słownik
literatury współczesnej |
mirror1, mirror2 w Polsce |
redagowane przez danusie błaszak: http://danutabe.tripod.com |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|||
Literatura pokolenia
|
|||
|
poZEW
Exposé
WySOKI Sądzie!!!
W przeciwieństwie do tzw. poetów
warsztatowych od dziecka z pełnym partnerstwem, wręcz autotelicznie,
traktowałem poZYWANĄ dzisiaj Agnieszkę Wesołowską z Łobza i Krakowa,
zwaną dalej poZWANĄ.
Wychodzę z zaprezentowanej przesłanki warsztatowej
[1],
że jakoby nie mogła naPISać takich wierszy, jakie pisała w wieku 13/14
lat i później; jest to moje wspólne przeżycie pokoLENiowe z poZYWANĄ
(nie w sensie ścisłej synchronii, lecz synchronii traktowanej
diachronicznie). Wprawdzie na zajęcia w katowickim Pałacu Młodzieży na
pocz. lat siedemdziesiątych chodziłem do pracowni
biologiczno-chemicznej, lecz raz przypadkiem zajrzałem do Pracowni
Literackiej, gdzie zajęcia prowadzili wtedy różni znani poECI, jak
Śliwiak, Harasymowicz, Sprusiński, nawet E. Bryll. Spodobało mi się, też
postanowiłem spróbować, aby ożywić oschłą od chemicznych formułek
wyobraźnię. W tym wieku w niektórych przypadkach umysł pracuje z taką
niesamowitą szybkością, że sam nie ogarnia, skąd mu się bierze to, co
wie. Już po paru tygodniach odrobiłem większość zaległości z literatury,
jakie miałem wobec kolegów z klas humanistycznych. Po paru miesiącach
miałem jeszcze większe osiągnięcia, co od razu jęło budzić zazdrość
starszych i przeciwnych. Jeden z nich tak skomentował mój ówczesny
dorobek: „Pańta, przyznaj się, od kogo to odpisałeś, są to rzeczy zbyt
oryginalne, abyś był w stanie sam je naPISać w wieku 16 lat!” Przez parę
lat wlokło się to za mną jak brudna ścierka za niechlujną sprzątaczką.
Nie przejmując się tym, rozesłałem moje wiersze po czasopismach w całej
Polsce, większość ukazywała się w następnych latach, w rezultacie czego
zaproszono mnie na ostatnią Kłodzką Wiosnę Poetów i słynne warsztaty
artystyczne w Augustowie, gdzie poznałem K. Jandę, E. Fediuk, E.
Demarczyk. W obu programach dostałem wyróżnienia w konkursach
poetyckich, w Kłodzku wyróżnili mnie jurorzy: J. Kornhauser, K. Karasek
i J. Markiewicz, w Augustowie dostałem rzeźbę Adama Myjaka
przedstawiającą kaktus wewnętrzny. — To indywiduum, dzisiaj 74-letni
staRUCH, było wówczas wysoko postawioną figurą w partyjnej
nomenklaturze, podobno nawet dla tow. G. pisał przemówienia, więc co
najwyżej mogłem mu wskoczyć na kolana, nie omieszkując bez zmrużenia
pożyczyć odeń tysiąc złotych, które wręczał mi bez ociągania —
dziękowałem pięknie i biegłem dalej. Był taki cwany, a dał się nabrać na
prostą prowokację z mej strony, gdy w latach upiornej studenckiej
jesieni 1988/89 podczas jakiejś zadymy na ulicy i fety u katowickich
literatów przywlokłem transparent jak u H. Manna: „Profesor UnRath!”
Wydzierałem się: „Untertan! Untertan! Untertan!” Zapomniał unosząc się z
gniewu i wściekłości, purpurowy, że wziął mnie za kołnierz i wyrzucił z
budynku, zabronił przychodzić więcej. Więc już się tam nie pokazałem.
Pozostali szemrali i pytali, jakim prawem mnie wyrzuca, skoro jest sąd
koleżeński, zresztą należałem do oddziału krakowskiego, tutaj zaś byłem
jego oficjalnym reprezentantem na jubileuszu śląskiej literatury. W tak
tani sposób uzyskałem pretekst do wystąpienia ze związku i zerwania z
literaturą. Konformista. Do tego stopnia, że R. Wojaczek chciał go
obedrzeć ze skóry, ale nie zdążył przez nieprzypadkowe samobójstwo. Dwie
dekady wcześniej podobna sytuacja spotkała H. Poświatowską z
Częstochowy, gdzie miejscowy figurant bez ogródek rzucił jej w oczy, że
z litości musi popierać takie kaleki i niemrawy, dopiero gdy
Poświatowska uzyskała znaczący rozgłos i zmarła, triumfował, że on
pierwszy odkrył tę autorkę i wyciągnął ku niej zbawczą dłoń. Smaczku
sytuacji dodaje fakt, że gdy jeszcze chodziłem do ogrodnika, ukazała się
antologia pt. Młody Śląsk
Literacki, gdzie oprócz moich, były i wiersze tego figuranta;
ostatnio, gdy przeglądałem tę książkę, zniesmaczyłem się jego notką —
nasz „młody poeta” jest starszy od moich rodziców! Brrr!!! Przepraszam WySOKI Sąd za pewien
niesmaczek, że przyTOCZĘ Maharishi Mahesh Yogi, rzekomego guru od
Lennona i Ono, twórcy medytacji transcendentalnej, TM, w gruncie rzeczy
uwodziciela, który w tej epoce za słone czesne urządzał warsztaty
medytacyjne dla 25-30-latków, w pewnym momencie zaczął z nich szydzić,
kiedy bili mu brawo i wpadali w zachwyt nad jego pomysłami: Wy to
musicie mieć zupełnie starcze mózgi, którym nic nie jest w stanie już
pomóc; mając 30 lat samemu jest się Mistrzem, nie biega się po
warsztatach, uczy się
indywidua poniżej 20-tki. Chłop ma świecką rację: wedle badań naukowych
starość zaczyna się równo w wieku 27 lat, do którego należy dodać trzy
siódemki: dni, miesięcy i godzin; wedle tego moja starość zaczęła się 17
listopada 1981r., gdzieś o ósmej rano, postanowiłem wtedy wycofać
wszystkie moje teksty z pism określanych jako „młodzieżowe”, ale na
szczęście wprowadzono stan wojenny, dzięki czemu mogłem zaoszczędzić na
znaczkach i spokojnie pchać taczkę mego żywota dalej. Nie młodość się
liczy, to kult wymyślony przez romantyków, potem podjęty przez
Gombrowicza jako kult nieodpowiedzialności, tylko dojrzałość, sięganie
ku niej, owoce wieku, napoczęte w okresie młodzieńczej gonitwy myśli. Gdzieś w okresie jesienno-zimowym
1997/98 zapoznałem się z pismem ŁABUŹ i wydającym je Leonem Zdanowiczem
z Łobza[2]; dzięki temu
uświadomiłem sobie istnienie poZWANEJ jako 13-latki, jej utWORY wdarły
mi się w świadomość i odpowiednią wiadomość z jej utWORAMI wysłałem do
Ewy Marii Slaskiej w Berlinie pod koniec 1997r. do planowanego numeru
pisma WIR. — Gdybym postępował jak wspomniani wcześniej figuranci wobec
mnie czy Poświatowskiej, mógłbym zasugerować Leonowi, że nic z tego nie
będzie, żeby dała sobie spokój i zajęła się innymi sprawami. Postąpiłem
przeciwnie, postanowiłem jej pomagać, co poświadcza zachowana
korespondencja jako dowód w sprawie. — WySOKI Sądzie! Gdy jest mało
środków na rozwój sztuki, popyt na nie duży,
ludzie się „zabijają”, aby je zdobyć, sam tymczasem postąpiłem
jak naiwny dzieciak: zaproponowałem tomik poZWANEJ do katowickiej
Zachęty Sztuki, która mogła go wydać, gdyby rzecz motała się szybciej
niż zbliżająca się plajta
tej placówki kulturalnej. Nie omieszkiwałem też powysyłać utworów
poZWANEJ do kilku pism, gdzie ukazywały się i były omawiane jej tomiki,
chodzi mi o: OBRZEŻA, PROTOKÓŁ KULTURALNY, AKANT, PLAMA, o ile pamiętam.
Gdy zwróciła się do mnie z prośbą, żebym przełożył kilka jej utworów na
niemiecki do toMIku pt. Dwuznaczny,
zrobiłem to bez ociągania, bez oglądania się na jakieś wierszówki czy
honoraria, z czystej radości niesienia pomocy. Tak by pozostało, gdyby
nie późniejsze przykre wydarzenie, będące przyczynkiem tego
poZWU. Zawsze dostawała ode
mnie to, co najlepsze; kiedyś na urodziny wysłałem jej piękną edycję
Legendy Młodej Polski, coś
zaczęła pisać o Brzozowskim, cieszyłem się, że znalazłem siostrę w
rozUMIE, bo „moja pani od polaka” (późniejsza pisiorka, obecnie LO w
Świdwinie) oblała mnie na maturze, gdy wychwalałem Brzozowskiego,
dołując Sienkiewicza, co mi było obojętne, gdyż miałem zdawać na
biologię lub medycynę. Sądziłem, że w przyszłości będę mógł liczyć u
niej na dialog bez końca, nie zaś na smutne przekomarzanie się na
pyskbuku. Pewnego dnia potrzebowałem do
stypendium jakiegoś świstka z „Życia Literackiego”, poZWANA była już w
Krakowie, poprosiłem ją, by mi skopiowała ten kawałek i szybko wysłała,
ale bez efektu, jakieś trudności biurokratyczne czy coś, obwiniała się o
to, że jest tak nieudolna, że nawet nie potrafi załatwić prostego ksero;
określiła się jako Świnia wobec mnie, i na tym urwała się nasza
znajomość korespondencyjna. W takich sytuacjach zawsze mówi się trudno,
nie miałem żadnych pretensji wobec poZWANEJ, integrowałem się z moim
nowym środowiskiem w Görlitz, pracowałem w kulturze, moja uwaga była
zmuszona zawiesić się na innych rzeczach niż poZWANA, acz nigdy o niej
nie zapominałem, nigdy nie odzywałem się do niej pierwszy, inicjatywa do
dialogu wychodziła zawsze od poZYWANEJ. Wprawdzie publikowaliśmy dalej w
ŁABUZIU, lecz nie odzywaliśmy się do siebie, w pewnym okresie nawet dość
często dzwoniłem do Leona, ale coś mnie paraliżowało, że nie miałem
nawet odwagi zapytać, co dzieje się u poZYWANEJ. Odezwała się dopiero po
zawieszeniu ŁABUZIA. Gdy dowiedziałem się, że zachorowała na tarczycę,
natychmiast pospieszyłem jej z pomocą, wcześniej robiłem sobie wyrzuty,
że nie mogłem jej ulżyć w znalezieniu pracy: moja krakowska znajoma,
którą pytałem, zbeształa mnie, że nie jest urzędem zatrudnienia, od tego
są anonsy w prasie itd. Przy przeprowadzce zapodziałem gdzieś notatnik z
adresami, więc było mi trudno. Co innego zdrowie! Zawsze było u
mnie na pierwszym planie, przed literaturą i innymi ekscesami. Tak się
składa, że mój ZNAjomy Krzysiu jedną ze swych specjalizacji ma z
dolegliwości tego narządu. Bardzo trudno go złapać, jest cenionym
fachowcem, czasem graniczy to z cudem, ale zadałem sobie trudu, udało mi
się, przedstawiłem mu problem chorowitej KOLEŻanki; zgodził się
przyjmować ją gratis i wyleczyć. Kolega zrobił mi przy okazji wykład, że
w żadnym wypadku nie należy tej choroby lekceważyć, nawet pozorne
ustąpienie dolegliwości może być bolesne w skutkach, uczynił mnie
niejako odpowiedzialnym za jej stan zdrowia, miałem tego nie
zaniedbywać. Tyle tylko że poZWANA odmówiła, może bała się, prawie
wymiękła mi psychika, gdy przeczytałem w jej liście, że woli leczyć się
magicznie. Było mi jeszcze smutniej niż gdybym sam zachorował, co już
nastąpiło parę lat wcześniej, takie skoki ciśnienia, jego wahania, że
musiałem skorzystać z zabiegów na kardiologii, od których się nie
ociągałem, wyleczyłem się zupełnie. Nigdy już nie wracało się do tego
zapytania zdrowotnego, na trawie dnia bielił się problem stypendium i
zbliżających się studiów; zamierzała studiować pedagogikę, sugerowałem
jej psychologię, obstawała przy swoim, by potem besztać mnie, że nie
odradzałem jej stanowczo tego kierunku studiów. Dziś dość trudno też i o
stypendia, starała się o jakieś austriackie, potrzebne były następne
tłumaczenia jej poezji na niemiecki. Zakasałem umysł, poprawiłem jej
wniosek, w przypływie radości obiecała mi nawet duże piwo z grzanką,
wszystko zaś okazało się potem nieosiągalną skórą na uciekającym
niedźWIEdziu. Bardzo mnie to boLAŁO: jako były stypendysta Ministerstwa
Kultury mam prawo rekomendowania potencjalnych stypendystów. Poprosiłem
też kilku uznanych artystów o pozytywne opinie dla niej, lecz
rozczarowana odmówiła mi, i to dość brutalNIE: „bo ch… z tego będzie”.
Jeszcze bardziej poczułem się zasMUCony jej niepowodzeniami niż gdyby
dotyczyły mnie osobiście. Prawdopodobnie nigdy byśmy się nie
pożarli na gorsze, gdybyśmy nie skrzyknęli się na osławionym „pyskbuku”.
— Początkowo podobała mi się ta zabawa, lecz z czasem coraz bardziej
zaczęła mnie męczyć i denerwować w miarę przybywania tzw. wirtualnych
znajomych. Raz wyszło, że przed paru laty, gdy była bez pracy, prawie że
przymierała głodem, na to ja jej, że mogła mi o tym zwyczajnie naPISać,
to wysłałbym jej coś smakoWITEgo na Dzień Dziecka, na to ona, że pewnie
chciałem ją otruć!!! Mój Bosze
Kochana!, by zacytować H. Bienka: Tyle dla niej zrobiłem, a ona
podejrzewa mnie o takie rzeczy, coś niesamowitego; co innego
poprzekomarzać się na pyskbuku, pośmiać się z siebie, co innego
poMÓWIENIE o zamach na osobę, godzenie na jej życie i zdrowie. Wbity w
doła, można rzec. Tego tak nie mogłem już zostawić, zwłaszcza że
poMÓWIENIE nastąpiło bądź co bądź publicznie, jąłem DOMagać się
przeprosin i to coraz energiczniej, nie wiadomo, co by było, gdyby nie
znikła z tego portalu. Mój błąd polegał na tym, że natychmiast
powinienem zrobić to samo; mam i miałem zawsze mnóstwo znajomych, jak
zaCHODZI potrzeba, to pytam lub jestem pytany, co innego coraz głębsze
pogrążanie się w banałach wirtualnego świata. Tak, powinienem stamtąd
zniknąć natychmiast! Wprawdzie każdego ranka wyciągałem
na biurko książki, jakie miałem zamiar przeczytać, rozkładałem papiery,
aby pisać, ale najpierw zawsze sprawdzałem, co dzieje się na pyskbuku,
który potem wciągał mnie tak, że tkwiłem na nim do wieczora, z drobnymi
przerwami. I tak w kółko maCIEJU. Ociągałem się, łatwiej mi było zerwać
z paleniem niż z tą wierutną wirtualnością. Tymczasem poZWANA
postanowiła jeszcze raz zabawić się na pyskbuku po udanej sesji
egzaminacyjnej, zamiast pojechać gdzieś nad jezioro lub połazić po
górach. Zawsze tak postępowałem po każdej sesji. Tym razem natychmiast
zauważyłem, że próbuje mnie zdominować, nawet manipulować, narzucić mi
coś, coś nieokreślonego przerażało mnie. Właściwie po paru dniach było
po wszystkim. Jeszcze przed paru dniami podczas sesji wyprowadziła mnie
z równowagi zupełnie, może przypadkiem, może premedytacyjnie: „Jak
wygląda rozwój morlany u
Piageta?” Nagle zwątpiłem w sens świata. Jakiej morlany? Przeleciałem
przez wszystkie słowniki, nic!!!
Mój Bosze Kochana! Jakim jestem w końcu ignorantem, moja wiedza
płytka i nieugruntowana. Jeśli jakaś morlana jest u Piageta, powinna być
już w słownikach, w Internecie też niczego nie znalazłem. Jest mnóstwo
pojęć różniących się jedną głoską, często są to zapożyczenia tego samego
angielskiego wyrazu, który u nas przyjmuje rozmaite postaci końcowe, jak
dryf i dryft, tarasy i terasy itd. Dostałem zupełnego rozstroju, znowu
popadłem w bezsenność, strumienie bezsensownych obrazów przetaczały mi
się przed oczami. Rano śmieje się ze mnie z mądra frant, że nie o
morlanę chodzi, tylko o rozwój moralny; przecież to takie proste —
wystarczy wpisać hasło do przeglądarki, znajdzie się wyjaśnienie
problemu natychmiast. — Najbardziej zgorszyło mnie, że o swojej docent,
usiłującej zdyscyplinować tę niesforną isTOTę, napisała mi, że „przez
cały semestr jedzie z kartki”!!! WySOKI Sądzie! Gdybym gdziekolwiek
PISnął, że jakiś mój profesor czy nauczyciel „jedzie z kartki”, to
zjedliby mnie przyjaciele i wrogowie jak jeden wąż bez okularów, nie
miałbym łatwego życia. Jeszcze bardziej zbulWERSowały mnie jej notatki,
wyglądające jak wyłamane szprychy z roweru. Wprawdzie nie oceniamy tutaj
poezji poZYWANEJ, ale jeśli jedzie ona tak jak jej notatki z tego
semestru, to niech to blat. Alleluja i do grobu! Człowiek inteligentny
bowiem nie daje po sobie poznać. Sam np. w czasie studiów miałem tylko
jedną kartkę z nazwiskami i adresami skrzętnych koleżanek i kujonek, z
którą „jechałem” czasami je odwiedzić, wpadając na kawę, czytałem
pięknie sporządzone notatki z wykładów, na które nie chodziłem, przed
ostatnim wykładem dawałem którejś z nich indeks, i w ten sposób
uzyskiwałem zaliczenie, a ponieważ miałem opanowany materiał, bez trudu
zdawałem egzaminy. — Tak poSTĘPuje człowiek inteligentny, nie tracący
czasu na coś, co i tak jest dostępne w lepszym opracowaniu w Internecie,
przeznaczając odzyskane godziny na bardziej intratne zajęcia. Nie chcąc
za bardzo znęcać się tutaj nad poZYWANĄ, streszczam to, co nieuchronnie
doprowadziło do tak smutnego zakończenia tej ZNAjomości — przyczynek
tego poZWU — poMÓWIENIE o próbę planowanego otrucia jej Osoby. Co miała
przez to na myśli — nie dawało mi to spokoju, jąłem drążyć ten temat z
różnych stron i nadal nie było widać dna, czy jest taką ważną czy co?
Zwykle człowiek zajmuje się tym lub tamtym, poPISuje się błyskotliwością
albo bredzi, stara się godzić w sobie maksimum sprzeczności, nawet na
myśl mu nie przyjdzie coś takiego, żeby kogoś wyzuwać z życia. Zwłaszcza
w kontekście, gdy chciałem przyjść jej z pomocą żywnościową. Nigdy mi
się coś takiego wcześniej nie zdarzyło, żebym kogoś próbował otruć albo
żeby ktoś z kolei dyBAŁ na moje życie. O czymś takim czyta się w
powieściach, dramatach, telewizyjnych kobrach. Kiedy więc po raz wtóry
pojawiła się na pyskbuku, faza euforyczna po udanej sesji, coś mnie
skuSIŁO przynaglić ją, żeby przeprosiła mnie za ten wyBRYK,
przypominałem jej o tym raz za razem, zdawała się w ogóle nie pamiętać,
o co mi chodzi. W końcu doszło do takiego zabulgotania, że zablokowałem
ją na tym portalu i usunąłem z Naszego Cmentarza. Na chwilę odblokowałem
ją, wtedy korzystając z okazji zablokowała z kolei mnie. Żeby znieść jej
chwilową przewagę sam usunąłem się z pyskbuka. To tyle. Co miałem na
swoje stArCZe usprawiedliwienie. Nagle uświadomiłem sobie, że dopiero
wtedy zaczął się prawdziwy ambaRAS. Autorzący autorzy są powikłani z
sobą w tak rozmaitych poWIĄZaniach, że zwykły rozwód to przy tym kupa
śmiechu! Mówiąc bez ironii, poZYWANA nie ma szczęścia do wydawców.
Chodzi mi o tomik Dwuznaczny z
moimi tłumaczeniami jej wierszy na niemiecki. Wydawca okazał się zwykłym
parafianinem bez perfekcyjnego podejścia; tomik wydał na gębę, bez
stosownej umowy na te tłumaczenia, prawdopodobnie i ją zrobiono w
bambuko — książeczka miała być demonstrowana na targach książki we
Frankfurcie, nic o tym nie słyszałem. Poprosiła mnie o te tłumaczenia,
zrobiłem je, nie zastanawiałem się potem nad konsekwencjami prawnymi tej
sytuacji, grunt, że była zadowolona. — Gdyby zmarła wcześniej w sposób
naturalny — jest chorowita od dziecka (jakieś kroplówki, zastrzyki,
pieluchy — tak mi przynajmniej podawała), bez żadnego toksycznego wpływu
z mej strony, to mógłbym sobie co najwyżej popłakać, powzdychać, naPISać
poTRUPne. Tak samo, gdybym dostał umowę na te przekłady, wszystko byłoby
dawno zamknięte i zapomniane. Sprawa znowu stała się problemem, gdy
uświadomiłem sobie, że pomówiła mnie o chęć zamordowania jej, tego zaś
nie mogę zostawić tak sobie. Wydaje mi się to takie potworne. Kiedyś zaniedbałem te sprawy: Byłem
w Świnoujściu na FAMie, przygotowywałem się do mego występu w Muszelce i
poetyckiego happeningu na plaży. Nad promenadą oberwanie chmury. Idąc w
deszczu z malarskim ekwipunkiem, ledwo dysząc w strachu przed piorunami,
usłyszałem pijanego Zbigniewa J. Derdę, jak wydziera się na mnie:
„Pańta! Ty świnio, czemu nie dałeś mi znać, że wybierasz się na FAMę?”
Całe towarzystwo patrzy na mnie, jakby moim obowiązkiem było wyjaśnianie
każdemu zainteresowanemu, gdzie wybieram się na wakacje. Postawiłem mu
drinka w Muszelce; zanurzyłem palec w kieliszku, uczyniłem mu nim potem
znak krzyża na czole, i pojechałem do domu, więcej się doń już nie
odezwałem. Opowiedziałem o tym mej następnej „pani od polaka”. Na to
ona, że od takich spraw są adwokaci, nie należy wdawać się w pyskówki z
różnymi grafomanami. Następnie była afera z R. Budnikiem: Zamiast lecieć
do adwokata, zacząłem polemizować z tym typem na piśmie, rzekomo miałem
go zastraszać, ale nie przeprowadzono ekspertyzy, czy faktycznie jestem
autorem owych listów z pogróżkami. Skutkowało to tym, że w końcu
musiałem zwiewać do Bundesrepubliki. Odtąd jednak — gdy się z kimś kłócę
namiętnie — sprawdzam, czy w danej pyskówce nie użyłem wyrażeń mogących
stanowić podstawę do oskarżenia mnie o pogróżki karalne, jak ognia
unikam takich słów jak: zabić, dźgać, zakatrupić, posłać na tamten
świat, odebrać życie, przewrócić, słów uważanych jednoznacznie za
wulgarne i nacechowane, choć z drugiej strony większość tzw. literatury
pięknej polega na mowie nienawiści:
Ogniem i mieczem,
A jak królem, a jak katem będziesz,
Zbrodnia i kara, Apokalipsa,
Dzieje jednego pocisku,
Międzynarodówka. Itd. Itd. Mógłbym to wszystko zamieść pod
dywan i stawiać następne kroki w chmurach, gdybym ostatnio na jednym z
portali nie znalazł opublikowanych właśnie wierszy poZYWANEJ; chodzi o
„Salon Odrzucający” Ewy Marii Slaskiej. — Wiersze owe tego dnia nie
zrobiły na mnie większego wrażenia, miast prawdziwego rozeznania
miałkość, powtarzanie samej siebie sprzed lat z czasów ŁABUZIA, i to „po
grubej dwudziestce”! Pamięć narzuca mi, że po średniej dwudziestce Tomma
Mannowa napisała swą znakomitą powieść pt.
Buddenbrokowie, podobnie
młodziutka Horsta Bienkówna, która między chudą a grubą dwudziestką
zdążyła odbyć sentymentalną podRÓŻ do prac gościnnych w sielankowej
Workucie, popracować sobie tam trochę w polarnej atmosferze, wrócić,
naPISać i opublikować genialny zbiorek opowiadań pt.
Nacht-stücke, przytłumiony
jednak potem przez szybko pisane, komercyjne, nie najwyższego lotu,
starcze powieści z cyklu
Tetralogia Gliwicka. Młoda
Horsta była jeszcze na tyle cwana, dowcipna, że antycypując zdanie guru
Maharishi, że po trzydziestce należy puknąć się w czoło i myśleć o
doborze butów do trumny, nie zaś o literaturze, pozapraszała starszych i
uznanych autorów na warsztaty i konsultacje.
Pośród nich kilku późniejszych noblistów, ludzi wybitnych.
Wszystko to ukazało się w książce
Rozmowy warsztatowe z pisarzami. Widać miała im coś do przekazania,
że po tych warsztatach w nich wszystkich coś pękło, zmieniło się,
zaczęli pisać inaczej, jakby dorośli, przeżyli wstrząs, niektórzy jak
Wolfgang Koeppen mówili o tym bez ogródek. Np. w pięknym kawałku o
Horście opublikowanym w ŁABUZIU pod oPOwiadaniem poZYWANEJ. Przenosząc
to na nasze warunki, to tak jakby poZWANA zaprosiła do nauki W.
Szymborską czy Z. Herberta, ciekawe, co by wtedy wyszło, czy któreś z
nich miałoby odwagę przyznać się, że po jej dywagacjach, pytaniach,
drążeniach, jest mądrzejszy i lepszy, oczyszczony? — Pod wierszami
poZYWANEJ było okienko na komentarze, a ponieważ nie znalazłem klauzuli
o nieskładaniu kondolencji, napisałem to, co mi właśnie zaGRAło w tym
dniu, bez żadnych skrytych konotacji, złych intencji. — Jakież było moje
zdziwienie, gdy po kilku dniach zauważyłem, że mój komentarz usunięto,
czegoś się bano, nie wiem, stałem się czujny, uważniejszy, w mej rubryce
na tym blogu dopiero teraz uderzyły mnie słowa o mnie: „poeta
szaleniec”. No nie! Przecież to jest materiał na następny poZEW! Kopię
strony zabezpieczyłem. — Zawsze starałem się zachowywać racjonalnie,
uzyskiwać racjonalne odpowiedzi na racjonalnie stawiane pytania.
Szaleństwo i synonimiczne określenia były dla mnie jednoznacznie
nacechowane negatywnie, poECI szaleńcy nigdy nie byli dla mnie wzorami
czy ideałami, za którymi chciałbym iść. Poza tym określenie bardziej z
dyskursu psychiatrycznego niż estetycznego, wybitnie wykluczające. I
nieostre. Znam Historię szaleństwa w dobie klasycyzmu M. Foucaulta. I
Kulturowe założenia pojęcia
normalności w psychiatrii Julii Sowy. Właśnie: co innego dawna
monokultura, co innego społeczeństwo ponowoczesne, wielokulturowe, jakie
zaczęło się u nas tworzyć w czasie stanu wojennego, z wielością norm,
wzajemnie się wykluczających: co w pewnych kręgach jest jeszcze
akceptowalne, w innych naganne, w jeszcze innych chore i patologiczne. —
Znałem też kilku poetów
szaleńców: St. Gostkowskiego z Gdańska, z którym kiedyś przegrałem w
głównym konkursie na Wiośnie Kłodzkiej. Dobrze zapowiadający się
humanista na tamtejszym uniwersytecie. Rozpił się i postradał rozum.
Kiedyś przyszedł na me spotkanie w gdańskim „Żaczku”, tak dziwnie
czerwieniły mu się oczka, skarżył się, że spółdzielnia chce go
eksmitować z mieszkania, bo od miesięcy zalega z czynszem. Potem zmarł
po jakiejś popijawie. Podobnie Jerzy Łukosz, znakomitość, bez paMIĘCI,
odkorowany, do cna przepity i opuszczony, atrakcja turystyczna
Wrocławia. Kiedyś na zamojskich „Fortalicjach” przysiadł się do mnie
Rudzielec podczas obiadu. Podkasał rękaw, wycisnął na ramię keczup z
tuby, posypał je curry i innymi przyprawami, po czym zaczął się lizać.
