym dzisiejsze sterowce, napędzanym energią słoneczną. Czy nie uważasz, że jest to bardzo ciekawy temat, nad którym warto byłoby popracować? Czy nie prowadzili na ten temat wykładów uczeni w klasztornych uniwersytetach?

 

Moi „profesorowie” to byli znawcy sanskrytu, filozofowie, mnie więcej odpowiednicy dzisiejszych profesorskich badaczy Biblii. Wtedy osiągnięcia kosmiczne ani książki Von Denikena nie były jeszcze znane. To co sie dziś wydaje uderzającą analogią do współczesnych czasów, n. p rysunki Inków wyglądające na wnętrza komputerów, postacie przypominające kosmonautow, czy ich rakiety, napisy widziane tylko z paru tysiecy mil w górze, było po prostu niezauwazane. Fantastyczne wzmianki traktowanao jak cuda Mojżesza. Analogia do odkrycia homeryckiej Troi. W aszramacie byli i są, filozfowie, kaplani, mistrzowie jogi, nie wiem jak to okreslic, ale nie naukowcy. Ci są na normalnych uniwersytetach i na pewno zwrócili uwage, na te sprawy. Ale powtarzam, jestem tu laikiem.

 

19. Czy widzisz związek pomiędzy kulturą starożytnych Indii, a wcześniejszą kulturą sumeryjską?

 

Tak i kultura Egiptu i Krety, a moze i „Atlantydy”. Nie żartuję, ale to nie moja specjalność.

 

20. Czy interesowałeś się do jakich kast należą Twoi hinduscy znajomi? Czy mógłbyś o tym opowiedzieć?

 

Postaram się przesłać Ci materiał o Kedar Nath'cie jeśli jest w komputerze. Ma caly rozdział w „Księdze Współczesności”. Był najwyższej kasty braminem, ale nie afiszował się tym. Sonny byl Kshatryą, czyli należał do klasy arystokratyczno-wojskowej. Natomiast George Vaurghise byl Rzymskim-Katolikiem z Madras. Katolicyzm zostal tam wprowadzony bodaj przez św. Tomasza, grubo nim dotarl do Polski. Pamietam, że w Londynie Vaurgise byl w szpitalu na tej samej Sali co Tadeusz Bielecki i Bielecki informowal mnie ze zdumieniem, ze Vaurgise jest katolikiem. ! Wszyscy trzej ‘nasi’ Hindusi byli czlonkami założycielami „Współczesności”. W Indiach w New Delhi opiekowal sie mną młodszy brat Kedara, Badri Nath. W Indiach było ważne do jakiej kasty się należało i właściwie było to oczywiste. Jeden z mych znajomych, Hindus zaprosil mnie na kolacje. Eskortował mnie mój przyjaciel Raj Put, ktory przedstawil sie jako „M”, „I”, Raj Put. Gospodarz nalegał by dowiedzieć się co się kryje za inicjałami. Gdy usłyszał, że to Mahomet Islam, pozostał grzeczny, ale w stanie szoku. Jak mi wyjasnil Rasj Put wszystkie talerze z których jadł zostały zniszczone, lub „puryfikowane”.

Oczywiscie podejcie zeuropeizowanych Hindusów jest zupełnie inne, tak jak ich odzież. Jednak większość kobiet, bez wzgledu na wykształcenie i zawód pozostaje przy „sari”. Nawet w USA, Anglii i Australii.

 

21. Czy zdarzało Ci się widywać Hinduski ubrane w stroje europejskie?

 

Nie przypominam sobie aby kobiety w Indiach ubierały się inaczej niż bardzo tradycyjnie. Zresztą podobnie postępują przebywające poza granicami swego kraju. Nie dalej jak wczoraj widziałem w super markecie dwie Hinduski w "sari". Zadziwiające jak Hinduski trzymają się swego tradycyjnego ubioru, który się nie zmienił od tysięcy lat!

Fashion Designers z Paryża by tam zbankrutowali, no i brak zabawy z podnoszeniem i obniżaniem sukienek!

 

22. W czasie tak długiego pobytu na pewno brałeś udział w życiu kulturalnym. Czy możesz opowiedzieć o hinduskich kinach, teatrach, występach estradowych?

 

Na udział w życiu kulturalnym nie miałem ani czasu ani pieniędzy. Czytałem dość dużo autorów hinduskich po angielsku i prasę w tym języku. Parę moich opowiadań i artykułów było drukowanych w rozmaitych gazetach. Raczej grzecznościowo. Filmy są popularną rozrywką. Do dziś dnia kręci się ich kilkaset rocznie. Byłem na paru recytacjach - konkursach poezji. Poeci nie tyle recytowali co śpiewali swe utwory. „Nasz” Kedar Nath zadziwiał taką metodą naszych uczestników spotkań literackich w Polsce. Jeśli się nie mylę, Roman Śliwonik dość , to obcesowo określił jako wycie poezji. Ale to tradycja paru tysięcy lat!

 

23. Czy interesowałeś się faktem, że Hindusi są zarówno biali jak i ciemnoskórzy?

 

Barwa skóry mieszkańców Indii była i jest dla nich bardzo ważna. Cytuje z pamięci, ale chyba słowo kasta pochodzi od barwy.

Z grubsza w Nepalu i na Północy Indii mieszkańcy są prawie biali, lub nawet biali. Im bardziej na południe tym ciemniejsi, aż dochodzimy do Drawidians, oryginalnych negroidalnych mieszkańców Południowych Indii zwłaszcza Madrasu i Kerala.

George Vaurgise wyglądał  jakby był czarnoskóry.

 

24. Co możesz powiedzieć na temat hinduskiej kuchni? Czy jest to przede wszystkim kuchnia wegetariańska? Co jada przeciętna średniozamożna hinduska rodzina?

 

Ze względów religijnych jest to kuchnia przeważnie wegetarianska. Jest tam tyle potraw, że nie pamiętam ich nazw. Pamiętam natomiast, że zadziwiłem znajomych Hindusów jedząc smażone strączki pieprzu, gasząc ogień miejscowym kefirem „curd”. Skoncentowane masło „ghee’ jest powszechnie używane. Kura pieczona w glinie „banduri” jest przesmaczna. Nie wszyscy Hindusi są wegeterianami. Ale żaden z nich nie tknie befsztyka. Do wszystkiego dodaje sie nie tylko pieprz, lecz szafran/curry. W Londynie po zapachu mozna bylo dotrzec do hinduskich restauracji, od których aż się roilo. Sa tam wegetarianskie i miesne potrawy. Gandhi za swych czasow mial trudnosci w znalezieniu wegeterianskiej jadlodajni. Takze po tym zapachu można było osądzić narodowość mieszkańców apartamentów i domów, bez zaglądania do środka.

 

25. Czy miałeś problemy ze znalezieniem taniego baru czy jadłodajni z posiłkami możliwymi do zaakceptowania?

 

Ponieważ jadam to co Tubylcy włączając kanibali, nigdy nie mialem kłopotu z posiłkami, a nawet ich trawieniem. Dyzenteria, jak do tej pory, mnie ominęła. Raczej miałem problem ze znalezienien pieniędzy na posilki. W Indiach żyłem głównie na diecie z bananów i mleka kokosowego. Biedacy ginęli z głodu na ulicach New Delhi, mimo ze liczne świątynie rozmaitych religii oferowały darmowe jedzenie. Podstawa jedzenia w North India jest „czapati” rodzaj placka ze zboża, w Południowych Indiach ryz.

 

26. Czy to prawda, że krowy są w Indiach wyprowadzane na spacer i jest rzeczą zupełnie zwyczajną, że można spotkać się niespodziewanie z krową na chodniku i na jezdni?

 

Tak, ale ponieważ, bezpańskie krowy chociaż są świętymi zwierzętami, nie są karmione, najwiecej ich jest na bazarach, gdzie starają się ściągnąć jarzyny ze stoisk. Oczywiście właściciele je odstraszają, choć bez drastycznych metod. Więc biedne krowy są na pół zagłodzone. Zabicie krowy jest poważnym przestępstwem. W Indiach jest do tej pory wielu Muzułmanów, którzy nie jadają wieprzowiny ale nie mają szacunku do wolowiny i bywają czasem oskarżani o świętokradztwo.

 

27. Czytałam, że na ulicach miast indyjskich można spotkać nie tylko krowy ale i inne samodzielnie przemieszczające się zwierzęta n.p. małpy. Czy miałeś może jakieś interesujące „spotkanie” tego typu?

 

Z krowami spotykałem się dość często, ale nie były groźne. Są „święte" małpy po niektórych świątyniach, łączy się to z legendami religijnymi. Są czciciele węży.... Dzikie słonie i tygrysy mieszkają w dżunglach. Byłem w dżungli, ale nie przypominała opisów z Kiplinga, które raczej były zbliżone do wyglądu dżungli na Filipinach. Pełno ptaków z których odróżniałem tylko papugi. Na tygrysy nadal się poluje, ale zdaje się przestano już łapać dzikie słonie.... węże jak słyszałem są bardziej niebezpieczne niż tygrysy i pantery...

W miastach natomiast jest mnóstwo sępów, które spełniają rolę sanitarną.

"Bawół wodny" (carabao) jest podstawą małych gospodarstw (w których czasem szarańcza niszczy zbiory). Konie, wielbłądy i osły to zwykłe juczne zwierzęta. Z domowych zwierzaków jak zwykle psy i koty, z tym, że jak są traktowane zależy od właścicieli. Muzułmanie na ogół nie lubią psów. Chyba to ma jakieś uzasadnienie religijne,...

 

28. A czy zauważyłeś, że muzułmanie dobrze traktują koty? Podobno Mahomet uznał, że koty nie są nieczyste i nakazał dobrze się z nimi obchodzić. Istnieje legenda mówiące o tym, że kot uratował życie Proroka, kiedy został on zaatakowany przez węża i druga legenda o kotce Muezzi, która usnęła na jego szacie. Mahomet kazał wtedy odciąć kawałek szaty aby nie budzić ukochanej kotki. Podobno wyznawcy islamu mają obowiązek karmienia przynajmniej jednego bezdomnego kota. Czy jest to zgodne z Twoimi obserwacjami?

 

Tak, rzeczywiście zauważyłem, że u wszystkich moich indyjskich znajomych wyznających Islam były w domu koty. Zwierzaki wyglądały na zadowolone, z czego wniosek, że były dobrze traktowane. Chyba w Mahometańskim raju jest tradycyjnie parę zwierząt, ale nie pamiętam szczegółów poza wielorybem, który nie strawił proroka Jonasza.

 

29. Jak i kiedy zakończył się Twój pobyt w Indiach? Czy masz może zamiar odwiedzić swoich hinduskich znajomych?

 

Po tym jak dotarły do mnie wiadomości o „reformach” we „Współczesności” i po tym, jak ani jeden z mych reportaży nie został wydrukowany, domyślałem się co się święci. Wtedy to właśnie spotkałem w New Delhi, Bolesława Wierzbiańskiego, przyszłego założyciela „Nowego Dziennika” w Nowym Jorku I Arthura Koestlera. Obaj mnie namawiali do pozostania za granicą. Koestler przedstawił mnie przewodniczącemu miejscowego oddziału „Kongresu Wolności Kultury”, Prabhagar Padhya, który wystarał się o pieniądze na bilet samolotowy, a Robert Menzies ,Premier Australii mnie zaprosił. Pomógł też trochę Jerzy Giedroyć, płacąc mi zaliczkę za ksiazke, której nigdy potem nie wydrukował. Ale to znów inna historia. Książka (zbiór opowiadań z czasów „Współczesności” plus opowieści z życia polskich emigrantów w Australii) miała mieć tytuł „Escape to the Tropics”. Cieszyła się dużym powodzeniem u krytyków i umiarkowanym u czytelników. Z Raj Putem stracilem kontak od lat. Jeśli żyje ma około 90 lat. Kedar Nath stal się znanym pisarzem i zmarl parę lat temu, śmiercią pisarza, tzn na atak apopleksji. Sonny został znanym działaczem partyjnym, podobno partii Aryjskiej. George Vaurgise wykładał na uniwersytecie w Madrasie i osiągnął jakąś pozycję w stanowym rządzie Jagi Singh, z którym przyjaźniłem się w Londynie stał się zamożnym kupcem (jest też bohaterem mojej i Kedara powieści detektywistycznej „Trzecie Oko Boga Sziwy). Mam gdzieś jego adres, ale kontakt się jakoś zatracił. Indie chętnie bym odwiedzil, ale tym razem jako turysta, na co mnie nie stac.

 

Dziękuję za rozmowę i życzę wielu ciekawych podróży, a także zrealizowania planów wydawniczych.

 

Warszawa. 22.VIII.2007r.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

 
   
 
    warszawa, 21 sierpnia 2007 powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska – wywiad z Jerzym Napieraczem

 

Jerzy Napieracz – malarz, grafik, twórca plakatów, ekslibrisów, kolaży, ilustracji, laureat trzydziestu nagród i dwudziestu wyróżnień, długoletni główny plastyk miasta Krakowa.

 

JBS. – Przeprowadzam serię wywiadów z ciekawymi ludźmi – pisarzami, poetami reżyserami, malarzami, ekologami. Pan jest nie tylko znanym artystą, ale również członkiem Krakowskiego Klubu Przyjaciół Kota „Filemon”. Ten ostatni fakt bardzo mnie ucieszył, ponieważ na początku bieżącego roku ja również zostałam przyjęta do tego Klubu. Czy zgadza się Pan odpowiedzieć na kilka pytań?

 

  1. Kiedy zaczął Pan tworzyć, czy było to już w dzieciństwie, czy dopiero później? W którym momencie poczuł Pan ten impuls, tę konieczność?

 

J.N. – Tak naprawdę to „rozrysowałem” się dopiero w szkole podstawowej, zwłaszcza w tzw. tematach dowolnych, ale moja również dowolna kolorystyka wzbudzała sprzeciw nauczycielki (polonistki prowadzącej zajęcia plastyczne). Moje fantazje zacząłem sprowadzać do czerni i rozdawać je kolegom. Czyli sprawa impulsu to nie tylko wypowiadanie się rysunkiem, ale chęć dzielenia się tym co robię i to mi pozostało do dzisiaj.

 

  1. Ma Pan olbrzymi dorobek, który był dotychczas prezentowany w Polsce i na świecie na 650 wystawach, z czego 58 to były wystawy indywidualne. Która wystawa była dotychczas tą najważniejszą, dającą najwięcej satysfakcji?

 

Przy moim rozproszonym, różnorodnym i kiepsko inwentaryzowanym dorobku, bałbym się używać słowa olbrzymi. Poza tym podziwianie prawdziwych wielkości w sztuce uczy pokory! Po prostu dużo pracuję, staram się być samokrytyczny, a ostatnio prowadzę wyścig z moim pogarszającym się stanem zdrowia (oczy, kręgosłup).

Wystawa? Może to moja retrospektywa z roku 1988 w Biurze Wystaw Artystycznych w Krakowie w dzień Święta Wolności – (ponad 1000 prac i 300 gości na wielogodzinnym wernisażu), a może bieżąca skromna wystawa w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sanoku p.t. „Kobieta w grafice i malarstwie Jerzego Napieracza” (150 grafik, ilustracji, ekslibrisów, obrazów i plakatów).

 

  1. Znalazłam w Internecie informacje, że jest Pan twórcą ponad dwustu plakatów, pięciuset ekslibrisów, osiemdziesięciu obrazów… Co można jeszcze dodać do tego wyliczenia aby był to chociaż w przybliżeniu obraz Pana dorobku artystycznego?

 

Nie ja dawałem te informacje do Internetu, ale są raczej wiarygodne, chociaż liczby rosną, bo się uwijam jak tylko mogę, a nawet zdobyłem za tę aktywność 33 nagrody i 21 wyróżnień. Dodać można by sporo, bo mój czynny udział w życiu nie ograniczał się do pracy w atelier… Już w latach 60-tych i 70-tych w ramach współpracy społecznej z organizacjami studenckimi, zaprojektowałem oprawy plastyczne pierwszych Festiwali Piosenki Studenckiej, Juvenalii, obchodów 600-lecia U.J. byłem wieloletnim pracownikiem Domu Kultury „Pod Baranami” i MDK. Następnie w latach 1972-1990 jako Główny Plastyk Miasta Krakowa prowadziłem akcje uestetyczniania miasta i województwa, przygotowywałem koncepcje oprawy plastycznej plenerowych imprez kulturalnych, patriotycznych i religijnych na Rynku Krakowskim, czy konkursów Kapel Ludowych w Niepołomicach. Zainicjowałem zagospodarowanie placów zabaw na nowych osiedlach i w Parku Jordana, projektowanie elementów przestrzennych przy „wlotach” do Krakowa, Nowego Targu, Krościenka. Bezinteresownie projektowałem tablice pamiątkowe, obeliski oraz plakietki okolicznościowe.

 

  1. Słyszałam, że zajmuje się pan również fotografią?

 

Jako namiętny fotografik (tysiące slajdów) posiadam materiał do wykładów o estetyce, reklamie czy ciekawych miejscach turystycznych. Osobny rozdział to mój kącik w kabaretach.

 

  1. A jak układa się współpraca z „Dziennikiem Polskim”?

 

Ponad 50 lat nieprzerwanie rysuję tzw. kompozycje okolicznościowe na 1-szą stronę „Dziennika Polskiego”. Mogę jeszcze dodać moje funkcje w Związku Polskich Artystów Plastyków, komisarstwa wystaw, uczestnictwo w pracach „Sacro Artu” czy Światowego Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej oraz Stowarzyszenia Marynistów Polskich.

