lista poetów  
powrót do strony tytułowej: miasto literatów 2000++
 strona danuty błaszak: http://danutabe.tripod.com |

        

Jolanta Balcer

      

  

 No tak... Nazywam sie Balcer, Jolanta Balcer. Notka o
 mnie... Tu będzie kłopot. Ja bym jedynie określiła się
 jako studentkę, podróżnika i obserwatora. Może jeszcze
 miłośnik języków, a z wykształcenia językoznawca. Co
 do pisania to zaczęłam w Polsce, ale inspiracja
 Paryżem, gdzie obecnie mieszkam, stała sie siłą
 napędową mojego pióra. Zobaczymy, co będzie dalej...
 
 Jola

 

 

 




 

69 ¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤

           
I'm not able to guarantee that! What do you think?! That you'll have everything you wish?! Don't be funny! Nobody's got that much.


           
Jesli myslisz, ze dostaniesz od zycia piekne zycie w prezencie to grubo sie mylisz! Zastanow sie, zanim sie urodzisz, bo pozniej bedzie juz za pozno. Mimo wszystko chcesz sprobowac? No coz, ostrzegalem cie. Jak sobie chcesz.

* * *
            Glupolu! Zlaz z tych torow. Co sie stalo? Dziewczyna cie rzucila? bedzie druga, trzecia i czwarta. Zobaczysz. Zlaz!

           
To znowu ty?! Mowilem ci przeciez, ze nie bedzie latwo, odkladaj natychmiast ten noz! Kto zajmie sie pogrzebem? Wiem, ze wszystko straciles. Pech. W dzisiejszych czasach wszyscy bankrutuja. No, chciales miec rodzine, pamietasz? Do dziela! Juz!

           
Coz tym razem? Zona cie zdradza i dzieciaki nieznosne? Tesciowa zrzedzi i nastawia wszystkich przeciwko tobie? Nie warto dalej walczyc? Dziewczyna byla do niczego, firma zabiera cala wolnosc i z rodzina tez nie jestes szczesliwy? Ach, masz, wez te line i juz sie powies. Juz cie nie namawiam…

Paryz, 04.II.2001. (4)

  

62 ¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤

Boze, jakie te schody wysokie, jakie dlugie... Jeszcze troszke: raz, dwa, raz, dwa.. Juz chyba nie moge dalej... Chwilka wysilku: hop, hop... Odpycham powietrze rekami jakby mialo mi to pomoc unosic cialo o kolejny stopien. Raz, dwa, raz, dwa, dookola. Jakie krete! Czy one w ogole sie koncza? Szybko, szybko i juz niedlugo dobiegne do samej gory! Ja wiem, ze tam jest balkon, z ktorego bede mogla zobaczyc wszystko, co swiat przede mna ukrywal do dzis. Wiec jednak musze dac z siebie jeszcze troche, zeby dotrzec do swiatla, ktore sie juz prawie przeciska przez szczebelki barierki i za moment zobacze juz je! O! Jest! Ale co to?! W tym swietle widze, ze te schody sa dluzsze niz przypuszczalam: dalej, dalej, w gore, do swiatla!!! Ja musze zobaczyc, musze sie wyzwolic ze wszystkich wiezow, niesprawiedliwych zakazow, musze zobaczyc sekrety i poczuc zapach powietrza! Jak strasznie kluje mnie kolka.. Nie moge... Ojej, chyba sie potknelam.. Ale wstaje i biegne jeszcze, to nic, ze troszke wolniej niz przed chwila. Jeszcze jeden stopien, drugi i trzeci... Odpoczne chwilke: sufit tanczy tak strasznie daleko. Podnosze glowe wsparta na barierce. Raz, dwa, ach boli, nie bede plakac, nie. Boze, gdzie jestes, gdy ja tak do Ciebie biegne?! Ocierasz moje lzy, biegne, biegne, dobiegne! Jeszcze, jeszcze.. Jakas dlon zaciska mi gardlo, albo to te lzy, ktorych juz nie wylapujesz, i ktorym pozwalasz spadaj jak ja tak uparcie pne sie po stopniach. Alez to swiatlo nikle – patrze raz jeszcze: do gory, do gory! Sufit znow tanczy, ale dlaczego wkolka? I dlaczego krew mam na twarzy i coraz nizej... ja... ja.. ja nie spadam chyba? Boze! Gdzie jestes jak ja tak spadam i oddalam sie od Ciebie?...  ?

Paryz 24.I.2001.

  

53 ¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤

Nie jestem szalony. Skrzydla opadaja lub nie, ale nie zapominam o calym swiecie, zeby dac upust pasji, ktora nie burzy krwi w moich zylach. Usiade sobie i spokojnie wyleje, co mam do wylania, albo nie mam nawet – cos sie zawsze saczy.

Nie jestem pasjonata. A moje fobie podnosza palce stop do wysokosci czubka glowy: ide czasem chodnikiem i widze je, wiec nagle upadam, bo przeciez nic mnie juz nie przytrzymuje ziemi. Zdaje sobie z tego sprawe i nie rozumiem czemu ta piekna kobieta, ktora przeszla obok ani sie nie usmiechnela, ani nie podala pomocnej reki, czemu w ogole nie zareagowala: przeciez upadl czlowiek! Ja wiem, wstane, ale ona niczego nie wie. Poszla. Poszla w swoj swiat, ktory tak naprawde nigdzie nie istnieje. Jej piekne nogi, szyk, ktorym przeraza wszystkie zony, to jest jakas trutka dla uczuc i prawdy. Nie, tylko dla uczuc, do ktorych byc moze bylaby zdolna, gdyby zostalo spelnionych zbyt wiele warunkow. Poszla i nic. Co to wszystko ma znaczyc?!Wscieklosc chyba mnie dzis opeta!