„Uciekłem właśnie z psychiatryka”, mówi, „jestem schizofrenikiem, co? To
jest czysty postmodernizm!” Od razu uznałem go za jedną z atrakcji
turystycznych Zamościa. Znałem mnóstwo takich cudaków. Nigdy nie
zachowywałem się w ten sposób. Zapisałem się do „ogrodnika”, aby
racjonalnie uprawiać ogród życia i w pełni wykorzystać jego możliwości
dla siebie i bliźnich. Na zajęcia dokształcające z chemii i biologii
chodziłem do naszego Pałacu Młodzieży, pomyłkowo wstąpiłem raz do
Pracowni Literackiej, bez intencji pozostawania tam na zawsze. Na
egzaminach wstępnych zarówno na biologię, jak i na polonistykę uzyskałem
jedne z lepszych ocen. Zawsze inspirowałem się artystami
konstruktywistami: T. Peiper, J. Przyboś, awangardzistami; pracę
dyplomową napisałem o Historii białopiennego źródła Tymoteusza Karpowicza — jednym z
najważniejszych utworów poetyckich XX w. w Polsce, tak swoistym jak
poezja B. Leśmiana, zupełnie nieprzekładalnym na języki obce. Bardziej
interesowałem się lingwistyką niż literaturoznawstwem. Jak każdy albo
większość lubiłem popić i pobajdurzyć. By potem wracać do siebie na
trzeźwo i raźno iść do przodu, bez krzty i źdźbła szaleństwa. Gdy przed
kilku laty starałem się o pracę w BND, musiałem przedstawić świstek o
dobrej kondycji psychicznej, poprosiłem o skierowanie moją panią z
Arbeitsamtu na badania psychiatryczne — dwa piętra wyżej w tym samym
budynku, psychiatra urzędowy; prawidłowo wykonałem wszystkie testy,
ćwiczenia, jestem nad wyraz normalny i nie rozczulający, daleko mi
niestety do szaleństwa. Gdy zajdzie potrzeba procesowa, mogę sobie
powtórzyć tę zabawę jeszcze raz. — To, co Ewie M. Slaskiej wydaje się
czymś wyjątkowym i cudownym znakiem z nieba (czego nie kwestionujemy,
tylko prosimy o umiar), u nas na Górnym Śląsku było rutyną repetującą
się co parę lat. Mam jakoś nadzwyczajne szczęście do ludzi: Kiedyś,
przez kolejną „panią od polaka” poznałem Krystiana Zimermana, kiedy nie
był jeszcze tym Zimermanem.
Później, w latach 90., na jednym z koncertów, na sali jakieś 5-10 osób,
zapoznałem się z Leszkiem Możdżerem, kiedy nie był jeszcze
tym Możdżerem. Kiedy bez
paMIĘCI pogrążyłem się w studiach językoznawczych, nie myśląc o niczym
innym, szczególnie o pisaniu, o tym co działo się na bożym świecie,
zamanifestowała się u nas swego rodzaju wcześniejsza realizacja tego
samego archeTYpu, jaki aktuALIzuje teraz moja poZWANA. — Kiedy ją sobie
uświadomiłem między jednym egzaminem a następną sesją egzaminacyjną,
gdzieś na przełomie lat 1978/79 było właściwie po wszystkim: Miała
wydane profesjonalnie dwa tomiki, była na ustach wszystkich, omówienia
jej książek mają kilka metrów, przekłady ukazywały się nawet w Moskwie.
Szesnastolatka i jej Skaleczona
skóra Ziemi. Potem jeszcze
Nasze zwierzęta bez strachu podnoszą głowy. — Czasami spotykałem ją
na tzw. Kole Młodych w katowickim Marchołcie, gdzie przychodziła ze
swoim tatusiem, także „młodym poetą”. Jacyś krewni Adama Mickiewicza, co
podkreśla się w każdej biografii. Miała licznych akolitów i wielbicieli.
Składanie kondolencji było surowo zabronione. Coraz bardziej wbijała się
w dumę, rosła, stawała się iKONĄ na naszym niebie. Dopiero stan wojenny
strącił nas wszystkich w szarość i jej nie całkiem szare podroby.
Pozwolę sobie zacytować jeden z jej wierszy: „od niedawna / chodzę z
nimi / do koła nieboszczyków
/ piszących […]”. Metafora niezwykle istotna dla naszych dalszych
rozważań. Parafrazując nieco A. Mickiewicza, można o niej rzec: „Błysła
i znikła jak nieszczęść przeczucie, / Które uderza o serca,
niespodzianie, / I przechodzi samotna i niezrozumiała”. — To samo
dotyczy poZYWANEJ A. Wesołowskiej. I nie tylko. St. Lem w
Filozofii przypadku. Literatura w
świetle empirii przyrównuje literaturę do wielkiego cmentarza.
Każdego dnia pojawiają się świeże groby — książki, szukające swego
uzasadnienia do znaczenia, nastręczające się do wynajdywania w nich
bogactwa, rozmaitości sensów. Obok wspaniałych grobów — pałaców zdobnych
i przyciągających rzesze, mamy smutne kopczyki dawno wystygłych
namiętności, porosłe zielskiem beznaczeń, niepamięci. Na tych
cmentarzyskach nadziei grabarzami są krytycy, interpretatorzy, od
których zależy prawdziwe, pozautorskie życie dzieła literackiego. Z
punktu widzenia odbioru czytelniczego każdy nowy utwór jest
nieustabilizowany znaczeniowo, stanowi swego rodzaju trupa sensów albo
ich potencjalną zaródź, któremu można właściwie przypisać, co się chce.
Można uczynić go wielkim lub małym. Krytyka, hermeneutyka stabilizują
jego odbiór. Obdarzają duszą. Jeśli słyszymy zdanie, że w nowej powieści
W. Myśliwskiego autor umocnił swoją odrazę do świata wartości
niematerialnych, to wiemy właściwie o co chodzi. Dr Faustus uzasadnia
metaforę ujarzmienia narodu niemieckiego teutońską żądzą panowania nad
światem wspomaganą siłami nieczystymi, rzadziej usprawiedliwia słabnącą
pamięć T. Manna i przywłaszczenie sobie przezeń notacji dwunastotonowej
A. Schönberga. Pan Tadeusz nie jest poematem opiewającym miłość pedofilską, lecz
eposem narodowym, utrwalającym narodową tożsamość Polaków na wieki, od
którego wara wszelkiej maści Gombrowiczom i im podobnym prześmiewcom
rodzaju. Tymczasem we wstępie do tomiku A. Wesołowskiej
Ars Vitae. Listy do
nieszczęśliwych Jerzy Jarzębski pisze: „Nie wiem, jakie będą dalsze
losy poezji Agnieszki Wesołowskiej: może ulec zapomnieniu, ale może też
w odbiorze urosnąć — i wtedy poloniści zaczną budować słowniki jej
osobliwego języka”[3]. Mój Boże! Jeśli
jestem krytykiem, to dysponuję określonymi narzędziami, by wydobyć to,
co w dziele najlepsze i zasugerować sens; taka jest istota wstępów lub
posłowii do książek mniej lub bardziej znanych autorów. — Każdego dnia
ukazuje się dziesiątki tomików, czytelnik gubi się pośród niezliczonych
alejek cmentarnych, potrzebuje wskazówek, jak niemowlę sutka. Tymczasem
pan J. Jarzębski odsyła nas do prac przyszłych polonistów, kiedy my już
dziś pragniemy pewności, by dzieło poZWANEJ rosło w sensy i znaczenia!
Tymczasem mija 5 lat od wydania tej książki, 13 lat od opublikowana
Dwuznacznego, i w
publikatorach cisza, poza koleżeńskimi omówieniami w prasie niszowej!
Sytuacja powoli zaczyna przypominać los jej nie mniej wybitnej
poprzedniczki — w ciągu ponad 30 lat od opublikowania pierwszych książek
nie zaistniało istotniejsze omówienie godne tej poezji, żaden polonista
nie zbudował słownika pełnego znaczeń, jej grób znika z paMIĘCI
współczesnych. W sieci znalazłem takie zapytanie odnośnie Zapominanej:
„Hej! Szukam jakiejś informacji o twórczości Danuty H. Ile wydała
tomików poezji, tytuły, jak z dostępnością do jej twórczości, może są
jakieś adresy w sieci? Innymi słowy, wszystko co tylko można wiedzieć o
tej pani, to mnie interesuje. Z góry dziękuję za pomoc. Daniel[4]”. Przypominam sobie, że kiedyś z
Zapominaną wybrałem się na warsztaty literackie do podkieleckiej
Cedzyni; była po cienkiej dwudziestce, zupełnie nie pasowała do tego
środowiska „młodych poetów”, przeważnie po 30-tce, z wątłymi tomikami w
dłoni. Nadwrażliwa. Poza poezją miała też ciekawe prace plastyczne,
zamieszczane w następnych tomikach, chciała studiować na ASP w Krakowie,
ale zupełnie zagubiła się na egzaminie wstępnym. Bez zawodowego
wykształcenia, bez pracy, wciąż przy rodzicach, nie potrafiła wiosła
swego życia zanurzyć w głębokiej wodzie. Potem jeszcze przewinęła się przez
nasz górnośląski interior genialna graficzka; w wieku 16 lat wszędzie
było jej pełno: TV, liczne wernisaże, zamierzała studiować architekturę,
uprawiała też poezję, po paru latach nic nie zostało z grobu jej życia.
Mam kilka jej prac, w tym nasz autoportret androgeniczny. Jeszcze jeden
niespełniony sen[5]. Najbardziej zdumiewa i przeraża
mnie konstatacja, że w epoce powszechnego dostępu do zapisywania,
utrwalania dźwięków, obrazów, tekstów, po niektórych ludziach nie
zostaje nawet wzmianka w Internecie[6].
— W 1969 r. na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu laur za debiut
otrzymała Danuta Sobik, 14-latka. Przez całe lata brzmiał we mnie jej
pełny głos, jakim wyśpiewała piosenkę o gondolierach wedle wiersza T.
Kubiaka. Potem jeszcze wyróżnienie, w 1970 r., na Festiwalu Piosenki
Rosyjskiej w Zielonej Górze. I cisza absolutna. Próbowałem poszukać coś
o niej w internecie. Nic. Nie zachowały się nawet te nagrania. — Na tym
samym festiwalu w Zielonej Górze debiutowała Teresa Iwaniszewska (1952 –
1996) z Koźla, wykonując piosenkę Bułata Okudżawy pt.
Modlitwa Franciszka Villona,
za co otrzymała cenioną Nagrodę Dziennikarzy. Miała piękny głos,
stanowiący jakby syntezę głosów Czesława Niemena i Anny German. Obłoków
magia realna. Jej kariera przebiegła szybciej niż fala powodziowa po
Łabie: występy na kilku festiwalach w Opolu, wspólne projekty z Markiem
Grechutą i Cz. Niemenem, udział w widowisku pt.
Kolęda nocka. Po 1981 r.
została na za granicą i zmarnowała się na emigracji. — Na przełomie
wieków zamanifestowała swą obecność artystyczną Małgorzata Markiewicz z
Janowa Podlaskiego. To, co u poetów, nawet 14–16-letnich, odbiera się
zawsze pośrednio, a posteriori,
u wokalistów dostajemy in actu,
live, w czasie rzeczywistym,
nawet kiedy po latach słuchamy i oglądamy konkretne wykonania. M.
Markiewicz w 1999 r. jako 13-latka wygrała Szansę na sukces piosenką V.
Villas pt. Do Ciebie, mamo. Za ten sam utwór wyróżnienie za debiut na festiwalu
w Opolu. Głos genialny do cna. Gdy patronat nad jej rozwojem i dalszą
karierą objęła radiowa „Jedynka”, mogła już sobie tylko zaśpiewać: „Nie
mnie jednej to się zdarzyło, co się zdarzyło”. Właśnie! Nie jej jednej.
Marnuje się w chórkach przy tzw. wielkich gwiazdach i w małych klubach
dla wybrednej publiczności jako drugi głos, na rozmaitych imprezach
towarzyszących ku chwale i paMIĘCI. Po 14 latach po debiucie wciąż bez
własnej płyty solowej. Polacy mają wyjątkowy dar do unicestwiania
jednostek utalentowanych, jeśli nie wybitnych. WySOKI Sądzie! Przygotowując
niniejszy poZEW przewertowałem setki listów, przypomniałem sobie nie
tylko dziesiątki nazwisk ludzi, z którymi stykałem się nie tylko w
ostatnich trzech dekadach. Wielu z nich nie żyje. Wielu z nich kocham.
Niektórych nienawidzę, acz bez manifestowania takiego negatywnego
nastawienia. Nie przypominam sobie jednak nikogo, kto chciałby mnie
otruć, komu mógłbym zarzucić takie pragnienie (nigdy też czegoś takiego
nie powziąłbym wobec żadnego człowieka) z premedytacją, jak mnie
poZYWANA Agnieszka Wesołowska. Weszło mi to w życie, jak nowotwór w
wątrobę. Dlatego będę się dla niej domagał najwyższego wymiaru kary. I
to bez zawieszenia. Bóg pisze prosto; linie krzywe kreśli człowiek.
Ciemności krzepią Ziemię.
CalanCorum, 12 – 18 lipca 2013
Andrzej Pańta
[1]
Coroczne treningi integracyjne dla trzydziestolatków z trudem
piszących i z trudem porozumiewających się zarówno po polsku,
jak i po niemiecku. Co w tym gronie cierpiących na niemoc
twórczą „starzyków” porabiała 14-latka? Czy nie jest to rzecz
dla Obyczajówki? — Zgniłymi owocami owych „warsztatów” są dwie
wydane grube cegły, pełne błędów korektorskich i ideowych. Nie
do przeczytania w całości na raz i we fragmentach. — Wcześniej
(1999) pod tą samą banderą Stowarzyszenia WIR „płynęliśmy” na
tzw. polsko-niemieckim Statku Poetów po Odrze i Warcie. Z powodu
niskiego stanu wód zakotwiczeni w Janczewie w gospodarstwie
ekologicznym, tzw. Chlewie, pichciliśmy „Księgę Odry”, rzecz
zakrojona na szeroką miarę, ręcznie składana na zabytkowej
prasie z XVIII wieku. No, nie miałbym nic przeciwko, gdyby był
tam obecny malutki czerwony szczególik z białym krzyżykiem na
opakowaniu, obowiązkowo ustawiony w każdym zakładzie pracy na
świecie, nawet samochodzie. Zwykle nic się nie dzieje i po paru
latach trzeba wymienić jego zawartość. Pewnego dnia strułem się
czymś przy obiedzie, przypadkiem lub nieprzypadkowo, nie
wiadomo. Wiłem się w boleściach, nikt nie raczył udzielić mi
pierwszej pomocy, znajdującej się w takich właśnie czerwonych
pudełkach z krzyżykiem. Ani tym bardziej nikt odpowiedzialny za
cały zamęt nie raczył zadzwonić na pogotowie, które załatwiłoby
sprawę profesjonalnie, bez uciekania się do domysłów. Kiedy
domagam się satysfakcji, słyszę, że jestem „szalony”. Chyba
jasne, że każdy upomina się o swoje, jakie się w przypadkach
zaniedbań i uszczerbku zdrowia należy.
[2]
Zmarł w 2009 r. Postać ciepła i pozytywna wobec świata wartości.
Na spółkę i bez porozumienia u dołu, w odgórnej harmonii,
próbowaliśmy wypromować twórczość poZYWANEJ A. Wesołowskiej,
metodą Konia Trojańskiego, jak to nazwałem w jednym z listów do
L. Zdanowicza. Korespondowaliśmy ze sobą przeszło dekadę.
Osobiście poznałem go latem 2002 r. na jubileuszu Żebraczej
Inicjatywy Wydawniczej. — Będzie stanowił motyw kilku moich
następnych tekstów krytycznych: chodzi m. in. o jego poemat
Łabuź, wydany w 2005
r.
[3]
Mój tomik Wieczna naiwność
wróżek ukazał się gdzieś w 1985 r. W niecałe 2 lata miał
mnóstwo omówień, i to bynajmniej nie tylko koleżeńskich.
Publikowały je takie pisma jak „Odra”, „Poezja”, „Tak i Nie”.
Radio katowickie zmontowało o mnie prawie godzinną prezentację
pt. Pańtoły, nadaną
lokalnie i w programie ogólnopolskim. Prof. Marian Kisiel
opublikował o tym toMIku swój esej pt.
Przewrotny
transcendentalizm w ogólnopolskim piśmie „Radar”, nr 20 z 15
maja 1986 roku. Jest to esej błyskotliwy, w którym bez ogródek
Autor podkreśla moje mistrzostwo poetyckie, które osiągnąłem
przed grubą trzydziestką, nie zrzucając jak J. Jarzębski
odpowiedzialności za sukces poZYWANEJ na barki następnych
pokoleń. — Po wprowadzeniu stanu wojennego byłem tak
zdesperowany stanem świata, że chciałem wyrzucić wszystko na
śmietnik, odwrócić się od filologicznego rzemiosła, zacząłem
studia na wydziale biologii. — Dopiero zmarły niedawno Krzysztof
Soliński wyrwał mnie z mentalnego, emocjonalnego letargu. —
Pracował w nowej oficynie „Pomorze” w Bydgoszczy, zamówił u mnie
ten projekt, przyjęty szczęśliwie do druku, u jego brata Jacka
zaś w Galerii Autorskiej opublikowałem tomik
Zwyczajnie, potem
Brzuchem do słońca,
Mist (z posłowiami Jerzego Pluty) i wybór wierszy H. Bienka
Czas po temu. Nie
pozostało to nie zauważone przez „czerwoną razwiedkę” — M.
Wawrzkiewicz szydził z nas w jednej z twardogłowych gadzinówek,
np.: „Koncepcja, by te wiersze pisał kto inny nie nasuwa się
jakoś Kisielowi, choć przecież Pańta mógłby dawać uczucie,
Miłosz słuch, a Herbert rękę”. „Kultura” nr 8, z 24 lipca 1985
r. Ta złośliwa uwaga dotyczy omówienia tomiku
Zwyczajnie. W efekcie
czego przepadł mój kolejny tomik w warszawskim wydawnictwie
„Iskry”, co będzie przedmiotem jednej z mych następnych analiz.
— Na mankiecie: Ludzie nie rozumieją mego poczucia ironii i
nieustannego dystansowania się wobec twardych faktów
obiektywnego życia metodą nieustannych oscylacji i
substytuowania danych wyjściowych: Gdy jeden z miejscowych
maniaków piszących zrzędził, że nie ma omówień jego książek,
zwróciłem mu uwagę na piękno i głębię wypowiedzi M. Kisiela, że
można iść tą drogą; ten pokumał to dosłownie, przepisując tekst,
zmieniając tylko nazwiska i cytaty. Nowa całość byłaby
opublikowana w „Tak i Nie” pod nazwiskiem Derdy, ale zauważono,
iż to plagiat i Derda zamieścił go ze złośliwym komentarzem
wobec mnie w „Nowym Medyku”, jakbym miał coś z tym w ogóle coś
wspólnego, poza ogólną wskazówką odnoszącą się
do szczęścia i
nieszczęścia, w życiu osobistym i na ścieżce artystycznej.
[4]
Ciekawe, czy za 30 lat zamanifestuje się kolejny, ogarnięty
niemocą prorokowania Daniel i będzie pytał, czy ktoś wie coś o
nowych książkach poZYWANEJ i co w ogóle dzieje się z tą kobietą?
Przecież sam prawie przez 6 lat nie miałem odwagi lub motywu,
aby zagadnąć ją jako pierwszy, jak wspomnianego niżej B.
Warwasa, choć miałem jej wszystkie adresy i telefon do
mieszkania rodziców, choć wydzwaniałem po wielokroć po naszych
wspólnych znajomych, jakoś mi tak było niezręcznie z takim
rozpytywaniem.
[5]
Ostatecznie zdecydowała się na studia plastyczne, co zupełnie ją
pogrążyło; była oblewana 4 razy. W międzyczasie podejmowała
studia na różnych tam archeologiach i polonistykach, by mieć
jakieś odprężające zajęcia do następnej sesji egzaminacyjnej na
wydziale grafiki. Głównie zajmowała się rysowaniem, widziałem to
in live, od wielkiego
dzwonu opiekowała się swoim mężem i mną. Zawsze była
dwuznaczna. W końcu
skonstatowała, że sztuka jest grzechem, wysłała mi jeszcze
trochę swych prac, ona zaś kolejnym wcieleniem Edyty Stein.
Wylądowała ZATem w klasztorze, gdzie pewnie myje schody i inne
przyległości tak, jak jej słynna poprzedniczka. — Na tym
mankiecie: Na studia polonistyczne czy filozoficzne nie idzie
obecnie nikt normalny, tylko ta, której podwinęła się noga na
maturze i ma za mało punktów, aby załapać się na jakiś frapujący
kierunek studiów. Potwierdza to test, jaki przeprowadziłem na
pyskbuku na sporej grupie uczestniczek. Kto ma odrobinę oleju w
łbie, idzie na medycynę lub ogrodnictwo, robi specjalizację i
kasiorkę. Więc jest mało prawdopodobne, by ktoś na poważnie
zajął się interpretowaniem poezji poZYWANEJ. Zresztą mało kto
lubi ryzykować, i to zarówno student, jak i jego promotor.
Kiedyś, za dobrych czasów, znajoma chciała pisać o mnie pracę
magisterską. Jej profesor zbeształ ją: „Przecież Pańta żyje, nie
słyszałem, żeby zmarł!?” Interpretuje się to, co już zostało
ustalone przez śmierć, co ma swoją markę lub nazwisko, potem
można je tylko umacniać, utrwalać.
[6]
Z moich znajomych w ten sposób znikł Bogdan Warwas, poeta z
Wrocławia, wedle E. Dyczka zmarły młodo na raka. Prawdopodobnie
poznałem go na tych warsztatach w Augustowie. Kiedyś dostałem
list od jego przyjaciela, który w wydawnictwie „Atut” zamierzał
opublikować tomik jego wierszy. Cóż, tylko że one gdzieś
wyparowały, unicestwiły się, uratowało się trochę w almanachu
„Pomosty”. Wedle zachowanej korespondencji część jego dorobku
miała być u mnie, ale nie przypominam sobie ani wierszy ani
korespondencji. W jego papierach jest mój tomik, co niczego
jeszcze nie dowodzi. – Jak się zmotywuję, przetrząsnę wszystkie
moje szpargały, może w końcu coś wypłynie z jego dorobku.
Jerzego S.
Czajkowskiego zmagania z historią
Wesela i smutki
Jerzy Stanisław Czajkowski,
poeta, prozaik, dramaturg, publicysta urodził się 13 stycznia 1931 roku
z matki Józefy z Miernickich i ojca Stanisława Czajkowskiego w majątku
rodzinnym Ościsłowo pod Ciechanowem. Przyszedł na świat w małej wiosce,
lecz rodzina związana była parantelami – jak niesie legenda – z
wybitnymi przedstawicielami kultury i publicznej aktywności. Był
spokrewniony podobno ze znakomitym kompozytorem Piotrem Czajkowskim.
Ojciec wielkiego muzyka został za udział w powstaniu styczniowym zesłany
na Sybir i tam po ułaskawieniu stając się generałem i dyrektorem
departamentu technicznego przy carze, założył rodzinę, z której wywiódł
swe korzenie znakomity artysta – syn. Z pnia rodziny Czajkowskich
pochodził dość powszechnie znany acz kontrowersyjny Michał Czajkowski –
Sadyk Pasza, wielki polityk, dowódca, pisarz, postać tragiczna. Od
sułtana Medżiba otrzymał tytuł książęcy oraz majątek ziemski. Był
doradcą Wielkiego Dywanu (rządu Turcji), po nieudanych próbach
wskrzeszenia polskiego wojska wrócił pod koniec życia do zaboru
rosyjskiego, gdzie się zastrzelił. Lecz to on założył Adampol w Turcji
nazwany tak na cześć wielkiego poety polskiego, Adama Mickiewicza, on
podtrzymywał ducha narodowego i przyczynił się do tego, że Turcja nigdy
nie uznała zaboru Polski. Jako pisarz uważany był za prekursora Henryka
Sienkiewicza. Bohaterem bliskim i znanym
Jerzemu S. Czajkowskiemu, nie tak sławnym jak poprzedni, był rotmistrz
AK, Rudolf Czajkowski, cichociemny, brat stryjeczny, który pomówiony i
oskarżony przez sąd wojskowy, został skazany w 1953 roku za
przeciwstawianie się zbrodniom stalinowskim na karę śmierci. Zabito go w
więzieniu mokotowskim, natomiast jego kat, Stefan Michnik uciekł w 1957
roku do Szwecji i pod nazwiskiem Szwedowicz dożył późnego wieku. Ojciec Jerzego S. Czajkowskiego
był rolnikiem, działaczem niepodległościowym, gospodarczym i społecznym
na Mazowszu. Z jego inicjatywy powstały trzy gmachy sierocińca dla
dzieci, włącznie ze szpitalem, dom dla inwalidów wojennych na
Gołotczyźnie pod Ciechanowem, szkoła rolnicza. Przed wojną przyjaźnił
się z Aleksandrem Świętochowskim i namawiał go usilnie, by pisał o
potrzebie oświaty dla dziewcząt, skłonił, by patronował budowie szkoły
rolniczej z internatem i powstaniu szkoły gospodyń wiejskich.
Prześladowany za udział w ruchu oporu w czasie II wojny światowej – w
czasach stalinowskich – dwukrotnie był pozbawiany pracy, a nie mając
środków do życia, stał się zupełnie bezradny, by na koniec zostać
wygnanym z miejsca zamieszkania. Zmarł w 1952 roku jako ofiara terroru
stalinowskiego. Ucierpieli inni w rodzinie Czajkowskich. Jerzy S. Czajkowski tak wspomina
najdawniejsze czasy swego życia i okolice, w których je spędził:
„Urodziłem się w zaścianku Ościsłowo w Ciechanowskiem. Zaścianek ów
znajduje się pomiędzy rzeczką Stanica, wyschniętym dawnym jeziorem oraz
resztkami wielkiej puszczy Zakrzeńskiej. Przez ów zaścianek wiodły
trakty handlowe Wschód – Zachód, Północ – Południe. Zaścianek ten był
samowystarczalny. W pobliżu wypalano rudę (Huta Garwarska), kopano torfy
na opał, siano konopie na powrozy, siemię – len na bieliznę, hodowano
owce na ubrania i kożuchy, trzodę chlewną i nade wszystko konie,
wszelkiego rodzaju drób. Wśród tych trzód, pastwisk – łąk, pól, ziem
uprawianych pod zasiew zbóż i okopowych spędziłem swoje dzieciństwo i
lata chłopięce. Pasjonowały mnie wypasy, prace polowe, obserwowanie jak
wzrasta zasiane zboże, kukurydza, koniczyna czy sadzone sosenki i
świerki, olszyny. Nade wszystko pasjonowało mnie życie dzikich zwierząt
w puszczy i w krzewinach wyrosłych na dnie dawnego jeziora. Lubiłem
obserwować jak z zasianych ziaren urasta zboże na chleb, wypieki, lny na
bieliznę i ubrania – cóż to był za raj! W rzeczce było pełno ryb, dopóki
jej nie uregulowano. Intrygował mnie w puszczy Wielki Dąb, ów bowiem był
czczony jak święte drzewo. Bryczki, wolanty, linijki, sanie, którymi
jeździło się przez puszczę na mszę do kościoła i na odpusty czy jarmark
– jakżeż to dostarczało bogactwa przeżyć. Po drodze było jeziorko na
miejscu, gdzie kiedyś mieściła się karczma. Za grzechy…”. „No i te snute wieczorami
przekazy starych ludzi o dawnych zajazdach, potyczkach z napadającymi
Krzyżakami. Wszak niezbyt daleko od wsi leży Niedzbórz i Spychowo.
Opowieści i o bitwach powstańczych pod Rydzewem, zsyłkach i powrotach z
nich. To znów wizyty po owoce u kolonistów niemieckich z którymi
koegzystencja układała się wszystkim pomyślnie (do 1 IX 1939!). 3
września 1939 roku do wsi wjechały czołgi ze swastyką. Spaliły naszą
szkołę. Później byli narażeni na szwank i krewni Akowcy, którzy ukrywali
się w bunkrach, w ogrodach, w puszczy.” Jerzy S. Czajkowski przed wojną
skończył dwie klasy gimnazjum, a przez jakiś czas pod okupacją musiał
wraz z bratem ukrywać się przed wywiezieniem na zniemczenie do Reichu.