 

  1. Która dziedzina z tak wielu przez Pana uprawianych – jest dla Pana najważniejsza? Albo może inaczej – co odpowie Pan na zadane mu w środku nocy pytanie – Kim Pan jest przede wszystkim?

 

Rysownikiem! Te setki szkiców to mój materiał do grafik, ilustracji, obrazów, reklamowych elementów przestrzennych, to pamiętnik pomysłów.

 

  1. Dostałam w prezencie tomik wierszy Renaty Fiałkowskiej z pańskimi ilustracjami. Ilustracje świadczą o tym, że zna Pan bardzo dobrze poetkę - autorkę. Już na samym początku ekslibris z kotem, maską i piórem. Mam pytanie – czy łatwiej jest ilustrować książki osób znanych czy też może paradoksalnie jest właśnie na odwrót?

 

Trudność ilustrowania przy moim zacięciu realistycznym polega raczej na trudności zobrazowania tekstów, które w swym założeniu uciekają od elementów konkretnych. Przy pracy dla osób znanych nam osobiście często kierujemy się ich oczekiwaniami odnośnie formy jaką znajdziemy w naszym arsenale środków. Przy osobach nieznanych istnieje większa swoboda twórcza, dochodzi jednak równocześnie doping aby w ich tekstach odkryć coś, co nie tylko pisarza zaskoczy ale pozwoli, ba, zmusi nas do udoskonalenia środków wyrazu. Powstaje tu jakby równoległa ścieżka wypowiedzi twórczej.

 

  1. Interesuje mnie bardzo, jakie warunki trzeba spełnić, aby zgodził się Pan zrobić ilustracje do tomiku (wierszy, prozy, książki dla dzieci)? Czy może to nie kwestia spełnienia jakichś warunków, ale nastroju, fantazji…?

 

Praca dla dzieci to duża odpowiedzialność. Tu wchodzimy w rolę przewodnika po sztuce i kształtowania gustów. Sami też zostajemy wciągnięci w świat wyobraźni autora tomiku i jego rozumienia młodego odbiorcy. Jest to duże wyzwanie ale może też dostarczyć wiele radości twórczej, sądzę, że podobnej do tej, jaką miałem prowadząc zajęcia malarskie z maluchami. A zatem dobra treść pobudzi fantazję wizualną, a nastrój? To już sprawa ilustratora, jego sposobu pracy: żywioł czy dyscyplina czy może nawet zanurzenie się w sztuce dziecięcej.

 

  1. Na zakończenie – pytanie osobiste – Jakie są Pana plany na najbliższą przyszłość – artystyczne i prywatne?

 

W tym roku uczestniczę w kilku Międzynarodowych Wystawach Ekslibrisu. Poziom prac, ilość nadsyłanych prac i surowość jury wzrasta lawinowo. W najbliższych ekspozycjach chcę dotrzymać kroku w tej dziedzinie miniatur.

To plan, ale jest też marzenie… o wykorzystaniu moich doświadczeń w temacie ANIOŁY i zrobienie ekspozycji wielkoformatowej. Na to trzeba czasu, zdrowia i jednak sponsora.

W moim przypadku plany artystyczne są równocześnie prywatnymi – rodzinnymi gdyż przymusowa przeprowadzka połączona z ukończeniem remontu nowej siedziby zapewni mi odpowiednie warunki do twórczości.

 

Życzę Panu spełnienia się tych planów i marzeń w jak największym zakresie.

 

Warszawa, dnia 21 VIII.2007r.

 

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

 
   
 
    pułtusk, 31 maja 2007 powrot do poczatku strony
Pragnę z radością poinformować, że w czwartek, 31 maja 2007, obroniłam w Akademii Humanistycznej im. A. Gieysztora na Wydziale Historycznym w Pułtusku pracę doktorską, otrzymując tytuł doktora nauk humanistycznych z zakresu historii. Tytuł mojej pracy: "Mieczysław Haiman (1888-1949) - historyk i działacz Polonii amerykańskiej"; promotor: prof. Izabella Rusinowa (Uniwersytet Warszawski); recenzenci: prof. Jolanta Daszyńska (Uniwersytet Łódzki), prof. Krzysztof Michałek (Unwersytet Warszawski) i prof. Romuald Turkowski (Akademia Humanistyczna im. A. Gieysztora w Pułtusku).
Serdecznie dziękuję wszystkim za wsparcie duchowe i wszelką pomoc w tym niezmiernie trudnym przedsięwzięciu.
Pozdrawiam gorąco, Teresa Kaczorowska
 
   
 
    warszawa, 17 maja 2007powrot do poczatku strony

                                                        Poeta z Przeznaczenia

                  Stanisław Stanik rozmawia z pisarzem Ryszardem Sobieszczańskim

 

·         Co wyzwoliło Pana wyobraźnię, tak że stał się Pan poetą?

·         W wieku  dwunastu lat dowiedziałem się od sąsiadki, że mój ojciec nie jest moim ojcem. Sąsiadka zdenerwowana czymś na mnie krzyknęła: „Wyp... do Hamburga, ty hitlerku”, bo mój ojciec był Niemcem, a ja myślałem, że Polakiem, bohaterem , partyzantem. I nastąpiło we mnie coś w rodzaju pęknięcia: nie byłem już zintegrowany ze światem, od tej chwili był świat i ja. Tej dezintegracji nie mogę w pełni opanować do dziś. Pamiętam, że zacząłem bardzo dużo czytać i uprawiać sport jako nieuświadomiony rodzaj rehabilitacji i jednak nie żałuję tego bo jak

·         wiadomo do literatury wchodzi się często właśnie przez jakiś rodzaj ułomności. Bo jesteś nagle wobec świata i ludzi na zewnątrz, stajesz się obserwatorem bardziej niż współuczestnikiem. Odczuwa się to jednak jako pewien rodzaj samotności, pewną skazę. Kępiński mówił o dezintegracji pozytywnej, gdy przezwyciężysz kryzys, przejdziesz na wyższy poziom osobowości. I tak zacząłem rozsnuwać swoją wyobraźnię. Sztuka w ogóle bierze się z pęknięcia, to ono wyzwala wyobraźnię. Bezpośrednio - przyznam się - jak to zwykle bywa, pierwszy wiersz wywołała miłość.

·         Jaką wizję świata wyniósł Pan z dzieciństwa i młodości i chce Pan ją ocalić?

·         Zawsze i od najdawniejszych lat dążę do zachowania, ocalenia i przywrócenia harmonii człowieka z samym sobą i ze światem. Chcę, żeby był w zgodzie z otoczeniem. Bogdan Chełstowski we wstępie do jednego z moich  tomików, ”Oswajanie Nieskończoności”,  dobrze zauważył, że dla mnie szklanka mleka i wszystkie gwiazdy są równie ważne. Moje przekonania są bliskie filozofii Kanta, wyrażone w słowach: „Nade mną gwiazdy, a we mnie ład moralny.” Tej harmonii, o której mówi Kant, w świecie nie ma, ale dążenie do niej jest warte życia, a zwłaszcza powołania artysty. Dążenie do tej harmonii jest w istocie dążeniem do Boga, bo Bóg jest również Harmonią.

·          Jakie wartości chce Pan obronić, a nawet wnieść do stechnicyzowanego świata?

·         Wobec zmienności świata i własnego przemijania szukanie czegoś stałego, jakiegoś punktu odniesienia, oparcia, może to być miłość, przyjaźń, cudowne przypadki ostatecznie Bóg (jak masz się o co oprzeć, to niczego się nie boisz), jest ważnym zadaniem, powiem - celem choćby i całego życia. Jak widzę świat? Aktualnie następuje przyspieszona, a w jakiś sposób ukryta redukcja i degradacja człowieka do bezwolnej masy, którą można swobodnie sterować przy pomocy różnych środków przekazu (telewizja, prasa, książka kino itd.). Człowieka należy zatem najpierw zredukować, a potem dopiero można  nim manipulować: będzie tak myślał, jak ty chcesz , kupował, co ty chcesz, wybierał kogo ty chcesz; żyjemy w czasach totalnej komercji, niszczy się wszelkie autorytety a autorytet rodziny nade wszystko. Dam przykład czegoś szczególnie ohydnego ale dosyć charakterystycznego : w telewizji nadano kiedyś taką reklamę - dziadek siedzi i mówi, że najlepsze są soki owocowe, a wnuczek 15-letni wali go w głowę butelką, mówiąc: nie, dziadku, coca -cola! .Chciałbym, powiem tak, zachować wartości nieprzemijalne, niezmienne ,zawsze aktualne tak jak Słońce wschodzi zawsze na wschodzie i zachodzi na zachodzie.  A więc sedes nigdy nie będzie dla mnie dziełem sztuki, ale zawsze Rembrandt, Caravaggio czy „Upadek Ikara” Breughla.

·         Kiedy zaczął Pan pisać, kiedy wydawać i gdzie?

·         Mój debiut nastąpił w miesięczniku społeczno-kulturalnym „Spojrzenia” w Szczecinie. Tam zamieszczono mi dwa wiersze w 1970 roku. Dodam, ze skończyłem Politechnikę Szczecińską i pracowałem w zawodzie inżynierskim, a w międzyczasie pisałem wiersze, a do poezji - po debiucie - wróciłem ostatecznie i na trwałe w 1989 roku, wydając tomik  „I spotkałem człowieka”. Interesował mnie człowiek jako taki. Ktoś powiedział: „moją przyrodą jest człowiek” i z tym przekonaniem rozpoczynałem moją drogę poetycką.

·         Z jakimi tematami, motywami, przekonaniami wszedł Pan swoimi pierwszymi tomikami?

·         Centralnym problemem mojej twórczości jest szukanie odpowiedzi, dlaczego obdarzono mnie poczuciem tożsamości, czyli dlaczego wiem, że jestem i po co jestem (na tej ziemi), jakie mam zadanie do spełnienia. We wszystkich prawie tomikach i na różne sposoby podejmowałem ten temat, tak jak np. w wierszu:

            Dlaczego wiem że jestem

            jeżeli nie wiem po co

            bo czy tylko po to

            aby w najwyższej trwodze

            uciekać

            i zatracać się w zapachu róż

            i doznawać klęsk powrotów …                                                                                                           
Człowiek, aby uciec od tych pytań , zapomnieć o nich ,stępić ich egzystencjalne ostrze, jeżeli nie obdarzono go łaską wiary bez ale ,   zatraca się w pracy, miłości, używkach, czy innych pasjach... Ale  od tych pytań uciec się nie da.

·         Jaki jest, najogólniej sumując, Pana dorobek poetycki?

·         W sumie wydałem pięć tomików wierszy, ostatni w listopadzie 2005 roku pt. „Kartagina i Pomarańcze”. Doczekał się on wielu recenzji w gazetach , na ogół pozytywnych a nade wszystko został bardzo dobrze przyjęty przez czytelników. W tym miejscu  skorzystam z okazji i  przytoczę  to co pisałem w nim o języku i formie mojej poezji:  A wiec słowa proste, najprostsze, zwykłe, codzienne ale łączone tak żeby wyszła z tego poezja czyli jakiś rodzaj wtajemniczenia. Bez zbędnej retoryki, wyszukanej czy wydumanej metafory. Dotarcie do innego człowieka z jakąś myślą, przesłaniem czy odczuciem ważniejsze są dla mnie od pięknej formy. Czasami  udaje mi się to połączyć ale jeśli forma zaciemnia czy rozmazuje treść to wybieram dotarcie. Prawie zawsze dwie warstwy w wierszu. Pierwsza i najważniejsza to bezpośrednie dotarcie od serca do serca i druga jeśli ten inny odbiera i nadaje na innej fali, retoryczno-filozoficzna.   -Wkraczamy w sferę teorii i uogólnień, w tej sytuacji zapytam, jak Pan rozumie w ogóle poezję?

·         Poezja to jest dostrzeganie i podnoszenie szczegółów do rangi wielkich wydarzeń czy uogólnień. Jeśli oczywiście one na to zasługują.  Poeta musi umieć dostrzec to czego inni nie widzą i przechodzą obojętnie i zawrzeć to w krótkiej, skondensowanej formie.

·         Mógłby Pan przybliżyć swoje przemyślenia na konkretnych przykładach?

·         Każda książka, opowiadanie, powieść ma jakieś główne przesłanie, które opisane jest na trzech czy trzystu stronach. Np. „Bracia Karamazow”  Dostojewskiego -Boga nie ma, wszystko dozwolone - pisane gorzko, z ironią. Z kolei „Don Kichot” zawiera przesłanie: „Świat jest taki, jaki ty widzisz, a nie taki jak ci mówią”. Dulcynea, bohaterka powieści, mogła być dla wszystkich szpetną, karczemną dziwką, a dla Don Kichota`  była piękną księżniczką. Rozstrzygające jest, jak pojedynczy człowiek   widzi świat, a nie jak mu o nim mówią . Bo ostatecznie to on sam i indywidualnie, jednostkowo żyje z pewnym światopoglądem i będzie z nim umierać. Rzecz można sprowadzić do tego, że proza musi świat opisywać jakąś myśl na wielu stronach, poezja musi zmieścić ją w jednym wierszu. Dlatego też w precyzyjnym przecież języku niemieckim poeta nazywa się  „Dichter” czyli ŚCIEŚNIACZ  . Stąd też wielka odpowiedzialność za słowo. 

·         A jak to się stało, że w ogóle od inżynierstwa przeszedł Pan do sztuki, został Pan poetą, artystą

·         Na wielu moich wieczorach poezji padało często to standardowe pytanie: dlaczego Pan pisze? I zawsze odpowiadałem  na nie jakoś tam ale przeważnie  inaczej, dopiero dzisiaj wiem dlaczego i to się już nie zmieni. Otóż po prostu wszystko inne nudzi mnie na dłuższą metę.  A nie nudzi mnie siedzenie pięciu czy piętnastu godzin nad białą kartką.

·         Wyraża Pan swoją postawą, praktyką twórczą tragizm artysty. Skąd się bierze ten nieustający leitmotiv?

·         Artysta musi nadać sobie takiego znaczenia, żeby ono równoważyło świat i kosmos. A jednocześnie to on zdaje sobie doskonale sprawę, że jest tylko listkiem drżącym w ciemnym borze. W tej sprzeczności jest zawarty tragizm, lecz z niej powstaje sztuka. W tym miejscu nasuwa mi się definicja artysty, wypowiedziana nie wiem już przez kogo, a mówiąca, że artysta to jest diabeł, czyli były, upadły, anioł, którego Pan Bóg wypędził z raju za to, ze chciał osądzać i Kreować. Bo - jak wiadomo - sądzić i Kreować ma prawo wyłącznie  Bóg. W jednym z wierszy opisałem to tak:

·          

          To ja             

         To ja jestem ten wyróżniony

         ten wszechogarniający

         ten niepowtarzalny

         ten świadomy

 

         I to ja jestem ten

         listek

         w ciemnym borze

         drżący

 

         W tej sprzeczności

         moje życie

         z tej sprzeczności

         moja poezja -

    Tu widoczne jest też to pękniecie, o którym mówiłem - a artysta musi przecież dążyć do harmonii, do  całości, musi przezwyciężyć tę  sprzeczność, tę dezintegrację,  i choć ostatecznie nie uda mu się to nigdy (jak Syzyfowi), ale powinien dążyć wytrwale i w tym dążeniu właśnie spełniać się i jako człowiek i jako artysta  przede wszystkim.

    Kiedyś napisałem w wierszu, ze trzeba zaufać drodze, czyli swojej pasji i pozostać jej wiernym .

·         Czy sięga Pan po inne niż poezja gatunki wypowiedzi, a jeśli tak, to z jakim skutkiem?

·         Myślę od wielu lat o przejściu do pisania prozy i napisałem już trochę opowiadań, których na razie nie publikuję. Od 14. lat prowadzę też „Dziennik”, a raczej nieregularne Zapiski z refleksjami na temat  człowieka, obyczajów,  kultury polityki, wiary ,  raczej filozoficzne niż relacjonujące, opisujące świat.

·         Jakie są Pana plany życiowe i twórcze?

·         W pisarstwie chcę przejść do prozy, ponieważ proza stwarza mi inne, nowe środki wypowiedzi; będą to jednak raczej dalej opowiadania niż powieść a w poezji  myślę już od dawna  o napisaniu tomiku  „Zapachy i Krajobrazy” jako przypomnienie i zamknięcie okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, który,  chociaż pochodzę z Torunia,  miałem szczęście spędzić na wsi.  Wprawdzie moją przyrodą jest człowiek to jednak ukształtowały mnie łąki, lasy, jeziora,  pola, ptaki i zwierzęta , to noszę w sobie najtrwalej i najgłębiej.  

·         Czy już zabliźniło się w Panu to pękniecie, które stało się przyczyną walki ze sobą i zbierania się w „całość”, zwłaszcza poprzez twórczość?

·         Całkowicie o nim nigdy nie zapomnę, ale to pękniecie staje się coraz bardziej oswojone.  Oswoiłem  je w sobie poezją, którą piszę. Ona to właśnie  jest najlepszą terapią, lekiem, tak jak  cierpienie opisane przestaje być cierpieniem. Wielokrotnie przeklinałem, ze jestem poetą. Ale widocznie nie miałem innego wyboru. Tak musiało być. Był kiedyś film o mnie w serii „Miniatury Poetyckie” i tam  właśnie twórczyni tej serii w TVP  Pani Etemadi  nazwała mnie w nim Poetą z Przeznaczenia. Zgadzam się z tym!

