|
Jolanta Balcer |
|
No tak... Nazywam sie Balcer, Jolanta Balcer. Notka o mnie... Tu będzie kłopot. Ja bym jedynie określiła się jako studentkę, podróżnika i obserwatora. Może jeszcze miłośnik języków, a z wykształcenia językoznawca. Co do pisania to zaczęłam w Polsce, ale inspiracja Paryżem, gdzie obecnie mieszkam, stała sie siłą napędową mojego pióra. Zobaczymy, co będzie dalej... Jola |
69
¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤ Paryz,
04.II.2001. (4) |
62
¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤ Boze, jakie te schody wysokie, jakie dlugie...
Jeszcze troszke: raz, dwa, raz, dwa.. Juz chyba nie moge dalej...
Chwilka wysilku: hop, hop... Odpycham powietrze rekami jakby mialo mi to
pomoc unosic cialo o kolejny stopien. Raz, dwa, raz, dwa, dookola. Jakie
krete! Czy one w ogole sie koncza? Szybko, szybko i juz niedlugo
dobiegne do samej gory! Ja wiem, ze tam jest balkon, z ktorego bede
mogla zobaczyc wszystko, co swiat przede mna ukrywal do dzis. Wiec
jednak musze dac z siebie jeszcze troche, zeby dotrzec do swiatla, ktore
sie juz prawie przeciska przez szczebelki barierki i za moment zobacze
juz je! O! Jest! Ale co to?! W tym swietle widze, ze te schody sa
dluzsze niz przypuszczalam: dalej, dalej, w gore, do swiatla!!! Ja musze
zobaczyc, musze sie wyzwolic ze wszystkich wiezow, niesprawiedliwych
zakazow, musze zobaczyc sekrety i poczuc zapach powietrza! Jak strasznie
kluje mnie kolka.. Nie moge... Ojej, chyba sie potknelam.. Ale wstaje i
biegne jeszcze, to nic, ze troszke wolniej niz przed chwila. Jeszcze
jeden stopien, drugi i trzeci... Odpoczne chwilke: sufit tanczy tak
strasznie daleko. Podnosze glowe wsparta na barierce. Raz, dwa, ach
boli, nie bede plakac, nie. Boze, gdzie jestes, gdy ja tak do Ciebie
biegne?! Ocierasz moje lzy, biegne, biegne, dobiegne! Jeszcze, jeszcze..
Jakas dlon zaciska mi gardlo, albo to te lzy, ktorych juz nie
wylapujesz, i ktorym pozwalasz spadaj jak ja tak uparcie pne sie po
stopniach. Alez to swiatlo nikle – patrze raz jeszcze: do gory, do
gory! Sufit znow tanczy, ale dlaczego wkolka? I dlaczego krew mam na
twarzy i coraz nizej... ja... ja.. ja nie spadam chyba? Boze! Gdzie
jestes jak ja tak spadam i oddalam sie od Ciebie?...
? Paryz 24.I.2001. |
53
¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤ Nie jestem szalony. Skrzydla opadaja lub nie, ale
nie zapominam o calym swiecie, zeby dac upust pasji, ktora nie burzy
krwi w moich zylach. Usiade sobie i spokojnie wyleje, co mam do wylania,
albo nie mam nawet – cos sie zawsze saczy. Nie jestem pasjonata. A moje fobie podnosza palce
stop do wysokosci czubka glowy: ide czasem chodnikiem i widze je, wiec
nagle upadam, bo przeciez nic mnie juz nie przytrzymuje ziemi. Zdaje
sobie z tego sprawe i nie rozumiem czemu ta piekna kobieta, ktora
przeszla obok ani sie nie usmiechnela, ani nie podala pomocnej reki,
czemu w ogole nie zareagowala: przeciez upadl czlowiek! Ja wiem, wstane,
ale ona niczego nie wie. Poszla. Poszla w swoj swiat, ktory tak naprawde
nigdzie nie istnieje. Jej piekne nogi, szyk, ktorym przeraza wszystkie
zony, to jest jakas trutka dla uczuc i prawdy. Nie, tylko dla uczuc, do
ktorych byc moze bylaby zdolna, gdyby zostalo spelnionych zbyt wiele
warunkow. Poszla i nic. Co to wszystko ma znaczyc?!Wscieklosc chyba mnie
dzis opeta! ... groszy na chleb?... Slucham? Czego pani ode mnie chce? – to jakas
kobieta, jeszcze jedna w ciagu pieciu minut. Czego ona ode mnie chce?! Niech mnie zostawi w
spokoju! Wyszarpnalem zbyt energicznie ledwo co przytrzymywany rekaw
kurtki. Mimo wszystko sie obejrzalem, zeby rzucic nienawistne spojrzenie
do swiata, w ktorym tylu ludzi kolo siebie zyje i zaden z nich nie
interesuje sie innym w stopniu, ktory mialby jakies znaczenie.