Wcześniej związał się z partyzantką, brał udział w tajnym nauczaniu,
później pełnił rolę gońca, zostając łącznikiem AK. Był prześladowany w
ramach odpowiedzialności zbiorowej i w czasach stalinowskich, kiedy
skończyła się wojna. A pozbawiony ojca musiał łączyć naukę z
zarobkowaniem, pomagając w pracy na roli matce. Do szkoły podstawowej uczęszczał
w Ościsłowie, natomiast dalszą naukę pobierał z początku w gimnazjum
handlowym w Ciechanowie. Z uwagi na początki gruźlicy płuc zmienił
szkołę na Liceum Administracji Finansowej w Warszawie. Przed maturą
przerwał naukę i wyjechał do sanatorium w Otwocku. Dzięki lekarzom
odzyskał zdrowie, lecz brak środków do utrzymania sprawiał, że musiał
podjąć pracę (maturę dopiero uzyskał w liceum księgarskim w 1960 r.). Nie chciał iść drogą ojca,
wierzył, że w przymierzu z nową władzą osiągnie sukces osobisty i
publiczny. Od marca 1947 roku należał do ZMP (przed zjednoczeniem był
członkiem ZMD). Do organizacji szkolnej Państwowego Liceum Administracji
Finansowej należał od września 1949 roku pełniąc funkcję kierownika
propagandy i agitacji zarządu szkolnego. Trwało to tak do chwili wyjazdu
do sanatorium. Przewodniczący zarządu szkolnego ZMP przy liceum wydał mu
taką opinię: „moralnie bez zastrzeżeń, jest nerwowy, lecz potrafi się
zawsze opanować.” Pracę zawodową rozpoczął jako
korespondent w redakcjach różnych czasopism („Trybuna Wolności”, „Wieś”,
„Trybuna Mazowiecka”) w początkach 1950 roku. Już jednak od 16 sierpnia
tego roku pracuje w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i
Widowisk, a 15 kwietnia następnego roku po upływie 3 miesięcznego
zwolnienia na czas choroby zakład pracy rozwiązał z nim umowę. Wrócił do rodzinnej wsi
Ościsłowo, gdzie od 16 kwietnia 1951 roku do 30 listopada następnego
pomagał w gospodarstwie rolnym matce wdowie, Józefie. Po tym czasie (od
1 grudnia 1951 roku) do końca roku 1954 pełnił funkcje kierownika
Gminnej Biblioteki Publicznej w Ościsłowie. Wyniki współzawodnictwa
osiągał wysokie, łączył bowiem pracę zawodową ze społeczną i niejedną
godzinę przesiedział w placówce poza godzinami zajęć. Jego biblioteka
zdobyła I nagrodę w rywalizacji na najlepszą bibliotekę w województwie
warszawskim. W latach 1951 – 1957 jako
współpracownik wielu redakcji i dostarczyciel tekstów dziennikarskich
oraz zdjęć nauczył się fotografii zawodowej w zakładzie Foto „Studio” w
Warszawie odbywając praktykę w zakresie wykonywania prac
laboratoryjnych, retuszu, technik fotograficznych. Pracował pod
kierunkiem starszego cechu, fotografa Władysława Miarnickiego. Przy tym
zdobywał ostrogi fotoreportera. Od drugiej dekady grudnia 1954
roku do 31 lipca następnego pełnił rolę instruktora zespołów
artystycznych wydziału kulturalno-oświatowego Wojewódzkiego Związku
Samopomocy Chłopskiej w Warszawie. Nie mogąc później znaleźć nowego
zatrudnienia w stolicy postanowił wyjechać do Zielonej Góry, na Ziemie
Zachodnie, gdzie otworzyła się szansa objęcia stanowiska kierownika
wydziału w Wojewódzkiej Radzie Narodowej. Od 1 lipca 1956 roku pełnił
obowiązki redaktora ekspozytury Polskiego Radia w Zielonej Górze stając
się odpowiedzialnym za dział łączności z „terenem”, a za obowiązek miał
napisanie w miesiącu dwóch reportaży i opracowanie 15 informacji do
dziennika radiowego. Na tym stanowisku pozostawał do 30 września 1956
roku. Jednocześnie współpracował z pismami warszawskimi: „Robotnikiem
Rolnym”, „Chłopską Drogą”, innymi pismami, przesyłając do niech
reportaże, informacje i fotografie. Tak się złożyło, że w tym czasie,
w październiku 1956 roku, powstał głośny ruch literacki: wystąpiło
pokolenie „Współczesności”, którego inspiratorem był obok Leszka
Szymańskiego, Mariana Ośniałowskiego, Romana Śliwonika, Janusza
Żernickiego – Jerzy Stanisław Czajkowski, redaktor od chwili powstania
pisma, od listopada 1956 do 1 czerwca 1958 roku, założyciel klubów
literackich „Współczesności”, inicjator spotkań literackich, festiwali i
zjazdów. Jerzy Leszin Koperski tak
wspomina aktywność Czajkowskiego z tego okresu: „organizowane przez
niego wieczory i sympozja poetyckie są znakami jego wielkich pasji
literackich, rzadkich i zapewne jedynych wśród zespołu i środowiska
„Współczesności”. Sądzę, że to jego działanie bardzo zbliżało środowiska
literackie w Polsce. Jak dziś pamiętam wieczór pod „Kamiennymi
Schodkami” na Starym Mieście w Warszawie. Na spotkanie, zaproszeni przez
Jurka, z Torunia przybyliśmy po południu, a była chłodna, deszczowa
jesień. Dyskusja była – nawet dla nas – tak bardzo ognista i szalona, że
nad podziw spokojnie prowadzący spotkanie Czajkowski nie zapanował nad
samym sobą i w niebywale ostrych słowach skarcił m.in. moje i
Żernickiego wystąpienie. Ja mówiłem o poezji metafor Peipera, Janusz o
Przybosiu. Drwiliśmy z debiutanckich tomików m. in. RR (chociaż sądzę,
że wówczas były to jedynie pompatyczne słowa, bowiem RR JS jest jego
najważniejszym tomem i wraz z Stanisławem Grochowiakiem, Ireneuszem
Iredyńskim, Ernestem Bryllem, Stanisławem Czyszem, nawet dla całego
pokolenia „Współczesności”.) Ale najwybitniejszym był i pozostanie
Stanisław Grochowiak, jak wśród poetów Hybryd Sadowska, Żernicki,
Stachura (myślał o tych, którzy odeszli). I jeszcze najwybitniejsi
krytycy i eseiści tych dwóch pokoleń – Piotr Kuncewicz i Andrzej K.
Waśkiewicz (także poeta). To tyle o Jurku jako animatorze i moim
przyjacielu z okresu naszych „bojów” o ruch literacki. Dodać należy, że
Leszin Koperski spotkał osobiście i zaprzyjaźnił się z Jerzym
Czajkowskim bezpośrednio w Otwocku, gdzie ten przebywał na leczeniu
niemal cały 1959 rok. Nazwał Jerzego marzycielem i człowiekiem
niewygodnym, którego odsuwali różni kolesie i poetyccy przeciętniacy. Jako autor wierszy zadebiutował w
1957 roku, pojawiając się na kartach „Almanachu Młodych” (Wydawnictwo
„Iskry”). Miesiąc za miesiącem wykazywał nieustającą aktywność twórczą
drukując wiersza w „Kamenie”, „Faktach i Myślach”, „Nowej Kulturze”,
„Orce”, „Przeglądzie Kulturalnym”, „Współczesności” oraz w wydawnictwach
zagranicznych. Głośnym echem odbiły się jego publikacje na pierwszej
stronie „Wiadomości” londyńskich (numer z 20 kwietnia 1958) oraz w
„Action Poetique” (Paryż 1958) w przekładzie poetki Suzanne Arlet
(krytyk Pierre Guidi ocenił wiersze jako wybitne). Publikacje
zagraniczne stały się przyczyną usunięcia Czajkowskiego ze stanowiska
redaktora „Współczesności” z dniem 1 czerwca 1958 roku i dania mu
„wilczego biletu”, ograniczającego a i wręcz uniemożliwiającego mu
dalsze publikacje. System obszedł się z Czajkowskim
bezwzględnie, wręcz rzucił go w objęcia zależności. Jeszcze do 31 marca
1959 roku pracował na etacie w Wydawnictwie Prasowym „Ruch”, zaraz po
odejściu z niego stał się pracownikiem Zarządu Głównego Towarzystwa
Szkoły Świeckiej, gdzie był zatrudniony do 30 października 1959 roku.
Później jakby ustabilizował się jako urzędnik i ustatkował pod względem
postawy politycznej bo przez ponad 5 lat przepracował w Wydawnictwach
Artystycznych i Filmowych na stanowisku starszego redaktora w redakcji
wydawnictw nieperiodycznych. Specjalizował się w zakresie edycji książek
z dziedziny teatru. Opracowywał pozycje z tematów estetyki,
pamiętnikarstwa i dokumentacji teatralnej. W tej oficynie redagował a czasem
opracowywał Jerzy S. Czajkowski znakomite książki, z których największe
zaszczyty spotkała praca Stefana Jaracza „O teatrze i aktorze”,
odznaczona nagrodą Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Polskiego
Towarzystwa Wydawców za najlepszą książkę roku 1962. W tym samym czasie
ukazały się w tej oficynie znakomite prace: Wojciecha Bogusławskiego:
„Aktorzy warszawscy” (tytuł nadany przez J.S. Czajkowskiego), wybór pism
Karola Frycza, „Myśl teatralna Młodej Polski” w wyborze Ireny
Sławińskiej i opracowaniu J.S. Czajkowskiego. 31 stycznia 1968 roku
zatrudnił się na niecały rok w Archiwum Państwowym m. st. Warszawy i
Województwa Warszawskiego. Dopiero znaczące wyniki redaktorskie
przyniosły mu dłuższą pracę na stanowisku starszego redaktora w
Państwowym Wydawnictwie Naukowym, wykonywaną w ciągu trzech lat z
okładem. Równocześnie w latach 1966 – 1968
odbywał studia magisterskie na Wydziale Historyczno – Socjologicznym w
Wyższej Szkole Nauk Społecznych ze specjalnością socjologii kultury.
Jerzy S. Czajkowski złożył egzamin magisterski z wynikiem dobrym,
wieńcząc go pracą na temat „Funkcje społeczne i formy działania
instytucji kulturalnych na terenie peryferyjnej dzielnicy miasta (na
przykładzie dzielnicy Warszawa – Wola”) pod kierunkiem naukowym dr.
Jerzego Kossaka. W marcu 1968 roku rada wydziału uczelni przyznała
Jerzemu S. Czajkowskiemu tytuł magistra socjologii. Jako twórca był wciąż poza
nawiasem autorów drukujących. Jego tomik „Zadymione pejzaże” Biuro
Wydawniczo – Propagandowe „Ruch” skazało na przemiał. Wybór wierszy
złożony w wydawnictwie „Iskry”, również wycofało przed drukiem. Nie dość
tego, po publikacjach w „Życiu Literackim” i „Literaturze” wzywano
Czajkowskiego do tłumaczenia się z niesubordynacji w MSW, a Jerzemu
Putramentowi polecono wypisanie pisarza z podstawowej organizacji
partyjnej koła twórczego Związku Literatów Polskich. Po rozwiązaniu umowy o pracę z
PWN 31 sierpnia 1971 roku niebawem obejmuje stanowisko sekretarza
redakcji „Literatury na Świecie”. Od 1 października 1974 roku do 26
czerwca 1980 jest redaktorem w dziale poezji i krytyki literackiej
Redakcji Wydawnictw Seryjnych w Krajowej Agencji Wydawniczej. W 1975
roku wydawnictwo „Iskry” podpisało z nim umowę na wydanie tomiku wierszy
„Dalekie drzewo”, który został wydany w roku następnym. Dwa lata później
dyrektor Krajowej Agencji Wydawniczej podpisał z nim umowę na wydanie
tomiku wierszy „Pasje i pasjanse”, który ukazał się w 1978 roku.
Jednocześnie w KAW pod redakcją Czajkowskiego (wespół z I. Krasińskim)
ukazały się dwa tomy monografii „Europa”, w tym rozdział „Drogi kultury
europejskiej”. Pracując w redakcji poezji i krytyki literackiej pisał
recenzje wewnętrzne z tomów wierszy wpływających do wydawnictwa, czytał,
redagował, adiustował, opracowywał. W 1989 roku leczył się ponownie na
płuca. Potem przez ponad 9 lat pracował
na stanowisku starszego redaktora w Wydawnictwie Książka i Wiedza, a
dopiero w czasie przełomu 1989 roku dostał wymówienie za wypowiedzeniem
pracy. Na krótko przed odejściem z Wydawnictwa, 23 lutego 1987 roku,
został przyjęty w poczet członków ZLP (niestety, tak późno!). Miał za
sobą wydanie drugiego (oficjalnie!) tomiku wierszy „Śmiech Pompei”
(Wydawnictwo Bellona, 1987), pomijając tomik „Polski krajobraz”
(Wydawnictwo „Wiadomości” Londyn 1959). Pod koniec swojej aktywności
zawodowej przystał do lewicy, co było jego błędem, bo wiele ucierpiał,
tak on jak i jego rodzina, z powodów politycznych. Był pracownikiem
Centrum Kształcenia i Badań, a potem długo nie pozostającej przy życiu
SDRP. Rok 1992 zaznaczył się staraniami o wyjazd do Adampola w Turcji
celem zebrania materiału do książki „Agent główny” o Sadyku Paszy –
Czajkowskim i jego żonie Ludwice Śniadeckiej. Osobny wniosek poszedł do
komisji zagranicznej ZG ZLP na wyjazd studialny do Rumunii, gdzie o
Sadyku Paszy było wiele nieznanych materiałów. W tym czasie – początku
lat 90-tych XX wieku – po przejściu na emeryturę Czajkowski skupił uwagę
nie tylko na twórczości oryginalnej, ale i zaczął intensywnie tłumaczyć.
Przekładał z poezji ukraińskiej, francuskiej, z poetów holenderskich.
Drukował w ZSRR, Jugosławii, Anglii, Francji. Książkę o Sadyku Paszy po
podróży na południowy wschód napisał, lecz nie wydał (podejmuje w niej w
ogóle wątek działań polskich oficerów w Turcji i na Bałkanach w połowie
XIX wieku). Autor wyjechał co warto objaśnić – na zaproszenie związków
literackich Bułgarii i Rumunii, a tę podróż spożytkował przede wszystkim
turystycznie (dostała się ona jaka wiodący motyw do wierszy
Czajkowskiego). W latach 90-tych przeszedł zrazu
na rentę a potem na emeryturę. Osamotniony, schorowany, choć rządny
sukcesu, oddawał się pisaniu „Dziennika poety XX i XXI wieku” (od 1991
roku), oceniając na bieżąco ludzi, fakty, bieg zdarzeń, życie publiczne
znane tylko w tajnym stowarzyszeniu. W ostatnim czasie ukończył książkę
powieść „Polska natchnieniem narodów świata”, gdzie w sprzeczności ze
swymi incydentalnymi opiniami dowodzi, że Polacy to najbardziej odważny
i inspirujący świat naród. Wypada jeszcze podać przynajmniej
listę utworów wydanych przez Jerzego S. Czajkowskiego, przeważnie
tomików wierszy. Są to poza wcześniej wymienionymi „Milczy las”
(Jaskółka 1995), „Wiersze wigilijne” (Polska Oficyna Wydawnicza 1997,
2004), „Cienie Gibraltaru” (Jaskółka 1999), „Proroctwa polskie”
(Wydawnictwo Anagram 2005), „Śmigły” (Jaskółka 2005, dramat sceniczny),
„Białe pasjanse” (Muzeum Pozytywizmu 2007). Pisarz, zwłaszcza w ostatnich
latach, miał drukowane wiersze w licznych antologiach i wyborach. Jego
utwory znalazły się w publikacjach: „Opinogóra w wierszach” (1986
Ciechanów), „W blasku legendy”. Kronika poetycka życia J. Piłsudskiego
(1988), „XV World Congress of
Poetry” (1994 Taipei), The Olympoery Novement Comitee (1996, New
York), „Słowem ocalić słowo” (1997 Ciechanów), „Polish Writer of
America” (2006 USA), „Tropami Sienkiewicza” (2006 Ciechanów). Wiersze
Jarzego S. Czajkowskiego trafiły do młodzieży szkolnej. W podręczniku do
ćwiczeń w mówieniu i pisaniu „Myśl i mowa”, wydawanym co roku od 1998
roku przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, znalazł się jego wiersz
patriotyczny „Nike Warszawska”. Z kolei w podręczniku – antologii
„Lektury Literackie” wydanym przez Oficynę Zielona Sowa w Krakowie w
2004 roku wydrukowano kilka dalszych wierszy pisarza, wyróżniających się
w jego dorobku. Jerzy Stanisław Czajkowski to
przede wszystkim poeta który w ostatnich latach sięga raczej po formy
dyskursywne (reportaż, dziennik, publicystyka). Jego sztuka nie tak
łatwo poddająca się scaleniu ceniona jest zwłaszcza w środowisku
warszawskim i na Ziemi Ciechanowskiej. Szkoda, że nie została w całości
wydana, ale zasługuje nie tylko na uwagę bo i na odbicie w lustrzanej
toni świadomości czytelnika.
Kroki zbuntowane
Dramat w życiu Jerzego Czajkowskiego, wynikający z odstępstwa ideowego
od doktryny jego czasów lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, nastąpił w
1958 roku, potem tylko wyniknęły dalsze jego reperkusje. Ale zanim
nastąpił, długo trwały antecedencje, wypadki go poprzedzające. Już powód
pierwszy nieszczęścia zawierał się w genealogii poety. Jerzy Stanisław
Czajkowski pochodził ze zdeklasowanej szlachty, której przodków, za
udział w powstaniach, wysłano na Sybir, konfiskowano im mienie, zmuszono
do ucieczki do obcych krajów. Jerzy już w dzieciństwie oglądał mnóstwo
pamiątek rodzinnych w różnych częściach Polski; odznaczenia, dyplomy,
nagrody. Jednym słowem, pochodził z rodziny od pokoleń walczącej.
Wychowywany przez ojca, działacza AK i zarazem sędziego sądu Akowców,
często nosił tajne rozkazy, przekradając się przez obławy niemieckie. A
wykrycie „bibuły” groziło zabiciem.
Na własne oczy widział trupy polskich żołnierzy września 1939 roku,
którzy polegli podczas odwrotu ze słynnej bitwy pod Mławą; trupy Akowców
zamordowanych przez gestapo, w tym i jego, chłopca, rodziny; trupy w
czasie wyzwalania rodzinnych jego stron przez Armię Czerwoną, która
przeganiała Niemców z Polski. Rosjanie byli dla niego bohaterami, a
zwłaszcza major NKWD, który kwaterował w dworku rodzinnym Czajkowskich,
we wsi Ościsłowo pod Ciechanowem, jako komendant ciechanowskiego GRU
(wywiad wojskowy). Ostrzegał ojca, że powinien podążać za frontem,
ciągnącym do Berlina, a następnie osiąść na Ziemiach Odzyskanych, gdyż
są donosy na niego ze strony PPR. Ojciec, nie czując się winnym, nie
posłuchał tej rady i wkrótce po wyjeździe majora został uwięziony w
lochach Bezpieczeństwa.
Jeśli przywołujemy te sprawy, to dlatego, by czytelnik zrozumiał,
dlaczego dzieci Akowców, wychowane na widokach trupów, za wszelką cenę
chciały zmienić tę wizję, uczyć się, żyć i pracować pożytecznie dla
Ojczyzny. Ale zjawiskiem codziennym było głodowanie, brak środków do
życia, nędza. Niedostatek nie ominął i domu Czajkowskich. Aby mu
zaradzić, przyjaciel ojca Jerzego, komendant AK na Ciechanowskie,
porucznik „Chmura” Trentowski rozkazał Jerzemu wstąpić do PZPR, mądrze
motywując, że to wina Zachodu, że Polska znalazła się w dramatycznej
sytuacji po wojnie; że on mniej o to oskarża Rosjan, więcej Zachód.
Ale godzi się odnotować parę szczegółów wcześniejszych. W wyniku
prześladowań rodziny Czajkowskich przez UB i PPR, z biedy i zniszczenia
organizmu, Jerzy zachorował w 1951 roku na chorobę płuc. Ojca po raz
kolejny wyrzucono z pracy, w zaścianku założono kołchoz, rolników
nazwano kułakami. W wyniku rozkułaczania (rodzina posiadała 25 ha ziemi)
rolnicy popadali w coraz większą biedę, gnieceni podatkami i
obowiązkowymi dostawami. Jerzego od cięższego stadium gruźlicy uratowali
lekarze w szpitalu i sanatoriach w Otwocku. I tam też, w sanatorium
Jerzy zaczął pisać wiersze. Tworzył je głównie z inspiracji wspaniałej
przyrody – rezerwatów w stronach rodzinnych. Widząc jednak, że wokół
umierają młodzi ludzie, ogarniała go trwoga, a w chwilach buntu rzucał
wyzwanie śmierci. Pytał: dlaczego Bóg pozwala, że umierają niektórzy tak
wcześnie? Stąd całe filozofowanie młodego poety: próba pojedynku z
Bogiem na wzór Mickiewicza i Słowackiego. W 1951 roku Czajkowski
zadebiutował u Stanisława Jaworskiego w lubelskiej „Kamenie” wierszem
„Sanatorium”, głoszącym zwycięstwo śmierci. Potem swoje wiersze,
artykuły, reportaże, najpierw w prasie wiejskiej, w tym literackiej jak
„Wieś”, drukował już często, także w gazetkach codziennych,
ogólnopolskich, upubliczniał w radiu, z czasem w telewizji. Brak pracy,
gruźlica – utrudniały mu studiowanie, w dodatku odmawiano mu stypendium
jako synowi Akowca i kułaka. Sytuację miał nie do pozazdroszczenia, ale
pracując dorywczo, nie zaprzestawał działań kulturowych. To on z innymi
młodymi zainicjował ruch „Współczesności”, który dorobił się pisma pod
tym tytułem, a z czasem otrzymał nazwę pokolenia.
Nastawienie prawicowe, antykomunistyczne, widocznie zwróciło uwagę
liderów opiniotwórczych z Zachodu, skoro attache kultury ambasady USA w
Warszawie – Mr Szymański, zaprosił Jerzego na bal sylwestrowy w
ambasadzie swego kraju. Jako poeta darzył go wielką przyjaźnią. To on
poznał go z prof. Ordonem, który przełożył i wydrukował jego wiersze w
USA. I co ciekawe, te same wiersze, w brzmieniu oryginalnym, polskim,
znalazły się wkrótce potem na szpalcie „Wiadomości” londyńskich, które
prowadził przedwojenny ich naczelny, Mieczysław Grydzewski. Co wyniknęło
z tej publikacji, będzie wiadomo, na razie warto skupić się na treści i
ukierunkowaniu tych wierszy, które tak mocno wstrząsnęły świadomością
aparatczyków PRL-u.
W piśmie na jednej kolumnie ukazało się dziewięć znamiennych wierszy
Czajkowskiego. Niejako programowy był wiersz „Wyzwanie”, gdzie autor
wyrażał sprzeciw wobec nikczemności złych i głupich ludzi, opowiadał się
za walką człowieka z chorobą, z fatum klęski. To był wiersz buntowniczy,
jakby utrzymany w tonacji wierszy Broniewskiego, tylko z przeciwstawną
wymową. Poza tym autor nie zachowywał tradycyjnej meliki, starał się
przez wiersz wolny przekazać jeszcze głębszą niż znana w tradycji poezji
polskiej ekspresję. Ten wiersz, niejako programowy, warto przytoczyć w
całości:
ustawcie się w szeregi grenadierzy
myśli
nie narzekajcie
nie zadrutowaną przestrzeń
złamcie kraty łez
zawiążcie krawat w krzyż
niech sterczy
ustawcie się w szeregu
grenadierzy
zakrwawionych ołtarzy
otwórzcie grób
zamordowanych marzeń
Czyż nie jest ten utwór apelem do sumień o zachowanie, choćby
świadomości, dawnej, sprawiedliwej Polski? Czyż nie jest oskarżeniem
przemian, które nastąpiły nie z woli narodu, a wbrew niemu, nie nawet
okneblowanemu, ale zadrutowanemu jak zwierzę? był to sprzeciw, bunt i
bluźnierstwo, – które jako obrócone wobec innej tendencji politycznej –
musiało zabrzmieć złowrogo. Musiało zwrócić na siebie uwagę decydentów
ładu i nieładu w Polsce zniewolonej.
Wiersze ukazały się w numerze „Wiadomości” z 20 kwietnia 1958 roku.
Musiały robić wrażenie, skoro w tym samym numerze pisma redaktor
Grydzewski zamieścił ich ocenę, podobnie jak drukowanych obok wierszy
Lechonia, Wierzyńskiego i Hemara. Ale abstrahując ód priorytetów
naczelnego, czysto po ludzku, z oddaniem sprawiedliwości powadze tematu,
warto zatrzymać uwagę na otwierającym kolumnę wierszy Czajkowskiego
wierszu „Szedłem”. Był on egzystencjonalnym przesłaniem przekonania, że
człowiek jest tworem Boga i nawet kroplą Stwórcy, więcej ma wielkie
pokłady dobra i tylko inni ludzie czynią go złym, popychają do upadku,
do błądzenia, a przykład tego błądzenia dał autor w wierszu „Europa”.
Ten wiersz był wyrazisty politycznie w tym sensie, że wykazywał zbrodnie
w Europie – Europejczyków właśnie, którzy się nawzajem zabijali, z chęci
zysków w interesach doraźnych, choćby jako producenci broni. Autor
pisząc ironizował:
jakaś piękna Europo
jakaś wielka
żal mi że krew
twoje ciało obmywa
lecz bardziej żal
że twoim imieniem nazywają
zadrutowany wagon
u niego tylko bielmem oczu wypływa
„Zadrutowany wagon” oznaczał zniewolenie umysłów całych narodów,
ograbienie ich z nadziei wiary w Boga, z dorobku całych pokoleń innych
narodów. Tym zbrodniom Europejczyków rzuca poeta wyzwanie – wyzywając
ich od handlarzy broni, śmierci i proroczo wieszcząc inną rzeczywistość,
wyrażoną już w wierszu „Polski krajobraz”:
już dużo obcych ciał
na mojej ziemi
a tak mało tak coraz mniej
zieleni
dawnych lasów zapachu
odejdą handlarze zieleni
zakwitnie
na przekór czerwonym dłoniom
Była tu jakby wyrażona pochwała gąszczy, które skrywały niepoddających
się partyzantów, był wyartykułowany sprzeciw wobec egzotycznego
pierwiastka, zalewającego lechicki kraj, było na końcu wyrażone
proroctwo klęski czerwonego komunizmu, który „miał” skrwawione dłonie:
Rosjan, Polaków, Żydów, Ukraińców itd.
Pojawiły się akcenty z goła indywidualne, czy raczej nacechowane „ja”
lirycznym. Jakże pozornie nawinie brzmiały pytania podmiotu odnoszące
się do rzeczywistości martyrologicznej („Takie sobie reinkarnacje”):
powiedz dziewczyno
czy są na świecie ludzie
którzy wyłupiają innym oczy
kiwasz głową
a za co ludzie wyłupiają ludziom
oczy
Tak się ma liryka „miłosna” w poezji Czajkowskiego w kilka lat po
wojnie. Czerpie wiele z Różewicza, a jakby poprzedzała wyrafinowanie
historyczne Herberta. Akcenty osobiste nabierają dosłowności w wierszu
„Moja młodość”, gdzie autor werystycznie „cytuje” swój tragizm biologii
i świadomości:
spalone nerwy
zżarte płuca
kości przestrzelone
krew
myśl zatruta
zamordowane dwadzieścia lat
Nie ulega wątpliwości, że autor patrzył krytycznie, więcej, z poczuciem
klęski na lata minione swojego życia. Pod jego piórem powstała poezja
buntownicza, nawet można powiedzieć – rewolucyjna, z tym, że obrócona
przeciwko nowej rzeczywistości, Polsce Ludowej. Uwidocznił się wyraz
odwagi, niemal partyzanckiego czuwania bojowego nakierowanego na
porządek prorosyjski. Jeszcze dalej posuwał się autor w swym sprzeciwie
wobec nowego porządku w wierszu pt. „Życie ma sens?”, który w całości
brzmi:
jestem
dla kogo
na co
po co
ziemia zatruta radioaktywnym
deszczem płacze
dlaczego ludzie modlą się żeby
spadły deszcze?
Wiadomo, co
miały zwiastować deszcze radioaktywne i gdzie ludzie modlili się, aby
padały. Co miały przynieść dla zniewolonego kraju, w jakim mieszkał
autor: upokorzonego i zniszczonego tak z zewnątrz, jak i w środku? Ileż
trzeba było odwagi, by takie słowa wypowiadać w rzeczywistości roku
1951? Jakżeż niepomnym reperkusji trzeba było być! I należy tu dodać, że
w sumie na łamach „Wiadomości” londyńskich ukazało się 9 wierszy
Czajkowskiego, utrzymanych w takim duchu. Jedne były bardziej
sentymentalne, inne mniej, jedne dosłowniejsze, jedne zmetaforyzowane –
ale bez wyjątku odnosiły się do sytuacji człowieka młodego żyjącego w
podległym kraju, w którym zabrakło nie tylko chleba, ale i wolności. Co
przyniosła taka postawa? Czy protest poety na łamach
„imperialistycznego” pisma przeszedł bez echa?
Wiersze wywarły duże wrażenie nie tylko na redaktorze naczelnym
„Wiadomości”. Także na czytelnikach polskich za granicą. Fama o nich
dotarła też do kręgów opiniotwórczych Warszawy. A naczelny pisma,
Mieczysław Grydzewski w liście do Jerzego Czajkowskiego ocenił je jako
wybitne i zapraszał go na dwa tygodnie, na koszt redakcji, do Londynu.