  Rozmawiał: Stanisław Stanik

 
   
 
    orlando, 12 maja 2007powrot do poczatku strony
Leslie Kot wrote: From: "Leslie Kot"
To: "Danuta Blaszak"
Subject: Rekord swiata we Wroclawiu Date: Fri, 11 May 2007 15:37:16 +0200

Witaj Danusiu! Z przyjemnoscia powiadamiam - zobacz sama http://www.lesliekot.se/news.htm
Pozdrawiam - Leslie
 
   
 
    warszawa, 26 kwietnia 2007powrot do poczatku strony

Danuta Błaszak

 

VII Światowe Dni Poezji

 

Wróciłam z Warszawy wzruszona poezją i muzyką, kontaktem ze wspaniałymi ludźmi z całego świata. VII Swiatowe Dni Poezji organizowane przez magazyn literacki „Poezja Dzisiaj”, pod patronatem UNESCO oraz Ministerstwa Kultury, można nazwać największym festiwalem literackim w Europie. Brało w nim udział okolo 200 twórców z kraju i zagranicy, m.in. z U.S.A., Wietnamu, Australii, Iraku, Turcji, Wegier, Ukrainy, Austrii, Belgii, po duza grupe poetow z Wilenszczyzny i Lwowa.

Imprezy odbywają się w ciągu stu dni w wielu polskich miastach i w wielu krajach Europy. Uczestniczyłam zaledwie w części tej wielkiej imprezy - w warszawskiej inauguracji, wręczeniu nagród i w kilkunastu spotkaniach tematycznych.

Integralną częścią imprezy jest promocja polskiej literatury. Polska poezja jest zjawiskiem wybitnym na tle literatury świata – tak więc popularyzowanie polskiej poezji jest ważne i piekne, jest naszym patriotyzmem i naszą duma z ojczyzny.

Promocja polskiej literatury ściśle wiąże się z moją osobistą pasją przedstawiania Światu polskiej literatury. Jako edytor antologii „Contemporary Writers of Poland” miałam okazję spowodować przetłumaczenie wielu polskich utworów współczesnych na język angielski. Sukces mojej antologii to nie tylko moja zasługa, to praca zbiorowa twórców i tłumaczy, wspaniałych ludzi, którzy pomogli w wydaniu. Było dla mnie zaszczytem otrzymanie nagrody Organizatora Dni Poezji za ksiazkę „Contemporary Writers of Poland”.

Wzruszyło mnie spotkanie wspaniałych ludzi, ktorzy przetłumaczyli polską poezję na inne języki. W tym roku odznaczenie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego otrzymał Stanislaw Szewczenko z Kijowa za wydana przez siebie antologie poezji polskiej w jezyku ukraińskim i polskim, w ktorej na 712 stronach prezentuje 112 poetow, od Milosza, Szymborskiej, Herberta, Rozewicza, ks.Twardowskiego, po dzisiaj. Od dawna podziwiam Stanisława Szewczenke wraz z jego nieodłącznym towarzyszem, tłumaczem i poetą Waldemarem Smaszczem, współautorem książek.

Poeta węgierski Geza Cseby otrzymał odznaczenie „Zasłużony dla Kultury Polskiej” za antologię w języku polskim i węgierskim od Wyspiańskiego po Barańczaka, razem 52 poetów.

W tym roku został ustanowiony laur UNESCO, który otrzymał polski poeta Kazimierz Brakoniecki. Laureat jest m.in. współzałożycielem i członkiem władz stowarzyszenia WK „Borussia” oraz fundacji „Borussia”, która zajmuje się współpracą społeczną, kulturalną, oświatową społeczeństw i narodów nadbałtyckiej Europy. Kieruje samorządowym centrum posko-francuskim. Mieszka w Olszynie i kocha tę ziemię z jej polską i niepolską historią. Łączy wartości narodów i historii, a w poezji potrafi być osobisty i emocjonalny.

Wśród zaproszonych gości spokałam niezwykłych ludzi – nie wymienię wszystkich, ale każdy twórca wart jest osobnej publikacji. Poznałam Barbarę Medajską, grafika, reżysera filmów dokumentalnych, laureatkę wielu nagród filmowych. Basia jest też poetką, urodziła się w wWilnie. Przyjechała na imprezy ze swoją matką Marią , pisarką, redaktorką, osobą o wielkich zasługach dla polskości.

Piękno poezji śpiewanej, recytowane wiersze – pozostaną w mojej pamięci na zawsze.

Wśród cudownych ludzi, których miałam zaszczyt spotkać byli m.in: Ania Sikorzak-Olek – najwybitniejsza polska harfistka, Maria Kasz – żona zmarlego przed kilku laty sławnego dziennikarza Marka Kasza, ortodoksyjna Żydowka o cudownym poczuciu humoru podobnym do tego, jakie miał Marek, i zarazem duzym poczuciu odpowiedzialności. Piliśmy razem piwo. Basia Medajska opowiadała o swoim bracie i o podróży do Jerozolimy. Opowiadałam o poezji Koranu. Barbara Osuchowska czytała swoje wiersze nawiązujace do kultury światowej.

Miałam zaszczyt spotkać zawsze podziwianych przeze mnie polskich twórców Leszka Żulińskiego, Wiesława Ciesielskiego – promującego poezję w języku angielskim, Jana Zdzisława Brudnickiego,  Elę Pedersen, poetów z Żyrardowa, Bohdana Urbankowskiego nagrodzonego za tom sziców o Herbercie i Marka Wawrzkiewicza nagrodzonehgo za prowadzenie serii „Liryka Polska”.

Było wzruszajace odwiedzić schorowanego, ale nadal pełnego pomyslow Jurka Czajkowskiego, w jego małym mieszkanku na warszawskiej Starówce. Był ze mną Staszek Stanik – rozmawialiśmy o dawnych londyńskich publikacjach Jurka – o wierszach drukowanych w czasach, gdy kontakt z kapitalistycznym światem był kategorycznie zabroniony.

Pomiędzy imprezami znalazłam czas na spacer po Puszczy Kampinoskiej z poetką i autorką znanych książek dla dzieci i młodzieży, Martą Berowską. Kwitły kaczeńce i małe trójkolorowe bratki. Młode igiełki modrzewiowych lasów były jak jasnozielona podniebna mgiełka. Polska literatura jest tradycyjnie związana z polskim krajobrazem i harmonia z przyrodą jest dla mnie nieodłączną częścia poezji.

Przyjechali redaktorzy naczelni pism wydawanych poza krajem. Z ciekawością czytałam „Kurier Wileński” i inne polskie gazety wydawane na kresach wschodnich.

 Mówiliśmy także o gazetach krajowych.

Jurata Bogna Serafińska przedstawiła informację o gazecie „Akant” w imieniu nieobecnej redakcji.

Ja mówiłam na kilku ważnych spotkaniach nie tylko o redagowanym przeze mnie mieście literaów, również o polonijnych gazetach wydawanych w USA, które robią tak wiele dla kultury polskiej – o wielkich zasługach zarówno dla polskości jak i literatury światowej.

Ciekawostką było, że gdy opowiadałam dyrektorowi Biblioteki Narodowej o magazynie Doroty Silaj „Świat DSP”, Michał Jagiełło spojrzał na ilustrację przestawiającą piękny górski pejzaż i zapytał mnie „a jakie to góry?”. Michał Jagiełło jest nie tylko literatem i animatorem kultury, jest również znanym taternikiem i alpinistą i przepracował wiele lat jako naczelnik Górskiego Pogotowia Ratunkowego, ratując życie wielu ludziom. Musiałam przyznać ze wstydem, że nie wiem, jakie to góry.

Na spotkaniach mówiłam równiez o róznicach pomiędzy polską a amerykańską literaturą, o nowej formei literackiej „silaj”, o preferencjach literackich promowania wartosci miłości i piękna, szukania :”dobrych” wzorow, „pięknych i dobrych drog” – kontrastem był kontakt z Dorotą Szumilas, autorką bardzo smutnych wierszy.

Bardzo żałuję, ze zabrakło czasu na spotkanie z Agnieszką Herman – poetką, graficzką i autorką artstycznych fotografii znanych literatów. Agnieszka opracowała projekt okładki do „Conremporary Writers of Poland” – jestem jej wdzięczna nie tylko za to.

Bardzo żałuję, ze nie mogłam być na spotkaniu w Ciechanowie. Zawsze pozostaję z dużym podziwem dla ciechanowskich twórców. Urzekła mnie poezja Staszka Kęsika, a działalność patriotyczna Teresy Kaczorowskiej zawsze wspieram całym sercem, w szczególności jej książkę „Dzieci Katynia”, przetłumaczoną na wiele języków i sławną na cały świat.

Organizacja Światowych Dni Poezji jest przede wszystkim zasługą Aleksandra Nawrockiego, poety i wydawcy. Jest jego ciężką pracą i urokliwym wkładem do świetności naszej Ojczyzny.

 

Danuta Błaszak

 
   
 
    warszawa, 30 marca 2007powrot do poczatku strony
INFORMACJA O PRZYZNANIU NAGRODY SIOSTROM BAGIŃSKIM
Redakcja portalu internetowego Miasto Literatów 2000++ zawiadamia że tegoroczną słodką nagrodę przyznano Agnieszce Bagińskiej i Lidce Bagińskiej jako wyraz sympatii i najwyższego uznania.
Redaktor Naczelny Miasta Literatów Danuta Błaszak
 
   
 
    warszawa, 26 marca 2007powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska      –     
Wywiad z Włodzimierzem Holsztyńskim

 

Włodzimierz Holsztyński – poeta i matematyk – Polak od lat na emigracji

 

Panie Włodku – przeczytałam w Internecie Pana traktat o liberałach, znalazłam stronę z zadaniami matematycznymi, długo szukałam strony z poezją. Na szczęście ma Pan swoje miejsce na liście poetów w „Mieście Literatów. Są tam dwa Pana wiersze, które robią wielkie wrażenie – „Płacze wieszcz…” i „Czarne zero”. Dla miłośników Pana talentu przytaczam jeszcze fragment wiersza bez tytułu z lat siedemdziesiątych –

 

[...]

To pytanie męczy mnie we śnie,

Ameryko, ja nie mam gdzie wracać.

 

Ameryko pocięta szosami,

w mojej duszy są same bezdroża –

na nic moje sanie i obroża,

nie pasuję do Twej panoramy

 

[...]

 

Jeśli można, chciałabym zadać Panu kilka pytań –

1.      Jak to się stało, że zaczął Pan pisać?

Nie wiem dlaczego zacząlem pisac wiersze. To tak, jak naraz urywa sie sopel lub zsuwa snieg z pochylego dachu. Nadchodzi moment taki sam jak poprzedni, a jednak nastepuje nagla zmiana.

2.      Jakie miejsce w Pana życiu zajmuje twórczość?

Mówię sobie, może wmawiam, że niewielkie. Jednak od pół wieku zajmuję się poezją, a co niby odejdę, to powracam. Moje wiersze są dla mnie swoistym pamiętnikiem. Ponadto, czuję powinność napisania o tym czym jest poezja. Ociągam się od kilku lat.

3.      Na co zwraca Pan, przede wszystkim, uwagę oceniając twórczość innych?

W kolejnosci alfabetycznej, na artystyczną: czystość, kunszt, smak, uczciwość. (Cechy te są mocno powiązane --na przykład nie można mówić o pełnym kunszcie, gdy utwor nie spelnia jednego lub wiecej z pozostalych trzech wymagan). Oczywiście utwór przede wszystkim musi istniec, musi w nim coś naprawdę być, bez lipy.

4.      Kto Pana zdaniem zasługuje na miano poety?

Ma Pani na mysli "prawdziwego poety"? Czy to takie ważne, żeby rozdać naramienniki, epolety, galony, pagony, ..., etykietki? Du Fu i Lesmian na pewno zaslugują. Znam wiecej. Niektorzy mowią, ze poetą się nie jest, lecz tylko bywa. W rozmowach i wypowiedziach o literaturze wygodnie jest zwać poetą każdego autora tekstu zwanego wierszem. Natomiast pytanie: które utwory zasługują na miano wiersza (poezji)? -- jest podstawowe.

5.      Czy nie myślał Pan o powrocie do Polski?

Wiele razy. Przez szereg lat, niemal(?) do konca PRLu, bylo to niemożliwe. Potem, aż po dzis, nierealne, zwłaszcza że z Ameryką jednak jestem mocno związany. O przyszłości (swojej) nie myślę, nie chcę. Niemrawo myślę o różnych projektach, ale nie o przyszłości.

6.      Czy wydaje Pan swoje utwory w USA w języku polskim czy też stał się Pan, jak kiedyś Jozef Conrad Korzeniowski, pisarzem anglojęzycznym?

Drukiem ukazało się tylko kilka moich utworow, bez mojej specjalnej inicjatywy -- nie jestem zawodowym literatem. Z angielskim w Stanach osluchalem sie, mialem kontakt z wszelkimi grupami spolecznymi i etnicznymi, od żebraków i bezdomnych po milionerow i sławy światowej nauki, oraz od WASPow, poprzez Murzynow i Meksykańczyków, aż po Hindusów i Chinczykow. Przez kilka lat mowilem niemal wylącznie po angielsku. Mimo to nie czuje sie komfortowo z angielskim. Tylko w kontekscie poezji (i matematyki) mam troche mniej trudnosci. W latach 1981-1991 prawie wszystkie swoje wiersze napisałem po angielsku. Przez dłuższy czas więcej ich miałem po angielsku niz po polsku. Od roku 1997 znowu zacząlem więcej pisać po polsku.

7.      Obserwujemy ostatnio pewną tendencję dotyczącą nowych form literackich. Otoz dzisiejsi czytelnicy preferują krótkie formy. Prawdopodobnie w odpowiedzi na to zapotrzebowanie zaczęły powstawać jednostronicowe opowiadania i powieści nie przekraczające dwustu stron. Kierunek ten – lączący krótką formę z przekazywaniem wartości wybitnie humanistycznych zostal opisany w niektorych recenzjach jako nurt „silaj”. Czy mógłby Pan zdradzić swoje zdanie na temat tego nowego nurtu?

Myślę, że krótkie formy zawsze byly popularne, na przykład w starożytnej poezji greckiej. Orientalna poezja niemal calkowicie ogranicza się do krótkich utworow, też od starożytnych czasow. Gdy chodzi o perły prozy, to w przeszlosci pisali krotkie opowiadania Maupassant i Babel (nawet półstronicowe), krótkie były sagi skaldow, "Obcy" Camusa ma ponizej 120 stroniczek; a dzis rzeczywiscie, Internet wplywa na brak cierpliwosci do dluzszych tekstów -- trudno sobie wyobrazić przeczytanie dzieła o półtora tysiąca stronach z monitora PC. W czasach preinternetowych, po 1970te, standardem dla bestsellerow (paperbackow) bylo 500-600 stron, tak mi sie wydaje. Nie wiem czy dalej tak jest.

8.      W ostatnich latach wiele „papierowych" czasopism przeżywa kryzys, natomiast jak przysłowiowe grzyby po deszczu, powstają nowe portale internetowe. Czy uważa Pan, że Portale stanowią przyszłość dla pisarzy, poniewaz młode pokolenie chętniej czyta z ekranu monitora niz z ksiązki?

Ludzie więcej poezji czytają dziś z Internetu niz z druku, gdyż nic za to nie płacą. Ponadto łatwiej utwór znaleźć w Internecie niż w księgarni. Coraz więcej wierszy klasycznych umieszcza sie w Internecie, a wiele nowszych poza Internetem nie istnieje. Wielu internautow trafiło do poezji właśnie dzięki Internetowi. Portale, to nie przyszłość, to już teraźniejszość. Utwór ponad 5-stronicowy wciąz latwiej i przyjemniej czytać w druku. Krótkie utwory lepiej można prezentować komputerowo. Wtedy czytelnik może wybrać sobie jasność ekranu, wielkość czcionki, kolor czcionki i tla, itd itd--byle internetowa strona byla dobrze zaprogramowana (narzędzia istnieją).

9.      Autorzy spotykają się obecnie z reguły z sytuacją nieotrzymywania honorariów za swoje publikowane w gazetach teksty. Czy nie uważa Pan, ze tradycyjne „papierowe”, które nie płacą honorariów – nie powinny wymagać od autorów wyłączności?

Owszem, nie powinny. Ale mogą. A autorzy mogą się na to nie zgadzać!

10. Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom i poetom, którym gazety (dzienniki, tygodniki, miesieczniki) nie płacą honorariów za publikowane utwory? Pisarz musi z czegos żyć, a z reguly boi sie upomniec o honorarium – ponieważ sprawa publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć, pisać i publikować. Więc – jaka rada?

Rady nie mam, zwlaszcza, ze nie jestem zawodowcem. Ograniczę się do uwag. Istnieje tradycja wydawania samemu. To żaden wstyd. W ten sposob szereg twórców dało się poznać krytykom i publice. Dziś jest to szczególnie łatwe, bo tomik można drukować dopiero na zamówienie

Niewielu poetów może wyżyć z własnej twórczości. Podobnie jest z matematyką, szachami i innymi kierunkami, w których trudno o pieniądze.

