labirynt luster byłam mała i prosiłam o cukierek
ale umarła Mamusia
mieliśmy duży dom błędne korytarze luster
gdzieś się zgubiłam labirynt załamanych ścian
tysiące luster powtarzały moją prośbę
szły na mnie tysiące teres które
poprawiały niesforny kosmyk włosów
biegły na mnie tysiące teres
nie wiedziałam gdzie kryształ luster gdzie przestrzeń
tysiące teres uderzały głową o kryształ
tysięczny krzyk w torebce duszy
wyniosłam z lustrzanego domu
i już nie prosiłam ludzi o nic
a parę lat później patrząc na drewnianą figurkę
wymyśliłam boga
z Mamusinych baśni
bez
chłopca
nie śpiewaj przy jedzeniu bo twój mąż...
Mamusia nigdy tak nie mówiła
ani o chłopcach że wspinają się na drzewa
Mamusia nauczyła pacierza i umarła
jakże śmiesznie moja ręka sięgała po Mamusię
sięgała po to i tamto
potem po mały słodki cukierek po małą uprzejmość
sprawiedliwość sądów
koleżanki stoją rzędem biją po rękach
starsi ludzie stoją z twardym słowem biją po rękach
Tatuś jak król z bezradną delikatnością
całował moją rękę jak królewnę
nauczył pacierza uciekł do nieba
karmel obłóczyny spraw boże by odrąbano mi rękę
śmieszność tęsknot przemień w posłuszeństwo
jakże nie zhańbiłam się nie prosiłam
z miliona małych wyrzeczeń skaleczeń ręki
spraw boże mój los
czy czas zmaleje i odda Mamusię?
(chłopakiem nie zhańbiłam się w moim sercu)
usta teresy jakże sine bez haniebnej czerwieni
nie szukały (śmieszność tęsknot) powietrza
jak indianin
wszystko co marzyłam było śmieszne teraz się wstydzę
teraz twarz nieprzeniknioną mam jak indianin
mężnie znoszę krzywdy od ludzi
powracam łaże po co
sosnową miotełką jak indianin zacieram ślady
nie skleję połamanych traw kłuję głaszczę piasek
w piaskownicy gdzie Mamusia opiekowała się
mną złotem piasku
łatała skruszone babki
zmiatam sosnową miotełką śmieszność zamku
lepionego z piasku palcami gdy nie spełniły się foremki
zacieram śmieszność bucików które biegły
przewróciły się przy parkanie
zwieńczonym kolcami z metalu
miast furtki
sosnową miotełką zatrę śmieszność klasztoru w którego
chłód się skryłam bo umarła Mamusia
zacieram ślady marzeń boże biegnę do ciebie
uwiędły ojciec
ojca widziałam w ogrodzie
choć może to tylko chyliły się cienie
więdły kwiaty proroczo
obłęd i śmierć
nasz dom
pokoje z puchatą tapetą pobożności
nad naszym domem delikatnie przepływało święte niebo
przecież kołdrą nieba
pobożną wykładziną chciałam dom nasz otulić rodzinny
by się ostał
owszem
szukałam nieba w klasztorze
ojciec sam w domu został
dom rozsypał stał się obłęd
ojciec jak król całował moją rękę
i zaraz zwiewał drzwi barykadował
ludzie mówili po cichu że we krwi brakło mu wtedy
mszalnego wina
całował moją rękę i zwiewał
nad ojcem pochylił się cień
nieba zabrakło w klasztorze
lecz odnajdę dom z puchatą tapetą
prątkami gruźlicy znaczę drogę do nieba
uwiędły ojciec, II
ojciec podarował mnie klasztorowi
matki nie mamy od dawna
nasz bogaty dom w modlitwie pochyla czoło
gubi cegły przymarza do ziemi
ojciec w domu beze mnie
rzęzi sapie klepei pacierze
narzucił sobie zimną dyscyplinę
piąta zero jeden otwiera oczy
piąta zero dwie pacierz poranny
potem za późno już na siusiu
ale gosposia posprząta
podarowana bezpańska
cichutko kaszlę w klasztorze
ojciec drzwi zamknął żelazną sztabą
nie przygarnie na wspólną modlitwę
piknik
jeździłam z wujostwem na pikniki
tam porzucaliśmy papiery puszki o ostrych brzegach
cóż że zakopane pod warstwę piasku
zwierzęta czują zapach mięsa ryją pyskami
ludzie szukają skarbów kaleczą dłonie
tak to prawda wstąpiłam do klasztoru
fotografię chrystusa myłam mydłem wyściełałam flanelką
gdy wychorowałam życie ciało poszło pod warstwę piasku
dusza w ciele ugrzęzła co za ból