Po druku wierszy przesłali z Londynu także w listach wyrazy uznania
Bolesław Taborski i Jerzy Niemojewski. I na propozycję Jerzego
Czajkowskiego utworzyli polski klub literacki „Współczesność” w Londynie
oraz oddział redakcji „Współczesności”. Podziałało to na komunistów
rządzących Polską jak płachta na byka. Jerzy Czajkowski był
przesłuchiwany przez KC, MSW, UB a następnie represjonowany. Wyrzucono
go z redakcji „Chłopska Droga” i zakazano mu druku na lat 20. Większej
kary na pisarza nie można wymyśleć. Ostatecznie, aby zarobić na życie i
być w jakimś stopniu przydatnym ludziom, wyjechał na Ziemie Zachodnie i
w Zielonej Górze pracował jako kierownik wojewódzkiego wydziału kultury.
Chcąc się bardziej ustabilizować i odzyskać prawo druku, zgodził się na
propozycje Jerzego Putramenta, każącego mu wstąpić do organizacji
partyjnej literatów. Jako członek KC PZPR dał na piśmie rekomendację do
rektora Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC, którą Jerzy ukończył z
wyróżnieniem w roku 1968-86. Uczelnia stała na wysokim poziomie, miała
najwybitniejszą kadrę wykładowców w Polsce. Jakby w niezgodzie ze swoim
uprofilowaniem udostępniała skrypty wykładów naukowców zachodnich,
oceniający system komunistyczny krytycznie. Nastąpiły wydarzenia marcowe
1968 roku, które były zamachem stanu w KC PZPR, MON i MSW w celu
przejęcia władzy przez stalinowskie frakcje (wyrażenie Jerzego
Czajkowskiego), przetrzebione przez Gomułkę.
Wypadki miały o tyle znaczenie dla Czajkowskiego, o ile równocześnie z
nimi przywrócono mu prawo druku. Mógł na marginesie wydarzeń włączyć się
publicystyką i wierszami w piętnowanie zbrodni powojennych oraz
podkreślać heroizm takich bohaterów narodowych jak gen. Sikorski, gen.
Anders, kpt. Raginis, gen. Kleeberg, gen. Fieldorf Nil, rtm Andrzej R.
Czajkowski. Z czasem rozpuścił wodze pasji i wyobraźni, stając w obronie
najszerzej pojętych wartości narodowych, polskich, tradycyjnych, tak
skrzętnie dezawuowanych przez obce nacje i kraje.
Zbiory wierszy
Jerzy S. Czajkowski napisał
kilka tomików wierszy i w porządku chronologicznym należy je omówić. Nie
wszystkie są jednakowej wagi.
Dalekie drzewo (1976)
Pantharei? Wszystko płynie! Nie zaprzecza tej filozofii
poeta Czajkowski już w początkowym wierszu „Tylko wody meandrują płynąc”
– w tomie „Dalekie drzewo” (1976). Powiada on przekonany do kresu niemal
wszystkiego (tylko pewne wartości da się wyratować) w słowach: „opadłe
liście się nie zazielenią czas do kalendarza się nie przyklei nie wraca
tylko wody meandrując płyną”.
Wiersz jest ogólny, pojęciowy, zawieszony bardziej w
abstrakcji niż w kontekście. Takie wiersze pisywali poeci
„Współczesności” (Śliwonik, Drozdowski), i generacji wstępującej do
literatury cztery lata przed nimi (Bryll, Ośniałowski, Czycz), ale już
miał na nich wpływ poetyki „Hybryd” Gąsiorowski, Jerzyna, Zaniewski).
Hieratyczna od początku w publikacjach książkowych będzie ta poezja, a
jak wiadomo – powstrzymana w dotarciu do czytelnika po aliansach poety z
Zachodem, trafiać będzie w z rzadka pojawiających się tomikach, a często
dozowana w wyborach (wiele wierszy przepadło).
Tak więc historyczna „Współczesność”, lecz i estetyzacja
„Hybryd”, groteska Bursy (któremu jeden wiersz w tym nowym tomie
poświęca), powściągliwość Herberta. Niepotrzebnie na oddanie wzorca tej
poezji padło tyle nazwisk, choć ma to uzasadnienie nawet w lustrze jej
motywów, nie tylko wojennych, także symbolicznych i obcych (zwłaszcza
rosyjskich i ukraińskich). Najcenniejsze są w tej poezji wątki osobiste,
zwłaszcza prywatne, które pozwalają uniwersalizować obraz z tej
podmiotowości autora warto chwilę wspomnieć wstrząsający wiersz „Moja
młodość”, drukowany już w „Wiadomościach” londyńskich (1958): „spalone
nerwy / zżarte płuca / kości przestrzelone / krzew / myśl / zatrute /
zamordowane dwadzieścia sześć lat / ilu nas było / którym karabinem
pachniał świat / to nic że boli / powiedz / czy na mojej ziemi będą /
jeszcze pachniały kwiaty”. O poecie poniekąd traktują wiersze „Szedłem”,
„xxx” („zawsze cię wspomina”) i inne. Autotematyzm tych wierszy jest
szeroko rozwiany, nie tylko przez własną osobę i jej doświadczenia,
także przez upodobania, zainteresowania, nakierowanie rzeczy.
Ważną rolę w poezji Czajkowskiego odegra Nemezis, bogini
losu, jako tytuł w dwóch wierszach przywoływany. W jednym stwierdza, że
„non omnis ands” – dopóki jest w oczach bogini. Drugi ma postać
spowiedzi-płaczu. Ona wszystko rozumie, nawet niesprawiedliwość (oto
odpowiedni cytat): „krzywda / nie mnie wołać / krzywda / nie mnie
umierać / krzywda u mnie / tylko łka”. I prosi poeta tylko o ocalenie
kilku miłości.
Tak mało. Czajkowski w tym tomie – wyborze wierszy –
jest całym sobą wcześniejszym i późniejszym, lecz bardzo realnym,
powściągliwym, dobrze ułożony – także ideowo i jeszcze nie jest
Czajkowskim, jakim się okaże.
Pasje i pasjanse
(1978)
Tom wierszy „Pasje i pasjanse” zdawał się zapowiadać
poetę znaczącego, jeśli nie wybitnego. Wyrastał on z gleby swego
pokolenia „W” („Współczesności”), oddając się pasji pisania wierszy w
dwa lata po wystąpieniu rówieśników i na wzór przywódczych modeli
wierszowania. Roman Śliwonik w wywołującym wiele szumu (także wśród
polityków) wierszu pt. „Węgrom”, jako punkt wyjścia przyjął sytuację
naszego pobratymczego kraju nad Dunajem, a w podtekście zawarł ideę
wolności, nie tylko bratankom pożądanej. Taki wzorzec przyjęli
„współcześciowscy” i taki zastosował na początku swej twórczości Jerzy
Stanisław Czajkowski tak dramatycznie odrzucony przez redakcje a przez
władzę zesłany na prowincję. Przyczyniły się do tego publikacje tekstów
w „Wiadomościach” (Londyn) i „Kulturze” (Paryż), a również i wydanie
tomiku wierszy po angielsku na Anglię i Stany Zjednoczone.
Co po wielu, bez mała dwudziestu latach z tamtych
wydarzeń, tamtych prób buntu, ocala i co podejmuje Czajkowski w tomie
wierszy „Pasje i pasjanse” (1978)? Wynosi myślenie wrażeniowe, oparte na
przeżyciach własnych i autopsji; liczą się w nim konkret i realia.
Rzeczywistość jest umowna, często przerażająca i okrutna jak w
impresjonizmie u Rostworowskiego i Zegadłowicza. Na ową płaszczyznę
objęta zmysłowo (dotykiem, wzrokiem, słuchem) poeta nakłada a raczej
zacieśnia gorset uogólnienia-metafory. Konkret ma tu celowość
poetyzującej estetyczności (jak u Przybosia czy Jalu Kurka). Z gry nigdy
rzecz a idea jak w myśleniu filozoficznym platońska rodzi znaczenie,
właściwe opalizacji znaczeń.
Również toczy się w tych wierszach stała walka między
signum a significant, o czyste pole do odczytania, żeby było wiadomo, co
jakie jest i co jest czyje. Stąd wyróżnić można cztery grupy wierszy, w
których jakiś pierwiastek jest dominujący. Jeśli przeważa abstrakt mamy
do czynienia z wierszami pojęciowymi, bliższymi „Hybrydom”, które los
poezji zawierzyły przede wszystkim metaforze. W tej grupie wierszy,
rozwijających hasła jak u Peipera („poemat rozkwitający”) mieszczą się
choćby takie „Undyn”, „Malwy”, „Raj”, „Zagadki”, „Styki”. Pisane
bezosobowo starają się właściwie dać pojęciom subiektywną bo subiektywną
definicję, próbować rozjaśnić rzeczywistość nazwać „po swojemu” świat,
który obiektywnie istnieje.
Drugi typ wierszy to wiersze sytuacyjne, w których
konkret poszerza podmiot albo podmiot wpływa na niwelowanie konkretu.
Rzeczywistość kształtowana jest przez autora (mówiąc umownie), a często
ona go kształtuje. Ta osmoza, ta wymiana wzajemnych fluidów i sił
sprawia, że liryzm tych wierszy jest głęboko ukryty, lecz tym bardziej
może dojmujący. Pozostawia
wrażenie. W tej grupie wierszy warto wymienić: „Twój anty – i
autoportret”, „Ukrzyżowanie zieleni”, „Brzozy”, „ Szkic do portretu
(drugi)”. Znamienne jest zakończenie wiersza „Brzozy”, gdzie
następuje uzależnienie losu drzewa i człowieka: „brzozy, moje brzozy /
tylko o was się oprę, jeśli nie o siebie”.
Inny, ciekawy rodzaj wierszy oddala się od podmiotu w
kierunku diachronii, od czasu do przestrzeni i ma charakter historyczny,
dziejowy. Takich wierszy pod piórem Czajkowskiego powstanie w
przyszłości wiele, teraz pojawiają się jak perełki – z rzadka Można tu
wymienić takie wiersze tego typu „Łańcuchy dziewiątego pawilonu”,
„Pamięci Staszków…”, „W ostatniej Inków stolicy…”. Czajkowski należeć
będzie do szeregu poetów żywo reagujących na wydarzenia historyczne,
będzie pełnił rolę jakby nadwornego skryby swego narodu. A przecież
tematyka tych jego wierszy okazjonalnych jest pouczająca jak tu:
„opamiętaj się bracie / wszak… / starcem tym nie będziesz / ty! / na
parapecie / nowojorskiego hotelu / Excelsior”. („W ostatnich Inków
stolicy”).
Wreszcie najczęstszą odmianą wiersza to wiersze
historiozoficzny, filozoficzny (oskarżycielski, wytykający,
obiektywizujący). Tu zjawia się głos liryków: „Drzazgi”, „W
łazienkach”, „Anàbasis”, „Dwudziesty wiek”, „Pętla kupiona na
targowisku”, Czajkowski chce tyć prorokiem swego czasu, Wernyhorą XX
i XXI wieku. Stąd motywy wieńczące, jasnowidzowskie, kabalistyczne (a i
pasjansowe). Takim znamiennym dwuwierszem łającym (a i uczącym) nasz
naród może być: „My Polacy lubimy kupować pętle / na targowiskach
Europy” („Pętla kupiona…”).
Śmiech Pompei (1987) „Ojcze, będę nasłuchiwał twoich
kroków”, zarzeka się Jerzy Stanisław
Czajkowski. I może nasłuchiwał, lecz na próżno: ojciec zginął na
Zagumnej. Takich dramatów osobowo – rodzinnych było więcej. Wojna
wypaliła wszystkie zdrowe drwa ogniska domowego poety i – nie tylko
domowego. Jerzy sumuje: „oto / na łąkach na polach / ptaki
bezskrzydłe bez piór / i sieroca dola synka / co stracił rodziców na
wojnie”.
Utracił i choć zmysłów nie postradał, przestał ufać
światu a nawet i zwątpił w Boga. Nie wszystkie ciężary jest w stanie
człowiek znieść bez uszczerbku na otwartości serca. A przecież i w
swojej sytuacji kieruje teraz prośbę do Pocieszycielki Strapionych: „Matko Boska Ościsłowska nie wiem, doprawdy nie wiem, w
jakim borze w jakiej puszczy, na jakim
rozstaju wystawić Tobie figurkę z łez idąc wciąż przez zardzewiałe
zarośla z mgły… a może wystawić Tobie
kapliczkę z sumienia? Bieleje jak opłatek samotnej
gwiazdy”
Pełno w tym tomie wierszy o śmierci, zgonie,
zniszczeniu, tragedii, wyzwaniu i ekspiacji. Najbardziej jednolity w
swojej boleści to tom, i nie ma sensu wymieniać tytułów tych doprawdy
wstrząsających liryków, wszystkie one takie same jak znów w innym
wierszu:
„tu rozstrzelano twoje marzenia
z niebem rozmawiające Tu rozstrzelano słońce” Ten tomik jest wyborem wiernym,
ułożonym według tematu martyrologicznego. Giną tu ludzie w ostatnią
wojnę, w kazamatach i więzieniach, w powstaniach, w walkach z zaborcami.
Jest wiele okazji, żeby zginąć. A teraz autor zebrał swoje smutne,
kulonośne utwory, przeciwczołgowe, naznaczone lękiem – bo przeciw tej
broni odwraca się i w „Śmiechu Pompei” odmalowuje hekatombę
rodzinną i narodową. Te utwory mają wymiar gromadny i jednostkowy, tak
też można odczytać wiersz tytułowy dedykowany łączniczce batalionu
„Parasol”, Marii Teresie Chuchli, do której kieruje takie żałosne
słowa: Mario, i nagle światło w twoich
oknach! – długo tak nie było! Czekałem na światło w twoich
oczach…. Misa po makielkach, skrwawiony
rdest nieskończoność obsesji goliat, czterdzieści cztery,
Stare Miasto, Warszawa (mój beret z orzełkiem z
fantazją przekrzywionym…) Rozdeptana pierwsza miłość –
czyżby po prostu ciebie nie było?
Śmierć jednostki to dramat w sensie egzystencjalnym nie
mniej zrozumiały niż dramat grupy. Podeptana pierwsza miłość może
zaciążyć głębiej i bardziej niż następne, ale każda zabija, każda na
pewno okalecza i w tym kontekście należy rozumieć dramat Jerzego
Stanisława Czajkowskiego, który pisał tyle o śmierci, bo jej się
najbardziej nauczył i o niczym więcej pisać tak nie umiał.
W świetle tych wierszy polski dramat historii,
poczynając od początku XIX wieku miał wymiar powszechny. Byli w niego
uwikłani Rosjanie, Ukraińcy, Niemcy, Anglicy, Turcy, inne narody. I ów
międzynarodowy dramat wyraża poeta w słowach podniosłych, patetycznych,
w słowach smutku, żalu, słowach – płaczu, w słowach buntu, nienawiści,
ironii nawet humoru… Ów „Śmiech Pompei” to śmiech historii, o
jakim pisał Tadeusz Borowski, to Biblia twórczości wojennej
Czajkowskiego. Nigdy przedtem ani nigdy potem poeta nie nagromadził tyle
krwawego dramatu, w którym jak o śmiech – w przenośni woła raczej o
pomstę do nieba, o requiem dla wszystkich pokoleń Polaków, i nie tylko
ich.
Milczy las (1994) Zbiorek poetyki „Milczy las”
przywołuje na myśl jakieś dzikie ostępy, pewnie partyzanckie i te ostępy
są zamknięte przed ludzką świadomością. Zatem znowu temat wojny? I tak,
i nie. Jest tu „Ballada ciekawska” poświęcona pamięci zabitego
18-letniego chłopca i jest zawierzenie dawane Pani, że „kłamiąc… nie
kłamał”, jest wiersz poświęcony tragicznej postać poety Mariana
Ośmiałowskiego, i piękne wyznanie uczynione kobiecie Galinie Katajewej,
Rosjance. Jest wreszcie tytułowy wiersz „Ten las milczy”, który
ma charakter ironiczno-prześmiewczy, kierowany przeciw narodom
wznoszącym puchary za zwycięstwo. A wiadomo, że każde zwycięstwo musi
być okupione krwią. Tedy więc lejtmotywem tego tomu jest znowu walka,
krew, śmierć? Tak, to jest leitmotiv bez wątpienia. Za zdrowie narodów
pije raz autor wiersza – podmiot i w tym dowcipnym ujęciu scena kojarzy
się z Przygotowaniem do „Kordiana” czy szatańskie egzegezy do
rozbioru Polski według Jerzego Piechowskiego. W tym nieznanym objętościowo tomie,
przeplatanym tematycznie – od śmierci żołnierskiej po zadumę cywilną –
jedna rzecz – zepchnięta na margines zwraca uwagę. Na okładce
wydrukowano wiersz „Polski krajobraz” (tytuł według zapisu w
tomie), w tłumaczeniu na angielski „The Polish Landscape”. Rzecz
znamienna – wiersz powstał w roku 1958, kiedy Czajkowski miał
nadzwyczajny przypływ inwencji i napisał (w okolicach tej daty)
wszystkie swoje następne, najodważniejsze, najdrastyczniejsze wiersze.
Wiersz wtedy napisany w 1994 roku znalazł się w antologii w
Taipei w Tajwanie („XX World Congress of Poetry”). Jak bardzo
uniwersalna, a równocześnie typowo polska, nastrojowa, sentymentalna
jest ta poezja niech świadczy zakończenie wiersza – oryginał i
translacja. Po polsku: odejdą handlarze zieleni rozkwitnie na przekór czerwonym dłoniom Po angielsku: trawers of
greenery will go away the
landscape will bossom hands to spite the red
Wiersze wigilijne (1997, 2004)
Cechą znamienną twórczości Czajkowskiego jest jej
nieopanowywana erupcja, ciągły napływ słowa układającego się w
rozwichrzone, z trudem opanowywane kadencje. Swobodny tok myśli,
nierzadko nieskładnie wmontowywany w logikę i sens zdań, ba, wyrażeń
nawet, zbliżony w swej postaci do toku surrealistycznego, wskazuje na
proweniencję romantyczną pisarstwa. W istocie: jak z trudem Jerzy
Stanisław Czajkowski mieści się w klasycyzującej poetyce
„Współczesności”, a potem „Hybryd” wskazuje z całą wyrazistością tom
liryków „Wiersze wigilijne”, tom – dodajmy zebrany z zapisków wielu lat,
a tak udatnie skomponowany, że sprawdził się czytelniczo. Nie tylko ze
względu na chwytliwy temat. Z zapasów wierszy Czajkowskiego
można by złożyć wiele potencjalnych tomików. Ten – świąteczny – został
dobrany przez kojarzenie: z twórczością w przeciągu wielu lat
(1946-1955), pozostające w polu asocjacyjnym obrazów powstałych z
przywołania słów-kluczy „gwiazda”, „świerk” i innych – mimo rozległości
tematycznej tworzących wspólny spójny świat Nocy Wigilijnej. Nie Noc
sama jest przedmiotowo spointowana, ona daje tylko otoczkę do ukazania
stanów duchowych: oczekiwania, ekspiacji, miłości, wspominania,
przywołania tradycji. Dominantą wierszy wigilijnych jest
świadomość historyczna podmiotu. Delikatne tony przeszłości rozlegają
się wizjami proroctw Wernyhory, scherza Chopina, tańczącego szala w
ostatniej przejażdżce Piotra Czajkowskiego, kojarzeniem z wojskiem
Michała Sadyka Paszy Czajkowskiego. Przez zestawienie tych postaci można
mówić o podciąganiu się autora „Wierszy wigilijnych”, pod dawne,
domniemane a nie udowodnione do końca postaci przodków i duchowych
przewodników własnej osoby. Bliższa historia nanizana na
„słowa-klucze”, na „jądro asocjujące” to „historia lasu” – nie tego
świerkowego, choć on tu częsty, a wchłaniającego w służbie rolnej, po
zachodniej Polsce, najbliższych podmiotów: matki, ojca, stryja, dalszych
krewnych, już nie wypuszczanych na wolność nigdy. Ten las to ściana
pieszych partyzanckich oddziałów AK. O walce, a właściwie o stracie
krewnych prawią często, najczęściej wiersze Czajkowskiego i zdają się
swą treścią motywować potrzebę pozostawiania na wieczerzę wigilijną
jednego miejsca dla nieobecnych. Wigilijność wierszy uwiarygodnia
specyfika natury przedbożonarodzeniowego dnia uczty: zapalenie się
gwiazdy, potem następnych, srebrzystość przedmiotów (z lustrem, które
zostało rozbite, na czele), złociste akcenty strojów choinkowych,
egzotyczności (stąd tematy kresowe z akcentem Dniestru i Dniepru, także
Workuty), światło (nawet z latarki), mróz, ukojenie (kołysanka),
szczególna wrażliwość sumienia. Zdaje się, że Czajkowski wykorzystał
wszystkie możliwości ukazania Wigilii przez jej osobliwość, przez
doznania zmysłowe, zwłaszcza wzrokowe, a przecież nadal nadające jej
piętno samodzielne – z perspektywy wielu lat powojennych a także
wojennych. Las, partyzantka, broń – to obsesja Czajkowskiego. Wprowadza
swoją wizyjność do obrazu stworzonych przez dawnych mistrzów:
Żukrowskiego, Wańkowicza, pamiętnikarzy. Atmosferę świątecznego oczekiwania
i uczty czasem wytwarzają pojedyncze słowa zaklętego kręgu Wigilii.
Potrącają one o strunę świąteczną na zasadzie przyciągania świata
kosmicznego, bliskiego akcentom wigilijnym. Przykładem zespojenia
jednego świata z wizją całkowicie innego dostarczają wiersze „Gwiazda”,
„Chan krymski otruty”, „Dama trefl” itd.
Proroctwa polskie (2005)
Jakie treści przynoszą
„Proroctwa polskie” (2004)? Wypływają już z przywar samych Polaków:
rozpuście, głupocie, działaniu samotnym, zerwania z tradycją… Dużo tego,
a można by wymieniać oskarżenie nas, całego narodu, o mnóstwo innych
błędów i niedostatków, tak gęsto uwidocznionych w pozostałych tomikach
poety. Autor porusza się w sferze postaw tragicznych, Sadyka Paszy,
Rydza-Śmigłego, generała Kleeberga, Sikorskiego, Sosabowskiego… –
wszyscy oni, a są jeszcze gdzie indziej dalsi – uosabiają tragizm
historyczny, pesymistyczną historiografię, która rzutuje na życie i
mentalność całego narodu. Dopiero na tym tle jawą się wady jednostkowe,
o których częściowo wspomniano. A mogą dojść: prywata, bezwzględność,
przedkładanie siły fizycznej nad intelektualną i moralną. Cóż mierzy Czajkowski miarą –
powiedzmy ulubionej jego postaci, Wernyhory, ale raczej miarą bardziej
mu bliskiej Kasandry? Najpewniej wyraża je wiersz pt. „Proroctwa” w
końcowych wersetach: ludzki żywot ma wymiar kloaki bujał o tym już Wernyhora i Wyspiański tak wiele jest bezrozumu kur pieje ludzi zawsze zjedzą robaki
Nie tylko smutny los czeka człowieka, także nasz naród,
co miotał się w swej bezsilności, bo był i nadal jest chory. Rzuca peta
Polsce bolesną diagnozę: „bez twarzy mój naród / podobny
clownowi w teatrze”. Panaceum na to nie ma,
zresztą tytuł zbioru „mówi” o proroctwach, nie o
przeciwdziałaniu. W wierszu „Do potomnych” (tytuł podobny do
tytułu wiersza Gajcego) wręcz stwierdza: „to, cóżeśmy – błądząc –
tworzyli / lub stronić pragnęli / niczym nie jest i niczym nie będzie”.
Pobrzmiewa tu nuta katastroficzna, Zagórskiego, Miłosza, poetów wojny
(Borowski, Baczyński). Lęka się poeta wojny atomowej, czyhania wrogów,
upadku, pozytywnego myślenia.
W sferze przywoływania przykrych, obrzydliwych wątków i
scen Czajkowski upodobnia się do Grochowiaka, w obsesyjnych nawrotach do
wojny – do poety Różewicza, w pewnym rozchełstaniu stylu – do
Harasymowicza.
Jest jednak nadzieja szlachetna i ponadczasowa, nawet
jeśli Bóg nie zawsze chce pomóc. Poeta mówi („W lustro wody przejrzyj
się”): w dumnych koronach mazowieckich sosen szukaj
sprzymierzeńca”, dalej: „śpij w ostach spróchniałych mchów nie skrywaj
się słowem”. Należy zachować równowagę z naturą, rozmową z Bogiem.
Białe pasjanse (2007) Nie potrafimy zobaczyć siebie w
sobie – tym ekwilibrystycznym stwierdzeniem rozpoczyna swój tom wierszy
z 2007 r. „Białe pasjanse” Jerzy Stanisław Czajkowski. Zwrot ów można
interpretować na sto sposobów, ale najpewniej chodzi o to, że nie znamy
swojej tożsamości, sami zaskakujemy siebie, nie umiemy dotrzeć do swego
najlepszego „ja”. Drugi wiersz „Oto idzie biel” jakby
wywikływał się z tytułu tomiku Grochowiaka „Podjęcie bieli” i
wyraża chęć poznania istoty tejże bieli, nawet – chęć osiągnięcia tego
stanu, uznanego za doskonały. Dalej plecie się jeszcze ciekawej, bo z
nacechowaniem osobistym, z walką o wartości mimo doświadczenia klęski i
poczucia nihilizmu. Są delikatne motywy miłosne jak z wiersza
„pejzaże”: „wejdź w mój zaułek / tylko twoje oczy chce widzieć”.
Jest podwyższenie piękna muzyki Chopina, pieśń dziadowska, wieszczenie
katastrofizmu. Prawie w każdej książce
Czajkowskiego powtarzają się akcenty osobiste, rodzinne, domowe. W
wierszach dają o sobie znać przez aluzje i napomknięcia. Trzeba by długo
analizować te wiersze, aby dojść ich sedna. Powołujmy się w tym momencie
– dla jasności – na słowa interpretacji Janusza Roszki pt. „Nota
redakcyjna”, które oddają dramat rodzinny wypowiedziany w sposób
zawoalowany w wierszach: „związki (Czajkowskiego) z ziemią ciechanowską
są niezwykle silne. W niej są pochowani jego rodzice i krewniacy,
których dramatyczne losy zaznaczone są w wierszach z tego tomu. Na
przykład „Wielkanoc na Zagumiennej” święcił jego ojciec – akowiec
w ciechanowskim „Białym Domku”, siedzibie służb NKWD – PUBP. W
innym wierszu, który się nie zmieścił w tej niewielkiej, lecz treściwej
książeczce, „Gdy podniosą twój kamień”, znajdziemy dedykację
poświęconą „Hieronimowi Czajkowskiemu z Glinojecka, rozstrzelanemu
przez NKWD w lasach pod Smoleńskiem, a także rtm. Andrzejowi R.
Czajkowskiemu, cichociemnemu, rozstrzelanemu 10 sierpnia 1952 r. przez
UB”. Przywołajmy do tego rozdzierający
wyobraźnię motyw szesnastoletniej siostry poety, której włosy
„przywiązywano do czołgu na którym wymalowany był wielki czarny krzyż w
białym tle”, by zrozumieć to jego obsesyjne powracanie do
historycznym zdarzeń (mających niekiedy swoje korzenie w zamierzchłych
dla nas epokach), o których większość z nas, nie okaleczonych tak przez
Historię, chciałaby zapomnieć, tym bardziej, że autor wietrzy ich powiew
w czasach jak najbardziej nam współczesnych!” „Horyzont”
w życiu poety gaśnie. Rozrachunki z wojną, z losem – zgoda, ale ujmując
kwintesencję swego człowieczeństwa poeta stwierdza (artykułując nieco
panteistycznie): nie jestem tym za kogo mnie
bierzecie nie jestem sobą jestem tylko szelestem liści w opustoszałej
alei
busolą czasu na zatopionym okręcie
Utwory niewydane
Jerzy Stanisław Czajkowski jest
pisarzem płodnym, stale podejmującym nowe, świeże tematy, aczkolwiek
inne ze stałego repertuaru wskazują i na pewne obsesje. O powtórzeniach
niektórych motywów była mowa, uwidoczniają je też utwory napisane a nie
wydane. Jest ich sporo. „Zawdzięczać” należy częściowo nieporadnością
poety a częściowo nie panowaniu nad chaosem, bowiem tyle interesujących
wierszy, szkiców, zapisków nie wzbudziło zainteresowania wydawców, acz
wymagają zwykle tylko obróbki redaktorskiej. Oczywiście, nie wszystko
jest cenne, napisane na dobrym poziomie, ale na pewno wiele pereł
udałoby się ocalić z tej twórczości dzięki dobrej chęci. Na minusie pod względem
upublicznienia poezji Czajkowskiego jest kilka jego zbiorów z wierszami,
roboczo zatytułowanych i nie przygotowywanych do druku. Z racji może
powtarzalności tematu – woja, rodzina, zła kobieta – wydawały się one
prawdopodobnie za mało oryginalne, a z racji drążenia ciągle pewnych
przebrzmiałych problemów – staroświeckie. Powstał pod piórem
Czajkowskiego zbiór liryków (jeśli jego poezję można nazwać liryką z
uwagi na dużą rolę opisowości!) pt. „Nemezis – królowa balu”. Przeważa
tu tematyka miłosna delikatna i nastrojowo przeprowadzona, kobiecość
widoczna jest przez doznane wrażenie, obcowanie serc, fluidy płynące z
dwu stron – kobiety i mężczyzny. Jak zwykle, i w tym temacie pojawiają
się pierwiastki publicystyczne. Autor narzeka na naiwność i kłamstwa
(czasem tylko miłe) kobiet, na złe natury i złośliwość płci żeńskiej
najlepsza jest bogini Nemezis. Ona ukarze stosownym losem do przewiny.