11. Obiecał mi Pan opisać teorię związku matematyki z poezją –

Tylko matematyka ma od poezji dłuższą ciągłość rozwoju. Matematycy cenią sobie wielotysięczną tradycję. Natomiast poeci i ludzie literatury (przede wszystkim nieorientalni) tradycji poezji nawet nie znają. Tworzą jakieś niby prady, kierunki, grupy... bez zdawania sobie sprawy z ich miejsca w historii i gmachu poezji (na ogol nowosc jest marginesowa). Matematyka rozwijala sie od pradawna w wielu częściach świata, lecz swoje korzenie ma przede wszystkim w greckiej matematyce. Poezja tez rozwijala sie wszędzie (na specjalne wspomnienie zasługują jednak skaldowie), ale swoje korzenie ma w dawnej poezji chińskiej. Właśnie Chińczykom (a potem Japończykom) zawdzięcza poezja swój kilkunastowieczny ciągły postęp (może dwudziestokilkuwieczny?). Istnieje jednak zasadnicza różnica pomiędzy starożytnym, greckim stylem komunikowania się, i chińskim. Grecy formułowali syntezy, co nie jest poetyckie, ale na długą metę ma swoją ogromną wartość. Natomiast Chińczycy uczyli i przekazywali wiedzę wyłącznie poprzez charakterystyczne przyklady. Z tego powodu zaawansowane, matematyczne teksty chińskie nie wywarły na rozwój matematyki wpływu porównywalnego z greckim. Podobnie, choć chiński styl jest poetycki, i pozwolil Chińczykom stworzyć najwspanialszą poezję świata (pamiętajmy tez o skaldach), to nie przyczynił się do rozpowszechnienia wiedzy o poezji. Uczyli sie od chińskich poetów późniejsi japońscy mistrzowie haiku, szczegolnie Basho i Buson. Poza nimi nikt do konca nie rozumiał o co chodzi. Amerykanski poeta Ezra Pound wyczuł, że chodzi o coś wielkiego, ale jego zrozumienie bylo powierzchowne. Więcej rozumieli inni zachodni specjaliści od poezji orientalnej. Pewnych kwestii nawet oni nie pojmują, mimo że chodzi o samą podstawę języka chińskiego (i japońskiego), o jego poetyckość i matematyczność. Z tych powodów, skoro Chińczycy (i Japończycy) sami tego nie uczynili, czuję że powinienem się z innymi podzielić chińskim widzeniem poezji. Chcę podkreślić, że chodzi o widzenie calej poezji. Chińskie zrozumienie poezji jest uniwersalne (wystepuje w poezji ludowej, w najróżniejszych stronach świata, także w polskiej poezji ludowej), dotyczy ono wszystkich poetów.

12. Na zakończenie pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić nad czym Pan teraz pracuje?

"Pracuje" brzmi zbyt zobowiazująco w moim wypadku. Chciałbym rozwinąć cykl "O poezji". Jezeli stanie sie cud, to powrócę do swoich 2-3 projektów poetyckich, które kiedyś napocząłem. Myślę też o oprogramowaniu, które pomoże lingwistycznie porównywać różne teksty, numerycznie, pod katem słownictwa, aliteracji, długości linijek i słów, otwartości słów (czy kończą się na spółgłoskę czy też na samogłoskę), występowania różnych zglosek, itp. Specjalnie wymienilem te cechy, ktore latwo zaprogramowac.

Dziękuję za rozmowę. Warszawa, dnia10.III.2007r.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

Publikacje: IRB, DSP


Jurata Bogna Serafińska Wywiad ze Stanisławem Stanikiem

 

Stanisław Stanik uprawia prozę, poezję, dramat, krytykę literacką, publicystykę. Jest członkiem ZLP. Debiutował tomem wierszy „Objęcie” (1991). Wydał tomiki poezji („Objęcie”, „Rozstajne drogi”, Pamiętnik miłosny”, „Pomiędzy”, „Płacz zapiekły”, „Pocztówki wiarygodne”, a także szkice literackie („Jak zostać pisarzem”, „Buntownicy i konformiści”, „Samotnik z Zegrzanka” /studium o Jerzym Szaniawskim/, „Pisarze mówią”, „Szkice krytyczne”, „Głuptaki”). Jego utwory są drukowane w kilkudziesięciu pismach, portalach i antologiach. Ostatnio wydał nowy zbiór wierszy „Cofnięcie czasu” (wyd. Heliodor 2007).

 

Panie Staszku, chciałam prosić o kilka słów rozmowy dla czytelników Portalu „Gazeta Autorów”.

 

  1. Od lat łączy pan pracę literacką z dziennikarską. Kim czuje się pan bardziej: pisarzem czy żurnalistą? Jakie efekty przynosi ta koegzystencja dwóch sposobów wypowiedzi?

 

Kolej rzeczy miała się tak: jako autor najpierw zadebiutowałem wierszem („Kamena”, 1968), niedługo potem opublikowałem w „Za i Przeciw” (1972) artykuł publicystyczny „Młodzi oryginalny”, gdzie wyłożyłem jakby swoje credo pokoleniowe, opowiadając się za wartością pracy. Później – przed debiutem książkowym – dałem się poznać jako dziennikarz. Pracowałem przez jakiś czas w kieleckiej gazecie popołudniowej „Echo Dnia”, ponosząc tam same klęski jako człowiek spoza układów partyjno-partyzanckich (kończyłem polonistykę na KUL). A jeszcze później, też niedługo, zatrudniałem się w dziale literackim PAX-kich „Kierunków”, gdzie znów nie przystawałem do zespołu (byłem outsiderem nie tylko ze względu na konotacje polityczne). Gdzieś od 1994 roku stale łączę pracę dziennikarską z literacką, pracując w zawodzie żurnalisty najpierw w „Inspiracjach”, potem w „Myśli Polskiej”, „Nowej Myśli Polskiej” i znów w „Myśli Polskiej” (zmiany tytułów następowały z powodów zawirowań ugrupowań partyjnych na arenie politycznej kraju). Jak łączę pracę w tych dwóch zawodach, dwóch dziedzinach życia umysłowego, przemawiającego do odbiorcy za pomocą języka? Zajmuję się solidnie i systematycznie formami dziennikarskimi: planuję zadania, umawiam się z ludźmi na rozmowy (nie tylko w sprawach wywiadów), piszę teksty, przepisuję, wysyłam je przez Internet. Ale tak jak Hipolit z „Papierowego kochanka” Jerzego Szaniawskiego miał swoje „kwadranse duszy”, czas na przeżycie estetyczne, tak i ja w chwilach wolnych, „splendid isolation”, chwytam za pióro i piszę raz szybko, raz powoli, wiersz. Dawniej wiersz pod moim piórem rodził się tydzień, teraz zdarza się, że w ciągu dnia powstają dwa, trzy. Tak rodzą się moje teksty, tak powstaje publicystyka, a tak poezja – i łączę w swoim pisarstwie te dwa gatunki, tak dopowiem: jako poeta i krytyk literatury. Czuję się bowiem i poetą, i krytykiem literackim.

 

  1. Prowadzi Pan rozliczne zajęcia – udziela konsultacji literackich m. in. w Warszawskich klubach „Poetica” i „Wena”, często zasiada Pan w Jury licznych konkursów literackich, pisze artykuły do wielu gazet. Potrzebuje Pan też czasu na własną twórczość… Skąd znajduje Pan energię na to wszystko? Byłabym wdzięczna za przepis na realizację tak aktywnego życia.

 

Ściśle rzecz biorąc, udzielałem konsultacji literackich w trzech środowiskach: Polskim Związku Niewidomych (klub „Poetica”), Robotniczym Stowarzyszeniu Twórców Kultury (klub „Wena”) i w Lidze Kobiet, w klubie istniejącym do niedawna, a obecnie zamkniętym po wydaniu „Almanachu”, sumującego wieloletni dorobek zgromadzonych w nim pań. To, naturalnie, bardzo ciekawy i obrony godny krąg obowiązków, które na siebie przyjąłem, a trzeba wiedzieć, ze za konsultacjami w tych klubach kryły się moje recenzje z tomików działających w nich osób, partycypacja w wydawaniu pism z nimi współdziałających, w almanachach itp. To wymagało poświęcenia czasu i nakładu sił, zgadza się. Ale z żywymi, spragnionymi słowa ludźmi, poetami na dorobku, to wdzięczne zajęcie! Bardzo wiele się od tych ludzi nauczyłem, a na pewno pracowitości, serca i pokory. Ci ludzie naprawdę jeszcze kochają poezję, więcej, wierzą w nią, często w sposób staroświecki. I stąd płynie nieustannie jeszcze nauka i dla nas. Zasiadałem w tych klubach, ale nie tylko w klubach, w jury wielu konkursów literackich, choć, przyznam, są krytycy (jurorzy) bardziej hołubieni przez organizatorów konkursów poetyckich. Owszem, przez cały ten czas – co już zasugerowałem – piszę artykuły do pism regionalnych, ogólnopolskich, a nawet zagranicznych. Gdyby solidnie policzyć, tych artykułów prasowych byłoby może 1200, może 1300, a tytułów gazet, gdzie je zamieszczałem, byłoby około 100. To są dane statystyczne, a chciałbym powiedzieć, że za nimi prosiłbym widzieć człowieka, autora, tak jak mnie chcącego wciąż coś nowego powiedzieć, pragnącego zachować osobowość, ale i iść z czasem, oryginalnego (jak niegdyś, gdy byłem młody). Niech nie liczby, nie uogólnienia mówią o mnie, a wnętrze moje, które kryje się za licznymi moimi działaniami, pracami, publikacjami. Zatem niech każdy sięgnie do swojego „ja”, do imperatywu, i jeśli ono każe mu udzielać się, wyrażać tak nie inaczej, niech z tego korzysta.

 

  1. Obserwujemy ostatnio pewną tendencję światową dotyczącą nowych form literackich. Otóż dzisiejsi czytelnicy preferują krótkie formy. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie autorzy zaczęli pisać jednostronicowe opowiadania i powieści nie przekraczające dwustu stron. Kierunek ten – łączący krótką formę z przekazywaniem wartości wybitnie humanistycznych został opisany i określony w niektórych recenzjach jako nurt „silaj”. Czy mógłby Pan zdradzić swoje zdanie na temat tego nurtu?

 

Przyznam się: dla mnie jest to pytanie historycznoliterackie. Już za czasów mojej młodości docierały do mnie wieści o krótkich formach literackich: opowiadaniach, mikropowieściach, informatywnych wybitnie krytykach. Chyba ta moda przywędrowała z Francji, przeciągnęła przez Amerykę, a u nas objawiła się choćby u zapomnianych teraz Kornela Filipowicza i Adolfa Rudnickiego. Obecnie w związku z rozwojem przekaźników informacji (Internet, fax, telefon komórkowy) tekst przekazu uległ jeszcze większemu skróceniu w stosunku do dawnych form wypowiedzi (w sensie jak najściślejszym). Dlatego może „silaj” robi taka karierę, tak się upowszechnia. Ale to nie jest nic nowego, bo począwszy od Einsteina, który zapisał definicję energii wszechświata w jednej formule, wszyscy zaczęli iść w kierunku lakoniczności, skrótu, kondensacji. Zatem „silaj” to nic nowego, to nie rewelacja dzisiejszych czasów, tylko konsekwencja kierunku rozwoju cywilizacji; chodzi pewnie o to, aby najszybciej i najkrócej uczynić ze świata „globalną wioskę”. Literatura chce wnieść do tego swój niepowtarzalny czy może oryginalny wkład.

 

  1. W ostatnich czasach wiele „papierowych czasopism przezywa kryzys, natomiast jak przysłowiowe grzyby po deszczu powstają nowe portale internetowe. Niektóre z nich planują z czasem wydawanie wersji papierowej. Pana utwory można znaleźć nie tylko w tradycyjnie wydanych tomikach i w „papierowych” gazetach i magazynach – ale również w Portalach internetowych. Czy uważa Pan, że Portale stanowią przyszłość dla pisarzy, ponieważ młode pokolenie chętniej czyta z ekranu monitora niż z książki?

 

Czy portale stanowią przyszłość? Bałbym się takiego sformułowania na temat perspektyw literatury w ogóle, to byłoby straszne jej zawężenie. Nie jestem tak nieumiarkowanym zwolennikiem nowinek. W każdym razie uważam, ze Internet to ważny środek przekazu, nie docierający wszak do warstw gorzej czy słabiej wykształconych. Jest, na pewno spełnia wielką rolę w komunikacji świata. Ale bardziej zawierzyłbym książce niż portalowi, bibliotece niż komputerowi, umysłowi ludzkiemu niż „energii” technicznej. Stąd jeśli otrzymuję materiały przez Internet, a otrzymuję sporo, choć z adresem mailowym słanym w tajemnicy, nie jestem wobec nich bezkrytyczny. Patrzę, przyglądam się, jaki cel kieruje do mnie autora: informatora, kolegę, w najlepszym przypadku poetę. Dopiero wtedy może okazać się, że poeta (pisarz w ogóle) ma coś do powiedzenia od siebie. Jest godny uwagi. Bo proszę zauważyć, w wydawnictwach istnieje ścisłe sito eliminacyjne tekstów, a w Internecie – nie. Zatem będę wstrzemięźliwym wyznawcą nowej formy przekazu, choćby młodzi przyjmowali ją bez zastrzeżeń.

 

  1. Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom i poetom, którym gazety (dzienniki, tygodniki, miesięczniki) nie płacą honorariów za publikowane utwory, a wydawnictwa nie dość, że nie płacą – to jeszcze żądają aby autor ponosił koszta związane z wydaniem książki? Pisarz musi z czegoś żyć, a z reguły boi się upomnieć o honorarium – ponieważ sprawa publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć, pisać i publikować. Więc – jaka rada?

 

Sprawy pieniędzy to podobno sprawy honorowe i dżentelmeni (starego typu) o nich nie mówią. Ale skądinąd wiadomo, że u nas na przełomie wieków były na tym tle mordobicia, a i w Ameryce, pisze o tym na tle tego czasu Jack London w „Martinie Edenie”. Teraz – w naszej rzeczywistości, ale i częściowo, jak znam, w rzeczywistości polonijnej, mamy do czynienia z podobną sytuacją: prawo opowiada się za autorem, natomiast redakcja mu nie płaci. Czy to aż takie karygodne? Powołam się na sytuację w innych krajach, gdzie w prasie płaci się autorom od pewnego poziomu (pisma) i gdzie autorzy dość często wydają własne tomiki wierszy, a ich twórczość zwykle funkcjonuje na collage’ach (o tym wspominał w liście do mnie nawet Czesław Miłosz), a z czasem dopiero zdobywa sobie szersze „kraje”. Cóż mogę w tej sytuacji, kryzysu słowa, poradzić młodych pisarzom, skoro starzy zabrnęli w ślepy zaułek? Niech piszą nieprawdziwie (jak radził malarzowi Krasicki odnośnie sztuki pędzla), nie mądrze ale modnie, nie pod swoim ale pod błyszczącym tytułem i nazwiskiem – może szybko osiągną sukcesy (ale i tak mogą się spostrzec, że literatura winna być sumieniem). Zatem nie wiem, prawdę mówiąc, czy literatura na tym polega? Niech młodzi sami wybierają sobie drogę.

 

  1. Na zakończenie pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić nad czym Pan teraz pracuje i jaka będzie Pana następna książka?

 

Właśnie, pracuję z dnia na dzień nad jakimiś artykułami, materiałami do prasy. Lubię mieć czas nad sobą i pod jego presją działać. Ale łączę to zajęcie – jak gdzieś zasugerowałem – z „ciągiem” pisania poezji. Gdy wyjadę w tym roku w miesiącach letnich do mojego (czy raczej synowego) domku wczasowego nad Narwią, będę już pisał nowy tom poezji. Dziewiąty z kolei. A oprócz tego zbieram się na wydanie moich szkiców (w dwóch książkach) – publikowanych w „Myśli Polskiej”. I tak będę na przemian łączył prozę (publicystykę) z poezją, a także prozę życia z prozą imaginacji, że może sobie poradzę w tym trudnym, szarym życiu!

 

  1. Zapytałabym jeszcze krótko o Pana inklinacje do ruchu narodowego. Nie należy Pan do żadnej partii tej orientacji, ale przecież pisuje Pan do pism ją wyrażających?

 

Słusznie, od wielu lat pisuje do „Myśli Polskiej”, a wcześniej – jak niektórzy chcą – do pism wyrażających tę linie – PAX -owskich „Kierunków” i „Słowa Powszechnego”. Co ciekawe, nigdy nie byłem ideologiem, tylko pragnąłem najbardziej wyrazić siebie, że zaś pozyskały mnie do współpracy pisma tego typu jak PAX – owskie czy Narodowej Demokracji – jest to rzecz ciekawa i znamienna dla współczesnego życia politycznego: okazuje się, moim zdaniem, ze polskość wcale nie sytuuje się na biegunach, na modnych czy preferowanych poziomach, a gdzieś z boku, nawet za kurtyną. Ponieważ chcę wyrażać wartości narodowe, patriotyczne, usytuowałem się w tych pismach, które tu wyszczególniłem, i choć pisma się zmieniają, ja w bardzo małym stopniu, więcej, sytuacja kraju i sytuacja międzynarodowa zdaje się zmieniać stosownie do moich dawno, już w pamiętnym artykule z „Za i Przeciw” wyrażonych poglądów. Powiem tak: przyszłość widzę nie w szowinizmach, rasizmach czy nacjonalizmach, ale w codziennej, mądrej, dobrze Polaków kierującej pracy. Tyle wziąłem z ideologii narodowej i myślę, że jest to zbieżne z poglądami człowieka dobrze życzącego ojczyźnie.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

17.III.2007r.          Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska


Jurata Bogna Serafińska

 

Wywiad z Jerzym Stanisławem Czaykowskim poetą i publicystą

Publikacje w lutym 2007r.:

1.      Portal „Gazeta Autorów” - Wywiady,

2.      Gazeta „DSP” (Chicago) - Wywiady

 

W ostatnich miesiącach w prasie ukazało się wiele artykułów na temat powstałego pięćdziesiąt lat temu pisma „Współczesność” jak również kilka wywiadów z Leszkiem Szymańskim, pierwszym redaktorem naczelnym tego pisma. Był Pan jednym z głównych liderów ruchu, który wyłonił z siebie Grupę Literacką „Współczesność”, a potem pismo pod tym samym tytułem. Chciałabym zadać Panu kilka pytań.