Minimalne. Nie byla ani ladna, ani brzydka. Prosze pana, tutaj lezy czlowiek – babcinka,
ktora nie jadla od kilku dni. Chcialam jej kupic chleb, ale brakuje mi
kilku groszy...
I co ja mam teraz zrobic? Patrze w dol z balkonu: czy lecac z
niego odkrylbym prawde? Czy spadajac moge ocalic nadzieje, co wymiera
zbyt szybko, zbyt gwaltownie, brutalnie pozostawiajac na ulicy zwloki? 15.XI.2000. Paryz |
48
¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤ Wariatka, widziala dzis Paryz piekny –
jesienny i romantyczny. A jednak potrafila zapomniec cale zlo swiata !
Ale nie zwalczyla w sobie swiadomosci niesprawiedliwie rozdzielanego
szczescia i nieszczescia. Smutek napelnial gwaltownie okragly plastikowy
pojemnik, w ktorym przyszlo jej sie dzis odkryc ; Jak woda pod
tafla lodu ; nie zostalo juz miejsca na oddech i zycie. Szybki
przyplyw po krotkotrwalym odplywie szarpal rozpacz na prawo i lewo:
odejdz-wroc, odejdz-wroc... Dwie tragedie w jednym plastikowym zyciu. Paryz, 1.XI.2000.
Swieto Zmarlych... |
36
¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤ Gdyby Cie w kartach opisywac to pianista treflowym
bym Cie jedynie mogla nazwac. Moj. Drozniku moj. Milosci takiej nie ma
na wyciagniecie reki, bo jak wychodzisz do niej to ona rozdziera skore,
pod ktora juz tylko zebra zostaly, bo serce i wszystko, nawet zoladek,
rozszarpane walka o Ciebie leza o metr od celu – od Twego
fortepianu, na ktorym smierc mi od urodzenia wygrywasz.
Taka milosc trzeba w pomniku wyjawic – trwalym ponad
deszcze i burze. Przewidzmy trzesienia ziemi, lisciu treflowy, to
bedziemy ja mieli na zawsze!... Zimna i nieobecna, chociaz najblizsza,
najbardziej po zadana i jawna. Rozbieram sie sama, zeby Tobie na to nie pozwalac – wpierw zgaszam swiatlo, zawstydzona swoim uczuciem. Rozbieram Cie sama, zeby zawstydzic Cie Twoja niemoca wobec tego, co mamy. Kolejno: marynarka; i krawat – jeden smutek, policzki czerwone, rozpacz wczorajszej nieobecnosci; koszula i guzik za guzikiem – wszystkie sa uderzeniami w pustke, ktora mielismy bez siebie. Nie mam odwagi zdjac Ci podkoszulka... boje sie, ze zebra Ci sie rozsypia – niczym juz nie trzymane. Zaloze ponczochy i zobacze ile jeszcze wytrzymasz.
Calujesz tak radosnie! Jak to mozliwe w naszej sytuacji A ja
wciaz sie przeciez smieje – wzielismy sobie swiat durny i smutny,
zeby zrobic z nim to, co chcemy. A do tego wiemy jak zyc! Jedna tylko
chwilke na zycie mamy zanim przyjdzie nastepna – po inne
doswiadczeni, po nowa zabawe. Moze to bedzie wiecznosc, moze dzien,
caluj i dotrzyj do sumienia, do strachu, do duszy czy cokolwiek tam
znajdziesz! Pianisto. Treflowy.
Jeszcze nie wiem czy Cie zapomne.
Nie zachecam Cie; zdejmuje ponczochy i nie wyobrazasz sobie, zeby
mozna bylo to robic piekniej – lepiej - nic nie wiesz. Prowadzisz
je do samej podlogi, gdzie z hukiem spadaja, drazniac Twoje przekrwione
oczy. Moglbys im opowiedziec kazda historie, wyjawic kazda prawde, a
razem uknulibyscie najwysmienitsze klamstwa... Pali sie przeszlosc.
Nareszcie zasiadamy do kawy, nadzy, karty juz nie sluza do gry –
zbieram rozsypane piki i nasmiewamy sie z damy karo – zlosnicy
talii, ktora nie zdolala nas powstrzymac. Charenton, le 28.II.2000, poniedzialek |