Na tę filozofię składa się ponad 100 utworów poety, a można ją wzbogacić
jego przekomarzaniem – że krzywdzona kobieta nie pozostanie z szacunkiem
i na kartach poezji. Tomik bogaty, a i z tego względu
też nie spójny, zawiera akcenty (poza miłosnymi) patriotyczne,
egzystencjalne, narodowe, proroctwa. Są wskazówki niemal dydaktyczne,
jak ludzie, zwłaszcza kobiety, powinni postępować. Mówiąc trywialnie –
coraz częściej jawią się jako leniwe, płytkie, głupiutkie, szukają
mężczyzn tylko dla seksu i pieniędzy. To nie mężczyźni a kobiety niszczą
rodziny, małżeństwa, domy. Oczywiście taka dosadność stwierdzeń, taka
niechęć do płci odmiennej rodem z kompleksów Freuda, a w literaturze –
ze Strindberga nie ujawnia się tutaj u postaci tak dramatycznej, ostrej,
choć jest na pewno wielką częścią przekonań poety. Inny zbiór wierszy, drugi z
przygotowywanych do druku, a może z racji ekspansywności poglądów,
odwagi niechętnie widzianej w społeczeństwie, potrzebującym „lekarstwa”,
nie diagnozy, nosi tytuł „Salon literacki poety”. Jego miano jest
ironiczne, prześmiewcze, bo salon poety dziś to rzadkość w sensie
dosłownym a w przeszłości – mizeria życia. Jakiż może być salon,
przybytek szczęścia, gdzie pojawiają się Polki nikczemne i Polacy tak
samo nikczemni. Tu pewnie daje o sobie znać zrzędliwość poety, już teraz
nie młodego, Ale warto poddać się jego tonacji wypowiedzi. Oprócz
zepsutego społeczeństwa (pod względem seksualności) mają i swoje wady
urzędnicy od kultury, bez polotu, bez wyobraźni, wskutek czego dominuje
biurokracja. Policja podatkowa obchodzi się z ludźmi bezceremonialnie,
Sejm wydaje głupie ustawy, posłowie nie mają za grosz znajomości życia. Nic dziwnego, ż o Polsce myślą
tylko poeci. Oni stanowią busolę równoważącą skrajności, rozdarcie sił
we dwie przeciwne strony. Tomik nie ma jednak charakteru tylko
postulatywnego, rewelatorskiego. Nie przewraca starych praw. Ukazuje – w
metaforze – stworzenie świata egzystencji ludzkości, uczucia prawdziwej
miłości i oddania – a na przykładach nie do końca „domówionych”. Wyraża
się źle o kobietach (sam autor może odniósł tu wiele klęsk) i o
panujących u nas, mówiąc biblijnie – rui i porubstwie. Społeczeństwo z
natury jest zdrowe, ma pod dostatkiem pracy, tylko trzeba uruchomić u
nas prawidłowe mechanizmy zatrudnienia i podnoszenia dorobku
materialnego. W 1998 roku został ukończony
tomik poetycki „Srebrniki Europu”. Tytuł nawiązuje do sprzedajności
Judasza, którego w tym wypadku zastępuje Europa. Ten tytuł też jest
ironiczny a nawet publicystyczny co za złe tej poezji, poezji
Czajkowskiego pewnie mieć można. Jest to jej główna słabość i jej
naddatek, który odbiera wypowiedzi artystycznej rangę, zwłaszcza gdy
wkrada się zgodność odniesień słowa do sytuacji. Autor uważa, że jego poezja jest
wielka, ponadczasowa jak poezja romantyczna. Mickiewicz, Słowacki,
rozsnuwali wielkie wizje ludzkości, mającej żyć w zgodzie z prawami
natury i wiary, a jednocześnie wadzili się z Bogiem, w czym Czajkowski
idzie w ich ślady. Co więcej uważa, że religia nie tyle nawet jest opium
dla ludu, ile źródłem interesu: wierzący za swoje życie i pobożność
muszą płacić. W tym tomiku Czajkowski chciał pokazać ludzka głupotę, od
spraw religii zaczynając. A tak naprawdę – poza krytyką relacji
międzyosobowych, umów społecznych, systemów naukowych, politycznych – na
sprawach religii Czajkowski chce kończyć. Klepanie pacierzy, opieka
pielęgniarek zamiast ustabilizowanej pomocy, oszustwa księży,
groszoróbstwo – to współczesny pamflet na katolików, podobny „Rozmowie
między panem, wójtem a plebanem” a właściwie – o wiele ostrzejszy. Nie
we wszystkim można zgodzić się z Czajkowskim, ale dość stwierdzić, że
przemawia przez niego doświadczenie, ciężkie, bolesne, trudne życie. Uzbierał się przez całe lata
twórczości jeszcze jeden tom poetycki „Baśniczki, baśnie, piosneczki”.
Uzbierał, bo mieści w sobie wiersze z drugiego okresu czasu a teraz
dopiero złożone w jeden tom. Sądząc po tytułach utworów – „Rozmowa z
pliszką”, „Baśń o złotej dziewczynie”, „Kropelka”, „ Zawstydzenie”,
„Baśń o Wiśle” – są to liryki sensu stricte. Już w słownictwie –
baśniowym, zdrobniałym – wyraża się nuta wielkiej uczuciowości i
dziecinnej naiwności. Autor – tak chętnie odwołujący się do tradycji
orientalnej – przez znajomości, zauroczenia politykami, lektury, zdaje
się przenosić w polskie opłotki literatury doświadczenia Błoka,
Jesienina, Achmatowej. A i nasi lirycy – od Karpińskiego poczynając
przez Słowackiego i Mickiewicza (liryki lozańskie), upuszczają niejedną
łzę nie bardziej żałośnie niż Czajkowski. Poeta pisze nadal, z coraz
większymi przerwami, i na pewno ilość tomików w jego dorobku zwiększy
się. Będą z tym mieć kłopoty kustosze jakiegoś muzeum, któremu zechce
ofiarować go (a tak na serio poeta chciałby aby pamiątki po nim trafiły
do Ciechanowa). Pisze wiersze, pisze prozę. A proza pod ręką
Czajkowskiego przybiera postać powieści, opowiadań, publicystyki,
dramatu (choć niektórzy twierdzą, że dramat to tylko partytura
teatralna, nie utwór literacki). Warto tu zatrzymać uwagę przy formach
prozy właściwych literaturze pięknej. Napisanych a nie drukowanych
powieści Czajkowski ma kilka, podobnie jak zbiorów wierszy. Jednym z
utworów prozatorskich jest nie wydana – „Rapsodia polska”. Zgodnie z
tytułem nasuwa się tu treść powieści, nastrój podniosły, bohaterski. Tak
nie jest. Rękopis traktuje o wojnie domowej – Polaków z Polakami, po
drugiej wojnie światowej. Książka powstała w 1970 roku, dawno, dlatego
nastrój jej jest tak intensywny i głęboki – w znacznym przecież
oddaleniu od roku 1945. Głównym jej bohaterem jest dowódca plutonu
egzekucyjnego AK, Henryk Olczak (tu ta cała sytuacja kojarzy się z
sytuacją powieści Zdzisława Umińskiego „Na północ od Alp”). Antagonizm między Polakami rodzi
się ze względu na uczestnictwo w dwu różnych formacjach władzy, jeden
brat należał do AK, drugi do milicji. Brat strzelał do brata. Rzecz
kończy się symboliczną i honorową przegraną głównego bohatera, który
kochał Polskę jak mógł, a ona go odrzuciła i na ostatek zdradziła jak
żona. Polska była wtedy jak kobieta, do której Czajkowski zdaje się nie
mieć szacunku. Ale i Polskę źle widzi; z tym że może uda się ją
naprawić. Jego twórczość przecież diagnoza dla kraju pomimo że
bohaterowie w nim sami błądzą i często szukają i dla siebie diagnozy. W 1988 roku powstała powieść „Na
pograniczu życia i śmierci”. Jej filozofię można sprowadzić do tego, że
wszystkich ludzi czeka śmierć. Każdy podnosi swoją cenę, wywyższa się,
chce być silnym, bywa nikczemnym. Prowadzi życie seksualne, nie
zważając, że mogą narodzić się dzieci, a jeśli dzieci – to mogą okazać
się nieszczęśliwe, nie mieć nazwisk ojców, dobrego wychowania, oparcia
materialnego. Kobieta nieuczciwa, mężczyzna naiwny – często powstaje
taki związek. Jest to dokumentacja oszukiwania mężczyzn przez
kobiety-demony. Zależy kobietom na braniu góry nad słabszym psychicznie
przedstawicielem płci przeciwnej, na mieszkaniach, na alimentach. Tak ma
się studium znęcania się i niszczenia połowy rodu ludzkiego. Bohaterka
powieści jest żoną cesarza Inków, Umina. Kobieta ucieka z Ameryki
Południowej do Polski i chroni się na zamku bogatego dziedzica. Służby
Watykanu, mając za argument złe jej prowadzenie się i niecne postępki –
mordują ją. Powieść kończy się zasztyletowaniem Uminy na zamku Nidzica.
Syn nie próbuje ostrzegać i ratować matki oraz jej sprzymierzeńców przed
zbrodniarzami. Powieść jest z rodzaju
sensacyjnych. Kryminalnych nie, bowiem autor odmalowuje szerokie tło
dawnej Polski, obyczajów, postaw, charakterów. Autor w swoich poglądach
dochodzi do skrajności. Uważa małżeństwa za głupotę wymyśloną przez
kapłanów wydrwigroszy. Wystarczyć mają uczciwe konkubinaty. Główna
bohaterka powieści to „dziwka”, nauczycielka, zadająca się z każdym. Nic
nadzwyczajnego. że nie potrafi wychowywać młodzieży a zwłaszcza
chłopców. Filozofia osnuta jest tak: większość nauczycielek to
łajdaczki, które nie powinny w ogóle zabierać się do wychowania.
Deprawują młodzież, chłopców zniewieściają, dziewczyny sprowadzają na
manowce. W 2002 roku powstała powieść
egzotyczna pt. „Romanse”, a egzotyczna dlatego, że rozgrywa się w
powiązaniach zagranicznych, nie tylko w Polsce. Tu – już obsesyjnie gra
toczy się między kobietami, które niszczą, a mężczyznami, którzy chcąc
być amantami, nie próbują ustąpić. Tu autor zestawił losy
dramatycznie, wyprzedzając o wiele lat próby budowania akcji jak buduje
się lotnisko międzynarodowe – wszystkie nacje mają stanowiska osobno,
obok, a jednocześnie razem – i tak toczy się fabuła a na lotnisku –
życie. Ta próba powieści miłosnej chyba nie w pełni udała się
Czajkowskiemu, za mało nasycił ją realiami świata przedstawionego. Poezja, powieść – tak, to domena
wysiłku intelektualnego pisarza, pracującego w swej dziedzinie
kilkadziesiąt lat. A przecież podejmował on próby dramatyczne; wiadomo –
napisał on świetny a niedoceniany utwór na scenę o Rydzu Śmigłym. Został
opublikowany kilka lat temu (2005 r.). Do ciągu prób scenicznych należy
dodać nie opublikowany dramat „Bal u Wernyhory” (czy to nie aluzja do
Mickiewiczowskiego „Balu u senatora”?). Jest to kontynuacja dramatu
Słowackiego „Srebrny sen Salomei” i rozwiniecie dramatu Wyspiańskiego
„Wesele”, najgenialniejszego dramaturga polskiego. Wernyhora według
Czajkowskiego to prorok, wizjoner, „dziad” w dobrym znaczeniu.
przestrzega Polaków przed głupotą, przed brnięciem w porachunki i
wołaniem o pomoc obcych monarchów. Karę za niesubordynację, sprzedajność
wymierza bogini zemsty, Nemezis, która zsyła sprawiedliwość boską.
Dramat kończy się tańcem prostytutek na scenie, co oznacza, że wszystkie
kobiety lubią kochać, najbardziej seksualnie. I tak plecie się polityka
z ars amandi, czasem w najgorszym wydaniu. Czy Czajkowski utrzymał
brzemię tego aliansu, tego połączenia. Temat polski jest śliski, temat
seksu – łatwy do przerysowania. Zatem co zaważyło, że tyle książek, a
jest ich więcej w każdym gatunku, ma Czajkowski w zapasie? Są zbyt
nowatorskie, niestrawne czy epigońskie? Nie łatwo to rozsądzić, dość że
tematy patriotyzmu, przyjaźni, zauroczenia Wschodem, miłością do ojca –
przetrwały mimo wszystko próbę czasu. Najambitniejszą prozą
Czajkowskiego pozostaną na pewno „Dzienniki poety XX wieku”. Zajmują
cztery pękate tomy, liczą ponad tysiąc stron. Znalazły się tu elementy
autobiograficzne, ważne epizody życiowe, wypadki, różne sytuacje.
Dopiero na tę kanwę autor nanizał przemyślenia, zawarł impresję –
wszystko na tło życia społecznego i politycznego. Gdzieś dobitniej autor
stwierdził tak: dużo tu słów – od analizy ludzkiej głupoty i handlarzy
bronią, po tych, co prorokowali wojny, by zarabiać. I jedni i drudzy
mają ręce unurzane we krwi. Są tu komentarze polityczne, o tym m. in.,
że poza Dmowskim i Piłsudskim nie mieliśmy dobrych mężów do sprawowania
„rządu dusz”, istnieli sami politykierzy. Niszczyli inteligencję,
prowadzili tajne gry z korzyścią dla siebie, doprowadzili do wojny
światowej. Pisarz zaczął opisywać wydarzenia
od roku 1945, gdy liczył 14 lat. Na tle osobistych i rodzinnych
doświadczeń dał szeroka panoramę ojczystych dziejów. Polaków uznał za
naród leniwy i płytki. Kraj – jak stwierdzał był i jest rządzony przez
obce koterie i nacje. Zaatakował głupie powstania, głupi honor (u nas
nawet „dziwki” i złodzieje mają swój honor). Odciął się od łatwej wiary
i wiarygodności religii. Siebie uznał za człowieka uczciwego, ale
naiwnego, wręcz tępego – i wobec takiego samooskarżenia trudno walczyć o
jaskrawe oświetlenie postaci pisarza, skoro i na siebie chce rąbać
prawdę. Ale będąc sobie nieprzyjemnym z tym odruchem potrafi być wielki
(a i mądry). Słowem dużo w tej twórczości o sobie i o Polsce. W drugim
przypadku autor okazuje się nie tylko politykiem, taktykiem, jest
historiozofem. Smutną prawdę należy wiązać z tym odkryciem. A siebie nie
oszczędza, a zatem odbiera sobie bohaterstwo, choć życie starał się
prowadzić uczciwe z myślą nie tylko o sobie, także o kraju i zwycięstwie
wartości jako takich, powszechnym. Takie pamiętniki u nas zostawił tylko
Kajetan Koźmian i na większą skalę Winston Churchill. Szmat historii,
legion ludzi znanych, szereg postaci drugorzędnych niesamowite
przypadłości i rozwiązania. Wszystko to będzie można odczytać po
wycyzelowaniu tekstów i dostosowaniu poziomu informacji do poziomu
recepcji czytelnika. Epizody
dramatyczne Jerzy Stanisław Czajkowski
sprawdzał się wielokroć jako poeta, prozaik, publicysta. Tkwił głęboko
we współczesności, rozciągając pole swojego zainteresowania po kwestie
społeczne, polityczne, kulturalne, każdą z osobna i w sprzężeniu z
innymi. Pasją największą Czajkowskiego stała się jednak historia, od
czasów prasłowiańskich do ostatnich lat. Szczególnie zainteresowały go z
historii takie postaci jak Wernyhora, Michał Sadyk Pasza. Czajkowski,
Józef Piłsudski, bohaterowie II wojny światowej. Jednym z przywódców
nieszczęśliwego polskiego września 1939 był marszałek Polski Edward
Rydz-Śmigły i jemu poświęcił swój nowy gatunek wypowiedzi – dramat.
Śmigły to postać znamienita, lecz jeszcze bardziej smutna niż jego kraj.
Jako polityk potwierdza tezę, że z artysty (pisał wiersze, malował)
dowódca wojskowy będzie żaden. Wielkie sukcesy na służbie i w wodzostwie
osiągnął w Legionach Piłsudskiego, w roku 1918 i w wojnie
polsko-bolszewickiej 1920. Od 1936 roku jako marszałek Polski, po
objęciu służby po Piłsudskim, pogrzebał szanse przejścia szczytnego do
historii przez klęskę wrześniową. Dramat Czajkowskiego – pod piórem
autora znakomitych wierszy – obejmuje czas od uchodźstwa wojska
polskiego do Zaleszczyk w Rumunii, od 22 września do czasu śmierci Rydza
Śmigłego 2 grudnia 1941. Narrator dramatu stwierdza na
początku, że trwa cisza wrześniowa, przerywa ją tylko w Riond Bosson w
Szwajcarii Rydz-Śmigły nasłuchem o agresji Niemiec na Polskę. Jest 20
września 1939, radio szwajcarskie nadaje przemówienie Ignacego
Paderewskiego, który składa hołd Polsce walczącej. „Zwycięstwo nie
będzie łatwe, ale nam ostatecznie przypadnie”. Narrator odpowiada, że
gdy słychać brzęk kieliszka Jego Ekscelencji Ambasadora,
zaprzyjaźnionego mocarstwa, w tym czasie Polacy odpierają wroga, lecz
cofając się mają „nie zaryglowany” szlak tylko na Rumunię. Teraz Śmigły
nad mapą mówi jakby do siebie o Polsce – utęsknionej matce. Przeklina
los. Ironizuje, że błazeńską czapkę założono mu na głowę zamiast
rogatywkę. Że został internowany, podczas gdy z wojskiem chciał iść
dalej. Pomówiono na Zachodzie Polaków o dezercję, dlatego Zachód pomocy
nie udzielił. Mieli tylko przejść przez Zaleszczyki, a tymczasem wojsko
internowano. Następuje powrót do czasu minionego (w dramacie). Generał Kutrzeba pracował nad
planem operacji „Zachód”. I w rozmowie z oficerem łącznikowym Rydz
przewiduje zalew Polski przez Niemców, a Polsce ma przypaść tylko
taktyka „oblężonej twierdzy”, zwłaszcza po najściu armii sowieckiej z
drugiej strony. Rydz i władze polskie zdawały sobie sprawę z przegranej,
lecz na użytek propagandy tylko wymyślili hasło: „Silni, zwarci,
gotowi”; była tez piosenka z „dworu”: „Marszałek Śmigły Rydz nasz drogi,
dzielny wódz, gdy każe, pójdziem z nim najeźdźców tłuc. Nikt nam nie
zrobi nic nikt nam nie zniszczy nic, bo z nami Śmigły, Śmigły, Śmigły –
Rydz”. Francja i Anglia to państwa tchórzy. Anglicy za zobowiązania
militarne żądali zapłaty z góry. Prezydent i marszałek po internowaniu
przez Rumunów złożą swe godności. W przeszłości w roku 1807 i 1830
Francja i Anglia przyczyniły się do ruiny naszego kraju, jego upadku.
Marszałek chce zrzec się funkcji, źle się czuje, pragnie buławę
przekazać. Za młodu chciał być artysta – rysował, pisał wiersze; ale był
bardzo odważny w Legionach. Na nic to się wszystko zdało – ta wojna to
dobry interes. Mają w niej swoje interesy Watykan, Ameryka, państwa
zachodnioeuropejskie… U nas wydawano dziesięć razy mniej pieniędzy na
zbrojenie niż Niemcy. Rydz wysyła oficera łącznikowego, aby zaprosił na
polowanie tuzów polityki międzynarodowej, od których można byłoby się
wiele dowiedzieć. Podpisuje czeki dla naszego kontrwywiadu. Światło punktowe gaśnie i scena
rozjaśnia się. Teraz widać Rydza w Tatrach na kamieniu w mundurze.
Kurier daje mu płaszcz, bo to konieczność do spełnienia misji. Obaj
zmierzają do Warszawy. Wysuwa się na scenie Narrator. Tu w Tatrach mieli
w 1938 roku spotkać się z Polakami przywódcy Czach i Litwy. Rydz nie
odważył się paktować. To było przed Monachium 1938. Narrator czyta
wiersz o Rydzu, jego odwadze, patriotyzmie. Potem następna, oświetlona
scena: Rydz w mieszkaniu mieszczańskim po cywilnemu. Wchodzi do niego
generałowa Maxymowicz-Raczyńska, zapowiada gościa. Pojawia się pułkownik
Brykczyński. Przypominają sobie czas Legionów, gdy służyli razem w
Pierwszej Brygadzie. Generałowa wnosi śniadanie. Rydz dyktuje myśli o
polskim Wrześniu, a zwłaszcza to, czy mogliśmy uniknąć klęski. Notuje
analizy sytuacji międzynarodowej, sojuszy, propozycji Polski – i uznaje,
że nie było innego wyjścia, jak przeciwstawić się Niemcom. W 1936 roku
generał Kutrzeba przedstawił studium „Zachód”. Przewidywał w nim
kierunki napaści – omylił się tylko co do postawy Sowietów i obojętności
Francji. Słabe rozeznanie mieliśmy na wschodzie, bo tam szpiegów od razu
zabijano. Rząd polski unikał zadrażnień z Niemcami, podejmował opóźnione
decyzje, aby nie zrażać państw sprzymierzonych. Teraz Rydz ma 55 lat,
ale czuje się żywym trupem. Dziś ocenia, że 40 pułków konnych, to była
ze strony Polski siła bez znaczenia. Generał Maxymowicz-Raczyński
wprowadzał żelazne „pojazdy” do wojska i chyba za to został otruty. Rydz
mówi, że najlepszym wyjściem przed kampanią wrześniową było uderzenie na
Niemcy u boku Francji w trakcie napaści Niemiec na Czechosłowację. W
monologu Rydz tłumaczy się przed zarzutami o opieszałości Polski i
postawie antyczeskiej. Marszałek sam w pokoju. Choruje
na żołądek i serce – o podłożu depresyjnym. Marszałkowa wspomina o
dziwactwach Marszałka. Oto teraz dwaj członkowie komisji odnotowują
przedmioty które zmarły Marszałek zostawił. 2 grudnia 1941 roku w
Warszawie został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim. Przed śmiercią
napisał: Dopomóż Boże, by mię nadzieje Nie opuściły Abym nie zwątpił, kiedy duch
mdleje, Dodaj mi siły Każda godzina w tym moim bycie I każda chwila
– To kryzys walki, w której się
życie Z śmiercią przesila. Tak ujęty dramat jednostki na tle
historii przekształcił się pod piórem Czajkowskiego w dramat literacki.
Środki użyte do spięcia „Śmigłego” w ramy przekazu (światło punktowe,
przemienność scen bez zmiany dekoracji, oszczędne operowanie składem
zespołu) każą widzieć w propozycji teatralnej ryt tradycyjny, nie
ludyczny a ubogi, skupiony bardziej na słowie niż na wizji teatralnej.
Można by wykryć obciążenie tej propozycji koncepcją świetlicową, z
przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ale
dyskurs słowny, też nie pozbawiony ułomności z racji małej stylizacji
historycznej, zbliżenie języka do kolokwialności, a nawet publicystyki,
zawiera samą esencję wartości „Śmigłego”. Jest ona podobna dramatom
piastowskim, może nawet żydowskim, Wyspiańskiego. Zawiera się w dalekiej
historiozofii, poglądzie, że kraj nasz nie z winy Polaków i nie z
nieudolnego przywództwa skazany został na ciężkie męczarnie tak w
przeszłości, jak i w drugiej wojnie światowej. Kraj był nieszczęśliwy z
powodu złego usytuowania, innej niż nasza natury sąsiadów, zbiegów
okoliczności, winie „grzesznych” ludzi. Nie słabość kompozycyjna i nie
brak wiedzy o bohaterze i jego epoce, a przyziemność w odmalowaniu
sytuacji, pewne dłużyzny w dialogach, sztucznawe monologi,
niezróżnicowanie językowe każą widzieć w tym dramacie rzecz arcyciekawą
acz daleką od doskonałości. Gdyby widzieć w nim „rapsod” w stylu
norwidowskim utwór tłumaczyłby się sam przez siebie. A sposób myślenia
autora i zakres jego wiedzy nie mają sobie równych. Varia
Czajkowski skompletował zbiór
dokumentów ze swojego życia do recepcji, propagowania twórczości i
przyjaźni twórczych, zestawiając wszystko w tomie „Zabawy literata i w
romanse”. Te materiały mają znaczenie wtórne jako uzupełnienie bądź
dodatek do literatury. Mieszczą się tu eseje, szkice, wspomnienia,
listy, memoriały… Pisarz podejmuje wątki walk Natolińczyków z
Puławianami (lata sześćdziesiąte), decyzji kanapowej PAL odnośnie nagród
za 2008 i następne lata, o przyznaniu wawrzynu, listy do sejmu,
ministerstwa kultury, ZLP, wielu ważnych dziś jeszcze instytucji i
osobistości świata intelektualnego. Zabawa mieści się z powagą
pomysłowość z odpowiedzialnością za los historii, nie tylko własnej. Tak można by zamknąć omówienie
dorobku publikowanego i rękopiśmiennego Jerzego Stanisława
Czajkowskiego, tak go przedstawić i zanalizować. Są jednak sfery
twórczości, które nie bardzo w świecie literatów dodają splendoru. Do
nich należy muza podkasana, gdyż służyły jej teksty do piosenek pisane
przez lata. A tych Czajkowski stworzył sporo, nie osiągając wszak w tej
dziedzinie spektakularnych sukcesów. Dwie piosenki uzyskały większe
uznania. Jedna to „Tak wielka jest moja tęsknota” do muzyki Hanka
Kulety, druga – „Zmierzch, za oknami zmierzch” do muzyki Michała
Szaleja. Pewne sukcesy odniosły teksty „Ech, Katia – zielone ty oczy
masz”, „O, mała Bets”, „Poezja”, „Taka czarna”. Te i kilka innych
piosenek były wykonywane w Muzeum Wojska Polskiego, niektóre w Muzeum
Literatury. Trzeba przyznać, że dopełnienie o twórczość piosenkarską
dorobku Czajkowskiego doskonale oddaje wszechstronność zainteresowań
twórcy i ogromną skalę używanych środków wyrazu. A jeśli dodać, że
„multum” miejsca zajęła w tym dorobku eseistyka, publicystyka, krytyka,
publikowana w prasie, nie mówiąc już o doraźnych drukach poezji i prozy
(wiersze, fragmenty powieści, etc.), to wyobrażenie o skali
zainteresowań wymagać będzie wielu komplementów. Utwory Czajkowski
zamieszczał też w dodatkach do pism, antologiach, podręcznikach i
poradnikach dla młodzieży. Z tego wyrasta wrażenie o pewnym chaosie
dorobku, lecz ideą krytyka jest każdy dorobek uporządkować. Recepcja twórczości
Najpierw w prasie, w związku z
działalnością publiczną Jerzego S. Czajkowskiego, współzałożyciela
pokolenia „Współczesności” pojawiły się informacje. Na początku 1958
roku „Życie Warszawy” (28 stycznia) podało wiadomość o przyznaniu
młodemu pisarzowi Nagrody Młodych „Współczesności” za rok 1957. W
zapowiedziach zapraszano na wieczory autorskie w Ciechanowie, Przasnyszu
i na Nowym Świecie w Warszawie (klub KMPiK). W zbiorach prasowych można
znaleźć wycinek z wierszami drukowanymi we „Współczesności”
(28.01.1958). W kwietniu 1958 roku „Życie Warszawy” zamieszcza
informację o postaciach „Grupy Warszawskiej”, zrzeszenia poetów,
plastyków i kompozytorów, założonego przez Czajkowskiego. Prasa
francuska donosiła o tłumaczeniu wierszy przez Suzanne Arlet na
francuski. I nagle... ślad się urywa. Wiadomo, z jakiego powodu.