 

  • Jak postrzega Pan po upływie pół wieku rozgromienie Grupy Literackiej „Współczesność”?

 

Po rozgromieniu w 1957r przez KCPZPR – MSW grupy pisarzy i publicystów skupionych wokół tygodnika „Po prostu”. – przyszła kolej w 1959 r. na rozgromienie Grupy Literackiej „Współczesność” przez te same władze. Grupa i Redakcja dwutygodnika „Współczesność” wykonały duży wysiłek organizując w całej Polsce, głównie w ośrodkach akademickich ruch młodych twórców. Organizowanie tego ruchu ułatwiały debiuty – publikacje na łamach „Współczesności” twórczości młodych pisarzy. Owe ruchy rozwijały się dynamicznie. Dowodem tego miał być Ogólnopolski Zjazd Młodych Twórców przygotowywany przez Grupę „Współczesność”. Na owe ruchy składały się oddziały redakcji „Współczesność” oraz kluby „Współczesności”, które powstały w wielu ośrodkach w kraju., a nawet w Londynie (Taborski, Niemojewski). Przede wszystkim setki spotkań autorskich w kraju, łączonych z wykonywaniem utworów przez kompozytorów i wokalistów jak F. Elkana. I wieczory nasze i w stoczniach i w wielu fabrykach – to były drożdże kreowania życia duchowego narodu.

 

  • Początkowo, przez okres około dwóch lat, wydawaliście „Współczesność” bez środków, bez etatów, bez przydziału papieru.. Obecnie trudno sobie wyobrazić jak to było możliwe?

 

Gazetę rozprowadzaliśmy po kioskach, sprzedawaliśmy sami na ulicach i w uczelniach numery „Współczesności”. Naczelny Redaktor Leszek Szymański wycyganił trochę datków na dwutygodnik od niektórych wybitnych pisarzy. Ale nie było dotacji. Ruch „Współczesności” rozwijał się spontanicznie. Nie interesowały nas niczyje poglądy. Drukowaliśmy każdego, kto miał choć krztę talentu literackiego, plastycznego. Debiutował u nas n.p. Tadeusz Kantor swymi reprodukcjami, Artur Sandauer, Jan Zbigniew Słojewski „Hamilton” i tysiące młodych twórców wielu dyscyplin.

 

  • W KC zirytowała kogoś mocno Wasza działalność. Czy zdawaliście sobie sprawę z kim macie do czynienia?

 

Kierownik Biura Prasy KC A. Starowicz (naciskany przez pewne lobby) wydał polecenie zlikwidowania ruchu „Współczesność” agentowi J. Lenartowi. Mianował go z-cą redaktora naczelnego „Współczesności”. No i się zaczęło. Jeden po drugim otrzymywaliśmy wymówienia z pracy we „W”. Po wyrugowaniu go ze „W” poeta Marian Ośniałowski popełnił samobójstwo, J.Z. Bolka najechano. Rozpędzenie pierwszego garnituru „W” buło wynikiem walk frakcyjnych w KC pomiędzy Puławianami a Natolińczykami. W „Kulturze” Giedrojcia obiektywnie relacjonował to red. Jedlicki.

 

Czy utworzenie przez Pana Zespołu Literackiego „Grupa Warszawska” było odpowiedzią na likwidację Grupy „W”?

 

Jak najbardziej. Choć bez czasopisma, jednak przez trzy lata kontynuowaliśmy działalność ruchu młodych twórców. Mieliśmy wydawać miesięcznik p.t. „Warszawa”. Ale konieczność dokończenia studiów zmniejszyła nasza energię. Wyrugowanie prof. Kubackiego i mnie z redakcji „Literatura na świecie” i trudności w znalezieniu pracy i spiski obcych sił przeciwko Polsce i nam utrudniały życie. Moją działalność popierali m.in. J. Putrament, S. Żółkiewski, A. Ważyk, S.R. Dobrowolski, W. Żukrowski, j. Waszczuk, F. Szejgis, W. Machejek.

 

  • Czy „Grupa warszawska’ miała swoje publikacje, a jeśli tak to gdzie?

 

Przede wszystkim indywidualnie. Grupowo były tylko kolumny literackie Grupy n.p. w „Faktach i Myślach” czy w „Przeglądzie kulturalnym”, „Wiadomościach” w Londynie, w prasie francuskiej i w USA. Poetka Suzanne Arlet wydała nam antologię w Paryżu.

 

  • Czyli i Grupa Warszawska rozpadła się?

 

Nie do końca. W jej miejsce w 1975 roku zorganizowałem Grupę Poetów i Malarzy „Łazienki”. Grupa przyznawała m. in. doroczne nagrody artystyczne im. Bohaterów Warszawy pod patronatem Dyrektora Muzeum w Łazienkach. Z I. Gogolewskim zorganizowałem scenę improwizacji poetyckich w Pomarańczarni. Cenzura – zakaz…KC…MSW…

 

  • Jakie były dalsze losy członków grupy Literackiej „Współczesność”?

 

Nie żyją już Marian Ośniałowski i Jerzy Zdzisław Bolek. Na stałe w USA przebywa Leszek Szymański. Byliśmy niepokorni, aktywni, twórczy. Wydano nam wilcze bilety, rozgoniono, blokowano prace w redakcjach…

 

  • Czy członkowie dawnej Grupy Literackiej „Współczesność” prowadzą teraz jakąś działalność?

 

Aktywną. Z Irzykiem stale publikujemy w Polsce, USA i w innych krajach. Zorganizowaliśmy Jubileusz 50-lecia „W” w Muzeum Literatury i w ZLP. Szymański wydał w USA Księgę o „W”, Danuta Błaszak książkę „Wywiady”. Członkowie Grupy Literackiej „Współczesność” założyli Akademię Literatury. Akademia opiera swoją działalność o statut PAL (przedwojennej). M.in. przyznajemy doroczną nagrodę Akademii, w projekcie mamy wydawanie Biuletynu, organizowanie wykładów historyków sztuki i literatury. W styczniu b.r. zorganizowałem Polską Akademię Intelektualistów razem z Jackiem Kajtochem z U.J. I Leszkiem Szymańskim (USA).

 

  • Na zakończenie kilka pytań osobistych Czy Sadyk Pasza jest Pana przodkiem?

 

Jesteśmy ze wspólnego pnia genealogicznego. Specjalnie jeździłem śladami gen. Michała Czaykowskiego po Rumunii i Bułgarii. W Akademii Nauk w Bukareszcie natknąłem się na archiwa Sadyka Paszy i Ludwiki Śniadeckiej. Badanie tych archiwów zainspirowało mnie do napisania powieści biograficznej o Sadyku Paszy i jego żonie. Może jest to nie tyle powieść ile zbeletryzowana opowieść o tej barwnej postaci jaką był autor „Wernyhory” Michał Czaykowski, generał turecki, doradca sułtana Medżida, organizator legionu polskiego i kozackiego w Turcji i twórca polskiej wioski Adampol w Turcji. Był zamach na Sadyka Paszę , a przyjęcie przez niego islamu sprowadziło nań anatemę. Dałem książce tytuł „Agent główny” (oczywiście Hotelu Lambert…) Na podstawie książki można by napisać scenariusz na znakomity film. Dla młodych pokoleń byłaby to gratka, a zarazem nauka naszej wielkiej historii.

 

  • . Czy planuje Pan wydanie nowej książki?

 

Napisałem cztery tomu „Dzienników poety XX/XXI wieku” (jeden tom w druku), dramat „Wernyhora”, powieść „Czerwona orkiestra”, dramat „Anatema”, powieść „Ja – anarchista”, autobiografię „Żywot człowieka zbuntowanego”. Ciechanowskie Zeszyty Literackie przygotowują kolejny rocznik poświecony mojej twórczości i moim, już półwiecznym, zabawom w literaturę. W druku znajduje się mój nowy tom poezji. Związek Literatów przyznał mi tytuł członka honorowego, a International Biografic Centre Cambrige tytuł Konsultanta i człowieka roku 2001 i 2003. w marcu 2006 roku dostałem nagrodę miesiąca poetów przyznawaną przez Internautów w Ameryce.

 

  • A Pana plany na przyszłość poza literaturą?

 

W styczniu b.r. z przyjaciółmi naukowcami i pisarzami założyliśmy Polską Akademię Intelektualistów z siedzibą w Muzeum w Łazienkach pod prezesurą profesora Kwiatkowskiego i moim sekretarzowaniem. To kontynuacja Rady Nieustającej. Nie interesują nas różnice opcji – przyświeca nam dobro Ojczyzny. Będziemy kontynuować i rozszerzać program Partii Pozytywistów. Właśnie zaczyna się jej rozruch w oparciu o działaczy społecznych.

 

Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów w dalszej Pana pracy twórczej i wszystkich innych działaniach.

 

Warszawa, dnia 24.II.2007r

.                                                 Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska



Jurata Bogna Serafińska - wywiad z Janem Zdzisławem Brudnickim

 

Jan Zdzisław Brudnicki – członek ZLP, krytyk literacki i historyk polskiej literatury współczesnej, konsultant literacki, pedagog, autor wielu opracowań, eseista, poeta, dziennikarz, współredaktor wielu czasopism, członek Jury wielu konkursów literackich. Urodził się w Ursynowie. Ukończył Filologię Polską na UW. Debiutował w 1987 r. na  łamach czasopisma „Warmia i Mazury”. Jest laureatem wielu nagród. Otrzymał m. In. Nagrodę "Pióra", przyznawaną w ramach festiwalu "Czerwonej Róży" przez studentów, nagrodę: "Miesięcznika Literackiego", "Laur Mironaliów"

 

Panie Zdzisławie, chciałam prosić o kilka słów rozmowy dla czytelników „Gwiazdy Polarnej”–

 

  1. Prowadzi Pan rozliczne zajęcia – udziela konsultacji literackich m. in. w Centrum Promocji Kultury na Warszawskiej Pradze-Południe, w Warszawskich klubach „Poetica” i „Wena”, często zasiada Pan w Jury licznych konkursów literackich, pisze artykuły do wielu gazet. Potrzebuje Pan też czasu na własną twórczość… Skąd znajduje Pan energię na to wszystko? Byłabym wdzięczna za przepis na realizację tak aktywnego życia.

 

Wyjaśnieniem są zainteresowania i przekonanie, ze właściwie pojęta literatura jest prześwitem na wszystko…

 

  1. Obserwujemy ostatnio pewną tendencję światową dotyczącą nowych form literackich. Otóż dzisiejsi zabiegani, wciąż śpieszący się czytelnicy preferują krótkie formy. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie autorzy zaczęli pisać jednostronicowe opowiadania i powieści nie przekraczające dwustu stron. Kierunek ten – łączący krótką formę z przekazywaniem wartości wybitnie humanistycznych został opisany i określony w niektórych recenzjach jako nurt „silaj”. Czy mógłby Pan zdradzić swoje zdanie na temat tego nowego nurtu?

 

Pamiętam, jak zdziwiłem się, jako młody człowiek, że w krajach bałkańskich, forma krótkiego opowiadania jest królową wszelkich rodzajów literatury i przekazu. Potem rozwinęły się przekonania postmodernistów, ze fragment jest … nawet ważniejszy od całości. Wszak wszystkie „teksty” odbieramy we fragmentach. Obecnie przekaz internetowy, telewizyjny, radiowy, telefoniczny, mówiony – to dominacja fragmentów, zdań, skrótów. Mówi się: nota jest bardziej czytana, niż recenzja, mówi się: prezentacje nie muszą układać się w całość, nie muszą się łączyć (zob. montaż obrazu i tekstu w przekaźnikach). Mówi się: każda linijka wiersza to odrębna, sama w sobie wypowiedź dialogowa i .t .d. Niezbędne jest jedno: duża świadomość językowa, refleksja nad językiem, traktowanie mowy i podmiotowo i przedmiotowo. Trzeba w niej widzieć akt mentalny, środowisko społeczne i czyn indywidualny. Wówczas chyba fragment będzie celny. A oddziaływanie? Literatura to przede wszystkim emocje, jeżeli uda się je przekazać – to wszystkie, albo niemal wszystkie chwyty są dozwolone.

 

  1. Pana utwory można znaleźć nie tylko w tradycyjnie wydanych tomikach i w „papierowych” gazetach i magazynach – ale również w Portalach internetowych. W ostatnich czasach wiele „papierowych czasopism przezywa kryzys, natomiast jak przysłowiowe grzyby po deszczu powstają nowe portale internetowe. Niektóre z nich planują z czasem wydawanie wersji papierowej. Czy uważa Pan, że Portale stanowią przyszłość dla pisarzy, ponieważ młode pokolenie chętniej czyta z ekranu monitora niż z książki?

 

Uff, to moja słaba strona. Owszem komputer mam, kurs skończyłem. Ale co z tego? Pilnuję ostatnich zakątków czasu, jak największego skarbu. Nastała era deficytu czasu prywatnego. Tysiące instytucji, firm, ludzi, reklam – chcą nas okraść z czasu, do ostatniej sekundy. Dramatyczna jest ochrona resztek czasu prywatnego, jego spożytkowanie dla rozwoju duchowego. Nie umiem żyć bez kontaktu z przyrodą, bez bezinteresownego poznawania, odbioru literatury i sztuki, bez twórczego podejścia do wszystkich czynności, do życia po prostu. Jeżeli dam sobie wcisnąć telefon komórkowy do kieszeni i uzależnię się od Internetu, od 64 pasm telewizyjnych, od filmów i przekazów na płytach – zginę moralnie. Myśli wypełnią elektroniczne powinności, sny – czeluść świata wirtualnego. Mój przyjaciel napisał powieść o samobójstwie w Internecie. Może nie dosłownie, ale popełniamy je jeśli bezrefleksyjnie wypłyniemy na szlaki nowej Odysei. Ale wiem, ze interaktywność przekroczyła jakieś granice i nikt świata nie cofnie do świata papierowego i kontaktów bezpośrednich. To świat przeszłości. Przesadnie byłoby dodać: biada nam jeśli go nie zhumanizujemy! I jeśli młodzież (w tym dzieci) nie nauczy się rozumnej selekcji.

 

  1. Chciałabym zapytać o sprawy prozaiczne, bo związane z pieniędzmi. Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom i poetom, którym gazety (dzienniki, tygodniki, miesięczniki) nie płacą honorariów za publikowane utwory, a wydawnictwa nie dość, że nie płacą – to jeszcze żądają aby autor ponosił koszta związane z wydaniem książki? Pisarz musi z czegoś żyć, a z reguły boi się upomnieć o honorarium – ponieważ sprawa publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć, pisać i publikować. Więc – jaka rada?

 

Patrzę na listę i widzę to pytanie nieśmiało zgłoszone pod sam koniec. Niesłusznie. Od tego trzeba zacząć. Właśnie sprawy prozaiczne są u nas najbardziej zaniedbane. Współpracuję z domem kultury i widzę jak panie księgowe pilnują interesów muzyków i tekściarzy. Wręcz alergicznie. A kto się za pisarzami upomni? Zwłaszcza za młodymi? Wyzysk ich talentu jest przysłowiowy. Prawnicy od prawa autorskiego mówią dobitnie: za każdy drukowany i rozpowszechniany tekst należy się honorarium. No i co z tego? Mój były redaktor miał takie powiedzenie – taki interes to o kant… potłuc.

Nasze teksty drukuje się bezhonoraryjnie i my do ich publikacji dokładamy. Jeśli ktoś wspomina o wynagrodzeniu – traci łamy. Parę tysięcy wydawców książek i paręset redaktorów pism literackich i kulturalnych nie płaci ani grosza. Jeszcze wymogi: dyskietki, korekty, przesyłki, fotografie, ilustracje.

Rzecz nie tylko w braku funduszy. Afera jest systemowa. Wszystkie dotacje na publikacje zbiorowe i indywidualne zawierają klauzule, że pieniądze można użyć tylko na koszty materiałowe i na promocje. Zatem bez zapłaty nie może pozostać drukarz, producent papieru, introligator, dystrybutor. Jeden tylko autor … może.

Pisarze z oswojonym nazwiskiem radzą sobie pracami paraliterackimi: coś im tam płacą za występy, redagowanie, prelekcje, spotkania autorskie, udział w rozstrzyganiu konkursów literackich, warsztaty literackie i dziennikarskie. Młodzi, wykorzystując pracę i talent, powinni też „wyrobić sobie nazwisko”. Ale jak? Stypendia? Ha, ha, są, ale dla kogo? Nagrody? Są, ale sterowane. Dotacje? Są, ale z jakiegoś klucza, którego nijak nie mogę rozwikłać. Czy upominanie się o swoje może coś dać? Pamiętam, że wielki filolog Kazimierz Wyka mówił nam w Kole Młodych polonistów. – Piszcie cokolwiek się wam podwinie, cokolwiek potrzebne i może być publikowane. Tak też robiłem: pisałem noty, recenzje, wywiady, krótkie prozy, satyryczne piosenki, wywiady, reportaże, biografie, wyciągi, występy, przekłady. Obecnie jest też literatura mówiona, „zawieszana” w Internecie, inscenizowana, „happenerowana” (zob. Krasnali i Gamoni).

Druga uwaga, dobrze jest mieć swoją specjalizację, wspartą na solidnej wiedzy, doświadczeniu, środowisku. Czasem ratunkiem jest doktorat, ze względu na niezwykle rozbudowane szkolnictwo prywatne.

