|
Mariusz Grzebalski
mariusz@grzebalski.free.art.pl
Mariusz Grzebalski — ur. w 1969 r. Łodzi.
Ukończył studia filozoficzne na UAM w Poznaniu, gdzie studiował również filologię polską. W trakcie studiów współredagował art.-zin “Już Jest Jutro”. Po studiach (1994-1996) był sekretarzem redakcji, a następnie redaktorem
naczelnym Ogólnopolskiego Dwutygodnika Literackiego “Nowy Nurt” (nominacja do Paszportu “Polityki” w dziedzinie literatury — 1995). Autor trzech zbiorów wierszy: Negatyw (Biblioteka “Pracowni”, Ostrołęka”
1994), Ulica gnostycka (Biblioteka “Czasu Kultury” 1997), Widoki (seria “Barbarzyńcy i nie”, Legnica 1998). Laureat Nagrody Poetyckiej im. Kazimierzy Iłłakowiczówny (za Negatyw — 1995), Medalu Młodej
Sztuki (za Negatyw — 1995), Nagrody Polskich Wydawców Książek (za Ulicę gnostycką — 1998). Przygotowuje do druku dwie książki: zbiór wierszy Pokój z widokiem oraz drobne teksty prozą pt. bilon.
Uczestnik kilkunastu antologii poetyckich. Obecnie zawodowo związany z Poznaniem. Mieszka w Koziegłowach koło Poznania. |
czytaj: | Wyimki Krytyczne |
POCZĄTEK | ||
Światło lamp ustępowało Po tamtej stronie bunkrów ona z trawy wstała, Jej zielone kolana — dlaczego tak go rozśmieszyły? kiedy w jakiś czas później zebrali się do odejścia? śmiechy pijanych słychać było od niewidocznych w ciemności rowów |
|
|
BIEGUN | ||
Teraz sobota — na pewno sobota, Na dobrą sprawę nie wiem, Przez chwilę patrzę, ale zaraz chowam się Wypluwa martwe gałęzie. Znów zgubiłem, jeszcze inna szuka w kieszeniach zapałek. |
||
SZCZEGÓŁY | ||
Droga pod jej okno wiodła pospolita czemu brak znaków szczególnych. wczepiony niedorzecznie w asfalt, jak dziecko i już. Chociaż nie jestem pewien, Co krok mielizny, nieporównywalny z czymkolwiek z jakąkolwiek perwersją. A i ona, cóż — nawyki, niemożliwy do wyplenienia pociąg do kłamstw, Tak, z całą pewnością, nasza sytuacja niewiele Nie wiem nawet, która z nazw byłaby lepsza: jej niemiłosiernie żywe kolana, zwyczaj picia to ciągłe “Jestem zmęczona” albo “Jakie to
wszystko Finisz, kropka. Ci jej arabscy faceci. Może |
||
|
||
KŁOPOTY Z NADMIAREM | ||
N. L. Radykalność ostatnich kroków Już raczej, gdzie się podziać, Więc miło było, i owszem, Chęć była, i próba, lecz zabrakło bo musi. Jest listopad, będzie uchyla rąbka — ślizgasz się jeśli poczujesz zmęczenie — wpadnij. |
||
|
||
RZEŹNIA | ||
Morze ma kolor schodzonego munduru. Ustawimy piramidę ze skrzynek, palimy Już dawno przestaliśmy przypominać ludzi. Na rampie różowe motyle świńskich uszu |
||
|
||
CIĄG DALSZY | ||
Deszcz właśnie przestał padać. Niepewne języki po obu stronach drogi, która prowadzi stąd brodzą w rozmokłej skórze poboczy, przeszkadzając Na razie tyle. Na razie tutaj toczy się akcja. Wszystkie ptaki odlecą. Wszystkie ptaki i wszystkie Przypis
Ciemność przypełzła pod okna; barman nic — też nie mają tymczasem ochoty, bo czują się źle. Jutro znów tu wpadniemy, napić się i pograć w karty. Teraz jednak słuchamy, jak to on stoi na scenie — |
||
|
||
PABEL I INNI | ||
Żeby było jasne — rozeszło się, rozmyło, Tymczasem latarnie. Po obu stronach szosy. w tej mgle? Myją się, modlą? Ale nic za darmo, nie wszystko na raz. |
||
|
||
JESIENNY | ||
nie uświadczysz w bramach. Kamienice giną, podczas gdy na zewnątrz nowy skok deszczu, Jesteśmy jak ta przelewająca się fala. |
||
|
||
|