Czajkowskiego zaczęto przemilczać. Dopiero w latach siedemdziesiątych
ślad zaczyna się pojawiać. Głosy krytyków pojawiły się w
związku z wydaniem debiutanckiego tomu w Polsce „Dalekie drzewo” w 1976
roku. Wiesław Rustecki na łamach „Argumentów” opublikował znamienną
recenzję „Proszę słonia!” Jako znajomy przez pewien czas poety
pogratulował mu książki, a jednocześnie współczuł, że ukazała się tak
późno. Padło pod koniec recenzji pytanie o
rodowód tej poezji. Autor sobie odpowiedział, że to wina sytuacji
osobistej. Głębszą analizę tomu dał Leszek
Żuliński w recenzji „Bardzo późny debiut”, drukowanej w „Nowych
Książkach”. Stwierdził, że w zbiorku „Dalekie drzewo” znalazły się
wiersze z lat 1957-1975, po czym przeszedł do próby określenia jego
tematyki, że u Czajkowskiego dziecięce reminiscencje znajdują upust w
poetyce onirycznej. O zmianie immanentnej utworów po
okresie introdukcji pisze, że dopóki wiersze tkwić będą w rzeczywistości
społecznej, będą ważne. Uwagi Żulińskiego nie były do końca trafne, gdyż
w następnych tomach poety znów pojawią się motywy patriotyczne,
polityczne, i one głównie decydować będą o image artysty Jerzego S.
Czajkowskiego. Natomiast jak przystało na pismo „Kierunki”, dało ono
miejsce Zbigniewowi Doleckiemu na wynalezienie idei patriotycznych w tym
nowym tomie „Dalekie drzewo”. Krytyk i poeta, Dolecki sformułował swoje
spostrzeżenia, że autor „Dalekiego drzewa” potrafi zgłębiać również
problematykę egzystencjalną i światopoglądową. Podobna w tonie była
recenzja Andrzeja Chudzika „Próba mitu” („Literatura”), przy czym
uszczególnienie znalazły tłumaczenia tej poezji na języki obce. Pisał
krytyk, że „Dalekie drzewo” znajduje się na rozdrożu starej i nowej
poezji. Rozwinął Chudzik zagadnienie
genealogii poezji Czajkowskiego. Stwierdził, że liryka refleksyjna
sytuuje się w obrębie motywów historii narodowej jak u Broniewskiego.
Jednocześnie wobec tradycji światopoglądowej, gdzie „ścięgno jest
zerwane”, czyli wiersz jakby rwał się na strunach wyrazu można mówić o
proweniencji Białoszewskiego. Słowem, dalekie zestawienia, wielcy
mistrzowie współcześni. Debiut został zauważony i życzliwie
przyjęty, sedno sprawy tkwiło w tym – że poezja ta trafiła z
opóźnieniem. Poeta, który miał wieczory autorskie u boku Brylla czy
Białoszewskiego, zepchnięty został de facto do roli ucznia tych gwiazd
poezji. A dalej – Czajkowski próbując iść swoją drogą, musiał pozostawać
w ich cieniu. Szukając cech indywidualnych, sobie
właściwych, Stefan Jurkowski, recenzent drugiego już tomu Czajkowskiego
„Pasje i pasjanse” znów zwracał uwagę na motywy narodowe, a wskazując na
indywidualne, pisał: „że twórczość Czajkowskiego ma poważny charakter”. W recenzji Henryka Sokulskiego
„Poeta i historia” („Tygodnik Kulturalny”) mowa o nawiązaniu w drugim
tomie do tradycji romantycznej o czym świadczyć mogą nazwiska postaci
przez poetę przedstawione (Mochnacki, Mickiewicz, książę Józef,
Wernyhora, Traugutt, Lechoń). Obok tego daje znać o sobie w bardzo
silnej tonacji liryka osobista, która zatraca się często w świecie
przyrody. Wspomniany już Zbigniew Dolecki („Kierunki”) w odniesieniu do
tego drugiego tomu stwierdza, że wysokie tony nadawały tomikowi wiersze
patriotyczne. Drugi nurt reprezentują – tu krytyk się powtarza – wiersze
osobiste, przy czym jeden i drugi zestaw występują w pewnym
nieuporządkowaniu, nawet w obrębie jednego wiersza jawi się chaos. W późniejszym czasie światło
punktowe na poetę krytycy kierowali rzadziej. Był uznawany za poetę
spóźnionego, co – oczywiście – było półprawdą, bo Czajkowski posiadał
zapasy utworów wczesnych, młodzieńczych, a tylko okoliczności polityczne
sprawiły, że był ciągle „młody”. W recenzji Stanisława Grabowskiego
(„Literatura Polska”) z „Wierszy wigilijnych” (1997) wspomniano, że
teksty ukazały się nie w ostatnim czasie, a zostały zebrane z całego
okresu twórczości poety. Treści, pomysły, chwyty nakładały się w ciągu
lat bez mała czterdziestu, co powodowało, że Czajkowskiego wejście do
literatury nie było „czyste”, diachroniczne. Nałożyły się akcenty
optymistyczne, pełne wigoru z akcentami upadłej nadziei, bliskimi
klęski. Najpełniej tego faktu dowodzi zacytowany przez Grabowskiego
fragment wiersza poety z 1990 roku: „Z kim będę / – z pajęczyną? / W
izbie bez / pieców / Bez przypiecka, przyzby / Bez foremek moszczonych
na wypieki / [...] Piekarnik rozebrany / Okna niedomyte / Tu kochałem”.
Obraz wigilijnego wieczoru sprowadza poeta z wyżyn świątecznych ku
rozkładowi złudzenia, deziluzji. Podobnie miał się wykres doświadczeń
pisarza, jego upadku, od wyżyn nadziei ku deziluzji. Święto wigilijne na
koniec ma się jak okruchy upadłego opłatka przypominającego rozbity
dzbanek. Dychotomię postawy człowieka
podkreślił Stefan Żagiel w recenzji „Dramat Śmigłego” (2001), gdzie
osoba niewątpliwie szlachetna staje się ofiarą wydarzeń. Tą osobą
kontrowersyjną z losu jest Marszałek Śmigły-Rydz. Po klęsce wrześniowej
autor sztuki, Jerzy S. Czajkowski, oskarża o przyczynienie się do niej
wielkich mocarstw Rosję z Zachodem, także Czechy i Rumunię. Czy
słusznie? S. Żagiel twierdzi, że nie. Także zakończenie losów Śmigłego,
pobyt w Polsce po internowaniu w Rumunii i następnie śmierć prowadzą do
konstatacji, że winni są jego losów obóz londyński i sprzymierzona z nim
Generałowa. Zagmatwana to postać, bo Śmigły nie tylko prowadził wojnę
(krótko), ale i pisał wiersze (niezbyt wyszukane artystycznie). Ten
skomplikowany bohater z jego uwzniośleniem przez danie mu władzy i z
upadkiem wieńczącym klęskę jego władzy, podobny jest w pewnym stopniu do
Jerzego S. Czajkowskiego, i dlatego też godny jest uwagi w szczegółowej
analizie. Czas przełomu lat osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych przyniósł próby publicystyki politycznej. J.S.
Czajkowskiego. Wiadomo już, że zamieszczał w prasie wywiady z Gomułką (w
sprawie „Współczesności”, a był to wywiad z pamięci) oraz z Putramentem.
Były i inne materiały prasowe o zacięciu politycznym. Ale do
publicystyki Czajkowski powrócił na przełomie wieków XX i XXI. Później
też imał się publicystyki. Najciekawszy z jego czasu jest jego wywiad z
Aleksandrem Nawrockim, redaktorem naczelnym „Poezji Dzisiaj”. Kontakt z rzeczywistością o
charakterze publicystycznym podtrzymywał Czajkowski przez następne lata.
Publikował w „Nowym Dzienniku”, „Dzienniku Polskim”, „Myśli Polskiej”,
lecz odzew – tak jak było z twórczością – miał nikły. Zdawał się być
pisarzem zapomnianym. Dopiero 80. rocznica urodzin wzbudziła
zainteresowanie pisarzem. Wykreowano go na pisarza regionalnego, z Ziemi
Ciechanowskiej, a przecież obchód jego jubileuszu zainteresował kilka,
blisko dziesięć pism z jego regionu. Uroczystość 80-lecia obchodził w
styczniu 2011 roku w Glinojecku. Stała się głównym wydarzeniem. Zdawało
się, że o pisarzu zapomniano, albo go zmarginalizowano ze względu na
jego niepokorę i pewną chaotyczność działań. Osamotnienie nadeszło w
wieku starszym, który nadszedł szybko ze względu na zniszczoną młodość.
Ale strony rodzinne, mała ojczyzna o Czajkowskim nie zapomniała. Na
jubileusz 80-lecia życia i 50-lecia pracy literackiej ściągnęli do
Ciechanowa 28 stycznia 2011 roku liczni wielbiciele jego pisarstwa.
Wydarzenie zapadło w pamięci. Jak przebiegało, najlepiej przedstawiła
gazeta „Extra Ciechanów” (z 1 lutego): „Witając przybyłych, spotkanie
rozpoczął pełniący obowiązki dyrektora CkiSz Marek Zalewski, następnie
Benefis poprowadziła dr Teresa Kaczorowska – prezes Związku Literatów na
Mazowszu. Obszerną laudację przybliżającą osobowość, a także wiele
wątków twórczości Dostojnego Beneficjanta wygłosił Ryszard Tarwacki –
mazowiecki humanista, autor monodramów, opowiadań i powieści, reportaży
i krytyk literacki. Przedstawiając postać i dorobek Jerzego S.
Czajkowskiego, wielokrotnie nawiązywał do odległych czasów i wydarzeń,
mimo upływu dziesięcioleci mocno tkwiących w zbiorowej pamięci. Impreza miała też swój wymiar
artystyczny, który w odsłonach zapewnił koncert pianistyczny Anny Marii
Chmielińskiej i Michaliny Rochna – uczennic profesor Tatiany Fedorczuk,
oraz recytacje poezji Dostojnego Jubilata w wykonaniu uczniów Zespołu
Szkół Ogólnokształcących w Ościsłowie”. „Wieści Glinojecka” kończyły tak
fotoreportaż o Benefisie Czajkowskiego: „Odjeżdżał z Ciechanowa do
Warszawy późnym wieczorem obdarowany upominkami, niezliczoną ilością
kwiatów i zadowolony z obietnicy wydania ostatnich jego utworów.
Stwierdził, że był to dla niego jeden ze szczęśliwszych dni w życiu, że
czuł się w Ciechanowie jak wśród najbliższych”. Ad multos
Annos, Panie Jerzy. Żyj I pracuj, póki sił ci
starcza. Dobrze, że do dziś trzymasz pióro w ręku. Wykaz publikacji książkowych
„Polski krajobraz” (Anglia 1958,
tł. Bolesława Taborskiego) „Draperia obronna” (USA 1959, tł.
Edmund Ordon) „Zadymione pejzaże” (Wydawnictwo
„Współczesność” 1958) „Dalekie drzewo” (Wybór wierszy
1976, Wydawnictwo „Iskry”) „Pasje i pasjanse” (1978, Krajowa
Agencja Wydawnicza) „Śmiech Pompei” (Wybór wierszy,
1987 Bellona) „Śmiech krwawi” (Wiersze z
peregrynacji literackich) „Milczy las” (1995, Wydawnictwo
Jaskółka) „Wiersze wigilijne” (1997, 2004,
Polska Oficyna Wydawnicza) „Cienie Gibraltaru” (1999,
Wydawnictwo Jaskółka) „Proroctwa Polskie” (2005,
Wydawnictwo Anagram) „Oto idzie biel” (2007, Muzeum
Pozytywizmu) „Śmigły” (2005, Wydawnictwo
Jaskółka) Publikacje w antologiach
„Vertige de
bim vivre” (1962, Wydawnictwo Le Pont de Lepee Paryż) „Opinogóra w wierszach” (1986,
Wydawnictwo Stowarzyszenia Pracy Twórczej Ciechanów) „W blasku legendy”. Kronika
poetycka życia J. Piłsudskiego (1988, Editio Spotkania) „XV Word
Congress of Poets” (1994, Taipei Tajwan) „The
Olympoery Novement Comitte” (1996, New York) „Słowem ocalać słowo” (1997,
Wydawnictwo Stowarzyszenia Pracy Twórczej Ciechanów) „Myśl i mowa” (co roku od 1998 do
dziś, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, z wierszem „Nike Warszawska”) „Lektury literackie” (2004, wydane
przez Oficynę Zielona Sowa Kraków) „Tropami Sienkiewicza” (2006,
Ciechanowskie Zeszyty Literackie) „Polish
Writer of America” (2006, USA) Książki nie wydane
„Bal u Wernyhory” (dramat, 1973) „Agent Główny” (opowieść o Sadyku
Paszy) „Ja, anarchista” (autopamflet) „Ja, syn bandyty” (historia z AK) Stanisław Stanik
Roman Śliwonik 1997
Fot. Agnieszka Herman
zasady
Po ośmiu latach od wydania ostatniej książki, Roman
Śliwonik wydaje tom poezji z nowymi wierszami. Książka, która niedługo
po tej rozmowie ukazała się w Bibliotece „Magazynu Literackiego”, nosi
tytuł „Tylko wzruszenie”.
rozmowa Agnieszki Herman z Romanem Śliwonikiem:
Ostatni tomik wydał Pan w 1989 roku. Dlaczego taka długa przerwa;
blokada wewnętrzna czy problemy z wydawcami?
Nie miałem nigdy trudności z
pisaniem. Chociaż w życiu nie zawsze zdążam ze wszystkim, to napisałem
dotąd 20 książek. „Rozszerzanie sekundy” złożyłem w Państwowym
Instytucie Wydawniczym, w którym wydałem wcześniej wiele tomików, prozę
i poezję. Ale oficyna ta miała w nowym czasie, jak wiele innych
państwowych wydawnictw, trudności z dostosowaniem się do warunków
gospodarki rynkowej. Mało wtedy drukowano poezji, rozwiązywano umowy z
autorami, ale podpisywano je z innymi, kolejno wybranymi przez siebie
autorami. mnie co prawda zapłacono honorarium, ale książkę oddano.
Papierowe koło musi się przecież kręcić.
Nie
zwrócił się Pan do innych wydawnictw?
Napisałem do dwóch. Z jednego
przyszła odpowiedź, że mają dość swoich autorów. Z drugiego nawet nie
otrzymałem odpowiedzi. Do chamstwa andal nie mogę się przyzwyczaić.
Nie
było chyba tak źle. W 1993 roku pewien młody człowiek wznowił Pana
pierwszy tomik, wierząc, że „w dobie spontanicznie rodzącej się
wzmożonej potrzeby obcowania ze światem duchowym człowieka, Śliwonikowa
poezja wolności i ciszy trafia w swój czas i rychło znajdzie gorących
wielbicieli”.
Tak. Janusz Kotara wydał „Ściany
i dna”. Tacy może byli Kolumbowie, bezinteresownie chcący dzielić się ze
światem tym, co uważają za cenne również dla nich samych. Tacy z
pewnością są poeci. Może dlatego ja sam piszę – bo w końcu pisanie to
dzielenie się albo zachowywanie drogocenności.
Na
brak wielbicieli nie może Pan zatem narzekać.
Mogę.
Chociaż rzeczywiście dostawałem telegramy, ludzie dzwonią do mnie i nie
przedstawiając się dopytują, kiedy będzie kolejny tomik. Kiedyy ostatnio
byłem an spotkaniu w Siedlcach, pewna studentka wyznała, że po mój
autograf przyjechała z Krakowa. Kto powiedział, że powinno sizyta, jeli
jest na sali cho jedna osoba.
Takich zaprzysięgłych
zwolenników ma Pan wielu. Jerzy Kryszak wyznał w telewizji Ninie
Terentiew, że an bezludną wyspę zabrałby przede wszystki Pana książki.
Czy ma Pan idealnego Czytelnika, dla którego Pan pisze?
Może
mam kilka osób, do których się wewnętrznie zwracam. Są to zawsze ludzie
wybrani spośród innych. Z pewnością są to ci, których kochamy,
najbliżsi. Bóg, który pozwala mi się wypowiedzieć.
Czyli odnalazł Pan Boga?
Musiałem, albowiem życie bez Boga nie miałoby sensu. Musimy ten kosmos
czymś lub kimś wypełnić. Bardzo trudno samemu mierzyć się z nicością.
Próbowałem pustkę wypełnić poezją, ale w tej poezji zawsze był Bóg.
Nie tak postrzegają Pana
krytycy. „Można w sumie uznać Śliwonika za najbardziej reprezentatywnego
przedstawiciela „Współczesności”. które Marksa już się nie bało, a Boga
na próżno usiłowało odkryć w sobie” – napisał Piotr Kuncewicz w jednym z
tomów „Agonii i nadziei”.
Nie
można uznać. Mało kto wie, że w założonym przeze mnie i grupę młodych
pisarzy tygodniku „Współczesność: zamiast manifestu poszedł mój
felieton. Czuję się jednak przede wszystkim przedstawicielem Romana
Śliwonika.
W książce Kuncewicza
możemy dalej przeczytać „Sama poezja natomiast nie dawała się sprowadzić
do jakiejś jednej wyraźnej formuły, ani też do jakiejś szkoły lub
wpływu. Z tomiku na tomik poezja się zmienia. Są oczywiście cechy stałe,
takie jak nastrój, powaga, zamyślenie, ale całość jest już inna”.
Ja szukam, stale szukam. Może
jest to potwierdzenie czegoś metafizycznego i mało pojmowanego, że
czlowiek rodiz się poetą, myśli poezją, a nawet nią żyje.
Pan
urodził się poetą?
Tak. Jest to urodzenie
szlachetne, ale kłopotliwe. Zmieniam się razem z moją poezją, chcę
inaczje anzywać rzeczy. Z poezją czlowiek mądrzeje, zmienia się
perspektywa, wiele rzeczy wydaje się mneij ważnych. Są to jednak
poszukiwania nie tylko formalne, ale i myślowe. Mam wewnętrzne
przekonanie o słuszności rozwiązania myślowego i artystycznego i
równocześnie swiadomość rozminięcia się. To wieczne rozchodzenie się
jest jedną z największych i najbardziej gorzkich inspiracji.
„Jest
poetą egzystującym jakby obok rojnego poetowiska, chodzący własnymi –
bywa pijanymi – drogami...” Tak charaktery zuje Pana Jan Adam Borzęcki.
Czy alkohol pomaga Panu w pisaniu, inspiruje?
Od 7 lat nie piję nawet piwa i
nie dlatego, że nie mogę. Nie chcę.
Pana
pokolenie miało odmienny stosunek do alkoholu. Grochowiak, Iredyński,
Kryska związali się z nim aż po grób. Pan się od alkoholu odżegnuje.
Jakie jest to trzeźwe spojrzenie?
Bardziej
wrażliwe, ciekawsze, szersze i wyostrzone. Nie wiem, po co piłem, przy
mojej wyobraźni wódka tylko ogranicza. Ludzi przeciętnie zdolnych wódka
na moment powiększa, kreuje. mają chwilę rozbłysku, wydają się nam, czy
raczej sobie, ciekawsi. Ja muszę wyobraźnię swoją dyscyplinować – nie
brak mi podniet, nie muszę ich szukać w alkoholu. Kiedyś z Grochowiakiem
przeprowadziliśmy eksperyment, postanowilismy, że napiszemy po wódce
wiersze, a potem sobie pokażemy to, co powstało. Oczywiście były to
bełkoty. Wódka ma to do siebie, że mała ilość nie działa, natomiast
większa powoduje, że nie można pisać. Napisałem poemat „Biała gorączka”
- przedstawiający stan po wódce, ale to nie było napisane po
wypiciu. Jesli coś powypiciu powstało, na pewno nie było dobre.
Jest
Pan zatem pisarzem, który traktuje poezję abrdzo tradycyjnie: powstanie,
natchnienie, powaga...
Od początku jestem taki sam.
Każdy może zostać poetą, każdy kto ma komputer, maszynę do pisania, czy
wręcz kartkę i długopis. jednak stosunek do poezji jest również sposobem
życia. Być poetą to powołanie i praca. W literaturze przeszkadzają mi
piszący, chcący być poetami za wszelką cenę – ludzie, dla których jest
to zajęcie, z którym nie chcą i nie potrafią zerwać, Zakamarki i rzekome
zawiłości warsztatowe są dla mnie przejrzyste, jesli ktoś klepie
metaforę jak podeszwę, nawet jesli siedział nad nią osiem lat, aż ją
wyklepał jak szewc, rozciągnął, spłaszczył, nadał tkai czy inny kształt,
to w dalszym ciągu jest to tylko klepanie. Za dużo tego usiłowania. Może
takie formy powinny nazywać się zapisami, bo z wierszami najczęściej nie
mają wiele wspólnego.
Ma
Pan duże poczucie humoru, ale w wierszach nie ma po tym śladu.
Napisałem teraz komedię. W
wierszach nie lubię ironii nadającej się raczej do błyskotliwych rozmów
salonowych.
A
rodzaj subtelnej ironii u Wisławy Szymborskiej...
Lubię czytać również i taką
poezję, ale sam tą metodą się nie posługuję.
Nie
chce Pan być rzemieślnikiem, nie nęci Pana blask salonów. Jaki jest styl
Pana pracy?
Niewiele rzeczy wyrzucam, mało
kreślę. Mało pracuję na papierze, mam myślowe skreślenia. Muszę nawet
pisać an ładnym papierze! Do pisania się przygotowuję, nie zapuszczam
brody, tylko się golę, zakładma białą koszulę. Muszę być czysty
zewnętrznie i wewnętrznie, nie lubię pisać w kapciach.
Literatura nie ma dla mnie
tajemnic warsztatowych, mogę być bezradny w sensie myślowym, być może
nie przyszła na mnie pora mądrości najpełniejszej, ale wobec samej
twórczości nei jestem bezradny.
A czy
nie przeszkadza panu sytuacja stabilności: uczuciowa i materialna?
Mam piekną żonę, którą kocham.
materialna stabilizacja mi nie grozi, wszak żyję z pisania.
Imperatyw pisania może być przekleństwem stabilnego układu rodzinnego.
Początkiem jest powołanie,
wybranie. Potem mądrzejemy w trakcie procesu pisarskiego. Dzięki poezji
osiągnąłem trochę inny wymiar człowieczeństwa. Ale gdy człowiek z
jakichś potrzebnych mu względów uzna się za kogoś odrębnego, to
równocześnie dostrzega, że gdyby nie był z innymi, nic by nie osiągnął.
Proszę mi powiedizeć, dlaczego w Pana poezji nie ma cytatów, nie
posługuje się Pan nazwiskami innych, nie ma śladu lektur...
Co miałem przeczytać –
przeczytałem, nie powołuję się na lektury. Wydaje mi się, że pisanie
erudycyjne nie powinno się znaleźć w tkance myślowej, z jakiej składa
się wiersz. Ktoś napisał, że jestem jedynym pisarzem polskim, u którego
nie znalazł motta. Nie lubię podpórek myślowych, czasami motto więcej
mówi niż wiersz. Po co więc dalszy tekst? Poezja to kształt,
dramaturgia, to słowo, czystość, nawet gdy jest z samego brudu.
Wsadzanie doń obcych tworów jest barbarzyństwem. Nie lubię szarości,
mówienia o niczym, wewnętrznego pędu poety, żeby zabłysnąć jedną
metaforą. Wygląda to tak, jakby poeta terminował u tekściarza, łowił
złotą myśl, która uwiedzie czytelnika.
Stawia Pan sprawy na ostrzu noża.
Czyżbym miał coś z kanodziei?
Na to
wygląda. A czy bycie poetą to misja, powołąnie, sumienie narodu?
Tak, a jeśli niezupełnie – to
chociaż jest to zapis świadomości lub braku świadomości. Chociaż poezja
nie jest od tego, by zastępować publicystykę. Dosłowność gazetowa zabija
poezję. Zapis alkoholowy, orgiastyczny, narkotyczny, polityczny jest
tylko nieporadnością.
W
swoich utworach sięga Pan po struktury uniwersalne, ale znajduję również
takie, które odnoszą się do sytuacji tu i teraz. Pojawiły się nawet
nazwiska polityków.
Dwa razy. Po wybuchu stanu
wojennego napisałem list otwarty do generała Jaruzelskiego, a w
najnowszym tomie będzie wiersz o Wałęsie. Zasłużył on na to tak – jak
człowiek epoki – Papież. Los umieścił mnie na nieładnej równinie, która
nazywa się Polska i jako człowiek myślący mam obowiązek zajmowania się
sprawami kraju. Taka jest rola pisarza.
Czy
poezja powinna być dokumentem czasu?
Muszę
czasem odzywać się w imieniu kraju, muszę upomnieć się o innych, o
upokarzanych, ja mam obowiązek nazywania spraw takimi, jakie są.
Dlaczego nowy tom zatytułował Pan „Tylko wzruszenie”? Kiedyś powiedział
Pan, ze wiersz bez spoidła, jakim jest wzruszenie – a wzruszenia bywają
różne – jest niewypałem.
Chciałem, zeby czytający mógł
przeżyć wzruszenie i zamairu tego nie ukrywam.
Cenimy każdy wiersz, ale w
książce służy on również temu, że staje się on budulcem mającym stworzyć
dzieło. Książkę. Nielicznym to się udaje. Sądziłem, że będę lojalny
wobec czytelnika, mówiąc o co chodzi, czego może poszukiwać, czego może
się spodziewać.
Oczywiście mógłbym pisać
kryminały, ale piszę wiersze – po to, żeby wywoływać w ludizach pewien
rodzaj duchowości, ponieważ widzę, że tej duchowości brakuje.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Herman
Wywiad z Panem Kazimierzem Lindą
Przeprowadziła - Alicja
Maria Kuberska - Kim jest Pan Kazimierz Linda?
Na to proste pytanie znajdziemy
odpowiedź w Internecie. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce imię i nazwisko,
aby otrzymać suche, encyklopedyczne informacje. Dzisiaj mam przyjemność
przedstawić Państwu Pana Kazimierza. Chciałabym Go pokazać
jako człowieka niezmiernie życzliwego i skromnego. Cieszę się, że
znalazł wolny czas , aby odpowiedzieć na zadane pytania. Przeważnie Pan
Kazimierz jest zajęty składaniem tomików i korespondencją z poetami. Na
moje pytanie: - Panie
Kaziu, kiedy się ukażą fraszki? – przeważnie otrzymuję odpowiedź - Teraz
nie mam czasu, robię okładkę do tomiku Pani X- albo-
składam tomik Panu Y. Ogrom
pracy i zaangażowania Pana Kazimierza Lindy pokazuje Jego domowa
biblioteczka, w której na
półkach stoją tomiki podarowane przez wdzięcznych autorów. Ile ich jest?
Trudno ocenić, ale myślę, że grubo pnad sto. Pan Kazimierz Linda pomaga
poetom z całego świata pokonać meandry biurokracji i bariery techniczne,
i jak przysłowiowy szewc „ sam chodzi bez butów”. Zapraszam Państwa do
lektury niniejszego wywiadu z „człowiekiem – instytucją”, który mówi o
sobie - Cóż o
mnie można napisać? Jestem taki niemedialny. - To się
okaże Panie Kaziu. Proszę odpowiedzieć na kilka pytań, a czytelnicy sami
osądzą,,
1.Kiedy powstał Pana
pierwszy wiersz i co było jego inspiracją? Czy mógłby Pan zacytować
fragment tego utworu? To były lata "szkolne". Grałem
wówczas w orkiestrze Zespołu Pieśni i Tańca. Po wyjeździe na koncert (do
Rzeszowa) napisałem dość długą relację z przygód podczas podróży.
Napisałem ją wierszem 13-zgłoskowym, rymowanym (na wzór
mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza"). Oczywiście w jednym egzemplarzu,
pismem odręcznym (o kopiarkach nikomu wówczas się "nie śniło").
Pokazałem to dyrektorowi MDK, Już do mnie nie wróciło. A szkoda, bo
podobno podobało się...
2.Proszę powiedzieć
kilka zdań o swoich osiągnięciach twórczych. Pierwsze, co zachowało się w moich
zasobach, to teksty napisane "na zamówienie" - kuzyneczka była
współorganizatorką studniówki w Liceum Ogólnokształcącym (w którym
rozpocząłem naukę "ponadpodstawową" (niedokończoną, ponieważ później
zmieniłem szkołę). Był to tekst piosenki "studniówkowej" do melodii
piosenki "Jabłuszko pełne snów" oraz drugi - opisujący zachowania i
charakterystyczne wyrażenia nauczycieli, pracujących w tym czasie w LO.
Po prezentacji tekstu przez kilka lat trwało "dochodzenie" poszukujące
autora tekstu (nie było tam niczego ubliżającego, lecz tekst po prostu
się podobał). Po kilku latach spotkałem jedną z nauczycielek i podczas
rozmowy w restauracji przy kawie wróciło wspomnienie tego tekstu.
Wówczas przyznałem się do jego autorstwa... Później powstawały wiersze,
z których część zachowała się na pożółkłych karteczkach. W 1996r.
pokazałem je Pani Annie Kajtochowej (poetka, dziennikarka i krytyk
literacki z Krakowa), która zachęciła mnie do wydania książkowego tych
wierszy. Wydałem je w r. 1998 nakładem własnym, również własnym składem,
w postaci debiutanckiego tomiku "Dylematy". Autorką "Postscriptum" w tym
tomiku była oczywiście P. Anna. Po 10 latach (2008) wydałem drugi tomik
"Dryf", a w r. 2010 - trzeci tomik "Próg" (dwujęzyczny, z tłumaczeniem
wierszy na język angielski, wykonanym przez Dorotę Zegarowską z
Warszawy). Dodam jeszcze, że posiadam własną stronę internetową
www.kazlinda.republika.pl, na której można znaleźć moje prace.