Czy mogą pomóc stowarzyszenia pisarskie przy tak chwiejnym ich statusie? Kiedy zagadnąłem jakiegoś urzędnika od kultury o powyższe sprawy odburknął mi: literatura to hobby, trzeba mieć zawód i pracować, żeby sobie pozwolić na … nie dokończył, chciał powiedzieć – fanaberia, pięknoduchostwo? Na pewno warto się stowarzyszać, skupiać, uczyć zbiorowej pracy i demokracji. Na pewno ścieżkami do celu jest też ścieżka dziennikarska.

 

  1. Na zakończenie pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić nad czym Pan teraz pracuje i jaka będzie Pana następna książka?

 

Powolutku ukazuje się duża książka „Ćwiczenia z wolności. Proza polska od salonu do supermarketu” podjąłem tam nie tylko wątki prozy, ale też temat kręgu jej odbioru i form oddziaływania. Wyszły rzeczy, które mnie samego zaskoczyły: jak niewyżyte, stłumione, ocenzurowane, cenzurą prewencyjną sprawy ludzkie przebijają się w prozie za pomocą wspomnień, sprzeciwu, wyznania, bohaterów, opowieści, zagęszczania. No i pragnienia wolności.

Co ja robię? Powiem tylko, że z najwyższym trudem znajduję czas pozaterminowy, jak poczytanie prasy, książek w językach, które rozumiem, spotkania czysto towarzyskie, spacery w plenerze pod pełnym niebem, bez których nie ma życia naprawdę. Najbliższy miesiąc to wygłoszenie dwóch wprowadzeń do wieczorów autorskich: Marty Cywińskiej, która napisała przedziwną nadrealistyczną powieść dziejącą się w korytarzach czasu pomiędzy Białymstokiem i rumuńskim Cluj.

Drugim jest wieczór autorski Ireneusza Mijeja i promocja jego książki „Niebieskie oczy trzcin”’, brzmiącej w moich uszach jak protest-song przeciw okrucieństwu psychicznemu i cielesnemu. Przygotowuję się do pisania recenzji z tomu ciekawego poznańskiego poety Stanisława Wachowiaka „Góry jak ołtarze”. Nie razi mnie jego patos wobec gór dźwigających człowieka wzwyż, ponieważ sam jestem fanem góromanii.

Równocześnie staram się ogarnąć moją podróż do Płocka: tamtejsze rozmowy, wrażenia, lektury przywiezionych książek – do cyklu, który od może dziesięciu lat nawijam: „Moje podróże literackie”. Najnowsze numery tamtejszych pism literackich „Nawias” i „Gościniec sztuki”, wielkiej antologii „Ulica Tumska street”, tomy Wojciecha Łęckiego, przywiezione maszynopisy, wspomnienia, prace naukowe – wszystko to daje wystarczający materiał, żeby dotknąć niezwykłego miejsca na wysokiej skarpie Wisły.

Z lektur bieżących wypadły mi na ten czas książki Marii Jannion „Niesamowita Słowiańszczyzna” i obszerny zbiór próz Stefana Chwina „Dolina Radości”, jak to u tego autora bywa, niemcoznawczych, jak obrona Poczty Polskiej w Gdańsku.

Z dalekiej Kanady nadeszły nowe ciekawe książki ze środowiska literackiego przyjaciela młodości Edwarda Zymana (pozdrawiam go serdecznie!!!).

No, nie jest to wszystko, Muzeum Niepodległości prosi o wykład na temat Wincentego Pola (równa 200 rocznica urodzin), Światowy Dzień Poezji pragnie wyłonić poetów do nagrody, z Turku przeszedł pakiet materiałów konkursowych do wyłonienia nagród. im. W. Pietrzaka, przygotowuję wieczór autorski Staszka Stanika z tomem „Cofnięcie czasu”, wypełnionym dogłębnymi pieśniami żalu. Może wystarczy tego kalendarza krytyka? Że za dużo? Być może. Ale przynajmniej nie mam niesmaku z powodu dekretowania racji, wartości, słuszności i narodowej mitologii.

 

Dziękuję bardzo  za rozmowę.

Warszawa, dnia 21.III. 2007r.

 

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska


Wywiad z dr Leszkiem Szymańskim literatem, dziennikarzem, założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym legendarnego pisma „Współczesność (doktorat z historii PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z London University, U.K. magisterium z politologii California State University, USA)

 

 

  • Leszku – chciałam przeprowadzić z Tobą wywiad, przygotowywałam pytania. Jednak wczoraj przeczytałam wywiad jakiego udzieliłeś tygodnikowi „Myśl Polska”. Wiele pytań, które pragnęłam Ci zadać już w nim padły. Twoje odpowiedzi, dotyczące obrazu Polski, jaką zobaczyłeś po pięćdziesięciu latach emigracji są bardzo krytyczne. Nie będę pytać o rzeczy, które już zostały powiedziane, mam jednak kilka innych pytań.

 

Dziękuję: Odpowiadam również krotko. Twoje zastrzeżenia powinnaś podkreślić. W tym wywiadzie nie poruszamy rzeczy z innych wywiadów; rzeczy na które już odpowiedziałem.

 

·         Czy zaobserwowałeś w Polsce jakieś sprawy, procesy, zjawiska, które Cię mile zaskoczyły, które możesz ocenić pozytywnie? Jeśli tak – to jakie?

 

Musze się jednak sam siebie powtórzyć. Byłem w sytuacji, człowieka, który wysiadł z Maszyny Czasu po 50 latach. Spędziłem w Polsce tylko dwa tygodnie dzięki zaproszeniu Aleksandra Nawrockiego, ku mojemu zdziwieniu jako gość ..."Poezji". Ja prozaik i realista!

Miałem tyle spotkań, ze nie było czasu na głębsze refleksje. Wiec moje wrażenia są wrażeniami  nie tylko typu Rip Van Winkla, ale i pasażera, który obserwuje kraj z okna pociągu. Są one płyciutkie, powierzchowne no i nostalgiczne. Choć widok palacu imienia Józefa Stalina mnie nie rozczulił.

Nie mogę na tym miejscu dyskutować spraw podstawowych, wiec ograniczę się do stwierdzenia, że zaskoczyło mnie, że jestem w ogóle pamiętany i jakoś ”urosłem” do legendy do, której jednak nie dorosłem.

Zaskoczyło mnie, ze człowiek mi zupełnie nieznany zaprosił mnie na swój koszt do Polski, że Minister Kultury, Kazimierz Ujazdowski nie tylko mnie przyjął, ale dal mi odznaczenie, że jednak zbudowano metro, bo gdy wyjeżdżałem panowała opinia, że metra nie można będzie zbudować, ze względu na piaskową glebę. A miałem dostać robotę kopiąc tunel.

 

·         W ostatnich latach w Polsce powstaje coraz więcej portali i gazet internetowych. Niektóre z nich publikowały już w tym roku artykuły o Tobie i „Współczesności”. Wywiady z Tobą i artykuły o Tobie można też znaleźć w polonijnych Portalach i gazetach internetowych. Podobno masz jednak bardzo krytyczny stosunek do tego typu nowoczesnych mediów. Czy to prawda, a jeśli tak, to dlaczego?

 

Na całym świecie, aż się roi o portali i pism internetowych. Wydaje mi się, że jestem epigonem nie tylko sztuki epistolarnej lecz i drukarskiej. Na emigracji wyuczyłem się zecerki i składania na linotypie. Akurat na czas, gdy te umiejętności stały się przeżytkiem.

Na komputerach znam się mało, ale wydaje mi się, że ktokolwiek ma techniczną smykałkę, trochę pieniędzy i czasu, no i oczywiście ochotę być „redaktorem" zakłada internetowe pismo. Nie wymaga to tyle trudu co druk, nie ma kłopotu z dystrybucją i właściwie, żadnego sprawdzianu, czy to ktoś w ogóle czyta. I czy po kilkudziesięciu latach zostanie się nawet z tego jakiś ślad?

Więc wartościowe wydawnictwa toną w morzu internetowej grafomanii.

 

·         Słyszałam, że odnosisz się też krytycznie do mody jaka zapanowała w literaturze na utwory krótkie – jednostronicowe opowiadania, powieści liczące nie więcej niż kilkadziesiąt stron. Ta moda wynika z potrzeb czytelnika, pragnącego kieszonkowego wydania książki, którą będzie mógł czytać n.p. jadąc metrem do pracy. Są czytelnicy, których gruby tom książki po prostu odstrasza. Poza tym ilość i jakość to dwie różne sprawy. Utwór zarówno długi jak i krótki powinien być przede wszystkim po prostu dobry. Pytanie – czy rzeczywiście jesteś przeciwnikiem nowej tendencji w literaturze lansującej utwory możliwe do przeczytania w czasie potrzebnym na dojazd z domu do pracy albo w czasie jednego popołudnia?

 

Co do mody pisania "short shorts" to pojawia się i zanika od początków pisanej literatury. Ja napisałem kilka takich migawek. Z jednej z nich "Klozet babcia", Romek Polański zrobił swoją krótkometrażówkę dyplomową. Ale to dla mnie to margines mojej twórczości, rzeczywiście migawka.

Opowiadanie (nowela), zaś to sztuka – potrzebna jest technika prócz natchnienia. A powieść zwłaszcza 19-wieczna to juz szczyt sztuki prozatorskiej. Migawki zaś to coś w rodzaju reklam w porównaniu z długometrażowym fabularnym filmem.

 

Proszę wybaczyć porównanie bo Ty słyniesz z poezji, ale pisanie "wierszyków" nie wymaga wiele fizycznego wysiłku, to rymowana, albo nie – migawka. Mówię tu o współczesnej poezji, bo te rymowane powieścidła i dramaty z uprzednich epok są przerażająco nudne włączając w to Iliadę i Odyseję.

Jeśli czytelnik pragnie kieszonkowej literatury, to powinien w tramwaju, czy metro czytać gazetę, albo kieszonkowe słowniczki.

 

Masz racje, ze opowiadanie długie, czy krótkie powinno być dobre, ale wybacz tym razem kulinarne porównanie, zakąskami trudno się najeść, a befsztyk (choć powinniśmy być wegetarianami) zapycha żołądek na parę godzin. Jedno i drugie czeka ten sam los. Ale to filozoficzne zagadnienie właśnie na parę tysięcy stron.

Jak kiedyś powiedział Romek Śliwonik, Marian Ośniałowski żył dla poezji i poezją. Są pisarze, którzy bardzo poważnie traktują swe pisarstwo. I wątpię by tacy chcieli pisać dla czytelnika prace, przeznaczone na odbior podczas czasu zajętego dojazdem do pracy czy domu.

Z większym pożytkiem powinni się ci „czytacze" starać zająć siedzące miejsce przy oknie. Nawet jeśli zobaczą tylko ścianę tunelu, pożytek z tego widoku będzie taki sam jak z ich czytactwa.

 

·         Ten wywiad jest przeznaczony dla Internetowej Republiki Bemowo, Portalu, który preferuje małe formy literackie. Dotyczy to również wywiadów.

 

Dziękuję za pytania, ale ze zwykłą mi zgryźliwością (debiutowałem KROTKIMI humoreskami w Szpilkach) zaznaczam, ze na powyższe pytania nie można odpowiedzieć krótko. i niestety moje powyższe uwagi są ślizganiem się po poważnych tematach. No i dorzucę, iż czytanie na internecie w zatloczonym pociagu wymaga akrobacji, a komputer nawet „lap top” nie jest zbyt wygodny do lektury w miejscu ustronny, ktore zreszta bywal zwykle zbyt aromatyczne.

 

·         Dziękuję za rozmowę w imieniu czytelników „IRB”.

 

Wywiad przeprowadziła dnia 14.II.2007r. Jurata Bogna Serafińska

 

Wywiad opublikowany w Portalu „IRB”, w Portalu „Gazeta Autorów” i w chicagowskiej „Gazecie DSP”.

 
   
 
    warszawa, 08 marca 2007powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska – Wywiad z Andrzejem Zaniewskim

 

Andrzej Zaniewski – poeta, prozaik, powieściopisarz autor tekstów piosenek, a przede wszystkim powieści „Szczur”, która stała się światowym bestsellerem. Urodził się w Warszawie. Ukończył Wydział Historii Sztuki na U.W. Debiutował w 1958 roku na łamach "Głosu Wybrzeża", był współtwórcą grupy poetyckiej "Hybrydy". Pełnił wiele funkcji m. in. prezesa Stowarzyszenia Kultur Słowiańskich, wiceprezesa Zarządu Głównego ZLP oraz wiceprezesa Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni im Jolanty Brzozowskiej. Bywa często członkiem Jury w wielu liczących się konkursach literackich. Jest autorem wielu znanych powieści. Jego powieść "Szczur", przełożona na ponad 30 języków stała się światowym bestsellerem. Ma w swoim dorobku również wiele tomików wierszy i pokaźny zbiór tekstów popularnych piosenek i pastorałek. Jest laureatem wielu nagród literackich m.in. Nagrody Czerwonej Róży, Nagrody im. Wł. St. Reymonta. Ilustratorką ostatnich tomików Andrzeja Zaniewskiego jest jego żona Amanda.

 

  1. Panie Andrzeju – czy zechce Pan coś dodać do tej krótkiej notki?

 

Mój życiorys jest dla mnie jak i dla wielu autorów bardzo intymnym źródłem inspiracji i dlatego moją następną powieść jak i wiersze można uznać za literackie wariacje i opisywanie samego siebie. Literatura domaga się egoizmu. To prawo pisarza.

 

  1. Wiem jak bardzo jest Pan zajęty, dlatego dziękuję, że znalazł Pan dla mnie chwilę czasu. Do Pana rozlicznych zajęć przybyły ostatnio nowe – wszedł Pan w skład Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. Czy może Pan zdradzić jakie wielkie plany i zamierzenia będzie Pan teraz realizować?

 

W Zarządzie Głównym ZLP jestem już od kilku kadencji, jednak wektory pracy w tym obszarze wynikają głównie z osobistych inwencji i decyzji prezesa – a ja nigdy dotychczas prezesem nie byłem. A gdybym był? Sądzę że należy skupić się na piśmie literackim oraz popularyzacji wybitnych dzieł członków Związku za granicą i w kraju.

 

  1. Ostatnio słyszy się różne zdania i opinie na temat nowej formy literackiej polegającej między innymi na pisaniu bardzo krótkich opowiadań – często nie przekraczających jednej strony oraz powieści nie przekraczających dwustu stron. Ten kierunek ma już nawet swoją nazwę. Czytałam recenzje w których powoływano się na nowoczesną formę „Silaj”. Na temat teko kierunku – są bardzo różne opinie od zachwytów po negację. Ciekawa jestem Pana zdania –

 

Widocznie w niektórych kręgach istnieje zapotrzebowanie na utwory o tych właśnie parametrach. Dobra powieść 200 stronicowa to przedmiot pożądania wielu wydawnictw. Osobiście nie kieruję się rozmiarami, a tematyką przesłaniem i formą. Lubię podglądać I uczyć się od innych autorów. Warto.

 

  1. Pana utwory można znaleźć nie tylko w tradycyjnie wydanych tomikach i w „papierowych” gazetach i magazynach – ale również w Portalach internetowych. Czy uważa Pan, że Portale stanowią przyszłość dla pisarzy, ponieważ młode pokolenie chętniej czyta z ekranu monitora niż z książki?

 

Sądzę, że portale dopiero zaczynają swe uczestnictwo w życiu literackim i będą jednym z głównych sposobów przekazu w przyszłości. Prawdopodobnie obok nagrań płytowych bibliotek internetowych i być może zupełnie nowych środków. Książka jednak pozostanie... Chciałbym tego bardzo.

 

  1. Chciałabym zapytać o sprawy prozaiczne, bo związane z pieniędzmi. Jakiej rady może Pan udzielić pisarzom i poetom, którym gazety (dzienniki, tygodniki, miesięczniki) nie płacą honorariów za publikowane utwory? Pisarz musi z czegoś żyć, a z reguły boi się upomnieć o honorarium – ponieważ sprawa publikowania jest dla niego najważniejsza. Bez publikacji nie istnieje, z kolei bez pieniędzy nie jest w stanie żyć, pisać i publikować. Więc – jaka rada?

 

Żyjemy w rzeczywistości rozbójniczej i korsarskiej w której ci, którzy mają siłę finansową i siłę przebicia przeważnie są aroganccy lub obojętni wobec słabszych i niedostosowanych. Ta sytuacja to typowy społeczny i polityczny produkt kapitalizmu. W Polsce doprowadzony do patologii.

 

  1. Na zakończenie dwa pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić jaka będzie Pana następna książka i co słychać u „popielatego królika o białych łapkach”?

 

Białołapy królik już nie biega wśród książek – błądzi teraz zapewne po łąkach asfodelowych. Tak bywa z królikami.

 

Następne książki… Najpierw wyjdzie tom wierszy w Bibliotece Poetów Ludowej Spółdzielni Wydawniczej oraz u Staszka Nycza w Kielcach – ponad 300 stron. A później proza – trzeci tom Commedia Dell Morte – Ucieczka Colombiny oraz powieść o naszych czasach. Tytułu na razie nie ujawniam.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Warszawa, dnia 5 marca 2007r. Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

 
   
 
    warszawa, 03 marca 2007powrot do poczatku strony

Jurata Bogna Serafińska   Wywiad z Leszkiem Żulińskim

 

Leszek Żuliński – krytyk literacki, poeta, publicysta, felietonista. Członek jury w wielu konkursach literackich. Urodził się w Strzelcach Opolskich. Ukończył Instytut Filologii Polskiej UW. Debiutował w 1971r. Członek ZG ZLP i SDP. Laureat licznych nagród krajowych i międzynarodowych, w tym Nagrody Czerwonej Róży.