... groszy na chleb?...

Slucham? Czego pani ode mnie chce? – to jakas kobieta, jeszcze jedna w ciagu pieciu minut.

Czego ona ode mnie chce?! Niech mnie zostawi w spokoju! Wyszarpnalem zbyt energicznie ledwo co przytrzymywany rekaw kurtki. Mimo wszystko sie obejrzalem, zeby rzucic nienawistne spojrzenie do swiata, w ktorym tylu ludzi kolo siebie zyje i zaden z nich nie interesuje sie innym w stopniu, ktory mialby jakies znaczenie. Minimalne.

Nie byla ani ladna, ani brzydka.

Prosze pana, tutaj lezy czlowiek – babcinka, ktora nie jadla od kilku dni. Chcialam jej kupic chleb, ale brakuje mi kilku groszy...

            I co ja mam teraz zrobic? Patrze w dol z balkonu: czy lecac z niego odkrylbym prawde? Czy spadajac moge ocalic nadzieje, co wymiera zbyt szybko, zbyt gwaltownie, brutalnie pozostawiajac na ulicy zwloki?

15.XI.2000. Paryz

  

48 ¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤

Wariatka, widziala dzis Paryz piekny – jesienny i romantyczny. A jednak potrafila zapomniec cale zlo swiata ! Ale nie zwalczyla w sobie swiadomosci niesprawiedliwie rozdzielanego szczescia i nieszczescia. Smutek napelnial gwaltownie okragly plastikowy pojemnik, w ktorym przyszlo jej sie dzis odkryc ; Jak woda pod tafla lodu ; nie zostalo juz miejsca na oddech i zycie. Szybki przyplyw po krotkotrwalym odplywie szarpal rozpacz na prawo i lewo: odejdz-wroc, odejdz-wroc... Dwie tragedie w jednym plastikowym zyciu.

Paryz, 1.XI.2000.            Swieto Zmarlych...

  

36 ¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤

Gdyby Cie w kartach opisywac to pianista treflowym bym Cie jedynie mogla nazwac. Moj. Drozniku moj. Milosci takiej nie ma na wyciagniecie reki, bo jak wychodzisz do niej to ona rozdziera skore, pod ktora juz tylko zebra zostaly, bo serce i wszystko, nawet zoladek, rozszarpane walka o Ciebie leza o metr od celu – od Twego fortepianu, na ktorym smierc mi od urodzenia wygrywasz.

            Taka milosc trzeba w pomniku wyjawic – trwalym ponad deszcze i burze. Przewidzmy trzesienia ziemi, lisciu treflowy, to bedziemy ja mieli na zawsze!... Zimna i nieobecna, chociaz najblizsza, najbardziej po zadana i jawna.

            Rozbieram sie sama, zeby Tobie na to nie pozwalac – wpierw zgaszam swiatlo, zawstydzona swoim uczuciem. Rozbieram Cie sama, zeby zawstydzic Cie Twoja niemoca wobec tego, co mamy. Kolejno: marynarka; i krawat – jeden smutek, policzki czerwone, rozpacz wczorajszej nieobecnosci; koszula i guzik za guzikiem – wszystkie sa uderzeniami w pustke, ktora mielismy bez siebie. Nie mam odwagi zdjac Ci podkoszulka... boje sie, ze zebra Ci sie rozsypia – niczym juz nie trzymane. Zaloze ponczochy i zobacze ile jeszcze wytrzymasz.

            Calujesz tak radosnie! Jak to mozliwe w naszej sytuacji A ja wciaz sie przeciez smieje – wzielismy sobie swiat durny i smutny, zeby zrobic z nim to, co chcemy. A do tego wiemy jak zyc! Jedna tylko chwilke na zycie mamy zanim przyjdzie nastepna – po inne doswiadczeni, po nowa zabawe. Moze to bedzie wiecznosc, moze dzien, caluj i dotrzyj do sumienia, do strachu, do duszy czy cokolwiek tam znajdziesz! Pianisto. Treflowy. Jeszcze nie wiem czy Cie zapomne.

            Nie zachecam Cie; zdejmuje ponczochy i nie wyobrazasz sobie, zeby mozna bylo to robic piekniej – lepiej - nic nie wiesz. Prowadzisz je do samej podlogi, gdzie z hukiem spadaja, drazniac Twoje przekrwione oczy. Moglbys im opowiedziec kazda historie, wyjawic kazda prawde, a razem uknulibyscie najwysmienitsze klamstwa... Pali sie przeszlosc. Nareszcie zasiadamy do kawy, nadzy, karty juz nie sluza do gry – zbieram rozsypane piki i nasmiewamy sie z damy karo – zlosnicy talii, ktora nie zdolala nas powstrzymac.

Charenton, le 28.II.2000, poniedzialek

  

 Powrót do poprzedniej strony