mój ostry krzyk spod piasku
słyszeli ludzie ranił twarze i dłonie
słyszeli ludzie
mówili że jestem święta
kwiaty świętej teresy
obiecałam po mojej śmierci
ludziom deszcz kwiatów na ziemi
istotnie gdy wykasłałam życie
na ziemi zaczęły dziać się cuda
chciano nawet ogłosić mnie świętą
grzeszna byłam
bo nie kochałam bliźnich
zbyt lękałam się że będzie to bez wzajemności
za życia wyrzekłam się rzeczy i ludzi
ze strachu że ktoś mi odbierze
po śmierci poszłam do nieba
na próżno szukałam tam rodziców
boga też nie było tylko ja sama
podlewam kwiaty w niebie i podglądam ziemię
a tam ludzi ubywa ubywa
schodzą do piekła i już ich nie ma
a jeden misjonarz
którego bardzo lubiłam on jeszcze żyje
porzucił świętą drogę
całuje swoją żonę i dzieci karmi czekoladą
grzeszna byłam ale kochałam tęskniłam
podejdźcie do mnie proszę
mam dla was kolorowe kwiaty
wspólny rytm samotności
przybyła do nas w rytm hiszpańskiej muzyki
alba gonzales
ciemnej skórze w odcieniu cynamonu
klei się przylega do aniołów
jak mały rzep
"słaba to edukacja" - powiada - "jeśli nie poznasz
samotności
bezludnie jesteś razem ze sobą
w samotności jesteś z Kimś
braknie go gdy bliźni nadchodzą"
alba przylega do anioła
muzyka staje się rytmiczna
(irytuje mnie to nie umiem się bawić)
tańczą razem
trzeszczą chmury do taktu
"poznałam samotność" - powiada alba
"mój ojciec
który kupił mi pierwszą książkę abc
misia przywiózł mi z Medellina
na wycieczki do Flinston River brał mnie i siostrę
wiecie: skały i woda przejrzysta odsłaniała ryby...
mój ojciec nas porzucił miałam wtedy osiem lat
niedługo potem umarł
podobno utonął głupia sprawa
przecież był dobrym pływakiem"
(obcy jest mi rytm hiszpańskiej muzyki
aniele mój nic we mnie nie drgnie
zatykam uszy i chcę uciec)
"w samotności jesteś z Kimś
braknie go gdy bliźni nadchodzą
on daje ci twoje uczucia
myśli książki muzykę
w prezencie wszechświat i czas"
- powiada alba
i przykleja się do aniołów
jak mały rzep każdym włoskiem
****
na ziemi kiedyś
nazywałam siebie oblubienicą chrystusa
dzisiaj już nic nie rozumiem
taki wielki harem
bezpański
urojony
wiersz leśnej
boginki
wczepiona w promień słońca wędrowałam
okrążałam wierzchołki ciemnych świerków
ósemki piruety
to już tak dawno
byłam leśną boginką
czy może jutrzenką nie pamiętam
w cieple mojej skóry topniały śniegi i lodowce
przecież nawet
najtwardszy sopel
znalazł dla mnie kilka kropli
wczepiona w promień słońca wędrowałam
prędkość światła dawała mi nieśmiertelność
światło parzy dłonie
wyślizguje się promień
odpadłam w spokojną starość
jakże cicho
powolniała przestrzeń
umyka światło
powolność jest jak marzenie
puchowej pierzynie
jeszcze ciepłe
jak ziemia o zmierzchu
listy z raju, I
z raju podglądam ziemię
znalazłam tu dużo komputerów
pełnych informacjo o ludziach
przeczytałam w komputerze że
pewien misjonarz którego bardzo lubiłam
grzeszył na świętej drodze
wprowadzał do swego łoża córki bezbożnych plemion
łatwe i delikatne
nie podpierały łoża ciężkimi książkami
mówiącymi o teologii
teraz jak i przedtem moje myśli ważą
nie umiem się bawić
w niebie nie znalazłam rodziców ani rodzeństwa
anioły śmieją się do mnie
a ja speszona miętoszę sukienkę
nie umiem się śmiać
nerwowo przesuwam korale różańca
chowam się za obłoki
pracowita i potrzebna pomagam nowicjuszkom
śnieg czyścić do białości
nowicjuszki poją słońce mlekiem
wiążą kokardki na słońca promykach
w niebie nie znalazłam rodziny
pewien misjonarz którego bardzo lubiłam
on jeszcze żyje
anieli wypuśćcie mnie na ziemię
byt od śmierci ku życiu, I
wpłynęłam do nieba naga duszą wyzutą z cielesnych
obleczeń
z pustym obrazem w zwierciadle
lustro wody bez białej piany fal
w słońcu nie lśniło rybią łuską