 

”Dzisiaj w nocy siedziałem nad pewnym materiałem (…). Było około północy. Skończyłem. I masz babo placek – Internet nie działał. Głuchy telefon. Wpadłem w panikę. (…) Tak, już chyba jestem uzależniony. Nie wyobrażam sobie życia bez tego typu łączności. Ani pracy bez komputera (…). Co ja bym zrobił bez Internetu? Jak ja bym żył? Gdzie by się podział mój świat spraw i ludzi, gdyby zniknęło moje środowisko naturalne – net!”

 

Pozwoliłam sobie przytoczyć na wstępie kilka zdań z bloga, jaki prowadzi Pan na swojej stronie internetowej. Słowa te zrozumie każdy, kto przeżył chociaż raz awarię sprzętu, był odcięty od materiałów i pozbawiony możliwości kontynuowania pracy twórczej. Na temat tej pracy pragnę zadać Panu kilka pytań.

 

1)       Jak się zaczęła Pana przygoda z pisaniem ?

 

Banalnie. W liceum. Miałem świetnego polonistę, który „wycisnął” ze mnie pierwszą łzę wzruszenia płynącą pod wrażeniem wiersza. Widocznie „miałem skłonności”. A zaraz potem zakochałem się w Lidce z tej samej klasy i to zadziałało jak podpałka do grilla. Ogień poezji buchnął. Lecz od tamtego pierwszego wiersza do debiutu prasowego minęło jakieś sześć, siedem lat. Dziś ten pierwszy okres, pierwsze wiersze uważam za fatalne. W rok od debiutu poetyckiego miałem drugi debiut – krytycznoliteracki, ale to już było na studiach i druk recenzji z książki Paula Valery’ego zaproponował mi nauczyciel akademicki, Jan Witan, który wtedy został redaktorem naczelnym miesięcznika „Nowy Wyraz” założonego dla tzw. młodych twórców.

 

2)       Jakie miejsce w Pana życiu zajmuje twórczość?

 

Podstawowe, pierwszorzędne, najważniejsze. Ale moje życie zawsze było podzielone na dwie części: na pracę zawodową i na pracę literacką. Gdy byłem redaktorem w pismach literackich to się bardzo pokrywało, było uzupełnieniem. Jednak od jakiegoś czasu mam życie rozdarte między oba te zajęcia. To ogromny dyskomfort. Piszę „po godzinach”. Na szczęście wciąż piszę sporo; chyba jestem aktywny jako krytyk, a ostatnio obudził się we mnie – po latach – poeta i czuję się z tym wspaniale.

 

3)       Na co zwraca Pan szczególną uwagę oceniając twórczość innych?

 

Jestem polonistą i jestem krytykiem działającym od 1971 roku. Niemal od wtedy moje kryteria oceny były jasne. To trzy zasadnicze wartości: 1. Czy twórca jest oryginalny i pomysłowy, czyli nie ogranicza się do naśladowania literatury zastanej; 2. Czy ma coś do powiedzenia o sobie, o ludziach, o losie, świecie itd. – bardzo wysoko stawiam w każdej twórczości mądrość; w każdym dziele nie idzie tylko o ekspresję, także o to, co ona wyraża; 3. Szaleństwo – może to słowo zbyt mocne, ale artysta musi myśleć i nazywać sprawy niekonwencjonalnie, powinien łamać normy (choćby normy języka) i powinien żyć nadwrażliwie; ten ogień jest niezbędny sztuce, która chce się unieść ponad duperele, schematy i banały.

 

4)       Kto Pana zdaniem zasługuje na miano pisarza lub poety?

 

Ten, kto „myśli i żyje” słowem. Człowiek pióra jest nie do pomyślenia bez żywiołu języka. Język jest dla niego oczyma, dotykiem, węchem. W języku poeta lub prozaik robią „fotografię życia” i dają świadectwo własnemu wnętrzu i losowi. Język jest tworzywem, dlatego człowiek pióra to ten, który przede wszystkim umie z nim zrobić „wszystko, co pomyśli głowa”. Cenię rzemiosło w literaturze, ono jest koniecznym warsztatem, ale ważna jest też ta doza tkliwości i wręcz „niezbędności, która zmusza nas, że wszystko, co boli, musi otrzymać swój Wyraz.

 

5)       Jakie wartości uważa Pan za najważniejsze?

 

W literaturze – jak wyżej. W życiu poczucie wolności, wierność sobie, konsekwencję, determinację i poczucie powołania (nie mylić z nawiedzeniem). Także skromność, tolerancję, dobroć i łagodność. Dużo tego; może umiałbym te wartości uporządkować w jakąś hierarchię, ale trudno byłoby mi z którejś zrezygnować. Dodam od razu, aby nie zaszło nieporozumienie: sam chciałbym być taki, jak nakazują te przymioty.

 

6)       .Na Pana blogu można podziwiać zdjęcie przepięknej kotki „Ramony” z podpisem „Ramona” moja miłość”. Czy może Pan powiedzieć coś więcej na temat swoich domowników – Ramony, Dyzia i Barneya, a także wspaniałego kwitnącego ogrodu?

 

Dom i ogród znajdują się pod Warszawą. To taki azyl od miasta – niestety, codziennie na kilka długich godzin opuszczany. Na punkcie ogrodu i zwierzaków mam fioła. Cywilizacja zaczęła się w momencie wypędzenia nas z Raju. Dużo na tym zyskaliśmy, ale dużo straciliśmy. Jakaś namiastka żywota naturalnego jest niezbędna dla równowagi psychicznej i pilnowania naturalnego porządku rzeczy tego świata. Barney to polski owczarek nizinny, kochany, spokojny, pies, gapa i melancholik, podejrzewam, że w ukryciu czyta Kirkegaarda i słucha Bacha; Dyzio to kundel, którego ktoś wyrzucił z auta gdzieś na Kujawach, byłem tam akurat i przywiozłem pięciomiesięcznego banitę do domu; Ramona to beżowa persiczka, istne cudo, zupełnie podobna do Marylin Monroe, choć zapewne młodszym bardziej kojarzy się z Britney Spears... Zarozumiała swą urodą, wiecznie obrażona i „w pretensjach”, lecz sam na sam ze mną absolutnie odkrywająca swe uczucia. Hersztem bandy jest Dyzio, najbardziej energiczni i inteligentny. Barney chyba do dzisiaj się w tym nie połapał, a Ramona ma tych dwóch bandytów i tak w nosie i przechodzi obok nich udając, że nie istnieją. Czasami Barnuś przybija ją ciężką łapą do podłogi i szoruje jęzorem jej pyszczek – wtedy Ramona też na chwilę rezygnuje z mentorstwa i dystynkcji. Ulega!

 

7)       Interesuje mnie szczególnie Ramona, ponieważ ja sama miałam przez prawie piętnaście lat kociego przyjaciela-domownika. Mój kot miał na imię Borys i dodatkowo pełnił funkcję kota literackiego. Chciałabym więc dowiedzieć się czegoś więcej o Ramonie – czy jest źródłem natchnienia?

 

Kot literacki to wiadoma sprawa. Inaczej być nie może. Behemot Bułhakowa, Iwan Konwickiego, koty Jarosława Marka Rymkiewicza, koty Eliota... Masa ich. Mam taki zamysł, żeby napisać kiedyś książkę „Kot w poezji polskiej”, zbieram materiały, może będzie okazja... Czy Ramona jest moją Muzą! Ba! Istnieją dowody na piśmie. Ale nie mogę ich pokazać; problem w tym, że Ramona i moja faustowska Małgorzata kłócą się, o której z nich są te wiersze; tak naprawdę są o obu naraz, ale jak im to powiedzieć?

 

8)       Ponieważ w blogu przyznał się Pan otwarcie do uzależnienia od komputera – chciałabym się dowiedzieć, co sądzi Pan o Portalach Internetowych? Czy zajmą one z czasem miejsce tradycyjnych gazet papierowych?

 

Nie mam co do tego wątpliwości. Nie wiemy tylko, kiedy to się dokładnie stanie. Pokolenie, które dzisiaj się rodzi nie będzie już pisało ręcznie ani czytało „na papierze”. To zwykła kolej rzeczy; nie ma nad czym ubolewać. Pamiętam, jak na początku lat 90. miałem w środowisku literackim zażartą dyskusję, czy jest możliwe pisanie wierszy na komputerze... Większość twierdziła, że nie, że „misterium białej kartki” jest niezbędne. Dzisiaj większość tamtych ludzi pióra została ludźmi komputera. Owszem, cywilizacja niesie także straty, ale one nie wynikają z jej narzędzi, tylko z jej gruboskórnego traktowania (spłaszczania) wartości.

 

9)       Autorzy spotykają się ostatnio z reguły z sytuacją nieotrzymywania honorariów za swoje publikowane w gazetach teksty. Czy nie uważa Pan, że tradycyjne „papierowe”, które nie płacą honorariów – nie powinny wymagać od autorów wyłączności?

 

Nie istnieje w ogóle żadne uregulowanie prawne, które pozwalałoby gazecie żądać wyłączności na tekst. Ale rozumiem intencję Pani pytania. Nie można jednoznacznie odpowiedzieć na nie. W takiej sytuacji, o jaką Pani pyta, może istnieć zbyt wiele kontekstów i casusów, czyniących sprawę niejednoznaczną. Jedno jest pewne: każda zmieniająca się sytuacja wymaga nowych uregulowań prawnych. I do rozstrzygnięć, które Pani tu przywołała kiedyś dojdzie. W Polsce mamy dodatkowo ten kłopot, że prawo autorskie nie nadąża za standardami zachodnimi, a więc Pani pytanie nie jest jedyne, jakie się ciśnie na usta.

 

10)   Ostatnio coraz większa ilość autorów zaczyna uprawiać krótkie formy literackie. Jest to prawdopodobnie reakcja na zapotrzebowanie zapracowanych czytelników, którzy często znajdują czas na czytanie tylko w drodze do pracy, siedząc n. p. w metrze. Co Pan sądzi o małych formach literackich, czy właśnie ta forma ma przed sobą przyszłość?

 

Tak, zapewne tzw. mała forma to odpowiedź na obecne sposoby „konsumowania kultury”. Ale widzę też inny powód: skończyła się epoka wielkich fabuł i sążnistych poematów; żyjemy szybciej i chcemy czytać szybciej. Model kultury ze szlacheckiego dworku lub mieszczańskiej kamienicy nie umiera – on już od dawna nie żyje. Postmodernizm narzuca konglomerat, eklektyzm, skrótowość, „wszystkoizm”. Dzisiaj żyjemy w rytmie serialu, a nie w rytmie epopei. Ta krótka forma ma więc ostatecznie swoją przyczynę w mechanizmach z zakresu socjologii kultury. I tutaj właśnie, a nie w komputeryzacji jako takiej możemy dopatrywać się uproszczeń, o jakich mówiliśmy wyżej.

 

11)   Na zakończenie pytanie osobiste – nad czym Pan teraz pracuje i jaka będzie Pana następna książka?

 

Następną książka będzie zapewne druga cześć mego cyklu felietonowego pn. „Czarne dziury”. Ale jak oszalały, w natchnieniu pracuję nad cyklem wierszy pt. „Ja, Faust” – przekroczyłem pewne Rubikony i ich fala sama wyrwała knebel milczenia poetyckiego, jaki zatykał mnie od dawna. To wiersze bardzo osobiste i bardzo „filozofujące”. Ale nie wiem, kiedy się ukażą. Jeszcze „się piszą”. Tak dużą wagę przywiązuję do tej ewentualnej książki, że wiele razy się jeszcze zastanowię, czy jestem już sam na nią gotowy.

 

Dziękuję za rozmowę w imieniu czytelników „Miasta Literatów”.

 

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

Warszawa, dnia 3.III.2007r.

 
   
 
    orlando, 09 lipca 2006powrot do poczatku strony  

Danuta Błaszak rozmawia z
Jackiem Hilgierem Redaktorem naczelnym „Gwiazdy Polarnej”
 |wersja Word.doc|

„Gwiazda Polarna” jest najstarszą i zawsze interesującą gazetą polonii amerykańskiej. Wiele dawnych dobrych pism polonijnych nie przeszło próby czasu.

To problem ogólnopolonijny. Właściwie ze starych pism polonijnych ostała sie tylko „Gwiazda Polarna” . Gdzie jest Nowy Swiat?”, Dziennik dla Wszystkich” Pitsburczanin”. „Nawet pismo Koscioła Narodowego „Straż” zniknęło. Na ich miejscu powstało mnóstwo prawie domorosłych nie tyle pism co pismek. Chyba jedynym szczytnym wyjatkiem jest nowojorski „Nowy Dziennik”, moze jeszcze „Dziennik Zwiazkowy”.

Czytam najnowszy numer „Gwiazdy Polarnej”. Bieżące informacje z kraju i ze świata i jak zawsze dużo o kulturze: J.E. Liotard – jeden z najbardziej znanych osiemnastowiecznych artystów, artysta i zarazem podróżnik; Wojciech Kilar – mistrz współczesnej muzyki filharmonicznej; cykl transformacji pasożytów płucnych – mam na myśli ciekawy artykuł o osiagnięciach naukowych Polonii amerykańskiej... Zawsze z ciekawością zaglądam do amerykańskich gazet, stanowią wartościowe uzupełnienie prasy krajowej i zarazem integralny element globalizacji. W tym numerze znajduję artykuł zatytułowany „z tajemnic PRL-u” o wojnie z polska emigracją. Warto znać historię. To może wyjaśnić wiele niespójności w kulturze krajowej i polnijnej. I znów czytam o niezwykłym odkryciu Kolumba, o Hispanioli.

 Mam okazję rozmawiać z Jackiem Hilgierem - redaktorem naczelnym „Gwiazdy Polarnej”, najstarszej polskiej gazety polonijnej.

 Kiedy powstała gazeta?
 Gazeta powstała w Stevens Point w roku 1908, jeszcze wtedy pod (jako „Rolnik”) czyli pod inną nazwą. Pierwsi czytelnicy pochodzili głównie z Kaszub i w ogóle z północnej Polski. Najczęściej mieli tu gospodarstwa rolne, stąd początkowo nazwa pisma była po prostu „Rolnik”, wydawana z myslą o tych pierwszych polskich osadnikach. Tu, w Stevens Point, są bardzo podobne krajobrazy (do polskich). Nawet teraz, gdy przejeżdżam przez te ziemie, często mam wrażenie, że jestem w Polsce północnej. Drzewa, łąki i pastwiska, i nawet krowy wyglądają tu do złudzenia podobnie.

Jednak niewielu Polaków pozotało w Stevens Point. Jest to prowincjonalne miasteczko amerykańskie, gdzie co drugi mieszkaniec ma polskie nazwisko, ale nie włada tym językiem.

Musieliśmy sie przestawić. Kiedyś „Gwiazda Polarna” była gazeta lokalna, teraz dostępna w całej Ameryce - głównie na prenumeratę. Wysyłamy „Gwiazdę Polarną” do Kalifornii, na Florydę, na Alaskę, na Hawaje – dociera do wielu odległych zakatkow Stanów Zjednoczonych. Mamy również prenumeratorów w Australii, Ameryce Południowej, na Filipinach, i oczywiście w Europie. Ciągle głównym odbiorcą „Gwiazdy” jest stara Polonia amerykańska, ludzie z dawnymi dobrymi tradycjami, dbający o polskość. Są między nimi zarówno wybitni twórcy, jak i odbiorcy kultury, posługujacy się na co dzień językiem polskim. Również czytają ludzie, którzy szukają informacji o polskiej kulturze, i ci, którzy poszukają kontaktu lub pomocy. Dla tych, którzy wrośli bardziej w kulturę amerykańską, „Gwiazda” jest często jedynym kontaktem z polskością – jedynym i jakże ważnym.

To zawsze jest przykre, gdy odchodzą starszy czytelnicy.Niedawno dostaliśmy list od Czytelniczki, która prenumerowała „Gwiazdę” od pięćdziesięciu lat. Napisała, że ma kłopoty ze wzrokiem i jest już nie moze czytać gazety. Musiała zrezygnować z prenumeraty.

[Pan Jacek zasmucil sie na chwile, lecz zaraz kontynuowal}

Ale ciągle dobijają nowi czytelnicy. Dość dawno temu, gdy gazeta z lokalnej stała się ogólnoamerykańską, nastała pora, by zmienić tytuł. Wtedy właśnie jeden z czytelników napisał, że odkąd przyjechał do Ameryki, nasza gazeta prowadzi go i będzie prowadzić. Zaproponował nazwę „Gwiazda Polarna”. Muszę przypomnieć, ze gwiazda polarna jest gwiazdą przewodnią i nasze pismo do tej pory  spełnia to zadanie.Wobec starej i nowej Polonii. Czytelnicy mogą liczyć na pomoc w kłopotach, odpowiada się tu na każdy list, na każdy telefon. Spełniamy rolę nieoficjalnego konsulatu Polski. Ludzie przychodzili do nas z pytaniami w czasie, gdy nie ufano konsulatom, nie wierzono władzom. Zwracają się nadal do nas może nie tyle z braku zaufania do władz, lecz dla atmosfery, jaka u nas panuje. Prowadzimy rubryki poświęcone pomocy ludziom, zawierajace rozne informacje. W rubryce” Zofia radzi” (prowadzonej kiedyś przez Heringa,  potem przez Duszę) zawsze można było uzyskać życiowe porady. Kącik „samotne serca” prowadzimy do dzisiaj.  Ma to niezwykłe powodzenie, łączymy polskie pary z różnych części Ameryki i Polski, a nawet całego świata.