3. Jaka tematykę
porusza Pan w swoich wierszach? Moją ulubioną tematyką jest liryka
osobista. Piszę pod wrażeniem chwili, relacjonując w ten sposób swoje
uczucia i odczucia. "Z daleka" omijam tematykę polityczną, nie lubię
wierszy "zaangażowanych". Drugim nurtem jest satyra, głównie
fraszki. Czasami zdarza mi się napisać wiersz satyryczny, opisujący
zdarzenie, jak również parodiować utwory klasyczne (np. "Powrót taty"
Mickiewicza). Ostatnio zacząłem pisać również limeryki, choć to dopiero
początek...
4.Działa Pan aktywnie
w środowisku artystycznym Stalowej Woli. Proszę opowiedzieć nam o swoich
osiągnięciach w krzewieniu kultury w tamtym regionie. W roku 1997
w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Stalowej Woli zainicjowano
spotkania ludzi piszących. Inicjatorami spotkań byli: ówczesna Dyrektor
MBP oraz redaktorzy lokalnego tygodnika "Sztafeta". W tygodniku powstała
nawet rubryka "Witryna literacka", prezentująca utwory, czytane podczas
tych spotkań (rubryka funkcjonuje nadal). Było to inspiracją do
zorganizowania ludzi piszących. Powstał "komitet założycielski", który
opracował statut i zarejestrował Stowarzyszenie Literackie "Witryna". Na
zebraniu wyborczym I kadencji powierzono mi funkcję przewodniczącego
komisji rewizyjnej. W drugiej kadencji zostałem członkiem zarządu, a w
dwóch kolejnych pełniłem funkcje prezesa stowarzyszenia. W wyniku zapisu
statutowego funkcji tej nie mogłem pełnić dłużej niż przez 2 kadencje
(później na mój wniosek zapis ten usunięto ze statutu). W roku 2011
złożyłem deklarację członkowską w Stowarzyszeniu Autorów Polskich i
zostałem członkiem Oddziału Warszawskiego II SAP. 5. Jest Pan
mentorem młodego pokolenia poetów. Proszę nam opowiedzieć o swoich
podopiecznych i problemach z jakimi się borykają. Trudno moją działalność określać
tak zaszczytnym mianem "mentora". Lubię pomagać i nie potrafię "przejść
obok" osoby, proszącej mnie o pomoc. Moje motto, utworzone na własny
użytek brzmi: "Nic bardziej nie zbliża ludzi, niż ciepło dłoni,
podanej w gorącej potrzebie". Staram się żyć na co dzień w zgodności
z tym mottem. Przy okazji niektórzy (w szczególności młodzi) proszą mnie
o opinie na temat ich twórczości, jednak niechętnie zajmuję się oceną, a
jedyne, co chętnie robię w tym zakresie, to zwracanie uwagi na zgodność
zwrotów literackich w utworach z zasadami gramatyki polskiej.
6. Cieszy się Pan
opinią osoby bardzo życzliwej i służącej pomocą w pokonywaniu problemów
związanych z wydaniem
tomiku. Proszę opowiedzieć przez jakie etapy muszą przejść
wiersze zanim trafią do druku. Kilka osób
po prostu zwróciło się do mnie o pomoc w wydaniu debiutanckich (i
kolejnych) tomików poezji. Ponieważ nie jest mi obca umiejętność
dokonywania redakcji technicznej i składu książek, pomogłem w tym
zakresie, przy okazji nawiązując kontakty z drukarniami, co zaowocowało
wydaniem w druku prawie 70 tytułów książkowych różnych gatunków (poezja,
proza, dramat, antologia/almanach głównie osobom z Polski, ale także ze
Szwecji, Wielkiej Brytanii czy Niemiec). Niektóre osoby pozostały przy
mnie i pomagałem im wydać kilka kolejnych książek.
7. Czy znane są Panu
losy poetów, którzy wyszli spod Pana skrzydeł? Czy nadal Pan
współpracuje z tymi osobami? Znów
wyolbrzymienie w pytaniu... Nie rozpościeram żadnych skrzydeł, ponieważ
ich nie posiadam. Nie czuję się osobą kompetentną do wprowadzania
kogokolwiek w świat literatury. Staram się jedynie być życzliwym i nie
odmawiać pomocy w zakresie, w którym coś potrafię, czyli głownie pomoc w
publikacjach. Młodych ze Stalowej Woli zachęcam do udziału w
prowadzonych przez MBP "Warsztatów literackich WERS", gdzie
odbywają się zajęcia warsztatowe i
efektem działalności tych warsztatów jest grono młodych twórców,
zdobywających systematycznie laury w konkursach. Ale to przecie nie moja
zasługa...
8. Dowiedziałam się,
że przygotowuje Pan do druku tomik z wierszami satyrycznymi. Proszę
uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć nam o tej książce. Tomik - miniaturka już jest gotowy.
Jest to zbiorek tekstów satyrycznych, głównie fraszek, choć znalazły się
tez próbki bajek czy limeryków. Zbiorek nosi tytuł "Nieuczesanie". Dziękuję bardzo za rozmowę. 2014.02.05
|
Wywiad z Panem Profesorem
Włodzimierzem Kuperbergiem przeprowadziła Alicja Maria
Kuberska Matematyka jest sztuką W
niniejszym wywiadzie chciałabym przybliżyć Państwu postać wybitnego
polskiego matematyka – Pana Profesora Włodzimierza Kuperberga,
zamieszkałego obecnie w USA i pracującego na Uniwersytecie w Aubum, w
Alabamie. Spotkaliśmy się w internecie, a inicjatorką naszego spotkania
była Pani Danuta Błaszak.
Wszystko zatem się zaczęło od pracy nad antologią pod tytułem„Współcześni
Pisarze Polscy 2000-2014”, nad wydaniem której miałam przyjemność trochę
popracować. Esej Pana Profesora na temat „ Mathematics versus poety”
znajduje się w tej książce .W taki oto sposób zaczęła się niezwykła
przyjaźń na odległość. Pisujemy do siebie bardzo często i dzięki temu mam
przyjemność poznawać niezwykłego człowieka – bardzo miłego, ciepłego i z
dużym poczuciem humoru. Chcę aby Państwo, za moim pośrednictwem, mogli
uczestniczyć w naszych rozmowach. Proszę wybaczyć, że zwracam się do
mojego rozmówcy po imieniu. Czynię to na wyraźną prośbę Pana Profesora.
Zapraszam zatem do lektury wywiadu, w którym odkryjemy urodę królowej nauk
i osobisty urok jej przedstawiciela.
1. Urodziłeś się na terenach obecnej Białorusi. Proszę w paru słowach
opisać swoje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa i dom rodzinny.
Wojna zmusiła moich rodziców do opuszczenia domu rodzinnego w Warszawie i
ucieczki na Wschód. Prawda, urodziłem się na Białorusi, ale wkrótce potem
cała rodzina (rodzice, starsze rodzeństwo i ja) została przesiedlona dalej
na Wschód, aż do Kirgizji. Wróciliśmy do Polski tuż po wojnie, gdy miałem
pięć lat; osiedlono nas w Szczecinie. Z pobytu w Kirgizji mam głównie
ciepłe, dziecięce wspomnienia, choć pamiętam też okresy chorób i głodu...
Szczecin to moje miasto rodzinne. W Szczecinie się wychowałem, chodziłem
do szkoły i prawie dorosłem. Mówię "prawie", bo w końcu chyba nigdy nie
dorosłem.
2. Kto pierwszy zauważył, że masz wybitny talent matematyczny?
Dziękuję za miły komplement, ale trudno mi na to pytanie odpowiedzieć: jak
dotąd nikt mnie jeszcze o takowym talencie nie powiadomił.
3. Czy nauczyciele stosowali w stosunku do Ciebie jakieś specjalne metody
nauczania?
Metody nauczania stosowane w mojej szkole nie wyróżniały nikogo. Byłem
wtedy i jestem po dziś dzień wdzięczny za to, że traktowano mnie nie
inaczej niż innych. Moje wspomnienia ze Szkoły Podstawowej i Liceum
Ogólnokształcącego (LO5 w Szczecinie - świetna szkoła!) są niezwykle miłe
i wzruszające.
4. Jaka była pierwsza nagroda w szkole za osiągnięcia na polu matematyki?
Największą nagrodą były dla mnie pochwały - choć na ogół rzadkie – z ust
nauczycieli. Rozpuścił mnie pod tym względem jedynie nauczyciel matematyki
Profesor Mirowski jeszcze w szkole podstawowej. Po maturze w roku 1959 na
uroczystym zakończeniu roku szkolnego, w nagrodę za sukces w Dziesiątej
Olimpiadzie Matematycznej otrzymałem czterotomową "Analizę Matematyczną"
Pogorzelskiego, oraz olbrzymi bukiet kwiatów. Byłem dosłownie
oszołomiony...
5. Czym było dla Ciebie zdobycie nagrody Fieldsa ? W którym roku i za co
ją otrzymałeś? To
był dowcip, na który pozwoliłem sobie około piętnaście lat temu. W.C.
Fields (1880-1946) nie miał nic wspólnego z matematyką, natomiast był
wspaniałym amerykańskim aktorem komediowym. Medal srebrny na jego cześć
został wybity w roku 1971. Udało mi się zdobyć jeden z tych "medali
Fieldsa" za niską cenę przez wygranie aukcji internetowej Ebay. Zdjęcie
umieściłem na mojej stronie w internecie pod http://www.auburn.edu/~kuperwl/Fields.jpg jako
dowcip. Natomiast najwyższa nagroda dla matematyków, zwana Medalem Fieldsa
(nazwa pochodzi oczywiście od innego Fieldsa, kanadyjskiego fundatora tej
nagrody), jest przyznawana co cztery lata wybitnym młodym matematykom (w
wieku do lat 40) za wyjątkowo ważne odkrycia w różnych dziedzinach
matematyki - patrz http://pl.wikipedia.org/wiki/Medal_Fieldsa .
Niezasłużone gratulacje z okazji zdobycia nagrody Fieldsa, które czasami
otrzymuję, przyjmuję z wielką uciechą i przymrużeniem oka!
6. Czy brałeś udział w olimpiadach matematycznych i jakie wspomnienia się
z tym wiążą?
Wspomniałem już o tym w odpowiedzi na pytanie czwarte. Dodam jeszcze, że
wspomnienia mam wciąż świeże, wyraźne i szczegółowe, bo sukces ten był dla
mnie zupełnie nieoczekiwanym, najwspanialszym w życiu wydarzeniem.
Największe wrażenie wywarło na mnie przemówienie Profesora Kazimierza
Kuratowskiego w czerwcu roku 1959 w Warszawie na uroczystości wręczenia
dyplomów laureatom X Olimpiady Matematycznej. Dwa lata później zdawałem u
Niego egzamin ze Wstępu do Topologii, a cztery lata później byłem
zaszczycony Jego członkostwem w mojej Komisji Magisterskiej. Moim
promotorem do magisterium i doktoratu był Profesor Karol Borsuk, Mistrz
Niedościgły i najszlachetniejszy człowiek z wszystkich, których w życiu
spotkałem.
7. Jakich profesorów ze studiów wspominasz z sentymentem?
Wspomniałem właśnie Profesorów Kuratowskiego i Borsuka. Miałem też
szczęście widywać na Wydziale Matematyki UW lub słuchać ich wykładów kilku
innych luminarzy Polskiej Szkoły Matematycznej z jej najświetniejszego
okresu rozwoju, w latach międzywojennych. Należą do nich Profesorowie
Stanisław Mazur i Wacław Sierpiński. Profesora Samuela Eilenberga, który
opuścił Polskę tuż przed wybuchem wojny widziałem podczas jego wizyty w
Warszawie, gdy jeszcze byłem studentem. Profesorów Stanisława Zygmunda,
Marka Kaca i Stanisława Ulama spotkałem i poznałem osobiście dopiero w
Ameryce, w późnych latach siedemdziesiątych.
8. Dlaczego wyjechałeś z Polski, w którym roku się to stało? Jakie były
Twoje losy na emigracji? To
historia bardzo długa, na którą składa się wiele przeżyć osobistych
wiążących się z wydarzeniami burzliwego okresu lat 1967-69. Pisać o
tym niełatwo, ale chętnie opowiedziałbym szczegóły w rozmowie przy kawie
lub kieliszku...
9. Dotarła do mnie informacja, że jesteś uzdolniony muzycznie. Na jakim
instrumencie grasz i kiedy? Czy muzyka wiąże się z matematyką?
"Uzdolniony" to gruba przesada. Gram (a raczej brzdąkam) na gitarze
i na banjo, oraz próbuję z zapałem grać na harmonijce ustnej (instrument
zaskakująco trudny). Czynię to wyłącznie, gdy nie ma nikogo w
pobliżu...
10. Napisałeś esej o związku matematyki z poezją. Proszę przybliżyć nam
swoje upodobania związane z literaturą i poezją.
Literatura i poezja to niezbędny element intelektu dla wszystkich -
matematycy nie są tu wyjątkiem. Lubię wszelkiego rodzaju literaturę i
poezję, a zwracam szczególną uwagę na kunszt pisarski autorów, czasem
nawet bardziej niż na temat ich utworów. Odczuwam wielkie zaległości
w tej dziedzinie, bo za młodu niestety nie przykładałem dostatecznej uwagi
do tych spraw. Po wyjeździe z Kraju odczułem dużo bardziej potrzebę
czytania, żeby języka ojczystego nie zapomnieć.
11. Czy napisałeś kiedyś wiersz? Czy moglibyśmy zapoznać się z Twoją
twórczością literacką?
Niestety nie. Nie czuję w sobie takiego powołania, a bez powołania lepiej
się do takich rzeczy nie zabierać.
12. Jakie hobby posiadasz i
jak lubisz spędzać swój wolny czas?
13. Proszę powiedzieć jakie miejsce w Twoim życiu zajmuje matematyka, a
zwłaszcza topologia i geometria. Jak
już wspomniałem, matematyka to pasja mojego życia i główne moje zajęcie.
Czasem doznaję dzięki niej głębokiej satysfakcji, ale wciąż pragnąłbym
więcej wiedzieć, móc ogarnąć szerzej, widzieć jaśniej i wyraźniej...
Geometria i topologia mają to do siebie, że zagadnienia, pojęcia, obiekty
i ich własności mogą być "oglądane" wewnętrznym okiem wyobraźni, niemal
jak prawdziwe, rzeczywiste, fizyczne obiekty, uwzględniając ich kształty,
wzajemne położenie, a nawet możliwość ich ruchu oraz deformacji. Taki
"wgląd" często prowadzi do formalnego dowodu twierdzeń, czy też umożliwia
zaskakujące uproszczenia skomplikowanych obliczeń.
14. Jakie znaczenie ma matematyka we współczesnym świecie z Twojego punktu
widzenia? Od
zarania cywilizacji matematyka była (i nadal jest) i rzemiosłem, i
narzędziem dla innych dziedzin, i nauką samą dla siebie, i wreszcie sztuką
prawdziwą. Niewiele się pod tym względem zmieniło. Oczywiście,
zmienny świat i zmienne okoliczności wymagają zmian w matematyce, więc i
ona się rozwija i dostosowuje do zmian - w każdej ze swoich postaci.
Dawno już nazwana "królową wszech nauk" jest nią ona w dalszym ciągu,
zarówno jako nauka, jak też i sztuka.
Dziękuję Ci Włodku za rozmowę i liczę na dalsze wspomnienia przy kawie …
lub lampce wina.
2014.01.21
|
przeprowadziła Alicja Maria Kuberska
Czy okładka książki może być
dziełem sztuki? Należę do pokolenia ludzi, którzy
kochają książki. Lubię wyprawy do księgarń, ze względu na ich
specyficzna atmosferę; wspaniale jest wziąć do ręki tom, poczuć zapach
papieru i farby. E- booki są praktyczne, ale nie spełniają moich
wszystkich oczekiwań. Zostawiają poczucie niedosytu. Nadal zatem wędruję
po księgarniach i wertuję nowe pozycje wydawnicze. W trakcie tych wypraw
pojawiło się pytanie: co przyciąga uwagę potencjalnego
Pytania
1,Pracuje Pani obecnie w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
Kto i kiedy odkrył Pani talent plastyczny?
Myślę, że osobą tą była Pani Łucja Łapka, ucząca mnie plastyki w
szkole podstawowej. To ona pierwsza zauważyła u mnie predyspozycje,
zachęcała do brania udziału w konkursach plastycznych i otaczała
życzliwą uwagą.
Największą
jednak wdzięczność w stosunku do niej czuję za skłonienie mnie do
zdawania do liceum o profilu plastycznym. Podjęcie decyzji o zdawaniu do
szkoły położonej kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnego miasta było
trudne dla czternastolatki. Bez wsparcia Pani Łucji trudno by było mi ją
podjąć. W wieku czternastu lat odkryłam, że mogę decydować o sobie – postąpić wbrew
sugestiom rodziców. Poczucie
odrębności, odwaga samostanowienia stały się nie tylko praprzyczyną
wszystkich późniejszych wydarzeń, ale dały mi też jak sądzę,
potrzebną do projektowania umiejętność definiowania potrzeb.
2,Proszę powiedzieć parę zdań o osobach , które wywarły znaczący
wpływ na Pani osobowość artystyczną.
Wiele jest
osób, które powinnam wymienić, odpowiadając na to pytanie. W liceum
plastycznym, ważnym dla mnie nauczycielem był profesor Matuszczyk
prowadzący .zajęcia z liternictwa. Były w liceum postacie bardziej barwne,
efektowne, budzące większe emocje. Profesor Matuszczyk był skupiony,
wyciszony i oddany pracy. Przy jego
charakterze, zaskakiwała energia, która pojawiała się gdy mówił o
liternictwie. Światła międzyliterowe, konstrukcja
litery, złudzenie optyczne, kroje
pism, kompozycja, harmonia,
obraz, przekaz. Liternictwo okazuje się być mikrokosmosem
zawierającym wszystkie informacje
potrzebne do poprawnego projektowania. Wcześniej nie miałam o tym
pojęcia. Podobało mi się zaangażowanie profesora i to, jak wiele
potrafił zobaczyć w znaku graficznym.
Nie wiem dlaczego utkwiło mi w głowie zdanie, które brzmiało
mniej więcej tak: ”Kiedy zaprojektuję znak, stawiam go sobie na
widocznym miejscu i spoglądam na niego
– na przykład podczas kolacji. Na drugi dzień, przy śniadaniu, stawiam
go do góry nogami i ponownie
przyglądam się wyważeniu świateł”.
Co roku, niezależnie od zakresu jaki obejmuje temat pracy
semestralnej, przekazuję studentom informacje uzupełniające
ich wiedzę na temat liternictwa. Wiem, jak bardzo jest im to potrzebne.
Pani pytanie zawiera sugestię dotyczącą pewnego ukształtowania
osobowości, więc w dalszej wypowiedzi skupię się na pedagogach
wykładających w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
Pamiętam pierwszy rok studiów i Podstawy Projektowania Mebla, prowadzone
przez rzeczowego, konkretnego Ad. Edwarda
Gańczę. Oglądaliśmy rysunek
techniczny. Nic skomplikowanego, złącze meblowe, i nagle padło pytanie:
„A jak pani chce ten wpust zrobić? Wpuści tam pani tresowaną
kołatkę?” Zażenowanie. Wniosek: zarówno całość jak i detal powinny
rządzić się właściwą sobie logiką. To podstawowy warunek
projektowania.
Dzisiaj
powiedziałabym, że podkreślona rola komunikatywności i logiki stanowi
moim zdaniem, obok odpowiedzi na zapotrzebowanie odbiorcy, kryterium
kwalifikujące działalność artystyczną w obręb sztuki projektowej.
Pracownia Projektowania Graficznego prowadzona była przez Profesora
Norberta Wieschallę. Rozmowa z Prof. Wieschallą była zazwyczaj nie krótsza niż pół godziny. Paradoksalnie, dla
nas, studentów pierwszego roku, jest to cecha trudna do przecenienia. Bo
Profesor Wieschalla był też profesjonalistą i dydaktykiem, a
wielogodzinne wykłady o kompozycji,
kolorze, liternictwie, postawie zawodowej, mają sens i wewnętrzną pasję.
To potrafiło zarazić. Na jego zajęciach wyraźniej niż na innych
czułam, że projektowanie, gdy koncepcja jest dobra, daje człowiekowi
energię, „skrzydła”. Teraz staram się, żeby poczuli to również „moi”
studenci.
Z wielką nostalgią wspominam też studia w Pracowni Projektowania
Architektury Wnętrz prowadzonej przez Prof. Michała Jędrzejewskiego
i Ad. Wacława Kowalskiego, Do chwili podjęcia nauki w tej pracowni,
kojarzyłam pracę projektową z trudnością i stresem.
Na trzecim piętrze starego budynku ASP, oprócz traktowanych bardzo
serio kwalifikacji zawodowych, dostałam coś równie ważnego: lekkość,
polegającą na dystansie do samej siebie i pełną humoru atmosferę pracy.
Oddech. Miało to uwalniające działanie
dla takiego nadodpowiedzialnego i pełnego niepokoju człowieka jak ja.
Ten czas uzmysłowił mi jak ważna w pracy jest aura sympatii, życzliwości
i bezinteresowności. Byłam dumna, że pracuję z tym wyjątkowym zespołem
ludzi.
Bezinteresowność kojarzę z Dr Aleksandrą Maksymiak, uczącą Metodologii
Pisania Pracy Magisterskiej. Poza podzieleniem się wiedzą, która pomogła mi dotrzeć do potrzebnych w pracy
magisterskiej materiałów, Dr Maksymiak
skorygowała moją pracę językowo. Do
dzisiaj wdzięczna jej jestem za trafne uwagi dotyczące stylu i składni
oraz poprawki naniesione w tekście. Wiedziałam, że przekraczają one
zakres pracy, którą zobowiązana była wykonać. Staram się o tym pamiętać
we własnej pracy dydaktycznej.
Wspomniałam o ważnych ludziach, nauczycielach. Jeżeli w ten zbiór mogła
bym włączyć osoby z którymi nie miałam bezpośredniego kontaktu, a które
wywarły wpływ na mój sposób myślenia, wymieniła bym etyków.
Bycie
etycznym, jest tym, czego uczymy się
przez całe życie, od otaczających
nas ludzi: rodziny, przyjaciół. W życiu każdego, zdarzają się
sytuacje ekstremalnie trudne, które sprawdzają nabyte postawy. W takich
chwilach szukam wsparcia i
potwierdzenia dla moich przekonań i odczuć. Dlatego, chociaż nigdy nie
znałam Ericha Fromma, a z Profesorem
Władysławem Bartoszewskim miałam okazję zamienić zaledwie kilka zdań,
chciałabym powiedzieć, jak ważne były dla mnie
ich książki. Potwierdzając moje najgłębsze i najbardziej osobiste
przekonania, upoważniają mnie do nieco może belferskiego
zacytowania Władysława Bartoszewskiego: „Na różnych spotkaniach ludzie
często przekręcali tytuł mojej książki Warto być przyzwoitym,
mówiąc: <<Pan twierdzi, że opłaca się być przyzwoitym, a to nieprawda>>.
Otóż ja nigdy nie twierdziłem, że być przyzwoitym się opłaca. Często się
w ogóle nie opłaca, ale warto, a to słowo ma zupełnie inny rodowód.
<<Opłacalność>> pochodzi od płacy, <<warto>>
– od wartości. A to nie musi się ze sobą pokrywać. Czy opłaca się
długa, piesza wędrówka z plecakiem? Wcale. Ale może warto, może to miłe,
może pozostawia urocze wrażenie, może kojarzy z sobą grupę koleżanek i
kolegów… Pomiędzy <<warto>> a <<opłaca się>> może ziać przepaść. Nie
musi, lecz może. Nie ma natomiast teorii, która by dowodziła, że warto
być nieprzyzwoitym, i nie ma takiej praktyki, żeby
stary człowiek mówił wnukom
<<A dziadzio to wyrwał torebkę
staruszce i uciekł>>. Nie, on powie raczej: <<A dziadzio to cierpiał
i walczył, był porządnym człowiekiem, ciężko pracował, nie zawsze miał
dobrych szefów, ale wykonywał swoje zadanie>>”
Chociaż
zdarza się, że moja wiara w etykę oceniana jest jako
oderwana od rzeczywistości, to wiem,
że pomimo wpisanych w nią porażek jest tym co niesie mi spokój.
Warto być przyzwoitym.
Wśród osób spotkanych na drodze zawodowej, nie sposób wymienić
wszystkich, zasługujących na pamięć i wdzięczność. Wybrałam tych
kilku nauczycieli, których obecność najsilniej wpłynęła na moją postawę.
W ubiegłych epokach, zwłaszcza w kulturach wschodnich uznawano,
że nauczyciel jest nie tylko źródłem informacji,
przekazuje on także pewne ludzkie
postawy. Jeżeli ten sposób rozumowania był skuteczny w odniesieniu do
mnie, to znaczy, że czasami naprawdę działa.
3,Ukończyła Pani Architekturę Wnętrz. Czy ta dyscyplina leży w
sferze Pani zainteresowań?
Tak,
oczywiście. Projektowanie architektury
wnętrz jest dyscypliną, którą uprawiam okazjonalnie. Daje mi ona
równowagę pomiędzy introwertycznym zamknięciem się przy
projektowaniu graficznym, a potrzebą kontaktów z ludźmi i wydatkowania
energii na zewnątrz. Praca ta,
ma dla mnie znaczenie odświeżające. Poszerza moją wiedzę, o nowe
materiały i technologie dostępne na
rynku. Stanowi odskocznię od innych obszarów działalności i chroni przed
popadnięciem w rutynę zawodową.
Zlecenia związane z tym typem projektowania dają mi wiele satysfakcji,
zaspokajają potrzebę ruchu i
kontaktów z nowymi osobami, jednak za każdym razem chętnie wracam do
projektowania okładek książek i do książki artystycznej.
Gdybym miała określić swoje preferencje dotyczące stylu, powiedziałabym,
że podobają mi się rozwiązania oszczędne, których atrakcyjność
polega na ciekawym zestawieniu proporcji pomieszczeń, faktur, kolorów i
materiałów.
4,Co zadecydowało, że działa Pani głównie na polu projektowania
graficznego?
Projektowaniem
graficznym zajęłam się zaraz po ukończeniu studiów, równocześnie z
praktyką architekta wnętrz. Kilka miesięcy po obronie dyplomu, po
zaprojektowaniu trzech okładek książkowych, otrzymałam propozycję
podjęcia pracy w charakterze projektantki okładek i redaktora graficznego Wydawnictwa
Dolnośląskiego. Odebrałam to jako ogromne wyróżnienie.
Zatrudnienie w Wydawnictwie istotnie zawęziło grono osób z którymi
pracowałam, dało dużą swobodę oraz
możliwość przewidywania ostatecznego efektu procesu projektowego. Fakt
ten, oraz pierwsze nagrodzone okładki sprawiły, że na kilka lat skupiłam
się wyłącznie na pracy projektanta graficznego. W wydawnictwie pełniłam
swe funkcje od września 1991 roku do końca roku 1992, rezygnując z nich
na rzecz zatrudnienia w PWSSP we Wrocławiu.
Do pracy w charakterze projektanta graficznego zachęciło mnie przyznanie
moim opracowaniom nagród. Były to: „Złota Sowa” – Pierwsza
nagroda II Warszawskich Spotkań z Dobrą Książką (Warszawa 1993r.)
– za projekt edytorski serii tomików poetyckich
Zbigniewa Herberta (Wydawnictwo
Dolnośląskie), oraz Nagroda Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek
(Warszawa 1995r.)
– za projekt tomiku wierszy
„Tylko miłość” (wydawnictwo „Europa”).
5,Czym dla Pani jest praca nad okładką książki?
Projektanta kształtuje całość jego doświadczeń. Wyobraźnia przestrzenna
rozwijana w trakcie nauki przygotowującej do pracy architekta wnętrz,
wpływa na mój sposób myślenia o projektowaniu graficznym. Motywem
wielokrotnie pojawiającym się w okładkach mojego autorstwa była
przestrzeń wyrażona na płaszczyźnie, złudzenie trójwymiarowości i
iluzja, uzyskane różnego rodzaju zabiegami graficznymi. W ich obrębie
pojawiała się oczywista w tym wypadku perspektywa i jej interpretacja,
ruch nieodparcie kojarzący się z przestrzenią, kompozycja otwierająca
obraz i wreszcie najbardziej dla mnie frapująca: kontekst książki.
W tym ostatnim przypadku chętnie posługiwałam się papierem. Jest on
podstawowym nośnikiem druku. Stwarza to możliwość dwoistego traktowania
papieru; raz jako nośnika, innym razem
jako podmiotu działań. Wykorzystanie
relacji między tymi znaczeniami daje szereg
możliwości związanych z interpretacją
przekazu.