lustro wody bez kolorowych żagielków
potem anioł nadał mi kształt bez wspomnień
świętej karmelitanki bez peruki
to bez sensu
moje ziemskie ciało
przemoknięte
gubiło atomy
płakało pod ziemią
postanowił anioł ukoić mój ból
uciszyć ziemską przeszłość
zakopany organizm
zalać kwasem siarkowym
odprowadzić w nicość
nie! - krzyknęłam
zagrzmiały obłoki
błyskało niebo dyskoteką
spieniła się powierzchnia jeziora jak mydliny w praniu
i odebrałam mu moje ziemskie ciało
już nieco starsze
bez kilku atomów
bez kilku zębów
i przed toaletką
święta teresa
ziemianka zagubiona w raju
poprawiam lustro poprawiam światło
bo będzie chłopiec będzie miłość
kolorowe żagle na jeziorze
czekaj na mnie ziemio
ja powrócę
grobowa pani
ta pani o rudej cerze
na której doskonały snycerz wyczarował
słoje i sęki
dwa pieprzyki
obok herbacianego pukla włosów
frędzle rzęs na fałdach skóry
na rudym materacu
wierci się ten facet
zdjął obcisły surdut
pani długo czekała na słonce wśród wilgoci smutku
skóra trochę marszczyła się trochę gniła
zszarzały suknie
wilgoć rozmyła makijaż życzliwości
ciepły blask oczu
gdy ręce tego faceta z przyzwyczajenia
gładziły jej skórę
szukając miękkiego ciepła
natrafiały na gwoździe
ostre w trumiennym miale
odbierzmy cierpieniu wszelką wartość
odwiedził mnie anioł poszarzało niebo
święta tereso - westchnął
(przepłynął szary obłok jak dym z papierosa)
gasiłaś iskry marzeń
za twoje spalone ręce
uczyniłem cię świętą
za ogień marzeń który umiałaś ugasić - mówił
i przylepiał mnie do tych słów
nie mów - krzyknęłam - powrócę na ziemię
moje ciało stało się rzeczywiste
z krwią pulsującą jak górska rzeka
aniele mój - krzyknęłam gwałtownie odrywając się od
jego lepkich pochwał
dlaczego nie byłam ładna?
tak moje spalone ręce
ręce są delikatne codziennie smaruję kremem
a nadal mają czerwoną skórę i swędzą
malarze ziemscy
zabij ich aniele mój
uszlachetniają moją twarz na portretach
dlaczego...
płonęła moja aureola
anioł się zaśmiał nieprzyjemnie
odleciał szeleszcząc skrzydłami
w obłoki wpełzła tęcza
jak indiański makijaż barw wojennych
dorosnąć do śmierci
mamusia i ojciec wtopili się w szare obłoki
można dorosnąć do śmierci godnie wpłynąć do
nieba
jak niemowlę wyrasta do szarych książek szarych liter
z kolorowej grzechotki
jak dziecko pozostawia na falach łódź z kolorowym
żaglem
mamusia i tatuś cieszyli się kiedyś opasłym tomiskiem
szarych liter
potem wyżej wtopili się w szarość
i próżno szukam ich po niebie
aniołowie dziwią się śmieją się nieprzyjemnie
że szukam
że na początku ich drogi
ręce nurzam w kolorowe modlitwy
początek młodości nasycony kolorem
tam ich nie ma
tam już ich nie ma
przeszli odeszli
połącz się z szarym obłokiem
wieczność
jestem w raju
w wieczności
nicości
pleromie
wieczność nie ma czasu przyszłego
tak mówi augustyn
czy będąc w raju
w wieczności
jeszcze można o czyms marzyć?
byt od śmierci ku życiu, II
znad ziemi bure chmury odgarniam
niecierpliwie chce i boje się poznać
zobaczyć
po co? zatrę ślady odejdę w nicość
odgarniam chmury patrzę mój misjonarz
nie chcę zniszcz ich mój aniele
on ze swoją żoną razem
klęczą
nie widzę ich dobrze
przesłania ich czarny cień ołtarza
wznoszą modlitwy za moją
duszę
razem złączeni przytuleni
wspólnym wołaniem
mój spokój
tak bardzo chciałam
z misjonarzem ja i on w lesie grzyby drzewa
dwa czerwone kiery
w dziupli starego dębu
wszak się zmieniłam
straciłam świętość
na ziemi miłość dawałam
najświętszą wszystką oddałam
a teraz czemu nie zsyłasz na mnie kary mój aniele nie strącasz
w piekło mnie samotnej grzesznej myślą słowem
pragnącej rozłączyć uderzyć
anioł popatrzył pogardliwie:
"w niebie zatrzymać cię musze
bo chronią cię modlitwy z ziemi
o pokój twojej duszy"
|