To oczywiście praktyczne i pożyteczne, ale jak wyglądają sprawy literackie i kulturalne? W jednym z poprzednich numerów znalazłam bardzo ciekawy artykuł o zapiskach emigracyjnych Adama Lizakowskiego, jednym z moich ulubionych poetów.
Tak, Lizakowski to doskonały poeta.
Mamy dobre tradycje kulturowe, zwłaszcza literackie. Do „Gwiazdy Polarnej” pisywał Melchior Wańkowicz, Wacław Gąsiorowski. Leszek Szymański, Nowak-Jeziorański, Róża Nowotarska, Andrzej Krajewski, Edward Dusza, i wielu innych. Lista zbyt dluga by wszystkich wyliczać. Mieliśmy także korespondentów z całego świata, łącznie z Polską, no i oczywiscie korespondentów w miastach i miasteczkach amerykańskich. Kulturze, w formie mozliwie przystępnej, lecz nie spłycającej, poświecamy dużo miejsca.

A jak wygląda oblicze polityczne pisma?
Politycznie gazeta utrzymywała zawsze niezależność, wolność słowa i poglądów. Nigdy nie podlegała żadnej partii i organizacjom spolecznym Choc czasem redaktorzy naczelni rzutowali  swe poglądy polityczne. Robil to zwlaszcza Bartosz.  Pismo jednak w zasadzie starało się być nie tyle apolitycznym co wszechstronnym. Chcieliśmy, by kazdy znalazł tam coś ciekawego.

„Gwiazda Polarna” nie jest związana z żadną organizacją polityczną, ani krajową, ani polonijna, co oczywiście ma zarówno wady jak i zalety. Zaleta jest niezalezność, tudnoscia brak oparcia organizacyjnego. Kiedyś redaktor Dr Frank Kmietowicz usilował zorganizować siatkę korespondentów i współpracownikow gazety. Częściowo mu to się udało. Jego wielka zaslugą było propagowanie polskich Credit Unions. Kwitną one do dziś. Propagowanie polskości nie jest czymś łatwym. Zwłaszcza teraz, gdy globalizacja i komercjalizm zastepują patriotyzm i ideowość.

Przejdźmy od tych głębokich zagadnień do spraw bardziej prostych. Jak Pan wylądował w Gwieździe?
Odpowiedziałem na ogłoszenie o zatrudnieniu dziennikarza. Zgłosiłem się i przyjechałem na interview. To był trudny czas dla gazety. Były nieporozumienia pomiędzy naczelną Małgorzatą Ćwiklińską, a pracującym w redakcji Edwardem Duszą. Nie mieszałem się w wewnętrzne problemy. Umówiłem się, że przyjadę później na wyczyszczony grunt.

Widzimy świetne rezultaty pańskiej pracy redakcyjnej w Gwieździe, ale jakie jest pańskie wyksztalcenie formalne, jesli można zapytac?
Skończyłem studia prawnicze, a potem zatęskniłem za wolnym zawodem i ukończyłem podyplomowe dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Do Ameryki przyjechałem w roku 1990. Miałem w kraju dobrą sytuację, nie musiałem uciekać ani gonić za chlebem. Przyjechałem z ciekawości ...i zostałem. Pisywałem do gazet krajowych, cały czas utrzymuję kontakt z Polską.

Jako ciekawostke dodam, ze nie mam zdolności plastycznych ani muzycznych. W szkole, gdy musiałem wybrać pomiędzy plastyka a muzyka, miałem problem. Nie mogłem wybrać plastyki, bo ubrudziłbym farbami kolegę z ławki. Siłą rzeczy pozostała muzyka. Ale jako jedyny miałem zakaz śpiewania na lekcji.

Podobny zakaz mial i Leszek Szymanski.  Z ciekawością czytałam recenzje z antologii wsplczesnej poezji piora Szymanskiego. Stary redaktor jak widze nie zatracil watka przyjazni z nowym....
Panie Jacku, proszę mi powiedzieć, czy jest pan tak zwanym dziennikarzem nie piszącym, czy tez piszącym. To są dwie różne kategorie, obie bardzo cenne w sztuce dziennikarskiej i nie zawsze chodzące w parze.
Piszę dość dużo, reportaże dziennikarskie, eseje i felietony, nie zawsze pod własnym nazwiskiem. Interesuję się także sportem, zwłaszcza piłką nożną. Nie mogłem umówić się wcześniej na wywiad właśnie z powodu meczu.

Polska przegrała z Ekwadorem. Może nie mówmy już o piłce nożnej. Co może Pan powiedzieć o uprzednich redaktorach Gwiazdy?
Najbardziej znanym byl Wacław Gasiorowski. Najdłuzej naczelnym był Adam Bartosz, w latach  53-72. Zaufany czlowiek Worzally. Alfons Herling byl dość długo po odejsciu na emeryture Dra Franka Kmietowicza, a po nim właśnie nastała Małgorzata Ćwiklińska. 

Pan Hilgier przerwał na chwilę rozmowe.

Musze tu dodac, ze Stevens Point od dawna juz nie jest polskim osiedlem. Zmienil sie charakter naszych odbiorcow. Potrzebowalismy nowych czytelnikow ...
Udawałem sie na różne imprezy po za Stevens Point, nawiązywałem nowe kontakty w całej Ameryce. Wszyscy mnie znają. 

Moja wiedza prawnicza przydaje się, zwłaszcza teraz, gdy naplywaja coraz nowe fale emigrantow, dla których stosunki amerykańskie są całkiem obce. Pomagam rozwiązywać różne problemy, m.in. podwójne opodatkowanie emerytury. Moj artykuł wyjasnił tu wiele ...

Jak już wspomniałem, utrzymuję kontakt z krajem, zwłaszcza ze współczesną kulturą. Wspominam tu – śledzę poezję krajową i gratuluję Pani wydania jej Antologii. Niedawno zamiescilismy recezje tej cennej książki. Również czytam z dużym uznaniem i zainteresowaniem „Poezję dzisiaj”, m.in. o organizowanych przez Aleksandra Nawrockiego miedzynarodowych dniach poezji. Dobra tradycja polskiej kultury - A ja z kolei chcialbym zaprosić czytelnikow „Miasta Literatów” i „Poezji dzisiaj” i nie tylko ich, lecz ich przyjaciół, zainteresowanych życiem i kulturą polonijną, do lektury naszego pisma – „Gwiazdy Polarnej”. Na pewno znajdą tu wiele ciekawych  i pożytecznych dla siebie rzeczy.

Nie chcę być źle zrozumiany, lecz żadna kultura i polityka nie powinna się zacieśniać do własnego zaścianka. My interesujemy się krajem. Kraj powinien interesować się nami. Wychodzi to dobrze obu stronom.
Gwiazda Polarna powinna oświetlać wiele dróg całego świata.

“Gwiazda Polarna”
adres redakcji:

2804 Post Road, Stevens Point,
WI 54481-6452 U.S.A.
www.gwiazda-polarna.com
E-mail address: gwiazda@coredcs.com
Tel.: (715) 345-0744, 345-0745; fax: (715) 345-1913

 
   
 
   
 
    orlando, 06 listopada 2005powrot do poczatku strony Redakcja Miasta Literatow 2000++ informuje, że pierwsza edycja antologii "Contemporary Writers of Poland" jest juz zamknięta. Wydanie książkowe (ISBN 1-4116-5338-6) jest do nabycia w
ksęgarni wysyłkowej.  (Kup teraz) (Buy Now)
To była pionierska, trudna robota, pierwsza próba tego rodzaju.
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli, autorom, tlumaczom i edytorom.Napisz,  "miasto literatow 2000" czeka na Twoj email!

Serdecznie pozdrawiam,
Danuta Błaszak
 
   
 
    orlando, 1 sierpnia 2005        powrot do poczatku strony Napisz,  "miasto literatow 2000" czeka na Twoj email!Redakcja Miasta Literatów 2000++ Wersja elektroniczna "Contemporary Writers of Poland" informuje, że pierwsza edycja antologii "Contemporary Writers of Poland" jest już zamknięta. Pierwsze wydanie książkowe ukaże się w drugiej połowie sierpnia, 2005. Polecemy częste sprawdzanie strony miasto2000.com oraz kontakt emailowy po najnowsze wiadomości na temat antologii.  
   
 
    orlando, 24 stycznia 2003        powrot do poczatku strony

nowosci

poezja jurka czajkowskiego to juz klasyka, historia. zalozyciel slynnej
grupy "wspolczesnosc",
laureat wielu nagrod literackich...  dziekujemy poecie za nadeslanie zdjecia
i wierszy - ze wzruszeniem ogladamy dokumenty o wartosci historycznej.
zapraszamy do nowej wersji strony (przypominam: nalezy kliknac na rozdzial
"lista" a nastepnie na nazwisko poety.
dziekujemy eli galoch za wazne wiadomosci o konkursach i wydarzeniach
literackich. przypominam ze informacje o konkursach i o wydarzeniach mozna
znalezc w miescie literatow w rozdziale "przyslano do nas". warto zajrzec
!!!!! zapraszamy rowniez na strone internetowa poetki. redakcja z duzym
uznaniem dla goracego promowania kultury.
prezentujemy w miescie literatow mariusza kirakowskiego. zapraszamy do
opowiadan lotniczych - tych napisanych przez mariusza i tych przez niego
redagowanych. bardzo ciekawa strona, warto zajrzec !!!!!

czekamy na nowe wiersze i informacje,
zapraszamy nowych autorow !!!!!!!
danuta błaszak

miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm

kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm

 
 
   
 
    orlando, 6 grudnia 2002        powrot do poczatku strony

w literaturze dzieje sie duzo. to cieszy i imponuje.
serdecznie zapraszamy do miasta literatow !!!!!
i jak zawsze zapraszamy nowych autorow !!!!

nowosci:
hura!!!! cd album " woman o woman" dotarl do redakcji !!!!!
(leslie l. kot, jacek krzaklewski & friends)
dzieki!!!

opublikowalismy tlumaczenia wierszy ksiadza jana twardowskiego
autorstwa barbary voit, wyrozniajace sie duza kultura jezyka
wiernoscia przekladu - goraco dziekujemy tlumaczce za zgode na umieszczenia
przekladow !!!!!

w rozdziale "nadeslali do nas" ciekawe informacje
o konkursach. zapraszamy !!!!!

remkowi kociolkowi dziekujemy za nadeslanie zdjecia
 - warto zobaczyc !!!!!

bardzo podziwiam nonfeliksa za dzialalnosc literacka
a periodyk poświęcony fantastyce znajduje sie pod adresem:
www.fahrenheit.eisp.pl

czekam na nowe informacje i fragmenty tworczosci
serdecznie pozdrawiam
danuta błaszak

miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm

kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
 
   
 
    orlando, 26 listopada 2002       powrot do poczatku strony

nowosci:

w najnowszym okienku "prezentujemy poete miesiaca"
jan zdzislaw brudnicki !!!!!!

zapraszamy do lektury nowych wierszy wlodka holsztynskiego - jednego z
najlepszych - zapraszam tez do wierszy angielskich. strona autora w nowej
szacie graficznej - warto zajrzec !!!!!
warto zajrzec na strone przypominam: kliknac na rozdzial "lista"
nastepnie na pierwsza litere nazwiska poety...

ponadto polecamy lekture nowych wierszy remka kociołka!!!!

a takze wiersz juliusza erazma bolka "czas sie konczy"
 - to warto przeczytac

witamy w miescie literatow grzegorza grzyba
 - wiersze i ladne zdjecie !!!!!!

III Salon Książki Polonijnej - Rzym 2002 !!!! - nowe bardzo ciekawe
informacje od Agaty Bouvy.  komunikat prasowy zamieszczamy w rozdziale
"nadeslali do nas".  wiecej wiadomosci na ten temat mozna uzyskac
pod adresem
bouvytrad@libertysurf.fr.

leslie l. kot, jacek krzaklewski & friends (cd album " woman o woman")
ukaze sie w szwecji 2 grudnia br. gratulacje !!!!! to imponuje !!!!

goraco dziekujemy za zaproszenia!!!!

wieslaw ciesielski zaprasza do słupskiego albumu literackiego.
http://www.poeci.prv.pl/

pl.hum.poezja - wiersze miesiąca
http://grupaphp.republika.pl

basia kobos kaminska zaprasza na
http://www.math.ualberta.ca/~amk/bkk/

redakcja miasta literatow poszukuje bozeny pawelec

czekam na nowe informacje i fragmenty tworczosci
serdecznie pozdrawiam
danuta błaszak

miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm

kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
 
.  
 
.   orlando, 26 maja 2002       powrot do poczatku strony
redakcja miasta literatow serdecznie zaprasza nowych autorow,
czekamy na nowe wiersze, recenzje, felietony...

nowosci:

mieczyslaw sosialuk przyslal redakcji swoj tomik: "ja, nostrodamus".
rzecz bardzo wartosciowa. lubie ksiazki ktorych
autor ma cos do powiedzenia i potrafi to zrobic dobrze.
tomik mozna zamowic u autora lub pewnie w wydawnictwie w legnicy
tel. wydrukowany na tomiku: (76) 722-58-10.

witamy w miesicie literatow mire kadlubowska !!!! 
zapraszamy tez na osobista strone poetki (opracowanie strony
piotr czekalski). warto kliknac !!!! http://poezjamiry.republika.pl

redakcja miasta literatow zaluje bardzo ze nie mogla byc w teatrze 10 maja, ani przedtem na premierze. redakcja jest bardzo ciekawa sztuki adama andryszczyka. troche na ten temat mozna przeczytac pod
http://www.andryszczyk.fr.pl/normalka.htm

kolejnym wydarzeniem literackim bedzie wieczor autorski jacka
dobrzynieckiego czlowieka ktorego wiersze trafily do szkolnych podrecznikow. czlowieka ktory takze spiewa i pisze sztuki (jacku, a kiedy ta twoja sztuka trafi do teatru? czy to sie juz odbylo? bo ja nie wiem) spotkanie odbedzie sie 28 maja o 18.30  w klubie kultury na ul. andersa 35 w warszawie. tytul brzmi: "ballada wilgotna".

jola balcer, paryska poetka i prozatorka nadeslala teksty angielskie, dzieki !!!!!!
warto przeczytac. przypominam ze istnienie tekstow angielskich
sygnalizujemy w rozdziale "lista" symbolem "En".
w dalszych planach redakcyjnych - osobna wersja angielska miasta literatow. warto zeby wszyscy inni ze swiata mogli wiedziec o czym piszemy.
a tym wszystkich zainteresowanym literatura amerykanska po angielsku polecam lekture http://faculty.valencia.cc.fl.us/drogers

zapraszam do miasta literatow
z wielka ciekawoscia wszystkiego co dzieje sie w literaturze czekam na nowe informacje i fragmenty tworczosci
danuta błaszak

miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm

kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
 
 
.  
 
.   orlando, 17 marca 2002       powrot do poczatku strony
nowosci :

redakcja miasta literatow sluchala (wreszcie !!!!) trzech piosenek alicji
jacyny, przeslanych przez internet (jak wyrazic bol, chapeau bas i rece). wykonuja alicja jacyna i wojtek hollender, kompozytor i arranger

redakcja lubi i podziwia muzyke, cieszymy sie z sukcesow alicji jacyny,
patrzymy z podziwem na osiagniecia jacka telusa i lesliego kota
leslie kot nadeslal pare tekstow na cd album, nad ktorym obecnie
pracuje wspolnie z jackiem krzaklewskim teksty pojawia sie w wersji angielskiej miasta literatow. dzieki !!!!

remek kociolek nadeslal nowe wiersze z nowego tomiku !!!!!
polecam lekture !!!!
remek informuje rowniez o nowym adresie
remek_k@yahoo.com

w posiadaniu redakcji nowe opowiadanie piotra giedrowicza
pisarza kontrowersyjnego, wzbudzajacego gwaltowne dyskusje
 - wysylamy na indywidualne zamowienia czytelnikow

z radoscia witamy nowych autorow (jak zwykle: rozdzial miasta
literatow"lista", nastepnie trzeba kliknac na nazwisko. wiecej informacji mozna znalezc na osobistych witrynach poetow)

 - jacka piechote !!!! wiersze dostepne w kilku jezykach
(wiecej informacji:  istis.republika.pl )

 - kazimierza kazimierczukawww.wiersze.ibg.pl (ostatni tomik "co mi w duszy gra, wydany w lutym 2002)

- nonefelix informuje, że serwis sieciowy poświęcony science-fiction,
fantastyce i horrorowi ma od dziś nowy layout. oprócz zmiany wygladu duzo
nowych tekstow. www.fantazin.korba.pl. polecam lekture !!!!!

piąty numer mebli już do nabycia w empikach, inmedio i relay oraz do sciagniecia ze strony http://meble.barmleczny.com/gazeta.html
 - do tego na pewno warto zajrzec !!!!!!

najmici zapraszaja na tradycyjny rajd wielkanocny w dolinie smierci
http://www.najmici.org/rajd.htm
i jak zawsze zal mi ze to tak daleko i jak zawsze z wielkim uznaniem dla najmitow

redakcja miasta literatow zyczy poetom i czytelnikom
szczesliwych swiat !!!!!!

danuta błaszak

miasto literatow
witryna z amerykanskiego serwera
http://danutabe.miastoliteratow.comindex.htm

kopie witryny (mirrory) na polskich serwerach
http://miasto2000.w.interia.pl/index.htm
http://strony.poland.miasto2000/index.htm
 
.  
 
 

Powrót do poprzedniej strony

kliknij tutaj: lista poetów aktualizowane: 16 Nov 2009 było już odwiedzin