Darcie papieru związane jest z
określoną dynamiką, odchylenie płaszczyzny sugeruje odkrycie tajemnicy;
daje możliwość „zajrzenia do wnętrza książki” bez konieczności
jej otwierania. Uszkodzenie paczki odsłania jej zawartość. Pozornie
przekraczamy granice płaszczyzny. Grafika funkcjonuje tu w obiekcie
przestrzennym jakim jest książka i staram się
wykorzystać ten fakt. Projektant może
sugerować sposób jej oglądania, ponieważ nie wszystkie elementy są
postrzegane jednocześnie, ale
wszystkie zawierają się w całości jaką jest tom. Sposób funkcjonowania
książki wprowadza do
trójwymiarowości aspekt akcji.
Praca nad oprawą książki wymaga poszanowania dla podstawy literackiej;
dla tekstu i jego autora. Proponowane rozwiązania
stanowią w pewnym sensie formę opakowania dla określonej treści.
Nadrzędną wartością jest dla mnie
pośredniczenie pomiędzy tekstem a odbiorcą. Oddanie w skondensowanej
formie atmosfery, charakteru
dzieła. By uniknąć uproszczeń należy dodać, że istnieje
niebezpieczeństwo związane ze zbytnim
uściśleniem, jednoznacznością przekazu, przez co może on utracić swoją
świeżość i nośność. Projekt
pretendujący do odegrania istotniejszej roli niż ta „opakowująca
książkę” powinien zostawiać pewną swobodę skojarzeń, możliwość
dopowiedzenia, zinterpretowania przez odbiorcę. W ten sposób łatwiej
sprawić, że widz stanie się aktywnym uczestnikiem przekazu.
Jeżeli uda się dodatkowo, zawrzeć w
projekcie element nowatorstwa, można mówić o spełnieniu się w
roli projektanta.
6,Co oznacza wyrażenie" książka artystyczna"?
Książka artystyczna jest relatywnie nowym obszarem działalności
artystycznej.
Termin „książka artystyczna” obejmuje szeroki zakres. Nazywamy tak
zarówno wysokonakładowe publikacje, w których forma woluminu
podporządkowana została szczególnemu zamysłowi twórczemu („just books”),
jak i obiekt sztuki, który zainspirowany został tekstem. Między tymi
biegunami znaleźć można szereg rozwiązań, a ich ilość ogranicza jedynie
inwencja twórców.
7,Proszę opowiedzieć o swoich osiągnięciach na Międzynarodowych
Festiwalach Książki Artystycznej Bookart.
Moją, indywidualnie rozumianą książkę artystyczną, najprościej można by
określić jako obiekt przestrzenny, którego forma ma za zadanie
wzmocnienie, zinterpretowanie lub zobrazowanie tekstu literackiego.
Aktywność na tym polu jest
najbardziej autonomiczną i scalającą dotychczasowe doświadczenia,
częścią mojej pracy projektowej. Łączy
w sobie treść, przestrzenną formę, wybrane pod kątem realizacji
tworzywo, grafikę i typografię. W pracy nad książkami
zależy mi na takim zinterpretowaniu tekstu, by podstawa
literacka stała się dla odbiorcy czymś namacalnym; inną, alternatywną
rzeczywistością (literacką), uosabianą
przez zaprojektowany obiekt.
Dwie zrealizowane przeze mnie książki artystyczne: „Ten który spada”,
według opowiadania Sławomira Mrożka i „Heloiza.
Ubrana – odsłonięta”, na podstawie listów Abelarda i Heloizy (w
opracowaniu Leona Jachimowicza) zdobyły w kolejnych edycjach Międzynarodowego Festiwalu Sztuki
Książki (w roku 2006 i 2012) pierwsze miejsca. Praca „Ten który
spada” zakupiona została w 2012 roku do zbiorów
MUSASHINO UNIVERSITY OF ART (Tokio/Japonia). Myślę,
że ich intensywność polegała na przekazaniu spójnego w wyrazie
plastycznym, złożonego przekazu.
Praca nad kolejnymi książkami jest kameralna. Mówi ona o tym, w jaki
sposób odebrałam tekst, który stał się inspiracją. Jaki rezonans wywołał
on w moich własnych doświadczeniach. Nie stosuję spektakularnych
środków; animacji komputerowych, monumentalnej
skali. Pojawia się jedynie przedmiot z
całą swoją fizycznością. Zależy mi na nawiązaniu kontaktu z
odbiorcą. Potwierdzenie przychodzi w
postaci Nagrody Jury, recenzji lub reakcji widza… Te chwile mnie poruszają, ponieważ
dają intensywne poczucie
kontaktu z odbiorcą, wspólności emocji, porozumienia umykającego
werbalnym sformułowaniom. Intensywne przekonanie,
że warto było się otworzyć.
Moje
książki artystyczne, będąc nośnikiem określonych znaczeń wyrażonych za
pomocą tekstu, są też wielowarstwowymi, przestrzennymi formami. Łączą treść,
liternictwo, typografię z formą wykreowaną przy użyciu specjalnie
dobranych
do danej
realizacji materiałów. W przypadku Mrożka jest to niemal pozbawiony
materialności pleksiglas, umożliwiający
zawieszenie typografii „w powietrzu”. Dla listów Abelarda i
Heloizy wybrałam szlachetny len i jedwab. Treść determinuje
wybór materiału i dlatego
wybór ten jest zróżnicowany. Im bardziej kameralny, wymagający bliskiego
kontaktu z pracą dialog, tym
szlachetniejszy materiał i tym staranniejsze wykonanie.
Taka forma ma (w mojej intencji), za zadanie zatrzymanie uwagi widza i
zaprezentowanie znanych tekstów literackich w nowym kontekście,
stworzenie nieoczekiwanych możliwości odbioru, dopowiedzenia,
zwizualizowania treści i podniesienie tym sposobem rangi całego
przekazu. W jakiś sposób, treści zostaje przywrócony świat zmysłów.
Pojawia się inna struktura, wygląd, faktura i zapach. Przypuszczam, że
zabieg taki nie tylko zwiększa sugestywność wypowiedzi, ale też, być
może na tyle zdolny jest skupić uwagę oglądającego, by umożliwić
nawiązanie z nim kontaktu na poziomie przeżycia estetycznego.
W tym rozumieniu książki artystycznej, najbliższe są mi założenia
„Liberatury”. Termin pochodzi od łacińskiego “liber”, co oznacza
“księga” oraz “wolny”. Stworzony został w 1999 roku, przez Zenona
Fajfera i Katrzynę Bazarnik na określenie nowego gatunku literackiego, w
którym nośnikiem treści jest zarówno tekst, jak i pozawerbalna forma książki. „LIBERATURA czyli literatura
totalna” wymaga od czytelnika, by stał się wrażliwym, aktywnym odbiorcą
i interpretatorem przekazu jaki niesie typografia, grafika i design.
8,Jakie są Pani kontakty artystyczne ze środowiskiem twórczym w
USA?
Biorąc udział
w kolejnych edycjach Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Książki „BOOKART”
miałam okazję zetknąć się z twórczością znakomitych amerykańskich
artystek takich jak
Sarah Bodman,
Jesseca Ferguson, Peggy Johnson, Catherine Nash, Pamela Paulsrud, Regula
Russelle, Patricia Sarrafian Ward, Julie Shaw Lutts, Dorothy Simpson
Krause czy wreszcie
Ania Gilmore;
będąca również
jednym z kuratorów festiwalu, a którą wspominam ze szczególną
sympatią. Dzięki festiwalowi poznałam również Evę
Kamienską-Carter, dyrektora artystycznego w Freelance Film Production
(Pittsburgh).
9,Czy zajmuje się Pani realizacją indywidualnych zamówień na
opracowanie projektów okładek książek?
Tak, oczywiście. Współpracowałam
z instytucjami takimi jak
Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wydawnictwo „Europa”,
Wydawnictwo Dolnośląskie,
Nasza Księgarnia, polski dział wydawnictwa medycznego „Elsevier”
oraz katowicka filia Krajowej Agencji Wydawniczej.
Na koncie mam kilkadziesiąt okładek prozy, poezji i literatury
popularnonaukowej. Poza okładkami, zaprojektowałam też całościową
koncepcję graficzną (okładka i layout) periodyku „Pod tytułem”
prezentującego nowości rynku wydawniczego, kalendarze, kartki, foldery i
inne publikacje. Współpracuję z wydawnictwami, instytucjami oraz osobami
prywatnymi.
10,Jak, według Pani, zmienił się styl projektowania grafiki
książkowej w ostatnich latach?
Trudno jest odpowiedzieć, na tak postawione pytanie. Każdy rodzaj
sztuki, również projektowej, żywo reaguje na pojawiające się tendencje.
Artyści starają się w pozytywny sposób zaskakiwać odbiorców.
Nie boją się rozwiązań idących pod prąd, polemizujących z tradycyjnie
pojmowaną estetyką. Chodzi tu o zatrzymanie wzroku widza. Z pewnością
przyciągają uwagę rozwiązania nowatorskie, poszerzające nasz stan
poinformowania. Nadążanie za tak pojmowaną awangardą nie jest łatwe,
pomimo tego, a może właśnie dlatego, że żyjemy w czasach zdominowanych
przez błyskawicznie rozpowszechnianą informację i social media.
Dziękuję bardzo za rozmowę. |
Anna Błachucka
O twórczości Zofii Korzeńskiej
Zofia Korzeńska
–
poetka, eseistka, krytyk
literacki, redaktor książek.
Ur. 26 marca 1931 w Mazurach w woj. podkarpackim. Ukończyła polonistykę
na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1955 r., pracowała jako
nauczycielka języka polskiego oraz bibliotekarka. Obecnie zajmuje
się głównie eseistyką poetycką i krytyką literacką.
Twórczość.
Wydała 7 tomów poezji:
Dwa brzegi czasu (2001),
Pozbierać rozrzucone chwile
(2004),
Musi być sens przecież (2004), Idąc przez Niniwę (2006),
Obudzić jutrzenkę (2009),
Mazury... Mazury (2010),
Dary chwil (2011).
Z esejów m. in.:
Walka
anioła z demonem: Zdzisława
Antolskiego droga twórcza (2009);
Ogrody kultury
Zdzisława Tadeusza Łączkowskiego (2008);
Zyta ma styl: o twórczości Zyty Trych (2006);
Z biczem satyry przez historię i kulturę: twórczość literacka
Antoniego Dąbrowskiego (2008) i inne.
Napisała też obszerne eseje m. in. o A. Błachuckiej, Z. Herbercie,
ks. J. A. Ihnatowiczu, A. Kamieńskiej, Cz. Miłoszu, A. Piskulaku,
ks. J. Twardowskim, ks. kard. K. Wojtyle i in.
Opracowała antologię poezji o starości pt. „U brzegów jesieni”, jest
współredaktorką antologii
poezji
o Janie Pawle II pt. Zostałeś
w nas, Ojcze Święty, przełożyła
Magnificat wieczoru C.
Arbelet.
Pisze
liczne recenzje tomów poezji oraz prozy współczesnych pisarzy.
Współpracuje z
czasopismami „Akant”, „Radostowa”, „Teraz”, „Kwartalnik
Świętokrzyski”, „Znaj”, „Niedziela Kielecka”
oraz z tygodnikiem elektronicznym
www.pisarze.pl
Zofia
Korzeńska to wyrazista postać kieleckiej literatury. Jedyna w swoim
rodzaju poetka, wnikliwa eseistka, uważna korektorka, pomysłowa
redaktorka książek i nade wszystko ciekawa wszystkiego, co dotyczy
sztuki – osoba. Zadziwia jej niekończąca się chęć uczenia się,
poznawania nowych myśli w każdej dziedzinie sztuki. Literatura,
malarstwo, muzyka, film są dla niej codzienną strawą. Jej
wiersze są dla mnie pogotowiem myślowym, które to na poczekaniu
leczy zastrzykami sensu – bycie i trwanie człowieka na tej ziemi.
Każdy tekst wypływa z wielkiego namysłu i bogactwa doświadczenia
życiowego. Każda fraza wiersza to głęboki i poruszający przekaz
troski o prawdę i sprawiedliwość. Rozbestwiony, wygodny świat
bezczelnie nas podjada, dotyka, kaleczy. Najlepiej zorganizować
całoroczny karnawał i niekończącą się biesiadę. W tę ogłupiającą
wesołość wciąga się każdego. Czas wygody i dostatku niesie bardzo
niebezpieczne choroby: apatie, depresje, fobie i przemoc. W taki
świat wnika dyskursywną poezją, pisaną spokojną frazą, Zofia
Korzeńska.
Żegnajcie, Kochane Topole!
Może wspólnie zmartwychwstaniemy
kiedyś w Nowej Ziemi?
(Z wiersza:
Świątki na opał, topole na
przemiał?)
Ten wiersz mam w
pamięci i myślę, że tego fragmentu nie powinno się wyjaśniać. Śmierć
drzew tak podana nie wymaga komentarza. I
jeszcze z wiersza Czas:
Dzieciństwo i starość
dwa brzegi danego mi czasu
spięte jedną klamrą pamięci
I nieustanne zdziwienie:
to ja – wciąż ta sama choć inna? Między
tymi brzegami dzieje się bardzo dużo, wszystko na własny rachunek. Każda
podana myśl zapłacona czasem poświęconym dla niej i uświęcona głęboką
wiarą. Każda myśl posadzona na poletkach polemik i talentów wielu
pokoleń wstecz. Trzeba wiedzy teologicznej, filozoficznej, literackiej a
także chęci i intuicji, aby sięgnąć po jej tomik. Inną,
ciekawą stroną twórczości Zofii Korzeńskiej jest krytyka literacka.
Francuski poeta i prozaik Anatole France wyraził się kiedyś tak: „Dobrym
krytykiem jest ten, który opowiada o przygodach swej duszy pośród
arcydzieł”. Prawie że takimi samymi słowami opowiada Zofia Korzeńska o
swoich przygodach z literaturą. Uwielbia czytać, wczytywać się, tropić
myśl autora. Pozwala później, dzięki swojej wiedzy, na swobodny przepływ
piękna myśli przez pola wrażliwości. Eseje, szkice recenzje są sycone
jej rozsmakowaniem w temacie i formie i pieczętowane zachwytem
wartościami utworu. Osoba mająca szczęście dostać się „pod pióro” Zofii
Korzeńskiej czuje się doceniona i prowadzona. Jej przyjazne wyjaśnienia,
jej argumentacja, jej „otrzaskanie” w świecie słowa, sprawiają, że jest
to nauczyciel bardzo życzliwy, ale wymagający. Pani Zofia ma niebywale
rzadki dar pochylania się nad książką celem pokazania, wyjaśnienia
zamysłu autora. Jej teksty o pisarzach i ich książkach są pomostem
między autorami i czytelnikami. Warto sięgnąć po jej wiersze i warto
wejść razem z nią na piękną ścieżkę poznawania i przeżywania literatury.
|
Z poetką, Stellą Gretą Szymaniak,
rozmawia Piotr Stanisław Król
Piotr Stanisław Król –
Poznaliśmy się w drugiej połowie 2013 roku, delikatnie „zapukała” Pani
do mojego Saloniku Literackiego (www.piotrstanislawkrol.pl)
i zagościła w otwartym 20 października ub.r. dziale: „Witaj Młoda
Poezjo!”. Jak Pani pamięta, powiedziałem wówczas, niczym starter na
bieżni: „Gotowa do biegu? Start!”. Falstartu nie było, ma Pani świetnego
„trenera”, Stanisława Stanika; jak wygląda początek długiego i
niełatwego dystansu literacko-poetyckiego?
PSK – Ta fraszka lekko mnie rozbawiła po naszym spotkaniu podczas jednej
z imprez kulturalnych, gdy w Pani oczach ujrzałem niezwykłe światło,
blask, „wyraz i kształt” osoby inteligentnej, pełnej uroku i
wrażliwości. Odstawiam na razie fraszkę na bok i zadam pytanie o Pani
autorytety i mistrzów w literaturze i sztuce, którzy stali się
inspiracją w Pani twórczości. Cytowała Pani Adama Asnyka, a więc z
pewnością on, kto jeszcze?
SGSz –
Na początek przytaczam słowa Jana Pawła II, papieża, ale także
bardzo dobrego poety: „O jakże chętnie każdy z nas wziąłby cały ciężar
człowieka, / który bez laski białej obejmuje od razu przestrzeń! / Czy
zdołasz nas nauczyć, że są krzywdy inne prócz naszej? / Czy potrafisz
przekonać, że w ślepocie może być szczęście?" Wychodzę z założenia, iż
najlepiej widzi się tylko sercem, przy wadzie wzroku sięgającej -8.50
dioptrii, jest to ewidentnie nieuniknione. Zresztą, wielkie dzieło
stwórcy jest tyle cenniejsze, jeśli posiada skazę; a każdy obraz jest
tym cenniejszy, jeśli posiada „defekt”. Ja tworzę w „tynfie do Van Gogha
na skraju biedy i poniżenia”, gdyż wielkim malarzem był. Pisał
przepiękne listy do swojego brata, Theo. „Nic nie poradzę, że moje
obrazy się źle sprzedają. Ale nadejdzie czas, gdy ludzie zrozumieją, że
są warte znacznie więcej niż cena farby, której użyłem do ich
namalowania." W jednym z moich wierszy pt.
„Sen”, drukowanym w FM 8 Winter 2013 w Stanach Zjednoczonych piszę:
„Obudź mnie świecie / pełen złudzeń, / Miraży umysłu, / Gdzie lustrzane
łzy / Płoną na tafli bezmiaru, / Otul mnie szeptem poranka, / Jaśminem
wiosennych uniesień, / Oddechów czystych przejrzystych / Tętniących
zamiarów...".
Słowa bardzo cenionego przeze mnie
Adama Asnyka dają mi taką oto odpowiedź: „Myślałem, że to sen, lecz to
prawda była: / Z nadziemskich jasnych sfer do mnie tu zstąpiła, /
Przyniosła dziwny blask w swoich modrych oczach, / Podała rączkę
swą...”.
Wielkim poetycko-literackim
autorytetem był Jan, dopiero później stał się nim Adam...
„...Potok
się nie zdumiewa, / lecz zdumiewa się człowiek! / Kiedyś temu zdumieniu
/ nadano imię „Adam”. / Zatrzymaj się... / ...we mnie jest miejsce
spotkania / „z Przedwiecznym Słowem” // Jeśli chcesz znaleźć źródło /
musisz iść do góry, pod prąd.”
(Jan Paweł II) Jeden z moich wierszy „Chwilo
trwaj” właśnie dedykowany jest jego nieprzeciętnej personie. Ten oto
wiersz jest niezrozumiały przez zwykłych zjadaczy chleba, których
chciałabym w „aniołów przerobić”. A ja idąc krok w krok z Juliuszem
Słowackim, Adamem Mickiewiczem, Cyprianem Kamilem Norwidem piszę go z
pięknym aryjskim akcentem. Nie mniej jednak, aby dogłębnie zrozumieć
jego treść konieczna jest lektura Jana Pawła II. Encykliki zwykłego
człowieka z bukietem tatrzańskich szarotek... Tak, Adam Asnyk tuż za Karolem
Wojtyłą, epigon romantyzmu stał się moim
autorytetem po wsze czasy; w mojej duszy już od dni dziecięcych
melodyjnie wygrywane są wierszowane słowa poety, których egzemplifikacja
chyli ku ziemi najbardziej poradlone czoła. Ja jestem, panie Piotrze, jak
Paryska Nike z Samotraki, o której pisała Pawlikowska- Jasnorzewska:
„Choć zabita, biegnę z zapałem jednakim wyciągając odcięte ramiona.." Czy zna Pan twórczość ks.
Tymoteusza? To pseudonim artystyczny mojego wielkiego autorytetu,
Biskupa łowickiego ks. Józefa Zawitkowskiego; jak mawia Grażyna
Mickiewiczowska – „najlepszego polonisty na tym globie”. Tego, co o
kruszynie norwidowskiego chleba mówi tuląc do siebie każdą kroplę rosy.
To dla Ciebie człowieku bosy...(„Kochani Moi”). PSK – No cóż, muszę już
przejść do kolejnego pytania, gdyż nasza rozmowa mogłaby przemienić się
w grubą księgę, a miejsce mamy tu ograniczone, choć bardzo cenne. Pani
Stello, brała Pani udział w licznych konkursach recytatorskich
zdobywając nagrody i wyróżnienia. Proszę powiedzieć nam o tym kilka
słów. Czy to także dało impuls poetycki, aby samej też wziąć pióro do
ręki?
SGSz –
Rzeczywiście moja droga literacka rozpoczęła się od
recytacji przepięknych utworów polskich mistrzów „słów skrzydlatych”:
Gałczyńskiego, Szymborskiej, Miłosza ect. Z sentymentem wspominam
konkursy recytatorskie organizowane w pięknym dworku w Walewicach pod
Łowiczem, z których zawsze wychodziłam z wyróżnieniem. Pamiętam jeden z
moich występów w piwnicy oświetlonej blaskiem świec recytowałam utwór
poetycki „Dwie Flagi” Gałczyńskiego rozpoczynające się tymi słowy:
„Jedna była gdzie? Pod Tobrukiem. Druga była gdzie?
Pod Monte Cassino...”. Moi dziadkowie, Ewa i Adam
Dałek, byli ze mnie dumni jak wracałam do „Domku nad Bzurą” z dyplomem i
książkową nagrodą. Babcia często wplatała w swoje wypowiedzi kwieciste
cytaty z polskiej poezji, zamiłowanie do recytacji zawdzięczam właśnie
jej. Jak to napisał Stanisław Stanik w jednym z wierszy dedykowanym
mojej osobie, iż nie mierzę
według perigeum lecz zwykłej fazy nadaje wierszom stereofonię, tak że
ulatują w przestrzenie nieziemskiego świata. PSK – Pamiętam, jak w
latach mojej młodości, 70. ub. wieku, poezja była dla nas czymś
naturalnym i często włączona w rytm muzyki, jak np. Norwida i Asnyka u
Czesława Niemena; tańczyło się na prywatkach i zapamiętywało wersy, a
często i całe utwory. Mamy XXI w., proszę powiedzieć, jak poezja
odbierana jest wśród młodych obecnie. Czy w ogóle jest zauważana? Chodzi
mi o szerokie spektrum pokoleniowe, nie o cenne perły literackie, jak
Pani. SGSz –
Nastały obecnie czasy „niepoetyckiej przyszłości”. Kiedyś poezja
rzeczywiście ulatywała w kraje nieziemskiego, melodyjnego świata. Teraz
przygasła, otulona mgłą zwątpienia. Aczkolwiek są prężnie działające
kręgi zrzeszające miłośników poezji na całym świecie. Internet, jako
źródło masowego przekazu, pozwala na zjawisko amalgamacji kulturowej,
przenikalności słów pięknych na arenie międzynarodowej. Adam Asnyk w
wierszu „Do młodych” pisał: „Szukajcie prawdy jasnego płomienia, /
Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg; / Za każdym krokiem w tajniki
stworzenia / Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia / I większym staje
się Bóg! // Choć otrząśniecie kwiaty barwnych mitów, / Choć rozproszycie
legendowy mrok, / Choć mgłę urojeń zedrzecie z błękitów, / Ludziom
niebiańskich nie zbraknie zachwytów, / Lecz dalej sięgnie ich wzrok”. Wiersz „Do młodych” ma charakter
manifestu pokoleniowego, z tego też względu przywołuję jego słowa,
wyrażony jest za pomocą liryki apelu. Już sam jego tytuł określa jego
adresatów; są nimi młodzi, w szerszym sensie możemy interpretować, jako
przedstawicieli każdego młodego pokolenia. Bezpośredni apel ma przekonać
młodych o konieczności konstruktywnego, odważnego działania. Także o
dążeniu do odkrycia nowych horyzontów poetyckich, takich, których nikt
wcześniej nie odkrył. PSK – Pani Stello, pozwolę
sobie teraz zadać bardzo trudne pytanie z jednego z moich esejów
opublikowanych w książce „Czy tędy na wyspy szczęśliwe...”, oto one:
„Choroba, ból, dramat odrzucenia i osamotnienie – jaki mają wpływ na
twórczość? Czy są czynnikami motywującymi, inspirującymi, wznoszącymi ku
wyżynom sztuki? Czy też są ograniczeniem i przeszkodą”. Zacytuję też
tutaj słowa Paula Johnsona, autora książki pt. „Twórcy”: „Tworzenie jest
bardziej dopustem niż źródłem satysfakcji, a czymś jeszcze gorszym może
być tylko niemożność tworzenia”. W wypowiedzi P. Johnsona jest z
pewnością cenna cząstka odpowiedzi, ale jest to tylko mała cząsteczka.
Czy można w ogóle jednoznacznie na nie odpowiedzieć? Jak Pani sądzi? SGSz –
Choroba
powodująca zinterioryzowany, rozrywający, psychiczny ból w konsekwencji
prowadzi do osamotnienia i odrzucenia przez stereotypowo spoglądające
społeczeństwo. W naszym systemie zmarginalizowanie jednostek nie w pełni
sprawnych jest rzeczą nagminną. Bez szans i przewodnika doświadczają
ikarowych upadków gdzieś w kącie,
w samotności, w biedzie i poniżeniu, jak na obrazie Bruegla
„Upadek Ikara”. Szydzące społeczeństwo,
nieprzychylne odrzucające spojrzenia przechodniów, odwracające wzrok
nieme twarze sprawiają, iż ciężko podążać drogą jaką obrała większość. Wewnętrzna ekspresja dąży jednak
do unaocznienia. Przejawem jej, w nielicznych przypadkach, może okazać
się twórczość własna w szerokokątnym tego słowa znaczeniu. Choroba
powodująca zniewolenie, czy to umysłu czy ciała, z pewnością nie jest
motywem wzmacniającym dążność do samorealizacji, jest ograniczeniem
dewaluującym rzeczywistość jest piętnem, stemplem przybitym do czoła:
inny znaczy gorszy. Jednak, kiedy spojrzymy bliżej
potrafimy dostrzec, iż są wyjątki od tej
deprecjonującej reguły, są to ludzie pióra czy też sztuki,
których kreatywność doprowadziła do wyniesienia ponad przeciętność.
Jednak pragnę przypomnieć, iż
ta genialność w większości przypadków została doceniona dopiero
pośmiertnie. W książce „Czy tędy na wyspy szczęśliwe...”
pisze Pan, pozwolę sobie zacytować: „Jakie to piękne i szlachetne
hasła wykuliśmy przez ostatnie wieki na frontonie gmachu europejskiej
cywilizacji: równość, wolność, braterstwo, tolerancja. Wykuliśmy je w
spiżu, granitach , marmurowych tablicach. Jednak jakże często zapominamy
wpisać je w nasze serca i sumienia!” PSK – Aby poprawić nastrój
w tej naszej rozmowie, pełnej głębokiej refleksji i pochylenia się nad
losem niejednego człowieka-twórcy, zacytuję słowa Alfreda de Musset,
francuskiego poety, pisarza okresu romantyzmu: „Poezja przemienia łzy w
perły”. Pani Stello, na koniec naszej rozmowy proszę powiedzieć, jakie
są Pani najbliższe plany, kiedy ukaże się debiutancki tomik poezji, a
może będzie to romantyczna proza...? Już mi o tym co nieco wiadomo, ale
proszę uchylić nam szerzej rąbek tajemnicy. SGSz –
Panie Piotrze, chciałabym podziękować
serdecznie za ciepłe słowa niosące powiew nadziei i wiary w lepsze
jutro. Na koniec naszej konwersacji pragnę zacytować
C. K. Norwida w odpowiedzi na przytoczone słowa Alfreda de
Musset::
„...ta łza znad planety / Spada... i groby przecieka; / A ludzie
mówią, i mówią uczenie, / Że to nie łzy są, ale że kamienie, / I -- że
nikt na nie... nie czeka!” Odnośnie
moich planów wydawniczych to rzeczywiście chciałabym zaprezentować
światu pierwszy tomik wierszy pt. „Gwiazdozbiór” pod koniec 2014 roku.
Do tej pory moje wiersze drukowane były we współczesnych antologiach w
Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie czy też w Wielkiej Brytanii. Pod
koniec 2013 roku debiutowałam za oceanem w FM 8 Winter 2013. Niedawno
moje wiersze ukazały się w antologii „Spring Poetry”, a także w „Białych
Kronikach” w Anglii. Nad swoim własnym pierworodnym gwiazdozbiorem
pracuję systematycznie, dbam o dobór słów i o grę światłoczułych treści.
Poza tym piszę książkę pt. POSTSCRIPTUM, czyli Współczesna
Epistolografia, w której odnaleźć będzie można moje najpiękniejsze listy
do tych wszystkich, którzy mieli niebagatelny wpływ na moje życie. W
perspektywie przyszłościowej planuję dokończyć powieść opartą na
faktach, opowiadającą o dziewczęcych oczach w modrości kolorze, które
doświadczały wielkich wzruszeń, szalonego entuzjazmu, ale także
niebywałego cierpienia, bólu, niemocy i samotności. PSK – Dziękuję za rozmowę
i życzę realizacji wszystkich planów literackich oraz dobrej, spełnionej
drogi Pani życia. |
|
kliknij tutaj: lista poetów | aktualizowane: | było już odwiedzin |